Rozdział 20: Ziemniaczane korki
- O co ci właściwie chodziło z tym "mistrzem smarkania i sikania"? - pytała rozbawiona Laura, kiedy lekcja eliksirów, po której obie dostały tygodniowy szlaban, dobiegła końca.
Rozbawiona reakcją Snape'a Isabel, niewinnie zatrzepotała rzęsami.
- Bo widzisz... - mówiła. - Moja mama, mugolaczka z Gryffindoru, przyjaźniła się z ojcem Isthel, na ogół byli parą, przez dwa lata, no i niezbyt lubili się ze Snape'm.
- Ach tak... - odparła beznamiętnie Laura.
Dalej już nie drążyły tego tematu.
Ostatnią lekcją dzisiejszego dnia miało być latanie, pod opieką profesor Roladny Hooch, ale zajęcia przewidziano dopiero na po obiedzie, zatem miały jeszcze kupę czasu. W tym czasie Laura z dziewczynami udała się do Wielkiej Sali, by zająć miejsca na krańcu stołu Slytherinu, dokładnie tak samo jak w dniu przydziału. Laura znów usiadła obok Gwendolyn, w miejscu z perfekcyjnym widokiem na Gryfonów, wśród których wyłowiła kilka znajomych twarzy. Z kolei Isabel, Isthel i Anabelle, tradycyjnie, usiadły razem naprzeciwko.
Wkrótce po tym, jak zajęły swoje miejsca, na stole pojawiły się dziesiątki półmisków z wybornymi wręcz potrawami, pachnącymi tak wyśmienicie, że Laura już wkrótce zajadała się nimi ze smakiem. Podobnie jak towarzysząca jej Isthel i reszta.
Oczywiście, w czasie posiłku, rozmawiały:
- Wiecie, że wam się oberwie za ten wybryk? - Gwendolyn zwróciła się w kierunku Laury i Isabel, które jednak mało sobie zrobiły z tej uwagi. W każdym razie Laura ją zlekceważyła.
Isabel, mimo wszystko, wyglądała na skruszoną, o czym świadczyły jej zaróżowione policzki i fakt, że nic nie mówiła, a tylko spuściła głowę. Laura domyśliła się, że Isie może być teraz traktowana gorzej, skoro była córką dziewczyny jednego z Huncwotów. Pytanie tylko, którego.
Laura dużo nad tym rozmyślała. Co do Isabel i Isthel. Obie musiały się znać już jakiś czas, bo dogadywały się ze sobą lepiej, niż z Gwendolyn czy Anabelle. Ponadto, obydwie miały coś wspólnego z Huncwotami. Matką Isabel była kobieta, która zadawała się z Huncwotami, będąc przy tym dziewczyną jednego z nich, choć tylko przez dwa lata. Nie zostali razem. Nazywała się Maya i wyszła za Valeriana Kornwalię, jednego z najlepszych graczy Quidditcha w Slytherinie za czasów Jamesa Pottera, słynnego szukającego Gryffindoru. Podobno byli rywalami, choć tego nie była pewna. Natomiast matką Isthel była Ilona... jakaś tam, w każdym razie ze Slytherinu. I było bardzo duże prawdopodobieństwo co do tego, że Isthel była córką mężczyzny, z którym kiedyś spotykała się Maya Kornwalia. I jeszcze to nazwisko. Black. Tak nazywali się tylko członkowie jednego z najbogatszych i najstarszych czarodziejskich rodów. Ale to by oznaczało, że Isthel była... Nie! To nie było możliwe!
Laura odepchnęła od siebie te myśli natychmiast, kiedy tylko przeszły jej przez głowę.
Z zadumy wyrwała ją dopiero Isthel.
- Lauro? - zwróciła się do niej. - Czy mogłabyś wyświadczyć mi małą przysługę?
Zadymiara z ciekawością w oczach przyjrzała się przyjaciółce.
- Cóż mogę dla ciebie zrobić? - spytała.
Isthel rozpromieniła się, spoglądając na Laurę znad miski z ciepłą zupą pomidorową.
- No cóż... - zawahała się. - Czy mogłabyś mi pomóc wieczorem w transumtacji? Niezbyt rozumiem temat, za to z tego co pamiętam, ty bardzo się udzielałaś. Musisz być obeznana w temacie.
Laura nagle jakby się trochę skurczyła.
- No nie wiem - odparła. - Mam dzisiaj szlaban u McGonagall, a później wraz z Isabel idziemy do Snape'a. Nie wiem, czy przed północą się wyrobimy. Słyszałam od brata, że szlabany u tego czarnowłosego księdza, trwają niekiedy przez całe godziny. Jasper i jego kolega, za totalną błahostkę, dostali za zadanie poukładać wszystkie jego eliksiry, nie niszcząc przy tym niczego. Udało im się, ale zabrało im to z pięć godzin. Do dormitorium wrócili o pierwszej. Przykro mi - bąknęła cicho, kiedy na twarzy Isthel pojawiło się rozczarowanie.
Laurze również zrobiło się ciężej na duchu. Osobiście, bardzo chciała jej pomóc, ale mając ten szlaban na głowie... I wtedy wpadło jej coś do głowy. Błyskawicznie obróciła się w stronę stołu Gryfonów, przy którym siedziała samotna Granger. Clary siedziała kilka miejsc dalej, ale Laura wątpiła w to, by jej przyjaciółka wiedziała cokolwiek odnośnie transmutacji, zatem obrała sobie na cel pannę Hermionę.
Wzięła do ręki spory kawałek nieobranego ziemniaka, który wziął się na stole nie wiadomo skąd i podrzuciła go kilkakrotnie w prawej ręce.
- Zakład, że trafię w sam czubek? - spytała swoich koleżanek, z goszczącym na ustach zawadiackim uśmieszkiem, celując w głowę niczego niespodziewającej się Hermiony.
Gwendolyn uniosła brwi na tyle wysoko, że przypominała tym Snape'a.
- Co zmierzasz zrobić? - zapytała przestraszona Anabelle, przyglądając się Laurze z lękiem w oczach, na co zadymiara zaśmiała się w duchu.
Nie odpowiedziała jednak na zadane pytanie, tylko rzuciła ziemniakiem, prosto we włosy Hermiony Granger, której zszokowany wyraz twarzy, zostanie Laurze w pamięci na długie lata. I nic w tym dziwnego, bowiem Gryfonka, pojąwszy kto stoi za tym "niemiłym incydentem sprzed sekundy", obdarzyła Ślizgonkę nienawistnym spojrzeniem, zmieszanym z nutą zdziwienia oraz zawodu, a także czystej histerii. Niezwykle bawiło to Laurę, chociaż otwarcie tego nie pokazała.
Laura machnęła ręką tak, by dać Granger do zrozumienia, że ma podejść. Hermiona, choć dość niechętnie, wykonała polecenie i już po chwili stała przy stole Slytherinu, gniewnie wpatrując się w oczy zadymiary.
- Czy możesz mi, z łaski swojej wytłumaczyć, czemu rzuciłaś we mnie... ziemniakiem? - wycedziła przez zaciśnięte zęby, wyraźnie rozeźlona.
Laura, w miarę możliwości, powstrzymywała uśmiech. Coś jej podpowiadało, że nie byłoby to zbytnio uprzejme wobec Hermiony. Przyglądające się tej scenie Isthel i Gwendolyn, również miały poważne wyrazy twarzy, chociaż u tej drugiej to było normalne, więc pewnie nie miało to na celu okazania Gryfonce uprzejmości. Anabelle z kolei, przypatrywała się temu ze strachem. Jedynie Isabel śmiała się do rozpuku, co spotkało się z morderczym spojrzeniem Hermiony, która widocznie z wolna wściekała się coraz bardziej.
Dlatego zadymiara postanowiła to zakończyć, nim komuś stanie się krzywda.
- Otóż, rozmawiałam przed chwilą z Isthel, na temat transmutacji. Prosiła mnie, abym jej pomogła, ale mam dzisiaj dwa z trzech szlabanów do odsiedzenia, zatem nie będę w stanie jej niczego wytłumaczyć. Nie sądzę też, aby którakolwiek z tych trzech - wskazała ręką w kierunku dziewczyn - umiała jej pomóc. Dlatego miałam nadzieję, że ty jej to wytłumaczysz. W końcu, o ile mi wiadomo, jesteś strasznie obeznana z teorią i wiedzą praktyczną.
Granger, której twarz wyrażała teraz mieszane uczucia, wpatrywała się w Laurę z szeroko otwartymi oczami. Nie codziennie dostaje się z ziemniaka po głowie, aby dowiedzieć się, że ma to na celu jedynie wyłgać odeń korepetycje, których sama Laura udzielić nie mogła, gdyż, jak sama to przed chwilą przyznała, miała do odsiedzenia aż dwa szlabany.
Wtedy do głosu doszła Isthel:
- Tylko jeśli nie masz nic przeciwko, Hermiono! - zawołała pośpiesznie, dziwnie gestykulując rękoma, co w efekcie doprowadziło do tego, że Isabel spadła ze stołu, bo od śmiechu naprawdę już zaczynała się dusić. Anabelle i Gwendolyn, w napadzie paniki, podbiegły do niej i zawołały profesora Snape'a. Tłustowłosy nauczyciel eliksirów, jedynie zmierzył wszystkie dziewczyny groźnym spojrzeniem, po czym wziął Isie na ręce i wyniósł ją z Wielkiej Sali, mamrocząc pod nosem. Isabel wciąż jeszcze się śmiała.
Hermiona jeszcze przez długi czas wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął profesor, po czym zwróciła się w stronę dziewczyn.
- Czy... nic nie będzie Isabel? spytała.
- Nie! - oświadczyła stanowczo Gwendolyn. - Chodziłam z nią do tej samej szkoły. U niej to normalka, że dusi się od głupawki. Raz, kiedy jeden chłopak, Robbie Malley, spadł z krzesła na widok naszej szpetnej dyrówy, śmiała się tak głośno, że przez następne trzy dni leżała w szpitalu. Wyjdzie z tego, o ile głupawka jej minie.
Granger, podobnie jak Laura, Isthel i Anabelle, wybałuszyła w kierunku Gwendolyn oczy, na co tamta cofnęła się trochę, krzywiąc twarz w grymasie... nie wiadomo czego. Jak zawsze.
Laura westchnęła z rezygnacją.
Wtedy znów odezwała się Granger.
- To... - zwróciła się w stronę cierpliwie wyczekującej odpowiedzi, Isthel. - Pomogę ci, ale spotkamy się w bibliotece, dziś wieczorem, o siedemnastej. Wtedy będziemy miały najwięcej czasu, w dodatku może wyrobimy się przed kolacją.
Isthel cała się wręcz rozpromieniła. Po chwili namysłu, który nie zabrał jej zbyt wiele czasu, rzuciła się zdezorientowanej Gryfonce na szyję, omal nie przewracając ich obu na podłogę, co byłoby całkiem śmiesznym widowiskiem. W każdym razie, zdaniem Laury.
- Dzięki, dzięki! - wołała. - Dziękuję, Hermiono!
Granger, nie wiedząc co innego należy w zaistniałej sytuacji uczynić, po prostu odwzajemniła uścisk, choć pewnie sto razy mniej pewnie niż Isthel. Laury nie zdziwiło to ani trochę, a sądząc po spojrzeniu, Gwendolyn również nie spodziewała się niczego innego. W końcu nie często widuje się Ślizgonkę, przytulającą Gryfonkę. Dla niektórych wydawałoby się do wręcz niedorzeczne! Nienormalne! Niepożądane! W każdym razie - niedozwolone! Jednak nie wśród rodziny Isthel, której matka, wedle opowieści taty Laury, nigdy nie wyznawała ideologii czystości krwi. Właściwie, do Slytherinu należała przez wzgląd na jakieś tam nazwisko. Chyba... Fawley, albo może Selwyn? Tak, zdecydowanie Selwyn! Selwynowie należeli do Slytherinu, a Fawley'ów przydzielano zwykle do Hufflepuffu. Więc matką Isthel była Ilona Selwyn.
Zresztą, Gwendolyn, pochodząca z rodziny Acheron, jednej z najsłynniejszych rodzin "zdrajców krwi" w całym Slytherinie, również wydawała się mieć gdzieś ideały czystości krwi. Z kolei Anabelle, która była córką mugoli, a do Domu Węża trafiła z jakiegoś innego, totalnie niedorzecznego powodu, również nie miała nic przeciwko Hermionie. A mogłaby, biorąc pod uwagę nie tyle status krwi, co po prostu spór między Domem Lawa, a Slytherinem, trwający już od ponad tysiąca lat, kiedy to założono Hogwart.
Tak czy siak, Laura była zadowolona z przebiegu rozmowy. Przynajmniej nie zakończyło się to rozlewem krwi.
- Widzimy się więc o siedemnastej w bibliotece! - przypomniała Granger rozradowanej Isthel. - I tylko mi się nie spóźnij!
- Pewnie! - przytaknęła dziewczyna. - Jeszcze raz: dzięki stokrotne!
- Nie ma za co - odparła na odchodne Granger, będąc już w drodze do swojego stołu.
Przez resztę obiadu, Laura śmiała się ze Snape'a, którego ni stąd, ni zowąd, postanowiła uczynić chłopakiem Isie, w swoim umyśle. A kiedy podzieliła się tą oto wizją z Gwendolyn, Isthel i Anabelle, z uśmiechem podziwiała jak czarnowłosa spada z krzesła, czego powodem był jej nagły atak kaszlu. Pierwszy w tym roku! Laura uśmiechnęła się do siebie samej, triumfalnie stwierdzając, że to najciekawszy obiad w jej życiu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro