Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15: Pokój wspólny

Laura z niezadowoleniem stwierdziła, że pokój wspólny Slytherinu zupełnie jej się nie podoba, zbyt dużo w nim było zieleni i chłodu. Ale akurat temu się nie dziwiła. Przecież znajdowali się głęboko w podziemiach Hogwartu; do tego pod jeziorem. W dodatku wszystko tu było takie... mroczne i pozbawione humoru. Z drugiej jednak strony, czego się spodziewała po najgorszym ze wszystkich czterech domów? Sama już nie wiedziała.

Z zamyślenia wyrwał ją zimny głos Gwendolyn.

- Idziesz z nami poszukać naszego pokoju? - spytała.

- C-Co? - zapytała Laura.

Gwendolyn kilkukrotnie pokiwała z politowaniem głową, ale niczego nie powiedziała, tylko zmierzyła Laurę krótkim, naglącym spojrzeniem.

- Isthel dostała notkę, że ty, ja, ona i Isabel jesteśmy razem w jednym pokoju. Niestety Anabelle jest gdzie indziej. No więc idziesz, czy nie? - spytała.

Laura przytaknęła.

- Tak, pewnie. Chodźmy na poszukiwania! 

Gwendolyn westchnęła ciężko, ale już nic nie powiedziała, tylko się odwróciła na pięcie i żwawo pokierowała w stronę schodów prowadzących na górę, w kierunku pokojów dziewczyn. W czasie marszu, jej krótkie włosy falowały w powietrzu, jakby dookoła unosił się wiaterek. 

Laura szybko przekonała się, że jej nowe koleżanki są grupą czterech całkowicie różnych dziewczyn.

Isthel Black, pierwsza, która wyciągnęła do Laury przyjazną dłoń, była osobą przyjazną i dobroduszną, przy czym cechowała się pewnością siebie i zdecydowaniem, co czyniło ją domniemaną liderką grupy. Isabel Kornwalia potrafiła gadać, gadać i gadać, ale jej towarzystwo bardzo odpowiadało Lurze, albowiem mogły się razem pośmiać. Gwendolyn Acheron cechowała się skrytością i tajemniczością, a jej umysł zdawał się być czarniejszy niż niebo w bezgwiezdną noc. Wydawałoby się, że mogła uśmiercić osobę wzrokiem. Była poważna i milcząca. Jednak, jeśli wierzyć zapewnieniom Isabel, to właśnie Gwendolyn zasugerowała aby ją ściągnąć, więc Laura nie mogła chować do niej urazy. Pozostawała jeszcze Anabelle Clarce. Nieco nieśmiała i wiecznie błądząca gdzie indziej jedenastolatka, o pięknym uśmiechu i słodkiej twarzyczce. Laura od razu ją polubiła. Ta jej niewinność i w ogóle, to wszystko czyniło Anabelle taką kochaniutką, że aż chciało się nad nią rozpłynąć. Szkoda, że przydzielono ją do innego pokoju.

I wtedy Laura wróciła myślami do Clary. Bardzo interesowało ją, czy mugolaczka również znalazła sobie przyjaciółki. W Gryffinodrze, w którym powinno się roić od samych dobrych ludzi, nie powinno być trudno o dobrych przyjaciół. W czasie uczty Laura przypatrywała się stołowi Gryffinodru. Widziała Pottera, gadającego o czymś z Ronaldem Weasley'em, dostrzegła również bliźniaków; zaśmiała się, gdyż George wciąż jeszcze miał włosy od różowej farby. Jednakże nie zauważyła, aby Clary z kimś rozmawiała, a że siedziała plecami do stołu Ślizgonów, Laurze trudno było stwierdzić, jak jej przyjaciółka mogła się czuć w otoczeniu tylu obcych osób. Miała jednak nadzieję, że wszystko u Clary się ułoży. 

Z zamyślenia wyrwał ją znudzony głos Gwendolyn.

Brzmiała tak samo poważnie jak w czasie uczty, co niezbyt podobało się Laurze, jednak nic nie mówiła. Tylko wywróciła oczyma.

- Widziałaś Isabel i Isthel? - spytała. - Bo ja ich nigdzie nie widzę.

- Ja też nie - odparła Laura, ziewając. - Ale muszą gdzieś tu być. Przecież nie zapadły się pod ziemię, prawda?

Odpowiedź Gwendolyn lekko ją zaskoczyła.

- No, nie wiem, Lauro. Odkąd Isabel zasłynęła w swojej szkole ze sztuki wtapiania się w ściany, już nic mnie nie zaskoczy. 

Laura wytrzeszczyła na koleżankę oczy.

- Co masz na myśli przez "wtapianie się w ściany"? - spytała.

- No wiesz... - podjęła Gwendolyn. - W sumie Isabel jest czarodziejką półkrwi. Jej ojciec to czarodziej czystej krwi, a mama to mugolaczka. Przez pół życia uczęszczała do normalnej, mugolskiej szkoły, gdzie... jak by to ująć... często sprawiała problemy - powiedziała. - Podobno raz, kiedy miała dziesięć lat, niechcący zatopiła się w ścianie, ale udało jej się z tego wybrnąć, że niby uprawia magiczne sztuczki i że to jest iluzja. 

Laura prychnęła z pogardą, czym zwróciła na siebie uwagę Gwendolyn. 

- Dziecinada! - skwitowała Laura, lekceważąco machając ręką. - Powinna była powiedzieć, że urządziła przedstawienie magiczne dla szkoły i żąda zapłaty! Przynajmniej zarobiłaby kasę!

Gwendolyn obrzuciła zadymiarę dziwnym spojrzeniem, co tylko bardziej rozbawiło Laurę.

- Jesteś nienormalna! 

- Przecież wiem! - zawołała Laura. - Ktoś, kto wepchnął łeb nauczyciela do kibla, nie może być normalny!

Mina Gwendolyn była bezcenna.

Laura zaśmiała się w duchu na samo wspomnienie tego pamiętnego dnia, kiedy to podłożyła profesorowi Thwomesowi banana pod stopę, akurat przed wejściem do damskiej toalety. Jego ślizg był bezbłędny, przy czym wykonał kilka bardzo ciekawych póz, po czym jak nic padł na kolana i nim się wszyscy obejrzeli, moczył głowę w muszli klozetowej. Ach... To był dopiero widok. 

Z zamyślenia wyrwał ją głos, bynajmniej nie należący do Gwendolyn. 

Isthel.

- A wy gdzie? - spytała oskarżycielsko. - My z Isabel już dawno rozgościłyśmy się w pokoju. Gdzie żeście były? 

Laura wzruszyła ramionami.

- Mogłabym zadać to samo pytanie, wiesz?

- Isthel, ona jest nienormalna! - zawołała Gwendolyn, na moment zrzucając z siebie maskę obojętności, wskazując palcem w kierunku szczerzącej w uśmiechu zęby zadymiary.

Isthel jedynie wzruszyła ramionami.

- No to będziesz musiała się przyzwyczaić, Gwendolyn, bo przez następnych siedem lat będziecie dzielić ze sobą pokój. 

Tymi słowami zakończyły swą konwersację i udały się za Isthel w kierunku swojego pokoju. Okazało się, że były to drzwi osiemnaste, umiejscowione na prawej ścianie długiego korytarza. Dziewczyny wymieniły szybkie spojrzenia, po czym posłusznie weszły do środka. Isabel, jak można było się tego domyślać, już tam przesiadywała. W... różowej piżamce w kotki.

UROCZE! 

Laura przekroczyła próg pokoju, zamykając za sobą drzwi wejściowe, po czym kilkukrotnie omiotła pomieszczenie badawczym wzrokiem.

Było tu bardzo dużo miejsca, wystarczająco jak dla czterech dziewczyn. Pokój wydawał się być wypełniony zieloną poświatą, zapewne był to efekt tego iż cały Dom Węża umiejscowiono pod jeziorem. Jednak do tego akurat, Laura mogła się przyzwyczaić. Przy lewej ścianie od drzwi wejściowych, ustawiono cztery biurka, przeznaczone dla nich do pracy. Na każdym z nich ustawiono po jednej świecy, pojemniku na długopisy, oraz szufladki na rozmaite drobiazgi. Nad wszystkimi czterema biurkami powieszono przynajmniej jeden obraz. Akurat to nieco zaniepokoiło Laurę, gdyż dobrze wiedziała, jak głośne takie obrazy bywają. Przesunęła wzrok bardziej na prawo. Ściana leżąca naprzeciwlegle do drzwi, całkowicie schowała się za rzędem przylegających do siebie szaf na ubrania. Przy ścianie na prawo od wejścia ustawiono cztery całkiem spore łóżka, które mogłyby idealnie pomieścić przynajmniej dwie osoby. Na każdym z łóżek leżała idealnie wygładzona kapa, z pięknie wyszytymi nań wzorami, oczywiście w tonacji ciemnej zieleni z dodatkami bieli. Najlepsze jednak było to, że pokój ten był dość przestronny i było w nim dużo miejsca. Łóżka dzieliło co najmniej pięć metrów od ściany z biurkami. 

Laura uśmiechnęła się.

Pokój wydawał się być odpowiedni, wręcz idealny. Kolejny już raz przeszło dziewczynie przez myśl, iż pobyt w Hogwarcie, mimo wszystko, może okazać się całkiem znośny. Wręcz... fajny! 

Z chwilowej zadumy wyrwał ją radosny okrzyk rzucającej się jej na szyję Isabel. 

- Lauro! Chodź szybko, musicie z Gwennie wybrać sobie po łóżku! Wszystkie musimy!

Isthel uniosła brwi.

- Myślałam, że ty już to zrobiłaś? - spytała, nieco zaskoczona z wcześniejszej wypowiedz Isabel.

Ta jednak tylko wesoło się uśmiechnęła.

- No... Niby tak, ale uznałam, że powinnyśmy to zrobić razem, aby uniknąć wszelkich niedomówień czy późniejszych kłótni!

Wieczna radość Isabel działała kojąco na Laurę. Zadymiara dawno już nie miała kontaktów z równie wesołą osobą, zatem towarzystwo Isabel było przyjemną odmianą. Nawet bardzo przyjemną.

Zadymiara klasnęła w dłonie.

- Dobra, w takim razie... biorę to! - zawołała, rzucając się na łóżko leżące najbliżej drzwi wejściowych. 

- W takim razie... ja zajmuję to - oświadczyła Gwendolyn, siadając na łóżku po drugiej stronie pokoju. Zostały więc już tylko dwa do wyboru, pomiędzy łóżkami Laury i Gwendolyn.

Isthel przez chwilę wpatrywała się w oba, po czym przemówiła:

- Wybieram to! - wskazała palcem na łóżko stojące tuż obok tego, które wybrała sobie Gwendolyn. 

- No to ostatnie jest moje! - zawołała radośnie Isabel, rzucając się na nie, tak samo jak wcześniej zrobiła to zadymiara. Położyła się na nim na plecach, zamknęła oczy i zamruczała. 

Laura uśmiechnęła się do koleżanki.

- Powiedz, Isie...

- Isie? - spytała Isabel, podnosząc się do siadu.

Zadymiara wzruszyła ramionami.

- Będę tak na ciebie mówić, dobra? To krótsze i ładniejsze niż pełne "Isabel". 

Tamta wzruszyła ramionami, ale uśmiechała się, więc chyba ten nowy przydomek przypadł jej do gustu. Tym lepiej dla Laury, która poważnie zamierzała ją tak nazywać. Przeszła więc do poprzedniej wypowiedzi, której nie dane jej było skończyć.

- Wracając... Powiedz mi, Isie, jak to możliwe, że jesteś taka wesoła? - spytała. - Miewasz ty czasem momenty przykre lub przynajmniej nie wesołe?

Z twarzy Isabel nie schodził uśmiech, jednak Laura mogłaby przysiąc, że przez twarz dziewczyny przeniknął cień. Zadymiara zwęziła powieki. Chyba ta wesolutka i pełna życia dziewczyneczka, coś jednak chowała. 

Niestety odpowiedziała całkowicie na odwrót.

- Zawsze taka byłam! - odparła "entuzjastycznie". - Po prostu nigdy nic złego mi się nie stało, a rodzice mnie rozpieszczali! Mam wszystko czego chcę! Normalne, że jestem szczęśliwa!

Laura wywróciła oczyma.

- Niech będzie, jak chcesz - powiedziała, niby całkowicie obojętnie. - Ale jak zbierze ci się na rozmowę, taką szczerą, to wiedz, że jestem - zaoferowała. Widząc pełne niezrozumienia spojrzenie Isabel, dodała: - Isie, ja nie wierzę w "ludzi, którzy mają wszystko czego chcą". 

W pomieszczeniu przez moment panowała niezręczna cisza.

Laura i Isabel mierzyły się uważnymi, lustrującymi spojrzeniami, nie spuszczając z siebie wzroku ani na momencik. Obydwie milczały, jakby wszystko co miały zamiar sobie przekazać, tkwiło w ich oczach. Tymczasem Gwendolyn i Isthel przyglądały się tej scenie, najwidoczniej nie nadążając za tym, czego ona dotyczy. I dobrze. To nie ich sprawa.

Isabel już miała zamiar coś powiedzieć, ale uniemożliwił jej to odgłos otwierających się drzwi.

Wszystkie cztery dziewczyny, jak jeden mąż, obejrzały się za siebie, by ujrzeć stojącą na progu drzwi Anabelle, poczochraną i zapłakaną. Była czerwona na twarzy i rozdygotana. Koło niej stała walizka i wszystkie jej rzeczy. 

- Dziew... czy.. ny.. - łkała. - Czy... mogę... u... was... zostać? 

Laura momentalnie zerwała się z łóżka, podbiegając do rozpłakanej Anabelle. W jednej chwili zamknęła ją w szczelnym uścisku. Wprowadziła rozdygotaną dziewczynkę do środka pokoju, pozwalając jej wybuchnąć płaczem. 

Tymczasem Isabel, Isthel i Gwendolyn wniosły jej rzeczy do środka.

Laura czule obejmowała Anabelle, gładząc przy tym jej burawe włosy. Czuła, że coś jest na rzeczy, ale wolała najpierw pozwolić się jej wypłakać. A płakała naprawdę mocno; Laura jeszcze nigdy nie widziała, by ktoś był w takim stanie. Z każdą chwilą miała coraz większe wrażenie, że Anabelle przytrafiło się coś naprawdę niemiłego. Ale co?

Podeszła do nich Isthel.

- Co się stało, Anabelle? - spytała Laura, starając się brzmieć jak najłagodniej umiała.

- No bo... trafiłam do pokoju z... takimi dziewczynami... - chlipała. - I one... nazwały mnie... brudną szlamą...!

Laura wiedziała, że nie powinna, ale na sam dźwięk tego słowa, traciła panowanie nad sobą.

- Kurwa! - warknęła. - Kurwa! Kurwa! Kurwa! Jak one śmiały?! Jak te cholerne... Przepraszam cię, Anabelle, kontynuuj. - Ton głosu Laury złagodniał nieco, więc tamta nieco się uspokoiła.

- Zostałam przydzielona do pokoju z Milicentą Bulstrode, Pansy Parkinson i Dafne Greengrass. Przez chwilę było nawet dobrze, aż w końcu zaczęły rozmawiać o statusie krwi. Kiedy powiedziałam, że moi rodzice to mugole, zaczęły krzyczeć i wyrzuciły mnie z pokoju. Moje rzeczy też! Nazwały mnie szlamą i kazały się więcej u nich nie pokazywać! - wychlipała. 

Laura puściła koleżankę, bo nie chciała w przypływie tylu negatywnych emocji, zrobić jej krzywdy. Znów to samo. Znów ta cholerna Parkinson. Krowa Mopskinson. I te jej psiapsióły. Jak mogły w ten sposób potraktować Anabelle? Dziewczynkę miłą i wrażliwą. Osobę o dobrym sercu i uczuciach, których brakuje wielu czarodziejom. 

Miała ochotę przeklinać i zarżnąć jak świnie tamte trzy, które wyrzuciły Anabelle z pokoju. 

Wtedy odezwała się Gwendolyn.

- Jesteś mugolaczką? - spytała, starając się brzmieć delikatnie.

Laura spiorunowała czarnowłosą wzrokiem, natomiast przestraszona Anabelle cofnęła się o krok. Jednak odpowiedziała na zadane pytanie.

- Tak - przyznała cicho.

Pałeczkę przejęła Isthel.

- Skoro jesteś mugolaczką, nikt inny nie przyjmie cię do pokoju. A nie możemy pozwolić, byś spała na korytarzu - mówiła. - Cóż... chyba nie mamy wyboru. Będziesz musiała zamieszkać z nami. Przecież nie odeślemy cię do tych... idiotek!

- Łagodnie rzecz ujmując - dopowiedziała uśmiechająca się Laura.

Anabelle spojrzała pytająco na Gwendolyn, a kiedy tamta kiwnęła twierdząco głową, rozpromieniła się i przestała płakać. Laura podeszła do niej i chwyciła za rękę. 

- Niestety nie mamy pięciu łóżek - wyznała. - Możesz spać ze mną, jeśli chcesz. 

Propozycja Laury musiała przypaść Anabelle do gustu, ponieważ uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 

- Z wielką radością! - odpowiedziała, wciąż jeszcze pociągając nosem.

Isabel rzuciła się Anabelle na szyję, z całej siły ją obejmując.

- Świetnie! - wołała zadowolona. - Jesteśmy w piątkę w pokoju!    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro