Rozdział 12: Pierwszy dowcip
Malfoy nie przesiedział z dziewczynami długo, ponieważ w którymś momencie zgarnęli go dwaj jego kumple: Vincent Crabbe oraz Gregory Goyle, oświadczając mu, że w pociągu przesiaduje słynny Harry Potter. Malfoy na tę wieść, po prostu musiał udać się do niego na spotkanie. Grzecznie przeprosił dziewczyny i wyszedł. Plusem było to, że teraz miały trochę świętego spokoju.
Laurze nie było szkoda, że Malfoy opuścił ich przedział. Nawet jeżeli przeprosił Clary, ona i tak mu nie ufała. Równie dobrze mógł robić sobie z nich żarty. Tak na prawdę mógł udawać, aby pomyślały, że jest inny, a za ich plecami będzie wyśmiewał je obie i drwił z Clary, jakoby była gorsza od niego
Dlatego Laura postanowiła bacznie go obserwować.
Wiedziała, że musi pozostać czujna, ponieważ Hogwart ma to do siebie, że nie jest on miejscem zbytnio bezpiecznym. Nawet teraz, kiedy Ministerstwo Magii, za pośrednictwem Rady Nadzorczej, wprowadziło do szkoły tyle nowych środków bezpieczeństwa. Z pewnością, kiedy w końcu pojawi się Potter, sytuacja może się zaostrzyć. Śmierciożercy lub dawni poplecznicy Czarnego Pana, mogą się o niego upomnieć. Uczniowie będą narażeni na różne niebezpieczeństwa, tylko i wyłącznie z powodu jakiegoś tam Wybrańca.
Laurze aż śmiać się zachciało.
Ani ona, ani nikt inny z jej rodziny, nie uważał wyczynu Harry'ego Pottera za wybitny lub jakiś inny, nie wiadomo jak niezwykły. Bądź co bądź, magia Miłości nie była niczym nadzwyczajnym, w każdym razie nie dla kogoś, kto całe życie spędził na studiowaniu Magii Pradawnej.
Czarodzieje zapomnieli o tajnikach prawdziwej potęgi, całe tysiąclecia temu. Laura szkoliła się od ojca, który pielęgnował uszczerbki wiedzy, jaka jeszcze pozostała. Moce, których pamięć uległa zatraceniu, i których nie znał nawet Voldemort, czyniły jej rodzinę znacznie potężniejszą od innych. Laura nawet była gotowa iść o zakład, że z pomocą Magii Pradawnej, jej tata byłby z w stanie pokonać samego Dumbledore'a.
Oczywiście należało zachować umiar. Moc, drzemiąca w członkach tej rodziny, była niezmierzona i nieprzewidywalna. Potrafiła wybuchnąć prawdziwym ogniem, kiedy tylko naszła ją ochota. Zwykła zachcianka, energii, która żyje. Ludzkość, także czarodzieje, od tysięcy lat zgłębiała wiedzę o kosmosie lub bóstwach, takich jak Bóg, aby udowodnić istnienie nadprzyrodzonych sił. Cóż za brednie! Jaka krótkowzroczność z ich strony. Laura zawsze uważała, że religie w ogóle nie powinny istnieć, gdyż były one tylko kolejnym kłopotem. Osobiście miała ochotę ich wszystkich trzepnąć. Jedyną i prawdziwą siłą, działającą we wszechświecie, była Moc. Dzięki której czarodzieje i niektórzy mugole, znani jako mugolaki, potrafili czynić niezwykłe rzeczy. Niestety ci, którzy posiadali większy dar, niekiedy miewali skłonności do wywyższania się nad innych, tak jak Voldemort, ale i to nie stanowiło największego problemu. Był nim fakt, że posiadaczy wielkich mocy obowiązywała niezwykła odpowiedzialność. Odpowiedzialność, wiążąca się z korzystaniem z magii. Zdarzało się już, że Moc pochłaniała parającego się nią czarodzieja.
Laura posiadała ogromną moc. Mimo wieku, od najmłodszych lat szkoliła się w magii i Mocy, przez co była znacznie potężniejszą czarodziejką. Dysponowała potęgą, o której wielu innych czarodziejów mogło tylko marzyć. Zresztą nie tylko ona. Jasper i Luk także. Właśnie dlatego musiała stale tą moc wykorzystywać. Często, lecz nie zbyt dużo. Gdyby dusiła w sobie taką ilość mocy, mogłaby się w niej zatracić. A tego wolała uniknąć. Wykorzystywała swoją moc do tworzenia dowcipów. Aby się nie zatracić. Znała tyle czarów, klątw i innych zaklęć, że głowa mała. Właśnie dlatego była tak inteligentną i utalentowaną czarownicą.
Co nie zmieniało faktu, że będzie traktować Hogwart jako zwykłą powtórkę. Laura była gotowa iść o kolejny zakład, że większość historii lub nauk tam wykładanych, jest zmyślona i kompletnie nieprawdziwa, w porównaniu z tym, co w rzeczywistości się zdarzyło.
Z zamyślenia wyrwał ją kolejny nowy głos, ściślej to ujmując - dwa głosy.
- No proszę, Fred, chyba trafiliśmy na pierwszaczki - powiedział jeden z nich.
- Bez wątpienia, George. Bez wątpienia! - przyznał entuzjastycznie drugi.
Laura westchnęła.
Od razu rozpoznała te dwie rude czupryny, które rzuciły jej się w oczy jeszcze na peronie, kiedy to pomagali Potterowi wciągnąć swój bagaż do torby. Bliźniacy, Fred i George Weasley'owie. Dzieci Arthura Weasley'a i dwaj najwięksi zadymiarze, od czasów Huncwotów. Jak szkoda, że teraz będą toczyć przegraną wojnę o ten tytuł, z Laurą.
Postanowiła ich trochę zaskoczyć.
- Fredzie, George'u, bądźcie na tyle łaskawi, i dajcie nam spokój - powiedziała, przy okazji podziwiając ich bezbłędne miny.
Nagle jeden z nich zapytał:
- Skąd nas znasz?
Laura wzruszyła nieznacznie ramionami.
- Nasi ojcowie się przyjaźnią - odparła. - Poza tym, brat mi o was opowiadał. Najwięksi zadymiarze w Hogwarcie, co?
- Tak jest! - odparli churem, a Clary zachichotała. - Z czego się śmiejesz?
Czarnowłosa od razu odpowiedziała:
- Szkoda, że wasza opinia żartownisiów i zadymiarzy zniknie, gdy Laura pojawi się w Hogwarcie. W tej dziedzinie nie ma sobie równych! - wyznała pewnie, wskazując palcem na wdzięcznie uśmiechającą się przyjaciółkę.
- Czyżby? - zapytał George, którego wypowiedź Clary, wyraźnie zaintrygowała.
Laura wzruszyła ramionami.
- Cóż... - podjęła ze zobojętniałą miną - lepsze to, niż reputacja "nadętej Ślizgonki", którą i tak będę się cieszyć.
Bliźniacy wytrzeszczyli na nią oczy.
- Zamierzasz trafić do Slytherinu?! - wykrzyczeli pytanie jednocześnie.
- Może nie tyle chcę, co po prostu nie mam wyboru. Mój ojciec był w Slytherinie i brat już tam jest. Wszyscy moi krewni od czasów... eh... nie ważne... zawsze należeli do tego domu. Z pewnością nie będę inna. Wy zaś należycie do Gryffindoru, to oczywiste. Zatem nie liczę na waszą przyjaźń. Wiem, że znienawidzicie mnie, za sam fakt należenia do Domu Węża.
Obaj bliźniacy dziwnie na nią spojrzeli. Zwłaszcza George.
Ta dziewczyna była inna niż pozostali pierwszoroczniacy, pragnący się dostać do Slytherinu. Ona wyraźnie tego nie chciała. I już gotowała się na nieprzyjemności, związane z rywalizacją obu domów. Miała świadomość tego, jak inni patrzą na Ślizgonów. I to ją czyniło ciekawą.
Nawet bardzo.
Po dość niezręcznej chwili milczenia, George w końcu się odezwał.
- Jak ci na imię? spytał.
- Laura - odpowiedziała. - Po prostu Laura. Nazwiska znać nie musisz. Poznasz je w czasie Ceremonii Przydziału. Po prostu wypatruj mnie i słuchaj wszystkich nazwisk, zaczynających się na literę "S". Kiedy usłyszysz "Laura S...", będziesz wiedział, że o mnie chodzi.
George w zrozumieniu pokiwał głową.
- Jesteś czystej krwi, no nie? - spytał. - W końcu będziesz w Slytherinie. Tam nie ma...
- Są - wtrąciła się Laura. - Mój ojciec jest czystej krwi, podobnie jak wszyscy inni członkowie jego rodziny, ale moja mam jest mugolką. To czyni moich braci i mnie czarodziejami półkrwi. Zresztą nie tylko my. Zdarzali się czarodzieje innej, niż czysta, krwi, którzy trafiali do Slytherinu. Chociażby nasz czarnoksiężnik. Voldemort. Jego ojciec był mugolem.
W tej chwili atmosfera w przedziale dziwnie się napięła. Fred i George wyglądali na totalnie wmurowanych w ziemię, natomiast Clary zamilkła. Wiedziała co nie co o tym, kim ów rzeczony czarnoksiężnik w przeszłości był, zatem też się go obawiała. Jednak Laura już wcześniej ostrzegła dziewczynę, że tylko głupi boją się tego imienia, dlatego również go używała, nie obawiając się emocji przezeń wywoływanych.
- A ona? - milczenie przerwał Fred, wskazując palcem na Clary. - Ona też jest półkrwi. Czy może czystej? Obie będziecie w Slytherinie, no nie?
Jednak, ku ich zdziwieniu, Laura zaprzeczyła.
- Tylko ja będę w Slytherinie, bo pochodzę z rodu... nie ważne. A Clary to mugolaczka. O magii i innych tego typu, dowiedziała się ledwie kilka tygodni temu. Kiedy wleciałam na jej działkę rowerem w środku nocy.
Reakcja bliźniaków była bezcenna. A ich miny, jeszcze bardziej.
- Wleciałaś na cudzą działkę, w środku nocy, rowerem?!
Laura nagle rozpromieniła się.
- Oj tak! I wspięłam się przy tym po bluszczu, prosto na balkon Clary, rozcinając przy tym rękę i walnęłam w jej okno, z całej siły, akurat wtedy, kiedy czytała list! - pochwaliła się.
George wpatrywał się w nią, jakoby była jakimś dziwadłem. W sumie, zamierzał to przyznać, ale uprzedził go Fred.
- Podsumowując... - zaczął, nieco niepewnie. - Jesteś czarodziejką półkrwi, z jakiejś tam starej rodziny czystej krwi, córką jednego z nich i mugolki, która trafi do Slytherinu. Przy czym wcale tego nie chcesz, więc w sumie nie jesteś taka jak oni. Nie masz nic do mugolaków, skoro tolerujesz obecność jednego. Masz jakieś tam poczucie humoru. W dodatku wiesz dużo o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Od razu wiedziałaś, kim jesteśmy. Nie musieliśmy się wam przestawiać. Co dziwniejsze, doskonale zgadłaś, z którego domu jesteśmy. Poważnie podchodzisz do przydziału i nie chcesz, byśmy od razu poznali twoje nazwisko - rozważał. - Pewnie ma to na celu, byśmy poznali cię trochę, nim jeszcze trafisz do Slytherinu. Podsumowując te oto wszystkie fakty, mam tylko jedno stwierdzenie. Dziwna jesteś!
Clary i George jednocześnie spojrzeli w kierunku Laury, chcąc ujrzeć jej reakcję. Ona jednak, zamiast się wściec albo też obrazić, po prostu zarechotała.
- Hmm... Dziękuję! - wypowiedziała te słowa tak, jakby odpowiadała na bardzo przyjemny komplement.
George zmarszczył czoło, widząc jak się do siebie uśmiechają.
Tymczasem Laura, której uwadze nie uszedł gest George'a, zawadiacko się uśmiechnęła.
Nagle zrobiła coś, czego nikt się nie spodziewał.
Wstała i płynnym ruchem podeszła do George'a, siadając okrakiem na jego kolanach i zaplatając wokół jego szyi obie ręce. Patrzyła mu w oczy z powagą, podczas gdy on usilnie walczył z pokusą zepchnięcia jej z siebie. Fred i Clary spoglądali na ową scenę z wielkim zaciekawieniem. Clary dlatego, że dobrze wiedziała, co zaraz nastąpi. Fred, ponieważ uważał to za zabawne. Jednak Laura nie przejmowała się żadnym z nich. Zamiast tego, zbliżyła swoją twarz bliżej do twarzy George'a, całkowicie ignorując nagły wybuch kaszlu drugiego z bliźniaków.
- Coś ci się nie podoba? - spytała, włączając swój urokliwy głosik.
- Co... nie.. nie - jąkał się zdezorientowany chłopak, oblewając się szkarłatnym rumieńcem. Laura stwierdziła w myślach, iż było mu z nim do twarzy.
Dziewczyna wykonała pewien ruch, który skutecznie odwrócił uwagę wszystkich od balonika z farbą, który wcisnęła chłopakowi pod koszulkę. Balonikowi niewyczuwalnemu przez ludzką skórę - chyba że jej własną - który wybuchnie za niecałą minutę.
Zmierzwiła George'owi włosy, po czym wstała i wróciła na swoje miejsce.
- No cóż, panowie - klasnęła w dłonie, skutecznie wyrywając osłupiałego do reszty George'a z transu. - Miło było, ale czas już na panów. Musimy się przebrać w nasze mundurki.
To mówiąc, wypchnęła obu bliźniaków z przedziału, szczelnie zamykając za nimi drzwi.
Oni jeszcze przez moment stali za drzwiami, odwróceni do dziewczyn plecami, i o czymś dyskutowali. Albo raczej Fred dzielił się z bratem swoją opinią, odnośnie tego, co właśnie się wydarzyło.
Tymczasem Laura i Clary już wymieniały rozbawione spojrzenia w oczekiwaniu na to, co się za moment wydarzy.
Trzy... Dwa... Jeden...
BUM!!!
Laura wybuchła niepohamowanym śmiechem, w momencie, kiedy spod bluzki George'a wytrysnęła cała masa różowej farby, opryskując jego nogi i głowę, nie oszczędzając nawet włosów. Kilka kropel trysnęło także na Freda, który śmiał się w niebo głosy, ledwie trzymając się na nogach. Clary szybko dołączyła do śmiejącej się przyjaciółki i obie wkrótce tarzały się po ziemi w swoim przedziale.
Musiało minąć dobre dziesięć minut, nim się uspokoiły i w końcu zaczęły się przebierać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro