Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 99

Pierwszy rozdział z konkursu, Węże wybrała RavenGirll 💚

~

Fred jednak nie powiedział Callie o zamiarach ucieczki. Nie powiedział jej nawet aż do świąt, bo za każdym razem obawiał się jej reakcji i kłótni z nią, czego strasznie się wystrzegał. Nie chciał powtórki z rozrywki po ich sprzeczce w bibliotece, ale jednocześnie wiedział, że w końcu będzie musiał jej powiedzieć...

Święta Weasleyowie spędzali w siedzibie Zakonu Feniksa, a Callie naturalnie pojechała tam z nimi. Miała przygotowany dla bliźniaków naprawdę wyjątkowy prezent i nie mogła się doczekać, aż go otworzą. Chciała koniecznie zobaczyć ich reakcje, więc po rozpakowaniu wszystkich innych podarunków zagoniła ich na górę do ich pokoju, gdzie wszystko miała obserwować w spokoju. Już wychodziła z kuchni, by ruszyć po schodach za nimi, gdy zatrzymał ją serdeczny głos dochodzący zza niej.

- Callie, moja droga, zaczekaj - powiedziała Molly, na co dziewczyna się odwróciła, unosząc brwi.

- Tak?

- Jest tu jeszcze jeden twój prezent - odparła jej kobieta, wręczając Ślizgonce pakunek w czerwonym, błyszczącym papierze.

- Och, dziękuję... - odparła Callie i bez namysłu od razu rozerwała papier, po czym zaparło jej dech w piersiach.

W środku znajdował się ciemnozielony, gruby sweter z szarą literą C na samym środku. Szatynce stanęły łzy w oczach szybciej niż się tego spodziewała. Każdy Weasley miał taki sweter... Dodatkowo Harry... A teraz jeszcze ona. Dziewczynie na moment zupełnie odebrało mowę.

- Merlinie... - wydusiła, gapiąc się na sweter tak, jakby trzymała coś zrobionego ze złota i diamentów. - Tak bardzo dziękuję, pani Weasley... Ja nigdy nawet nie... Nie dostałam czegoś takiego...

Widząc, że Callie rozkleja się na dobre, Molly bez większego namysłu przyciągnęła ją do siebie i przytuliła tak mocno, jakby chciała ją wycisnąć. Ślizgonka poczuła się tak kochana, jak jeszcze chyba nigdy wcześniej. Podziękowawszy jeszcze kilkanaście razy, od razu założyła sweter na siebie i tak ubrana weszła do pokoju chłopców.

Oni obaj siedzieli na łóżku Freda po jej prawej i trzymali na kolanach długie paczki w granatowym papierze, żywo o czymś rozmawiając. Sami mieli na sobie swoje pomarańczowe swetry z fioletowymi literami F i G, co jeszcze bardziej rozczuliło dziewczynę.

- Masz w końcu swój sweter! - zawołał George radośnie, od razu zauważając nowe odzienie dziewczyny.

- Dlaczego płakałaś? - zapytał Fred, widząc jej zaczerwienioną twarz.

- To ze wzruszenia, w porządku - odparła mu prędko, siadając na łóżku George'a naprzeciw nich. - Ja nigdy nie dostałam takiego prezentu...

- Mówiłem, że się jej spodoba - powiedział George dumnie, klepiąc brata w plecy.

- Ale dobra, teraz wasze prezenty - powiedziała Callie, prędko przecierając twarz. - Otwierajcie.

Bliźniakom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jak szaleńcy rzucili się na swoje paczki i rozdzierali je bez opamiętania, a gdy już odkryli ich zawartość, obu opadły szczęki. Odnaleźli dwa identyczne Nimbusy 2001, lśniące i dosłownie pachnące nowością. Chłopcy wymienili zaskoczone spojrzenia z nadal otwartymi ustami.

- Callie... - zaczął oszołomiony Fred.

- Zwariowałaś? - dopytał równie skołowany George.

- Przy was nietrudno - odparła ze śmiechem, po czym prędko spoważniała. - Zdałam sobie sprawę, że nigdy wam porządnie za wszystko nie podziękowałam. Za to, że moje życie jest teraz takie szczęśliwe i że mnie wyratowaliście z tego piekła udawania.

- Ale Callie, miotły? To przecież musiało... - zaczął znowu Fred. - Jeszcze takie...

- Nie musiałaś aż tak... Dla nas... - dodał George, który podobnie jak brat czuł się trochę niezręcznie, nawet jeśli w duchu miał ochotę skakać z radości.

Nigdy nie dostali tak drogiego prezentu i nie śmieliby nawet poprosić, wiedząc, jaka była sytuacja rodziny. Dla Callie nie stanowiło to żadnego problemu, podczas gdy ona również dostała prezent, jakiego nigdy wcześniej nie otrzymała: zrobiony od serca. Bliźniacy nie rozumieli wtedy, że dla niej było to stokroć więcej warte niż wszelkie pieniądze.

- To najmniej, co mogłam zrobić - odparła uśmiechnięta Callie, wstając i podchodząc do nich. - Kocham was obu, nawet jeśli trochę w inny sposób - dodała i lewą ręką objęła George'a, prawą Freda i przycisnęła ich mocno do siebie.

Obaj byli jak sparaliżowani przez chwilę, ale wreszcie też ją objęli i cała trójka trwała tak przez chwilę, ciesząc się niesamowicie. Callie przez moment zastanawiała się, czy chłopcy nie zamienili się swetrami i tego nie zauważyła, czy to po prostu było złudzenie, ale wydawało jej się, że George odwzajemniał uścisk znacznie mocniej.

Później bliźniacy chwalili się miotłami każdemu w domu, a zwłaszcza Ronowi, który nie mógł tego przeżyć, że bracia ot tak dostali dobre miotły. Fred i George napisali listy do Lee, Angeliny, Katie i Alicii, a nawet do Olivera Wooda, by się tym pochwalić: Callie strasznie się cieszyła, że tak im się spodobały.

Miotły jednak przypomniały też chłopcom o innej rzeczy: to na nich mieli zamiar opuścić Hogwart... I musieli jak najszybciej powiedzieć o tym Callie, zwłaszcza po takim prezencie.

Wieczorem Fred oznajmił swojemu bliźniakowi, że muszą to zrobić, ale najpierw idzie pod prysznic, żeby ochłonąć. Zadaniem George'a było pozostanie z Callie w pokoju i jakieś przygotowanie jej na tę wiadomość, jednak ich rozmowa prędko zeszła na inne tematy.

- Swoją drogą, nie chcę ci się narzucać, George - powiedziała siedząca na łóżku Freda Callie, susząc swoje mokre włosy za pomocą różdżki - ale po prostu... No czasem czuję się źle z tym, że jesteś tak sam, a my razem no i... Nie namawiam cię do niczego, ale może istnieją jakieś szanse na podwójną randkę niedługo?

George siedział na swoim łóżku i trochę nie wierzył w to, co usłyszał. Odpowiedź na to gdzieś krążyła mu po głowie, ale nigdy nie wypowiedziałby jej na głos.

- Na razie chyba nie... - odparł jej pospiesznie, próbując się zaśmiać, ale wyszło to trochę nienaturalnie.

- Ale nie podoba ci się nikt? Znaczy, oczywiście nie musisz mi mówić - dopytywała zaciekawiona Callie, powoli i dokładnie przesuwając różdżkę przy końcówkach włosów, które były już praktycznie suche.

George milczał chwilę, przewracając między palcami coś w rodzaju gluta, którego on i Fred niedawno stworzyli, po czym odparł wreszcie:

- Nie mógłbym chyba być z tą dziewczyną.

- Dlaczego tak mówisz? - zapytała zdumiona Callie, bojąc się, że jej związek z Fredem sprawił, że George stracił wiarę w siebie w tych sprawach. Szatynka odłożyła różdżkę na szafkę swojego chłopaka i wstała, by tym razem usiąść obok młodszego bliźniaka. George'a nieco to zaskoczyło, bo nie zachowała praktycznie żadnego dystansu pomiędzy ich nogami.

- Nie sądzę, że jakakolwiek dziewczyna powiedziałaby ci nie - kontynuowała Callie, sądząc, że w ten sposób podbuduje jego pewność siebie. - Oczywiście poza moimi byłymi znajomymi, ale mówię o normalnych dziewczynach.

Tu George zaśmiał się krótko i odłożył glut na swoją szafkę, zamiast niego chwytając za różdżkę.

- Za dużo czasu z nami spędzasz - stwierdził, a Callie pacnęła go w udo.

- Nie zmieniaj tematu, co?

George był trochę jak w transie i, zamiast jej odpowiedzieć, machnął różdżką. Wtedy na głowie Callie pojawił się wianek ze stokrotek, którego nie widziała, ale poczuła, co ją zupełnie skołowało.

- Ładnie wyglądałabyś w wianku - stwierdził George, jeszcze bardziej dezorientując dziewczynę, która gapiła się na niego w takim zdziwieniu, jakby zobaczyła samego Merlina.

- Um... Dzięki? - powiedziała po chwili, nadal jakby oszołomiona. - A do czego zmierzamy...?

- Niczego - odparł George i prędko machnął różdżką jeszcze raz, tym samym pozbywając się wianka. Zanim ona w ogóle zdążyła to przetrawić i spytać o coś jeszcze, drzwi od pokoju się otworzyły, a do środka wpadł wyraźnie zdeterminowany Fred.

- Callie, musimy ci coś powiedzieć - oznajmił bez słowa uprzedzenia, przykuwając uwagę obojga czarodziejów w pokoju. George siedział za Callie i kręcił agresywnie głową, dając bratu znać, że nie wykonał swojego zadania.

- Co? - zapytała dziewczyna, jeszcze bardziej, o ile to możliwe, skołowana niż wcześniej.

Fred na szczęście zrozumiał, w duchu odetchnął z ulgą, że miał kolejną wymówkę na odciągnięcie tego i palnął pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy:

- Idziemy... Zastawić pułapkę na Rona!

I tak nie powiedzieli jej aż do wiosny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro