Rozdział 99
Pierwszy rozdział z konkursu, Węże wybrała RavenGirll 💚
~
Fred jednak nie powiedział Callie o zamiarach ucieczki. Nie powiedział jej nawet aż do świąt, bo za każdym razem obawiał się jej reakcji i kłótni z nią, czego strasznie się wystrzegał. Nie chciał powtórki z rozrywki po ich sprzeczce w bibliotece, ale jednocześnie wiedział, że w końcu będzie musiał jej powiedzieć...
Święta Weasleyowie spędzali w siedzibie Zakonu Feniksa, a Callie naturalnie pojechała tam z nimi. Miała przygotowany dla bliźniaków naprawdę wyjątkowy prezent i nie mogła się doczekać, aż go otworzą. Chciała koniecznie zobaczyć ich reakcje, więc po rozpakowaniu wszystkich innych podarunków zagoniła ich na górę do ich pokoju, gdzie wszystko miała obserwować w spokoju. Już wychodziła z kuchni, by ruszyć po schodach za nimi, gdy zatrzymał ją serdeczny głos dochodzący zza niej.
- Callie, moja droga, zaczekaj - powiedziała Molly, na co dziewczyna się odwróciła, unosząc brwi.
- Tak?
- Jest tu jeszcze jeden twój prezent - odparła jej kobieta, wręczając Ślizgonce pakunek w czerwonym, błyszczącym papierze.
- Och, dziękuję... - odparła Callie i bez namysłu od razu rozerwała papier, po czym zaparło jej dech w piersiach.
W środku znajdował się ciemnozielony, gruby sweter z szarą literą C na samym środku. Szatynce stanęły łzy w oczach szybciej niż się tego spodziewała. Każdy Weasley miał taki sweter... Dodatkowo Harry... A teraz jeszcze ona. Dziewczynie na moment zupełnie odebrało mowę.
- Merlinie... - wydusiła, gapiąc się na sweter tak, jakby trzymała coś zrobionego ze złota i diamentów. - Tak bardzo dziękuję, pani Weasley... Ja nigdy nawet nie... Nie dostałam czegoś takiego...
Widząc, że Callie rozkleja się na dobre, Molly bez większego namysłu przyciągnęła ją do siebie i przytuliła tak mocno, jakby chciała ją wycisnąć. Ślizgonka poczuła się tak kochana, jak jeszcze chyba nigdy wcześniej. Podziękowawszy jeszcze kilkanaście razy, od razu założyła sweter na siebie i tak ubrana weszła do pokoju chłopców.
Oni obaj siedzieli na łóżku Freda po jej prawej i trzymali na kolanach długie paczki w granatowym papierze, żywo o czymś rozmawiając. Sami mieli na sobie swoje pomarańczowe swetry z fioletowymi literami F i G, co jeszcze bardziej rozczuliło dziewczynę.
- Masz w końcu swój sweter! - zawołał George radośnie, od razu zauważając nowe odzienie dziewczyny.
- Dlaczego płakałaś? - zapytał Fred, widząc jej zaczerwienioną twarz.
- To ze wzruszenia, w porządku - odparła mu prędko, siadając na łóżku George'a naprzeciw nich. - Ja nigdy nie dostałam takiego prezentu...
- Mówiłem, że się jej spodoba - powiedział George dumnie, klepiąc brata w plecy.
- Ale dobra, teraz wasze prezenty - powiedziała Callie, prędko przecierając twarz. - Otwierajcie.
Bliźniakom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Jak szaleńcy rzucili się na swoje paczki i rozdzierali je bez opamiętania, a gdy już odkryli ich zawartość, obu opadły szczęki. Odnaleźli dwa identyczne Nimbusy 2001, lśniące i dosłownie pachnące nowością. Chłopcy wymienili zaskoczone spojrzenia z nadal otwartymi ustami.
- Callie... - zaczął oszołomiony Fred.
- Zwariowałaś? - dopytał równie skołowany George.
- Przy was nietrudno - odparła ze śmiechem, po czym prędko spoważniała. - Zdałam sobie sprawę, że nigdy wam porządnie za wszystko nie podziękowałam. Za to, że moje życie jest teraz takie szczęśliwe i że mnie wyratowaliście z tego piekła udawania.
- Ale Callie, miotły? To przecież musiało... - zaczął znowu Fred. - Jeszcze takie...
- Nie musiałaś aż tak... Dla nas... - dodał George, który podobnie jak brat czuł się trochę niezręcznie, nawet jeśli w duchu miał ochotę skakać z radości.
Nigdy nie dostali tak drogiego prezentu i nie śmieliby nawet poprosić, wiedząc, jaka była sytuacja rodziny. Dla Callie nie stanowiło to żadnego problemu, podczas gdy ona również dostała prezent, jakiego nigdy wcześniej nie otrzymała: zrobiony od serca. Bliźniacy nie rozumieli wtedy, że dla niej było to stokroć więcej warte niż wszelkie pieniądze.
- To najmniej, co mogłam zrobić - odparła uśmiechnięta Callie, wstając i podchodząc do nich. - Kocham was obu, nawet jeśli trochę w inny sposób - dodała i lewą ręką objęła George'a, prawą Freda i przycisnęła ich mocno do siebie.
Obaj byli jak sparaliżowani przez chwilę, ale wreszcie też ją objęli i cała trójka trwała tak przez chwilę, ciesząc się niesamowicie. Callie przez moment zastanawiała się, czy chłopcy nie zamienili się swetrami i tego nie zauważyła, czy to po prostu było złudzenie, ale wydawało jej się, że George odwzajemniał uścisk znacznie mocniej.
Później bliźniacy chwalili się miotłami każdemu w domu, a zwłaszcza Ronowi, który nie mógł tego przeżyć, że bracia ot tak dostali dobre miotły. Fred i George napisali listy do Lee, Angeliny, Katie i Alicii, a nawet do Olivera Wooda, by się tym pochwalić: Callie strasznie się cieszyła, że tak im się spodobały.
Miotły jednak przypomniały też chłopcom o innej rzeczy: to na nich mieli zamiar opuścić Hogwart... I musieli jak najszybciej powiedzieć o tym Callie, zwłaszcza po takim prezencie.
Wieczorem Fred oznajmił swojemu bliźniakowi, że muszą to zrobić, ale najpierw idzie pod prysznic, żeby ochłonąć. Zadaniem George'a było pozostanie z Callie w pokoju i jakieś przygotowanie jej na tę wiadomość, jednak ich rozmowa prędko zeszła na inne tematy.
- Swoją drogą, nie chcę ci się narzucać, George - powiedziała siedząca na łóżku Freda Callie, susząc swoje mokre włosy za pomocą różdżki - ale po prostu... No czasem czuję się źle z tym, że jesteś tak sam, a my razem no i... Nie namawiam cię do niczego, ale może istnieją jakieś szanse na podwójną randkę niedługo?
George siedział na swoim łóżku i trochę nie wierzył w to, co usłyszał. Odpowiedź na to gdzieś krążyła mu po głowie, ale nigdy nie wypowiedziałby jej na głos.
- Na razie chyba nie... - odparł jej pospiesznie, próbując się zaśmiać, ale wyszło to trochę nienaturalnie.
- Ale nie podoba ci się nikt? Znaczy, oczywiście nie musisz mi mówić - dopytywała zaciekawiona Callie, powoli i dokładnie przesuwając różdżkę przy końcówkach włosów, które były już praktycznie suche.
George milczał chwilę, przewracając między palcami coś w rodzaju gluta, którego on i Fred niedawno stworzyli, po czym odparł wreszcie:
- Nie mógłbym chyba być z tą dziewczyną.
- Dlaczego tak mówisz? - zapytała zdumiona Callie, bojąc się, że jej związek z Fredem sprawił, że George stracił wiarę w siebie w tych sprawach. Szatynka odłożyła różdżkę na szafkę swojego chłopaka i wstała, by tym razem usiąść obok młodszego bliźniaka. George'a nieco to zaskoczyło, bo nie zachowała praktycznie żadnego dystansu pomiędzy ich nogami.
- Nie sądzę, że jakakolwiek dziewczyna powiedziałaby ci nie - kontynuowała Callie, sądząc, że w ten sposób podbuduje jego pewność siebie. - Oczywiście poza moimi byłymi znajomymi, ale mówię o normalnych dziewczynach.
Tu George zaśmiał się krótko i odłożył glut na swoją szafkę, zamiast niego chwytając za różdżkę.
- Za dużo czasu z nami spędzasz - stwierdził, a Callie pacnęła go w udo.
- Nie zmieniaj tematu, co?
George był trochę jak w transie i, zamiast jej odpowiedzieć, machnął różdżką. Wtedy na głowie Callie pojawił się wianek ze stokrotek, którego nie widziała, ale poczuła, co ją zupełnie skołowało.
- Ładnie wyglądałabyś w wianku - stwierdził George, jeszcze bardziej dezorientując dziewczynę, która gapiła się na niego w takim zdziwieniu, jakby zobaczyła samego Merlina.
- Um... Dzięki? - powiedziała po chwili, nadal jakby oszołomiona. - A do czego zmierzamy...?
- Niczego - odparł George i prędko machnął różdżką jeszcze raz, tym samym pozbywając się wianka. Zanim ona w ogóle zdążyła to przetrawić i spytać o coś jeszcze, drzwi od pokoju się otworzyły, a do środka wpadł wyraźnie zdeterminowany Fred.
- Callie, musimy ci coś powiedzieć - oznajmił bez słowa uprzedzenia, przykuwając uwagę obojga czarodziejów w pokoju. George siedział za Callie i kręcił agresywnie głową, dając bratu znać, że nie wykonał swojego zadania.
- Co? - zapytała dziewczyna, jeszcze bardziej, o ile to możliwe, skołowana niż wcześniej.
Fred na szczęście zrozumiał, w duchu odetchnął z ulgą, że miał kolejną wymówkę na odciągnięcie tego i palnął pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy:
- Idziemy... Zastawić pułapkę na Rona!
I tak nie powiedzieli jej aż do wiosny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro