Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 61

grabxvska mnie tu rozpieszcza fanartami i co jeden, to ładniejszy. Dziękuję jeszcze raz 💚

~

- Zacznijmy od tego, że...no wiesz, kiedy tylko poszłam do Hogwartu, okazało się, że mam wielki talent do eliksirów - powiedziała Callie, a Fred poprawił swoje usadowienie na poduszkach, kiwając głową.

- No tego akurat nie dało się nie zauważyć, mam z tobą eliksiry od sześciu lat. Pani Snape cię bez powodu nie nazywamy - odparł, na co Callie się krótko zaśmiała.

- Tak...w każdym razie...rodzice byli zachwyceni. Mówili, że muszę koniecznie to rozwijać, żeby na razie nie przejmować się znajomościami i skupić się właśnie na tym. Znaczy, mama głównie mówiła...Tata zawsze jakoś mniej na mnie naciskał...

- No ale jeśli dobrze pamiętam, to ty zawsze trzymałaś się z tą grupą inteligentną inaczej... - zauważył chłopak.

- Tak, a to dlatego, że potem babcia mi powiedziała, że bez znajomych daleko nie zajdę, zresztą oni sami jakby chcieli się ze mną zakolegować, jak dowiedzieli się, jaką mam rodzinę. Bo przecież "być Malfoyem to zaszczyt" - ostatnie zdanie dziewczyna wypowiedziała z obrzydzeniem, nieświadomie ściskając tygrysa, którego trzymała na kolanach.

- Ej, udusisz go! - zawołał z przerażeniem Fred, wyrywając jej pluszaka. - On też ma uczucia, ty bezduszna...

- Widać, że jeszcze z ciebie dziecko - przerwała mu Callie, śmiejąc się i dźgając go w policzek jak niemowlaka.

- Widać, że z ciebie już stara zrzęda. Żadnej empatii dla pluszaków - powiedział niby wkurzony Fred, obejmując pluszaka tak, jakby był gotowy bronić go własną piersią.

- Nie pozwalaj sobie, co? - Callie zmrużyła oczy i zrobiła gwałtowny ruch w stronę chłopaka, by wyrwać maskotkę z jego rąk. On jednak prędko zrobił unik i wtedy zaczęła się krótka szamotanina, w wyniku której głowa dziewczyny w końcu wylądowała na jego kolanach. Callie zaczerwieniła się, a Fred uśmiechnął się szelmowsko.

- No, jak tu chciałaś leżeć, to trzeba było od razu powiedzieć - powiedział, patrząc na nią z góry i nadal trzymając pluszaka. - Ja wiem, że Ślizgoni mają jakieś zahamowania, ale...

- Ty jesteś... - przerwała mu Callie, kręcąc głową z niedowierzaniem, na co on dokończył:

- Wspaniały? Niesamowity? Przystojniejszy od George'a? - mówił, zbliżając swoją twarz do jej.

I wtedy dziewczyna, wykorzystując jego brak skupienia, zgarnęła maskotkę i szybko wysunęła się spod jego głowy.

- Jeden zero dla Slytherinu, mój drogi - powiedziała triumfalnie, przytulając do siebie tygrysa. - I wiesz co? Chyba nazwę go George - dodała, unosząc pluszaka przed sobą.

- Ty podstępna...to jest cios poniżej pasa. Nawet jak na Ślizgonkę, to jest po prostu okrutne.

Callie wzruszyła ramionami.

- Życie! - zaśmiała się, po czym rozłożyła się wygodniej na poduszkach, a on za nią.

- W takim razie kontynuuj to, co mówiłaś - zachęcił, a Callie wzięła głęboki wdech i wróciła do swojej historii.

- No to jak już miałam znajomych, to prawie codziennie słyszałam o czystej krwi i takich tam. Przyszły wakacje i zrelacjonowałam to wszystko babci, a ona wpadła w furię. Zrobiła wykład moim rodzicom, że ta cała filozofia jest chora, że to doprowadza do złych rzeczy i ona widziała to na własne oczy, że nie pozwoli, bym i ja była taka okropna...Moi rodzice trochę się do tego zastosowali. Ale potem...babcia zmarła.

Tu Callie zatrzymała się na chwilę, jakby próbując się uspokoić. Fred widząc, że dziewczyna to przeżywa, bez namysłu położył swoją dłoń na jej. Ślizgonka wypuściła powietrze ustami i zaczęła mówić dalej, czując, że maskotka w jej dłoniach się ogrzewa.

- I wtedy zaczęła się zabawa...Zobaczyłam ciebie i George'a na trzecim roku, jak rzucaliście śnieżkami w Quirrella.

- Komu jak komu, jemu się należało - zauważył Fred, a Callie pokiwała głową z uśmiechem.

- Strasznie go wtedy nie lubiłam, zwłaszcza przez ten jego cały czosnek i wydawało mi się to bardzo zabawne.

- Do dziś czuję ten czosnek - rzucił Fred z obrzydzeniem.

- Ja też - potwierdziła rozbawiona Callie. - No i tak...na świętach w domu zapytałam rodziców, czy znają Weasleyów...I popełniłam największy błąd w życiu.

Fred jakby umiał doskonale przewidzieć, co zaraz powie dziewczyna. Spojrzał na nią, ona jednak zawzięcie gapiła się w ścianę przed nimi, jakby bojąc się popatrzeć mu w oczy.

- Oszczędzę ci odpowiedzi...Ale dostałam kategoryczny zakaz zadawania się z kimkolwiek z waszej rodziny. Ja wtedy powiedziałam, że jasne, wiadomo, skoro zdrajcy krwi, to żadnego zadawnia nie ma...

Tu przełknęła ślinę.

- No i na czwartym roku trochę o was zapomniałam, zresztą były te ataki, które uważałam za chore...Podobał mi się Adrian...Ale...przyszła końcówka roku i...usłyszałam kłótnię Ann z jej siostrą.

- Czekaj, czekaj, to nie była przypadkiem ta, z którą Percy sobie paradował? W sensie, jako prefekt naczelny? - zapytał nagle Fred, skojarzywszy siostrę Ann po tym, że zadawała się z Percym i prawdopodobnie chodziła z Woodem, o ile pamięć go nie myliła.

- Chyba tak, bo razem z nią mnie uczyli na prefekta...W każdym razie, Christina mówiła Ann, jaka to nie jestem zła i tak dalej...I na początku się oburzyłam, że jakaś Krukonka będzie mi podskakiwać, ale...Zrozumiałam, że ona miała rację, że w końcu naprawdę byłam tą złą. Ona mnie nie znała, mogłam sobie myśleć, że ataki na mugoli są złe, ale co z tego, skoro z zewnątrz byłam okropna. Moim znajomym to imponowało, dlatego tak robiłam coraz więcej i więcej...

Callie mówiła mu o tym wszystkim i miała wrażenie, że ktoś ściąga wielki ciężar z jej pleców, nawet jeśli wiedziała, że w żaden sposób nie zmieniało to jei sytuacji. Nigdy nikomu wcześniej tak tego nie opowiedziała, bo nie miała nikogo, kto by to zrozumiał. Może poza babcią, jednak ona odeszła zbyt szybko...

- Już cały piąty rok to było udawanie. A Mistrzostwa Świata w Quidditchu były kompletną katastrofą. Przecież ja wiedziałam, że to Lucjusz był za jedną z masek Śmierciożerców, że to on w sumie to wszystko rozpętał...A ja nie mogłam nic zrobić. Widziałam też was wszystkich w loży honorowej. Zazdrościłam wam tej zabawy, bo ja słuchałam tylko komentarzy mojego kochanego wuja i mamy. To był koszmar - tu Callie poprawiła ułożenie tygrysa na swoim brzuchu i w końcu spojrzała na Freda. - No i...to chyba tyle. Resztę historii znasz.

Fred zamyślił się na chwilę, a potem spojrzał na nią badawczym wzrokiem.

- A podoba ci się to, gdzie teraz jesteś?

- Nie - odparła od razu. - Znaczy, nigdy w życiu nie cofnęłabym tego wszystkiego, co przeżyłam z tobą i z Georgem, ale teraz, w tej chwili...Chciałabym, żeby było inaczej. Chciałabym chociaż po ludzku przejść z tobą korytarzem...

- No tak, bo do tej pory pełzaliśmy jak węże - rzucił Fred i osiągnął swój cel: dziewczyna uśmiechnęła się.

- Oj, wiesz, o co mi chodzi - powiedziała, uderzając go lekko maskotką.

Wtedy Fred podniósł się do pozycji siedzącej.

- Dobra, to teraz inne pytanie. Byłaś ostatnio na błoniach?

Callie uniosła brew, zaskoczona nagłą zmianą tematu.

- W sumie to...nie? Było zimno i w ogóle? A czemu pytasz?

- To idziemy.

- Co? Że teraz? Że na dwór? - Callie zdawała się na moment stracić zdolność logicznego myślenia.

- Tam i z powrotem, bo i tak trochę zimno, a chcę ci tylko coś pokazać. Nikogo tam zresztą nie będzie o tej godzinie.

- I jak tam dotrzemy? Fred, ja nie chcę ryzykować...

Chłopak westchnął i wstał.

- Dobrze, skoro nie chcesz pełzać po korytarzach, to cóż...może ten twój skrzat pomoże?

- O, to jest dobry pomysł - odparła mu.

Fred wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej wstać, a wtedy Callie wezwała Cudkę. Skrzat, który oczywiście mógł teleportować się, gdzie tylko chciał, bez problemu przeniósł ich pod stadion Quidditcha. Tam Fred z ekscytacją pokazał jej rosnący labirynt z żywopłotu, który - jak twierdził - przygotowywano na trzecie zadanie Turnieju Trójmagicznego. Callie przyznała, że naprawdę robił wrażenie.

- Wiesz...dziękuję ci za wszystko. To najlepsze urodziny, jakie kiedykolwiem miałam - przyznała Fredowi, gdy wyszli ze stadionu, pocierając trochę swoje ręce, bo było dosyć zimno. Chłopak pokręcił głową, stając bliżej niej.

- Jeszcze nie. Jeszcze jedna rzecz.

- Jeszcze coś? - spytała zaskoczona.

- Właściwie trzy rzeczy - poprawił się.

- Fred, nie musia... - ale dziewczyna nie dokończyła z zaskoczenia, bo chłopak pocałował ją w czoło. Zarumieniona Callie sądziła, że to już wszystko, jednak zaraz po tym poczuła jego usta też na nosie. Kiedy dziewczyna myślała, że już czerwieńsza być nie może (co zapewne doskonale było widać na jej bladych policzkach), Fred założył długi kosmyk włosów za jej ucho, drugą ręką ujął jej twarz i jako ostatni złożył pocałunek na jej ustach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro