Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 57

Dodaję szybciej za jutro, bo mogę jutro nie dać rady (zresztą już prawie północ).

~

- Witam, witam - powiedział zadowolony Fred, zamykając za sobą kamienną ścianę.

- Już się z tobą witałam, George - odparła Callie beznamiętnie, nie unosząc nawet wzroku znad kotła.

- George? No wiesz, a podobno nas poznajesz - Fred pokręcił głową, uśmiechając się, po czym stanął naprzeciw niej i oparł się o stół obiema rękami.

Callie uniosła wzrok i jej twarz rozjaśniła się na jego widok.

- Fred? - powiedziała zdumiona. - Co ty tu robisz? Nie miałeś szlabanu czy coś?

- Jestem po prostu błyskawiczny? - chłopak wzruszył ramionami, nadal się uśmiechając. - Poza tym, nie mogłem cię tak samej zostawić, po tym jak mój braciszek cię porzucił. Jak to przetrwałaś?

Callie zaśmiała się krótko, delikatnie mieszając eliksir.

- Ciężkie katorgi to były, ale jestem ze stali.

Fred nadal nie zmieniał swojej pozycji i przyglądał się przez chwilę pracującej dziewczynie.

- Widzę, że chwilę mnie nie ma i już masz rozpuszczone włosy.

Callie ponownie uniosła wzrok znad kotła i zrobiła "smutną" minę.

- Nie miał mi kto związać.

Fred pokręcił głową i, szczerząc się jak głupi, podszedł do jednego z pudełek, a potem do dziewczyny, by jak zwykle czynić honory. Gdy włosy Callie były już związane w wysokiego kuca, chłopak ponownie podszedł do pudełek i z jednego z nich wyciągnął zabutelkowany już Eliksir Miłosny, po czym wrócił do szatynki.

- Hej, mamy w sumie trochę problemów z tą partią. Rzuciłabyś okiem? - zapytał, pokazując jej butelkę.

Callie odłożyła łyżkę, strzepała ręce i podeszła do Freda przed stołem.

- A co z nimi? Nie działają?

- Nie wiemy, ale...chyba jest coś nie tak. Ostatnio czuję tylko pomarańcze i nie wiemy, czy coś się popsuło...Ty się na tym znasz - wyjaśnił, podając jej butelkę.

Nie, on chyba żartuje...

Zszokowana Ślizgonka otworzyła ją i powąchała. I znowu to samo: niesamowicie mocny, słodki aromat, zapach morza i po tym to dziwne coś, co dało się wyczuć przy warzeniu eliksirów. Zwróciła też uwagę na kolor i konsystencję - wszystko wydawało się jej w porządku.

- Według mnie jest okej... - powiedziała niepewnie.

- Możemy sprawdzić, czy działają?

Callie popatrzyła na niego z jeszcze większym zdumieniem.

- Jak?

- Możesz mnie nim napoić. Taka kropelka to powinna działać tylko kilka minut, nie?

Serce dziewczyny zabiło szybciej. Była skłonna to zrobić, ale z drugiej strony w jej głowie pojawiało się jedno, najważniejsze pytanie: co zrobi, jeśli za moment pod wpływem eliksiru Fred będzie próbował ją pocałować? Najwyżej rzuci Incarcerous, czy coś...

- Dobra, no to przysuń się trochę... - powiedziała, unosząc butelkę do jego ust, ale gdy już miała wlać mu eliksir do buzi, ten ją zatrzymał.

- Nie, wiesz co? To nie ma sensu. I tak nie poczuję różnicy - powiedział Fred, w końcu zrzucając bombę.

Callie wycofała rękę z butelką i otworzyła usta ze zdziwienia. Czuła, że zaczyna się jej robić cieplej, a jej policzki czerwienieją. Dziewczyna przełknęła ślinę i popatrzyła na niego totalnie osłupiała.

- Jak...Jak to? - wydukała w końcu, a wtedy Fred odebrał od niej eliksir i odstawił go na stół, po czym zaczął mówić, zanim opuściłaby go odwaga:

- Zależy mi na tobie, Callie. Bardziej niż na koleżance czy przyjaciółce. I też nie jak na siostrze. O wiele bardziej. I chcę, żebyś była szczęśliwa - wyznał, nieświadomie łapiąc ją za rękę.

Dziewczynie odebrało mowę. Kiedyś podobał się jej Adrian i czuła te swego rodzaju "motyle w brzuchu", jeśli jej dotknął, ale tamto w ogóle nie mogło się równać z tym, co właśnie się działo. Płonęły jej policzki, prawie płonęła jej dłoń, którą trzymał, a rozum cały czas nie chciał uwierzyć.

- I...muszę ci się do czegoś przyznać. Wtedy na sylwestrze nie mówiłaś, że kochasz Snape'a...tylko mnie - dodał niepewnie.

Na te słowa Callie wykonała minimalny krok w tył, przerażona.

- Czyli ty wiedziałeś przez cały czas? - zapytała załamana, po czym wolną dłonią uderzyła się w czoło. - Jeju, mam ochotę się zapaść pod podłogę.

- Dlaczego, skoro ja to odwzajemniam? - zapytał, zabierając dłoń z jej czoła i również ją łapiąc.

Callie ponownie spojrzała na niego w szoku, po czym pokręciła głową.

- Nie mogę w to uwierzyć...Przez ten rok szkolny spotkało mnie tyle przykrych rzeczy i...teraz... - dziewczynie brakowało słów.

- Czyli rozumiem, że...ty też chciałabyś być dla mnie kimś więcej, niż przyjaciółką?

- Tak, ale Fred... - dziewczyna westchnęła smutno, spuszczając głowę. - Wiesz, że to będzie musiało zostać tak, jak jest. To nadal będzie musiała być konspiracja, bo inaczej...

- Rozumiem i zrobię wszystko, żeby ci to nie przeszkadzało - zapewnił ją, lekko ściskając jej dłonie. Callie jednak nadal wyglądała na przygnębioną.

- Ja tylko nie chcę...Mógłbyś przecież mieć normalną dziewczynę, bez ukrywania się, bez mojego całego "bagażu" w postaci tego, że jestem Ślizgonką, że moja ro...

- A ja chcę nienormalną - przerwał i, puściwszy jej ręce, przyciągnął ją do siebie, by mocno ją przytulić. - I ja nie chcę tylko, żebyś ty czuła się przeze mnie źle.

- Niby przez co? - zapytała zaskoczona.

- Przez to, że jednak jestem narwanym Gryfonem.

Choć chłopak nie mógł tego widzieć, Callie uśmiechnęła się i w końcu też - trochę niepewnie - objęła go.

- A ja chcę narwańca.

Stali tak przez chwilę, wdychając zapach żywej Amortencji stojącej tuż przy nich. Callie zastanawiała się, jakim cudem on zawsze pachniał słodyczami, tak bardzo, że aż ją to trochę mdliło, ale wtedy kompletnie jej to nie przeszkadzało. Szczęście przewyższało wtedy wszystko i dziewczyna nawet nie kontroowała tego, że łzy zaczęły zbierać się w jej oczach.

- Myślisz, że Salazar Slytherin przewraca się w grobie? - zapytał Fred, na co Callie cicho zachichotała.

- Myślę, że teraz to nawet robi salta - odpowiedziała, po czym pociągnęła nosem, na co Fred lekko odsunął ją od siebie ze zmartwieniem na twarzy.

- Ty płaczesz?

- To...ze szczęścia - przyznała dziewczyna. - Albo to przez te opary z eliksiru, Merlin wie. Chyba powinnam wrócić do przygotowywania go, nie?

Fred z uśmiechem otarł jej łzy i ponownie mocno ją przytulił.

- Jak na moje, to możemy jeszcze tak postać.

- Eliksir, Fred. Za dwa dni walentynki.

- Interes kwitnie, ale jak teraz na ciebie patrzę... - znowu się nieco wycofał. - To w sumie przykre, że ci ludzie muszą zmuszać jakieś osoby do miłości.

- Świat jest brutalny, Fred...Mimo że to się nigdy nie udaje, ludzie tak robią od wieków i robić będą.

On pokiwał głową ze zrozumieniem, na chwilę się zamyślając.

- Cóż, nie każdy może mieć takiego farta, co my.

Na to Ślizgonka pstryknęła go w czoło.

- Żeby ci sodówka nie uderzyła do głowy z tego wszystkiego, co? A teraz proszę, puść mnie, bo dwa dni do walentynek to jest mało na te ilości eliksiru, które potrzebujecie. On nawet dobrze nie odstoi! I potem dziwota, że nie działa!

Rozbawiony "wściekłością" Callie Fred niechętnie ją posłuchał i dał jej odejść w stronę stołu.

- Cokolwiek uszczęśliwi moją dziewczynę - powiedział z satysfakcją, a szatynka już wiedziała, że przez te słowa zrobiła się czerwona jak fotele w pokoju wspólnym Gryfonów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro