Rozdział 55
Już następnego dnia Fred, George i Callie spotkali się w tajnym przejściu po raz pierwszy od dłuższego czasu. Cieszyło to obie strony i mieli sobie naprawdę dużo do powiedzenia. Ślizgonka podwijała rękawy swojej szaty i przygotowywała się do przyrządzania eliksiru, gdy nie spuszczający z niej wzroku Fred powiedział:
- Znowu ci włosy przeszkadzają...
Callie uniosła wzrok znad stołu i uśmiechnęła się.
- To co, chcesz czynić honory?
Fred nie potrzebował powtarzania. Podszedł do jednego z pomarańczowych pudełek (których, Callie zauważyła, znacznie przybyło od ostatniego razu) i wyciągnął magiczną gumkę, po czym stanął za dziewczyną i zebrał jej długie włosy. Następnie bezproblemowo związał je w wysokiego kucyka, a dziewczyna uśmiechała się przez cały czas, gdy to robił. Kiedy skończył, ta odwróciła się w jego stronę.
- Naprawdę nieźle ci to wychodzi - zaśmiała się, sprawdzając swoją głowę.
- Ładnie wyglądasz. W sensie, lepiej niż wcześniej. Byłaś taka blada i w ogóle.
George, który szukał czegoś w licznych pudełkach, uderzył się w czoło, czego tamtych dwoje nie zauważyło.
- Tak, bo czuję się teraz o wiele lepiej. To pewnie dlatego, że Adrian w końcu dał mi spokój, a wszystko dzięki "André" - dziewczyna zrobiła cudzysłów z palców, po czym zajęła się przygotowywaniem składników.
- Freddie, gdzie myśmy wsadzili te zapasowe butelki? Nie mogę ich znaleźć - zapytał George, marszcząc czoło.
- A jeszcze nam jakieś w ogóle zostały? - powiedział Fred, podchodząc do brata, by pomóc mu szukać. - Teraz tyle schodzi Eliskiru Miłosnego, że już się boję walentynek. Tyle ludzi będzie latało w amoku...
- Czym się przejmujesz? - wtrąciła się Callie. - To ich problem, że igrają z miłością. Z definicji Amortencji wynika, że nie tworzy ona prawdziwej miłości, jedynie chorą obsesję, i to nietrwałą.
- O, o, a co tworzy prawdziwą miłość, pani Snape? - spytał Fred, tym razem stając naprzeciwko dziewczyny.
- Kiedy wy się oduczycie nazywać mnie pani Snape? - jęknęła Callie, po czym pstryknęła Freda w czoło.
- Ałć, kobieta mnie bije... - powiedział chłopak, na co dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie.
- Należało ci się, chodź tu i mi pomóż! - zawołał George.
- A jakbyś wolała być nazywana? - dopytywał Fred, kucając obok bliźniaka.
Oj, nigdy nie przejdzie mi to przy tobie przez gardło, Fred.
- Nie wiem, na imię mam Callie, na nazwisko Irving...Tyle wyboru...Choć niektórzy mówili do mnie Joan, podobno z makijażem jestem mocno podobna do babci.
- Tu są! Eureka! - zawołał George, znalazłszy odpowiednie pudełko, które zaczął rozpakowywać.
- Chyba powinniście tu wszystko posegregować i posprzątać, to nie byłoby takiego problemu - stwierdziła dziewczyna, wlewając coś delikatnie do kotła.
- Jakby Snape nie zawalał nas tyloma zadaniami ostatnio, to byśmy to zrobili - bronił się George.
- Przecież mogę wam pomóc z eliksirami, wiem, że Snape was szczególnie nie lubi... - mówiła Callie, nie spuszczając wzroku z dodawanego składnika.
- Lepiej nie - odparł George.
- Gdyby było za idealnie, zorientowałby się, że to nie nasza robota i byłoby tylko gorzej - dodał Fred.
Callie pokiwała głową, bo mieli rację. Snape rzeczywiście na pewno stwierdziłby, że to nie ich robota i jeszcze ich ukarał, a tego by sobie nie wybaczyła.
- Zresztą, pracujemy teraz nad tyloma nowymi produktami, że eliksiry są nieistotne - stwierdził George.
- A jak już założymy nasz sklep, to nadal będziesz nam pomagać, prawda? - zapytał Fred z nadzieją w głosie.
Callie, która dotychczas się uśmiechała, nagle posmuntiała. No bo...jak długo mogła jeszcze się z tym wszystkim ukrywać? Do końca szkoły? W sumie zostały niecałe dwa lata, ale...ona przecież chciałaby zobaczyć się z nimi na wakacjach, chciałaby któregoś dnia jakimś cudem normalnie z nimi porozmawiać, posiedzieć...A przecież jej rodzice nagle nie zmienią zdania co do zdrajców krwi, nawet wtedy, gdy skończy szkołę. Co z tego, że będzie dorosła i w sumie nic im do tego - nie chciała się z nimi na dobre pokłócić.
- Chciałabym... - przyznała, patrząc smutno w kocioł, do którego wrzucała kolejne składniki. - Ale nie wiem, jak to będzie...
Fred, widząc, że dziewczyna ma przygnębioną minę, przestał pomagać bratu i wstał, a następnie znowu do niej podszedł.
- To zrobimy wszystko, żeby tak było - zapewnił ją, kładąc obie ręce na jej ramionach.
- Mówisz poważnie? - zapytała z zaskoczeniem, a jej ręce zawisnęły w powietrzu z łyżką i składnikiem w dłoniach.
George spojrzał na nich kątem oka.
Pocałuj ją czy coś, a nie się gapisz jak czubek.
- Zawsze mówię poważnie - odparł z grobową miną.
Na to Callie się roześmiała, wrzuciła trzymany przez nią składnik do kotła i wolną ręką ponownie pstryknęła go w czoło.
- Nieładnie tak kłamać - powiedziała i już w o wiele lepszym humorze wróciła do pracy. Również szczerzący się Fred, wyjątkowo zadowolony z siebie, wrócił pomagać George'owi.
Gdy stwierdziła, że na tamten dzień wystarczy, zdjęła z włosów gumkę, przez co te się w miarę ładnie rozwaliły.
- Uwielbiam twoje włosy - powiedział Fred, na co George się niemal zakrztusił.
- Bracie, nie wiem, czy kojarzysz, ale powiedziałeś to na głos.
- Chciałem powiedzieć to na głos.
Wow, Freddie, progres.
- Też je uwielbiam, nie powiem - powiedziała Callie, by nieco ukryć swoje zawstydzenie, po czym ruszyła do wyjścia.
Ślizgonka i bliźniacy wyszli z przejścia i ledwo co się rozdzielili, gdy szatynka już po raz kolejny po takim spotkaniu wpadła na Ann.
- George, George, zaczekaj - zawołał Fred i zatrzymał swojego brata, wskazując na Callie, po czym obaj schowali się za zakrętem, skąd mogli dobrze obserwować całą sytuację.
- O, Callie, gdzie byłaś? - zapytała okularnica, na co szatynka odparła pewnie:
- Rozmawiałam z Cudką, by przekazała coś moim rodzicom i André.
Ann pokręciła smutno głową.
- Wiem, że nie. Czytałam twój dziennik, Callie, więc nie kłam, proszę.
Szatynka musiała się oprzeć o ścianę, żeby nie zemdleć. Automatycznie pobladła i chciała się rozpłakać.
Jakim cudem?!
- Czytałaś mój dziennik?! Dlaczego?! - krzyknęła w końcu, kompletnie przerażona.
Ann zwiesiła głowę i zaczerwieniła się lekko, a następnie nieświadomie zaczęła się drapać po ręku.
- Chciałam wiedzieć, kto ci się podoba...
- Jakim cudem w ogóle coś przeczytałaś?! - spytała Callie zrozpaczonym tonem.
- Chris mi...Nieważne - urwała Ann. - Czyli kochasz Weasleya, tak? - zapytała z beznadzieją w głosie.
Callie zamarła na moment, a za nią Fred, który z Georgem słyszał każde słowo. Szatynka nie miała zamiaru się przyznać i szukała w głowie słów, którymi mogłaby odwrócić jej uwagę.
Fred natomiast modlił się w duchu, żeby to była prawda. Ale skoro napisała to w tym całym dzienniku...
Czyli ona w sylwestra też mówiła prawdę...
- Dlaczego mi to zrobiłaś, Ann? - zapytała w końcu Callie, nie miejąc zamiaru komentować swoich uczuć.
- A dlaczego nas okłamywałaś? - odparła okularnica pytaniem na pytanie.
Callie pokręciła głową z niedowierzaniem.
- A co, miałam przyjść i powiedzieć Hej, zaprzyjaźniłam się z Weasleyami? Oni zamieniliby moje życie w piekło, a zaraz po nich moi rodzice, doskonale o tym wiesz.
- Ale mnie mogłaś powiedzieć, mnie możesz ufać... - mówiła załamana Ann.
- Mogę ci ufać?! To dlatego przeczytałaś mój dziennik, tak?! - wrzasnęła Callie z pretensją w głosie, a serce ze strachu biło jej jak szalone. Sama nie wiedziała, czy była bardziej wściekła czy przerażona i różdżka dosłownie paliła ją w kieszeni. Zdziwiła się, że jeszcze nie dostała całkowitego szału i nic nie zrobiła Ann.
- Callie, przecież wiesz, co do ciebie czuję... - powiedziała cicho okularnica, ponownie zwieszając głowę.
Szatynka westchnęła głęboko, przejeżdżając ręką przez swoje włosy.
- No wiem, Ann, ale ty też wiesz, co ja czuję do ciebie! Przykro mi, naprawdę, ale...
- Cal, ja nie chciałam dla ciebie źle...
Callie wzięła głęboki wdech i przygryzła wargę, nie mogąc tego dłużej wytrzymać.
- Jeśli nie chcesz dla mnie źle, to zrób mi jedną, jedyną przysługę. Nie mów o tym nikomu - powiedziała szatynka niemal ze łzami w oczach.
- Dobrze... - odparła Ann.
- Wybacz, Ann, ja...muszę chwilę pobyć sama - powiedziała Callie i odbiegła od okularnicy. Ta po chwili sama odeszła z miejsca rozmowy, chcąc o niej jak najszybciej zapomnieć.
- Fred, ja nie wiem, czy ty to skumałeś, ale z tego, co ona powiedziała, to wynika, że Callie cię kocha - powiedział George, gapiąc się wielkimi oczami na brata.
- Słyszałem - potwierdził Fred.
- I jak?
- Jeszcze...to do mnie dociera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro