Rozdział 54
Od oromaryzm dostałam ten piękny fanart (ship to Frellie, ale shh). Publikowałam go już na Miszmaszu, ale niestety nie wszyscy czytają, więc wstawiam go też tu 😊 Moja obecna ikonka to też jej dzieło. Dedykuję jej ten rozdział~
~
Fred, George i ukryta pod kolorowymi ubraniami Callie w miarę swobodnie chodzili po Hogsmeade. Odwiedzili wiele sklepów, ale najdłużej oczywiście siedzieli u Zonka, gdzie bliźniacy podglądali ich produkty, bo pracowali nad nową linią ich własnych. O dziwo wszystko szło jak po maśle i dziewczyna naprawdę świetnie się bawiła...Aż nie wpadli na Draco i jego "goryle".
- Teraz co, mistrzowie spontanu? - powiedziała przerażona Callie, widząc, jak blondyn i jego przyjaciele zmierzają w ich stronę.
- Bez paniki - mruknął Fred.
- O, proszę, Weasleyowie. Zgubiliście drogę na konkurs na największą ofiarę? Co to ma być? - zakpił Draco, wskazując na Callie, która modliła się w duchu, że kuzyn jej nie pozna.
- Nie chcemy się chwalić, ale to nasz najnowszy produkt - powiedział niewzruszony Fred.
- Może ty też chciałbyś poprawkę swojego stylu, co, Malfoy? - zaproponował George.
- Jak będziesz miły, to załatwimy ci to nawet za darmo - dodał starszy.
- Nie oszukuj się, Freddie. Takie fretki nie potrafią być miłe - młodszy pokręcił głową, a Callie była wdzięczna losowi, że jej usta zakryte są szalikiem, bo inaczej wybuchłaby śmiechem.
- Jak wasz żałosny ojczulek wyleci z Ministerstwa, to zobaczymy, kto się będzie śmiał - syknął Draco, na co Crabbe i Goyle w pewnym sensie się rzeczywiście zaśmiali, chociaż w ich wykonaniu to bardziej brzmiało jak bliżej nieokreślone odgłosy małp.
Wtedy Fred i George jakby na zawołanie i bez zastanowienia rzucili w Draco Łajnobombami, które trzymali w pogotowiu już od samego pojawienia się Ślizgona. Ohydny zapach zaczął rozpowszechniać się niemal od razu i był tak silny, że poczuła go nawet Callie spod szalika.
- Co to jest?! Fuj, spadamy! - wrzasnął Draco, po czym razem z Crabbem i Goylem zaczęli uciekać.
Callie zaśmiała się cicho, patrząc, jak jej kuzyn biegnie tam, gdzie pieprz rośnie.
- Okej, teraz doceniam. Jesteście mistrzami spontaniczności - przyznała. - Wybaczcie za niego. On nigdy nie był...zbyt tolerancyjny.
- Rodziny się nie wybiera, nie? - powiedział Fred, uśmiechając się do niej.
- Ja bym to chętnie powtórzył. Jego mina - bezcenna - dodał George, uśmiechając się z satysfakcją.
- Pomyśleć, że ja kiedyś też tak robiłam na poważnie... - Callie uderzyła się swoją ręką w różowej rękawiczce w czoło, załamana zachowaniem kuzyna.
Fred położył jej dłoń na ramieniu.
- Nie myśl o tym - powiedział jej, po czym schylił się, by wziąć śnieg z drogi i uformować z niego śnieżkę. - Teraz zarządzam bitwę na śnieżki.
- Co?! Przecież ja ledwo w tym widzę! - zaprotestowała Callie.
- No właśnie - zaśmiał się George, samemu schylając się po śnieg.
W tym samym czasie Fred trafił swoją śnieżką w plecy Callie, a ta wtedy odwróciła się do niego z mordem a oczach. Odsunęła na chwilę szalik, by chłopak dobrze ją zrozumiał i powiedziała głośno:
- Oj, teraz to sobie nagrabiłeś.
Gdy Callie wracała z Hogsmeade z bliźniakami przez tajne przejście (z powrotem w swoich ciuchach) była zziajana i miała śnieg we włosach, ale kompletnie jej to nie obchodziło. Nigdy się tak świetnie nie bawiła i nie mogła uwierzyć w to, że wszystko się udało. Podziękowała bliźniakom za cały dzień i z wielkim uśmiechem na twarzy wróciła do pokoju wspólnego, uprzednio wysuszywszy zaklęciem swoje włosy i pozbywszy się zaczerwienienia na swoich policzkach.
W pokoju Slytherinu siedziały Ella i Ann, które zdziwiły się na widok Callie.
- O, Cal...Czemu nie byłaś w Hogsmeade? - zapytała niepewnie Ann, unosząc wzrok znad - jak zwykle - książki.
- Pisałam do André - odparła tylko dziewczyna i odeszła od znajomych, by pójść do dormitorium i zapisać w dzienniku przebieg całego dnia - zdecydowanie nie chciała go zapomnieć.
Mijały dni. Na jakiś czas Callie i bliźniacy przestali się widywać z prostego powodu - nauczyciele zawalali ich ogromnymi ilościami prac domowych i testów. Twierdzili, że "po wolnym powinni być wypoczęci i mieć chęci do pracy" i że "szósty rok to w końcu nie zabawa". Dodatkowo doszły lekcje teleportacji, które szły, najłagodniej mówiąc, tragicznie. Parę osób się rozszczepiło i jeszcze nikomu nie udało się pojawić w obręczy, do której mieli się deportować.
Jednak żadna ilość nauki nie sprawiłaby, że Callie zapomniałaby o Fredzie, a on o niej. Oboje odtwarzali w myślach wydarzenia ze schowka i mieli różne odczucia.
Ślizgonka zastanawiała się, czy chłopak wtedy naprawdę zaczął się do niej zbliżać i czy się jej to nie wydawało...Myślała też o tym, że jeżeli poważnie tak było, to przecież była idiotką, że tamtej sytuacji nie wykorzystała. Przez to zaczęła się też próbować sobie wyobrazić, jak to wszystko by wyglądało, gdyby do czegoś doszło i...i może zostałaby jego dziewczyną? Ta myśl nadal wydawała się jej totalnie nierealna.
Gryfon trochę pluł sobie w twarz, że w końcu do niczego nie doszło, a trochę cieszył się, że jednak nic się nie stało. Może najpierw powinien był jej powiedzieć, dowiedzieć się, co ona o tym wszystkim sądziła...Bo kto wie, czy - gdyby ją pocałował, a ona by źle na to zareagowała - nie zniszczyłby ich relacji, nie spłoszył jej? George, któremu w końcu powiedział o tym, co naprawdę stało się w schowku, twierdził jednak, że jego bliźniak i tak zrobił wielki błąd, że nie wykorzystał tamtej sytuacji.
Każda wspólna lekcja, spotkanie na korytarzu czy nawet w Wielkiej Sali były pełne wymieniania (często nawet nieświadomie) spojrzeń i słabych uśmiechów. Callie zaczynała coraz częściej tracić czujność i bała się tego. Próbowała się opanować, ale to było silniejsze od niej. Cieszyła się jednak, że stopniowo zaczynała czuć się lepiej, a pani Pomfrey to potwierdziła. W dużej mierze zawdzięczała to swojemu pomysłowi z André - Adrian i nawet Melanie w końcu dali jej spokój i nawet niespecjalnie z nią rozmawiali. Callie w ogóle mało konwersowała z kimkolwiek, bo zajmowała się głównie nauką, ale jeśli już, to gadała z Ann. Ta przynajmniej nie wypominała jej sytuacji z Adrianem i nawet chętnie się z nią uczyła. Szatynka nadal nieco dziwiła się tym, że okularnica tak dobrze znosi jej "związek" z André, ale bardzo jej to odpowiadało, więc zbytnio w to nie wnikała.
Callie któregoś wieczoru szukała w myślach pretekstu, by spotkać się z Weasleyami, bo zaczynało jej ich brakować i nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że oni w tym samym czasie rozmawiali właśnie o niej.
- George, za tydzień są walentynki - powiedział Fred, siadając na swoim łóżku w dormitorium.
Jego bliźniak, który stał do niego tyłem i poprawiał swoją pościel, odwrócił się w stronę brata gwałtownie, a oczy mu się wręcz zaświeciły.
- Czy to oznacza, że w końcu zrobisz coś w sprawie Callie? - zapytał z ekscytacją.
- Co? - powiedział zdumiony Fred. - Chciałem powiedzieć, że będziemy potrzebować więcej Eliksiru Miłosnego.
- Czyli będziemy musieli się spotkać z Callie, czyli...Możesz jej w końcu powiedzieć! - krzyknął radośnie.
Fred zaczął drapać się po szyi.
- Nie wiem...
- Cholera, Fred, bo teraz już naprawdę mnie denerwujesz - George założył ręce i oparł się o swoje łóżko.
Zapadła chwila ciszy. Fred zaczął to wszystko przemyślać, a po prawie minucie westchnął w końcu i spojrzał na brata ze zdeterminowaniem.
- Dobra, powiem jej. Decyzja zapadła. Powiem jej.
- Dzięki Merlinowi! - krzyknął uradowany George, klasnąwszy w ręce. - To zapraszam, w tamtą stronę do lochów - dodał, otwierając bratu drzwi od dormitorium na oścież.
- Nie, nie, przecież nie dzisiaj. Ani nie w walentynki. W jej urodziny.
George zmarszczył czoło.
- A...co to za różnica?
- Jej urodziny są szóstego marca, pamiętasz? Ja chcę to dobrze rozegrać i tak będę miał więcej czasu - wyjaśnił Fred.
Tym razem to George westchnął głęboko i ze zrezygnowaniem zamknął drzwi. Po tym usiadł obok brata i klepnął go w plecy.
- Dobra. Obyś jej tylko powiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro