Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 51

Kiedy bliźniacy znaleźli się na szczycie schodów prowadzących do lochów, z radością stwierdzili, że Callie siedziała na ich samych dole i najwyraźniej właśnie zamierzała z nich wstać. Fred obawiał się, że była tam sama, bo znowu płakała.

- A co to tak pani prefekt sama siedzi?

Serce Callie zabiło z nieopisywalnie dużą prędkością, gdy się odwróciła. Z jednej strony ze strachu - w końcu byli tuż przy wejściu do pokoju wspólnego Slytherinu i w każdej chwili mógł ktoś z niego wyjść - a z drugiej strony na widok Freda.

Sparaliżowało ją i dopiero chwili agresywnymi ruchami rąk pokazała im, żeby się wycofali. Gdy to zrobili, Callie dobiegła do nich po schodach i wprowadziła ich w boczny, opustoszały korytarz.

- Czy was pogięło?! Przychodzić pod pokój Slytherinu?! - pół krzyczała, pół szeptała do nich, nie przestając się rozglądać z przerażeniem.

- No wybacz, że pomyśleliśmy o tobie w drodze do kuchni - powiedział George, przewracając oczami. - Zero wdzięczności.

Fred, który dopiero co poznał plan brata, jeszcze go do końca nie zrozumiał, ale wycieczka do kuchni zawsze była dobrym pomysłem.

- Do kuchni? Po co? Przecież dopiero co była kolacja - odparła Callie, nie przestając patrzeć wokoło.

- Dlatego zmierzamy na deser - wyjaśnił George, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- Pójdziesz z nami, nie? - odezwał się w końcu Fred.

- Jak?

- Tak jak ostatnio - odparł starszy i wyjął różdżkę, by rzucić na nią Zaklęcie Kameleona.

- No, to idziemy - powiedział George, gdy Callie była już niewidzialna.

Całą drogę do kuchni nie rozmawiali ze sobą (bo naturalnie dziwnie wyglądałoby, gdyby bliźniacy mówili do powietrza), a gdy już tam dotarli, dziewczyna i tak zaczynała być częściowo widoczna.

- Wiecie w ogóle, jak tu wejść? - zapytała, nadal nie posiadając jeszcze głowy.

- No pewnie - odparł jej Fred.

- Możesz czynić honory. Wystarczy, że połaskocesz ten obraz - George wskazał na dzieło przedstawiające miskę z owocami.

- Obojętnie gdzie? - zapytała Callie, odzyskując swoje włosy i kładąc dłoń na misce, która znajdowała się na obrazie.

- Nie, tutaj - powiedział Fred i położył swoją rękę na jej, po czym naprowadził ją na namalowaną gruszkę. Callie poczuła się wtedy, jakby przeszedł przez nią impuls elektryczny.

George zaczął bezgłośnie udawać owację dla brata, na co tamten tylko przewrócił oczami. W tym samym czasie Ślizgonka połaskotała gruszkę, która zaczęła się skręcać, aż w końcu pojawiła się zielona klamka.

- Zapraszam - powiedział Fred, otwierając dla niej drzwi, a dziewczyna (już w pełni widoczna) weszła do środka.

Ujrzała ogromne pomieszczenie, w którym znajdowały się ogromne stoły - ułożone dokładnie tak samo, jak w Wielkiej Sali. Na suficie zawieszono setki mosiężnych rondli i garnków, a w jednym z kątów znajdowało się olbrzymie, ceglane palenisko. Gdzie się nie odwróciła, znajdowała jakiegoś skrzata domowego, które z radością zaczęły podbiegać do Weasleyów. Ona jednak ze zdziwieniem stwierdziła, że jedną z tych wszystkich kreatur poznawała.

- Zgredek?! - zawołała w szoku.

Ostatni raz, gdy widziała Zgredka, pracował dla Malfoyów i traktowano go okropnie. Zawsze było jej go szkoda, ale bez możliwości wydawania mu rozkazów nie mogła nawet nic zrobić.

- Panna Irving! Nie, panna Irving nie może skrzywdzić Zgredka! Zgredek jest teraz wolnym skrzatem! - pisnął.

- Ty mu coś zrobiłaś? - zapytał zdziwiony George, a Callie smutno pokręciła głową.

- Nie, on...On po prostu kojarzy mnie z Malfoyami...

- Callie jest w porządku, Zgredek. Nic ci nie zrobi - powiedział pospiesznie Fred i - ku kompletnemu zdumieniu dziewczyny - lekko ją objął jedną ręką. Zabrał ją jednak bardzo szybko, pewnie dlatego, że zobaczył jej zaskoczoną minę.

To nie było złe zaskoczenie w żadnym stopniu. Ale Callie nie miała odwagi mu tego powiedzieć.

Stojący za nimi George tylko uderzył się w czoło i podszedł do nich od przodu.

- Dobra, co jemy?

- To co zawsze, Georgie - odparł Fred.

- A dla pani Snape?

- Możemy cię zaskoczyć? - zapytał ją Fred, a ona wiedziała, że nie będzie w stanie mu odmówić.

- No dobra - dziewczyna założyła ręce, po czym oparła się o stół, który był odpowiednikiem prawdziwego stołu Hufflepuffu.

Bliźniacy odeszli na chwilę i wydali kilku skrzatom różne polecenia, po czym stanęli naprzeciw Callie.

- No, to jak tak czekamy, to zagrajmy w dziesięć pytań - zaproponował George.

To ja już wiem, w jakim kierunku to zmierza, pomyślał Fred, który na chwilę zapomniał o tym, w jakim celu w ogóle się z nią spotkali i trochę posmutniał. Po co to wszystko, jeżeli ona i tak...

- To znaczy? - Callie uniosła brew.

- To znaczy my zadajemy ci dziesięć pytań, a ty musisz odpowiedzieć szczerze na każde z nich, ale ty też masz prawo zadać dziesięć pytań nam i też musimy na nie odpowiedzieć - wyjaśnił George.

- Okej...

- Wal pierwsza - zachęcił, a Callie zastanowiła się chwilę.

- Ile macie w sumie rodzeństwa? Bo jest was za dużo, już się gubię...

Bliźniacy zaczęli wymieniać na zmianę:

- Bill - powiedział Fred.

- Charlie - dodał George.

- Ron.

- I Ginny.

- Percy'ego nie wliczamy - podkreślił Fred. - Jego obecna rodzina to ministerstwo - dodał z obrzydzeniem, na co Callie się zaśmiała.

- Czyli czworo - podliczył George. - Dobra, teraz nasze pytanie...Na początek łatwe...Rozróżniasz nas już?

Callie spojrzała na obu rudzielców. Nie pamięć, nie wzrok, nie logika ani nawet nie swetry pozwalały jej ich rozpoznać, wystarczyło to przyspieszone bicie serca. Ona po prostu wiedziała, który to Fred.

- Tak...Chyba tak - odparła z uśmiechem. - Fred, George - dodała, prawidłowo wskazując na odpowiedniego bliźniaka.

- Po czym nas poznajesz? - zapytał zdumiony Fred.

- No zgadnij - mruknął George tak, by tylko brat mógł go usłyszeć.

- Tak jakoś - odparła nieco niepewnie, po czym szybko zmieniła temat. - Teraz moje pytanie. Gdzie mieszkacie?

- W Ottery St Catchpole - odparł Fred.

- Urocza okolica. Jest lasek, łąka, wzgórze. Po prostu idealne na długie - tu George odkaszlnął - romantyczne spacery.

Ślizgonka się zaśmiała jeszcze zanim Fred zdążył posłać bratu znaczące spojrzenie.

- I kto u was chodzi na te romantyczne spacery? Wasz kot?

- Nie mamy kota - odparł Fred.

- Ale mamy ghula na strychu - dodał George.

- Macie co?! - brwi szatynki wystrzeliły w górę.

- I w ten sposób wykorzystałaś swoje trzy kolejne pytania! - zawołał triumfalnie George. - Mamy ghula - powtórzył.

Zanim zdążyła o niego dopytać, podeszły do nich skrzaty. Fredowi i George'owi wręczyły różnokolorowe lody, natomiast dla Callie przeznaczono...

- ...Lukrecjowe szyszki? - oczy dziewczyny wręcz się zaświeciły, po czym spojrzała na Freda. - Pamiętałeś...? - zapytała, nie dowierzając, gdy chłopak je jej podawał.

- Tak jakoś - odparł jej, przedrzeźniając ją za jej wcześniejszą odpowiedź. Callie jęknęła z frustracji, mimo wszystko się uśmiechając, gdy on również oparł się o stół obok niej.

George stał z boku i obserwował ich, zastanawiając się, jakim cudem oboje myśleli, że ta druga osoba nie jest tą pierwszą zainteresowana.

- Skoro ty wykorzystałaś trzy pytania, to teraz nasza kolej. Gdzie ty mieszkasz? - zapytał George.

- W Wiltshire, niedaleko Draco, o ile cokolwiek wam to mówi. W czarnej, jak to moja mama nazywa, "rezydencji" - tu zrobiła cudzysłów z palców jedną ręką, bo drugą trzymała miskę z szyszkami.

- A kim chciałabyś zostać? - dopytał Fred.

- Eliksirowarem, to chyba jasne - odparła od razu. - A wy?

- To chyba jasne - przedrzeźniał ją Fred, na co przewróciła oczami. - Chcemy założyć sklep z naszymi produktami.

- Ma sens - pokiwała głową, w duchu sądząc, że był to świetny pomysł. Po tym wpadła na pytanie, które od jakiegoś czasu chciała zadać - a skoro mieli odpowiadać jej na wszystko...

- To w takim razie...Czy któryś z was chodził kiedyś z Johnson?

Lody Freda prawie zatrzymały mu się w gardle.

- Nie! - krzyknął od razu, niemal wypluwając wszystko z buzi.

- Dziwne pytanie - powiedział George, przyglądając jej się podejrzliwym wzrokiem. - Jak ty grasz tak, to my też. Masz chłopaka?

Na te słowa to Callie niemal zaczęła się krztusić. Fred patrzył na nią z wyczekiwaniem i niemałym lękiem w sercu. George rozegrał to dobrze. Byle się nie okazało, że na marne...

- Nie - pokręciła głową, śmiejąc się. - Skąd ten pomysł? No chyba, że wliczamy André.

- Kim jest André? - zapytał od razu Fred, zanim w ogóle się nad tym zastanowił.

- Moim kolegą z dzieciństwa. Okłamuję teraz moich znajomych, że jest moim chłopakiem, żeby dali mi spokój i z Adrianem, i z Ann, i żebym miała wymówkę... - tu zatrzymała się na chwilę - ...na widywanie się z wami.

Tu Fred poczuł, jakby coś ciężkiego spadło mu i z ramion, i z serca. I choć wiedział, że George do końca życia nie da mu zapomnieć o tym, że miał rację, to wtedy już go to w ogóle nie obchodziło.

Ona to robiła dla nich.

- No dobra, w sumie straciłem rachubę w pytaniach, więc załóżmy, że to będzie ostatnie. Czy kochasz F... - ale George nie dokończył, bo Fred wręcz rzucił się w jego stronę i zakrył mu usta, na co Callie uniosła brew. Gdy młodszy po chwili wydostał się spod ręki brata, ten starszy patrzył na niego morderczym wzrokiem.

- Czy kochasz Snape'a, czy kochasz Snape'a, o to chciałem zapytać - powiedział George, patrząc na brata z dezaprobatą.

Callie się zaśmiała.

- Jasne. Całym sercem - odparła, po czym jej wzrok mimowolnie skierował się na Freda.

A George obserwował tylko, jak tamtych dwoje na siebie patrzyło i czuł się wręcz jak przyzwoitka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro