Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

Mówiliście, że podoba Wam się ta passa Węży, no to cóż.
PS Zazdrość alert dla bardziej wrażliwych? 😂

~

- Cal, musisz nam zrobić Eliksir Miłosny.

Te słowa Melanie, wypowiedziane do Callie pod koniec uczty z okazji Święta Duchów, kompletnie skołowały szatynkę. Kto jak kto, ale jej przyjaciółka akurat nigdy nie miała problemów z chłopcami, których potrafiła łatwo uwodzić. Ona na pewno nie potrzebowała takich sposobów.

- Po co ci nagle Eliksir Miłosny? - spytała Callie, patrząc na nią z oszołomieniem.

Brunetka rozejrzała się niepewnie i przybliżyła do długowłosej, by mówić jej prosto do ucha:

- To nie nasza wina, że Krum nie chciał po dobroci. A jak ty zrobisz ten eliksir, to na pewno zadziała. I będziemy się śmiać tym wszystkim kretynkom w twarz - wyszeptała.

- A, to o to chodzi... - Callie pokiwała głową, dziwiąc się sama sobie, że na to nie wpadła. - Tylko wiesz, Mel, to będzie trudne, poza tym musicie znaleźć składniki...

- Oj, Cal, cudownie - zawołała brunetka, przytulając się do przyjaciółki. - Wiedziałam, że się zgodzisz.

Callie odsunęła się nieco od niej. Uważała, że ten plan był żałosny i nie miał szans na powodzenie, ale dobra. Chce eliksiru? To go dostanie, aż się zdziwi.

Zaraz po tym w Wielkiej Sali zapadła stosunkowa cisza, gdyż Dumbledore ogłosił, że Czarze najwyraźniej brakuje tylko kilku minut, by dokonać wyboru. Callie spojrzała wtedy na stół Gryfonów. Bliźniacy siedzieli naturalnie obok siebie, z wyczekiwaniem patrząc na Czarę Ognia. Obok jednego siedział Lee, a obok drugiego Angelina. Ona również nie spuszczała wzroku z Czary, gdyż skończyła już siedemnaście lat i zgłosiła się do turnieju, czego Callie jednak nie wiedziała. Widziała natomiast, jak jeden z rudzielców kładzie Angelinie dłonie na ramionach i od razu odwróciła wzrok. Nie chciała znowu dobijać się tym, że gdyby Adrian tak jej zrobił, to miałby na myśli tylko jedno.

Tym bliźniakiem był Fred, który w tamtym momencie delikatnie ścisnął ramiona dziewczyny.

- Spokojnie, Angelina - powiedział do niej cicho.

- Łatwo ci mówić, ty nie możesz zaraz zostać wybrany na reprezentanta całej szkoły - odparła kompletnie zdenerwowana dziewczyna, stresując się nie tylko wyborem, a także samym faktem, że Fred był tak blisko niej.

- Prawie mogłem... Eliksir mieliśmy dobry, nawet bardzo.

Angelina spojrzała na niego nieco ze zmartwieniem, nieco ze zdenerwowaniem.

- Od niej?

- Tak, a co? - odparł zdziwiony, zrozumiawszy, że mówiła o Callie.

Angelina westchnęła głęboko.

- Fred, to niebezpieczne.

- Czemu? - zapytał, zabierając swoje ręce. - Wszystko, co nam dawała jest dobre. Nawet zrobiła dla nas antidotum. Jest w jak najlepszym porządku.

- To po prostu znaczy, że za tym musi stać jakieś świństwo - stwierdziła Gryfonka, robiąc zdegustowaną minę.

- Angie, no daj spokój... - powiedział Fred, tym razem obejmując ją ramieniem.

- No powiedz mi, że nie mam podstaw. Tylki na nią spójrz.

I Fred spojrzał. Callie miała założone ręce i siedziała do niego bokiem, gdyż również była zwrócona w stronę Czary. Doskonale mógł widzieć jej profil, gdyż włosy miała założone za ucho. Długie, brązowe pasma opadały jej na ramiona z obu stron i niemal dotykały ławy, na której siedziała. Niebieskie światło emitowane przez płomienie idealnie odbijało się od jej bladej skóry i także oczu, które były w tym samym kolorze. Miała nie wściekłą, a dość neutralną minę i najwyraźniej po prostu wyczekiwała wyboru Czary, tak jak cała reszta.

Nie była idealna, wręcz przeciętna; do Hogwartu chodziło co najmniej parenaście innych dziewczyn, które pasowałyby do jej opisu. Mimo to Fredowi wydawało się, że coś w sobie miała...

- Halo, Fred? - powiedziała Angelina, machając mu dłonią przed oczami, a on dopiero wtedy popatrzył z powrotem na Gryfonkę. - Jesteś tu?

- No tak, to ty sama kazałaś mi na nią spojrzeć - zaśmiał się rudy, na co dziewczyna przewróciła oczami.

- Przecież nie o to mi chodziło. Miałeś po prostu zobaczyć, że wygląda, jakby coś knuła.

Teraz była kolej Freda na przewrócenie oczami.

- Bo co, bo ma założone ręce? - zaśmiał się, na co Angelina uderzyła go w ramię i pewnie ich wojna trwałaby dalej, gdyby nagle pomieszczenie nie rozbłysło czerwonym światłem: Czara Ognia dokonywała wyboru.

Jako pierwszy został wybrany reprezentant Durmstrangu i był nim Krum. Callie zakryła sobie uszy rękami, gdy siedzące obok niej Melanie i Ella pisnęły z radości i klaskały chyba bardziej entuzjastycznie, niż cała delegacja jego szkoły.

- Teraz to już na pewno musimy mieć ten eliksir - szepnęła Mel, nie przerywając aplauzu, gdy Krum podszedł do Dumbledore'a, po czym opuścił salę.

Po chwili Czara Ognia znowu rozbłysnęła na czerwono i wypadła z niej druga karteczka. Dumbledore ogłosił, że reprezentantką Beauxbatons została Fleur Delacour.

- Jaka lalunia - prychnęła Ella, nawet nie zabierając się do klaskania, gdy piękna dziewczyna podchodziła do dyrektora.

Po jej wyjściu ekscytacja sięgnęła zenitu. Zaraz miał zostać wybrany reprezentant Hogwartu. Callie widziała kątem oka, jak Fred (choć nie mając pojęcia, że to on) szepcze coś do Angeliny, gdy płomienie Czary znowu zmieniły kolor na czerwony i wypadła z niej kolejna karteczka.

- Reprezentant Hogwartu - zawołał Dumbledore - to Cedrik Diggory!

Aplauz był jak dotąd najgłośniejszy. Każdy Puchon w sali zerwał się na równe nogi, krzycząc i klaszcząc, gdy szczerzący się Cedrik podniósł się ze swojego miejsca i zaczął iść w stronę Dumbledore'a.

- Świetnie! - zawołał radośnie dyrektor, gdy Cedrik wyszedł z sali. - Cóż, teraz mamy naszych trzech zawodników. Jestem pewien, że mogę liczyć na wszystkich z was, wliczając pozostałych uczniów z Beauxbatons i Durmstrangu, że dacie swoim reprezentantom całe wsparcie, na jakie was tylko stać. Kibicując swojemu zawodnikowi, będziecie uczestniczyć w...

Ale tu Dumbledore nagle przerwał mówienie, a każdy rozumiał, co go rozproszyło. Ogień w Czarze znowu zmienił kolor na czerwony. Wylatywały z niej iskry. W końcu pojawił się ogromny płomień, wystrzeliwując ze sobą kolejny kawałek pergaminu.

Dumbledore złapał go i spojrzał na niego. Nastała długa cisza, po czym dyrektor odczytał:

- Harry Potter.

Oczy wszystkich w Wielkiej Sali zwróciły się na niego. Nie było owacji. Zaczęło się tylko dziwnie brzęczenie, gdy wszyscy ze sobą zaczęli ze sobą wymieniać uwagi.

- Potter? To niemożliwe! - powiedziała Ella.

- Granger zrobiła mu Eliksir Postarzający i zadziałało, proste - prychnęła Melanie, zakładając ręce.

- Nie, eliksir by nie zadziałał! - zawołała od razu Callie, patrząc w szoku na stół Gryfonów. - Tylko... Jakim cudem...? - tu spojrzała na bliźniaków, a oni wyglądali na nie mniej zaskoczoną niż ona.

W końcu Potter też opuścił Wielką Salę, a wtedy rozpoczął się prawdziwy rumor. Po chwili profesor McGonagall nakazała wszystkim prefektom odprowadzić swoje domy do dormitoriów. Wtedy Callie wstała, zawołała: Ślizgoni, za mną! i, nadal w kompletnym sparaliżowaniu, zaczęła prowadzić Slytherin do lochów razem z innymi prefektami.

Gdy sama już znalazła się w dormitorium ze współlokatorkami, jeszcze długo rozmawiały o tym, jakim sposobem Potter mógł dostać się do turnieju - przecież miał zaledwie czternaście lat, a Callie na własne oczy widziała, że eliksir nie działał... Pomyślała, że Draco ze swoją nienawiścią wobec niego chyba nie doceniał umiejętności Gryfona...

31 października 1994

Nienawidzę tej chorej sytuacji. Musiałam tyle nakłamać, powyzywać bliźniaków od Merlin wie czego... Tylko po to, by oni wszyscy uwierzyli.

Ja nie chcę. Mam już tego dosyć. Chcę żyć bez udawania.

Tylko czy wtedy byłoby lepiej? Choć przestałabym odgrywać ten chory teatrzyk, to własna rodzina zrobiłaby mi piekło na ziemi.

Callie odłożyła pióro i cicho wypowiedziała Nox, po czym wrzuciła dziennik do kufra i odłożyła swoją różdżkę na szafkę. Jej współlokatorki już spały, ale tak było już od jakiegoś czasu - ona zawsze zasypiała jako ostatnia.

Wylewanie myśli na papier nieco pomagało jej sobie z tym wszystkim poradzić, ale nie mogła przestać też o tym myśleć. Rzuciła się na swoją poduszkę i zaczęła gapić się na ciemnozielony baldachim nad łóżkiem. Zaczęła wyobrażać sobie, jakby to wyglądało, gdyby nie było ani jej rodziców, ani jej przyjaciół... A ona mogłaby po prostu śmiać się każdego dnia, pomagać bliźniakom i robić dla nich wszystkie eliksiry, jakie by sobie wymarzyli, otrzymywać od nich wsparcie nawet wtedy, gdy była spłakana jak bóbr i wyglądała okropnie. To wszystko wydawało jej się utopijną koncepcją.

Dziewczynę pocieszała jednak jedna rzecz.

Potter wrzucił swoje imię do czary czy nie, będzie miał teraz znacznie gorzej niż ona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro