Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Callie lubiła przychodzić do sowiarni w sobotnie poranki. Zazwyczaj nikogo tam wtedy nie było i tylko wtedy Ślizgonka mogła - choć przez chwilę - pobyć naprawdę sama, bez ślęczącego nad nią Adriana czy chodzących za nią krok w krok Ellą, Melanie i Ann.

Dziewczyna westchnęła, przywiązując do nogi swojej sowy krótki list do rodziców. Nie napisała wiele. Ot, że wszyscy już nie mogą doczekać się turnieju, że zajęcia jakoś idą i że ogólnie "wszystko w porządku" - nawet jeśli to ostatnie było trochę kłamstwem.

Callie nie czuła się w porządku. Nie było to coś, z czym sobie nie potrafiła poradzić, ale nie miała nikogo, komu mogłaby powiedzieć o swoich wątpliwościach. Gdyby jej babcia jeszcze żyła...

Dziewczyna znowu westchnęła głęboko i odwróciła się w stronę wyjścia. I wtedy o mało nie zwaliło jej z nóg, gdy zobaczyła stojących za sobą bliźniaków Weasley, szczerzących się jak głupi.

- Wy! - wrzasnęła Callie.

- My! - odkrzyknęli obaj w tym samym czasie, śmiejąc się serdecznie.

- Wy mnie śledzicie czy coś?! Jaki jest wasz problem?! - wybuchła, sama nie wiedząc dlaczego. Bardziej chyba była wściekła za to, że prawie nabawiła się przez nich zawału, niż za cokolwiek innego.

- Nie śledzimy cię - powiedział jeden z nich.

- Też mamy parę...paczek do wysłania - dodał drugi, wskazując na niesione przez niego małe pakunki.

- Ale tak się składa, że cię szukaliśmy, więc dobrze, że na siebie wpadamy, zgadza się, Georgie?

Okej. Po prawej Fred, po lewej George. Skup się, Irving.

- Czego chcecie? Jak znowu chodzi o turniej, to proszę. Warrington bierze udział. Zadowoleni? - Callie założyła ręce, modląc się w duchu, żeby nikt teraz nie wszedł.

- Nie tego chcieliśmy, ale doceniamy - powiedział George, który podszedł do najbliższej sowy i odłożył na chwilę wszystkie pakunki na bok. - Mamy dla ciebie układ - dodał.

- Wy dla mnie? - spytała zszokowana Callie, próbując wyciągnąć szyję tak, by zobaczyć, czy ktoś przypadkiem nie wspina się po schodach do sowiarni.

- Ba, posłuchaj! - zawołał George, przywiązując jedną z paczek do nogi dużej, brązowej sowy. - Układ jest świetny, i tak naprawdę ty skorzystasz bardziej niż my.

I po tych słowach Callie niemalże podskoczyła, gdy poczuła na swoich ramionach dwie dłonie.

- I nie martw się, nie chcemy nic za darmo - powiedział Fred, pochylając się w stronę jej twarzy, gdy dziewczyna odwróciła się gwałtownie, zrzucając tym samym z siebie jego ręce.

Callie strasznie chciała ich wysłuchać. Od środka zżerała ją ciekawość, ale też i strach, że ktoś to wszystko zauważy bądź podsłucha. A zatem, chcąc nie chcąc, przybrała obojętny wyraz twarzy i poprawiła ułożenie swoich założonych rąk, po czym jeszcze raz (na wszelki wypadek) spojrzała na prowadzące do sowiarni schody i w końcu zwróciła się do bliźniaków:

- O co chodzi? - spytała, próbując ukryć w swoim głosie jakąkolwiek nutę ekscytacji.

Fred (stojący obok Callie) oraz George (wiążący kolejną paczkę) wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- Słuchaj, przejdziemy do konkretów. Potrzebujemy eliksiru miłosnego - oznajmił Fred.

- Amortencji? - brwi Callie wystrzeliły w górę, po czym ona sama parsknęła śmiechem. - Johnson go chyba nie potrzebuje, jak na mój gust.

- Niekoniecznie Amortencji. Może być nawet coś słabszego, ale potrzebujemy tego dużo. I nie dla siebie. Dla naszych...klientów - wyjaśnił George, wskazując na kolejne pudełko, które podniósł.

- Bo znasz nasze żarty, prawda? - spytał Fred.

Czy Callie je znała? Ona je uwielbiała. I wiedziała o nich wszystko, co można było wiedzieć, oglądając je z daleka czy ukrycia. Ale powiedziała tylko:

- Znam. I?

- I ludzie lubią, to co robimy. Mamy linię na razie kilkunastu produktów, które ludzie zamawiają. Ale sama chyba rozumiesz, że eliksir miłosny to by dopiero było coś - wyjaśnił George.

- Ale niestety nie umiemy go przyrządzić - dodał Fred.

- No a ktoś taki jak ty...Mała żeńska wersja Snape'a... - zaczął George, odsyłając kolejną sowę z paczką.

- Już daruj sobie to mała, co? - syknęła Callie.

Kurczę, to nie jej wina, że oni byli tacy wysocy.

- Przynajmniej tyle waszej mądrości, że wiecie, że tylko ja tu jestem w stanie to zrobić...I załóżmy, że jeżeli się zgodzę, to co będę z tego miała? - spytała o wiele mniej groźnie, niż planowała.

- Dostaniesz trzydzieści procent zysku od każdej butelki - odparł George.

- A dodatkowo gwarantujemy ci - tak po waszemu, po ślizgońsku - uprzykrzenie życia, komu tylko chcesz. Wymioty, pryszcze, gorączka, kilkumetrowy język... - wymieniał Fred.

Dłoń Callie natychmiast wylądowała na jej ustach, ukrywając jej śmiech. Ten plan niesamowicie się jej spodobał i gdyby nie cząstka zdrowego rozsądku, która w niej jeszcze została, to zgodziłaby się z miejsca. Ale wygrała ślizgońska podejrzliwość.

- I jaką mam gwarancję, że się wywiążecie?

- Słowo Gryfona - odpowiedział Fred, kładąc rękę na sercu, na co Callie prychnęła głośno, maskując jednocześnie chichot, który chciała z siebie wydać.

- No hej, czego chcesz, Wieczystej Przysięgi? Możemy ci to najwyżej dać na papierze - powiedział George, zajmując się ostatnią z paczek.

- A jak się nie wywiążemy, to zawsze możesz nas otruć którąś z tych mikstur wszystkich. Wiemy, że jesteś w stanie - dodał Fred ze śmiechem i tym razem Callie nie wytrzymała. Sama roześmiała się w głos i błyskawicznie zakryła usta, gdy zdała sobie z tego sprawę.

Fred naturalnie zauważył i popatrzył na nią znacząco, wyciągając do niej rękę.

- To jak?

Callie przygryzła swoją wargę, rozważając swoje opcje. Widziała tysiące plusów i jeden, jedyny minus tej sytuacji: ryzyko zostania wykrytym przez jej przyjaciół lub Draco.

- A z tym uprzykrzaniem...Moglibyście to zrobić na balu? - spytała cicho, jej myśli skupione na Adrianie, który - była pewna - znów będzie próbował ją pocałować lub nawet gorzej...

George, który właśnie skończył wysyłać wszystkie paczki, podszedł do brata i obaj wymienili skołowane spojrzenia.

- Jakim balu? - spytali jednocześnie.

- Tradycją Turnieju Trójmagicznego jest Bal Bożonarodzeniowy i zakładam, że się odbędzie - wyjaśniła Callie, opierając się na przekazanych jej przez Adriana informacjach.

- Załatwione, kiedy sobie zażyczysz - powiedział Fred od razu.

- To co mówisz? - tym razem George wyciągnął do niej rękę.

Callie znowu przygryzła wargę...i westchnęła.

- Darujcie sobie pieniądze. Chcę mieć tylko uprzykrzanie na zawołanie, jasne? Ale nikt nie może się dowiedzieć. Absolutnie nikt.

- Znamy przejścia w tym zamku, jakich Dumbledore nigdy nie widział, już o to się nie martw - zapewnił ją George, uśmiechając się szeroko.

Callie wzięła głęboki wdech i spojrzała na podłogę.

- W takim razie układ. I zabierzcie te ręce, kim wy jesteście, Knotem? - wskazała głową na ich wyciągnięte w jej kierunku dłonie, które szybko cofnęli.

Bliźniacy przybili sobie piątkę, szczerząc się.

- Damy ci znać, gdzie możesz to spokojnie zrobić, w ukryciu i w ogóle. Na patrole chodzisz sama, trzy dni w tygodniu po kolacji, prawda? - spytał George, a Callie zmierzyła go zaskoczonym wzrokiem.

- Nawet chyba nie chcę wiedzieć, skąd to wiecie...

- Znajdziemy cię - powiedział Fred.

- I wszystko będzie dyskretnie, nie bój żaby - dodał George, po czym z wielkim uśmiechem na twarzy wyszedł z sowiarni.

- Do zobaczenia - powiedział Fred i sam ruszył do wyjścia, jednak tuż przed nim nagle się zatrzymał i odwrócił do niej ostatni raz: - A i ten, no. Nie powstrzymuj śmiechu. To niezdrowe - dodał, szczerząc się w jej kierunku, po czym zniknął za drzwiami.

Te ledwo się za nim zamknęły, gdy Callie zasłoniła sobie twarz dłońmi, nie wierząc w to, co się stało. Ale kurczę - cieszyła się. Niesamowicie się cieszyła i przez chwilę nawet chciała nawet zacząć skakać, ale się powstrzymała. Nieświadomie założyła kosmyk włosów za ucho i, uśmiechając się do siebie, ruszyła do swojego dormitorium.

1 października 1994

Nie sądziłam, że coś takiego jest możliwe, ale zawarłam układ z bliźniakami Weasley i wcale tego nie żałuję. Jeśli dotrzymają słowa, moje życie może się stać o wiele łatwiejsze...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro