Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

One Shot

Jeden, dwa, trzy... czterdzieści dziewięć... Tysiąc sto jedenaście... Nie jestem pewna czy liczę kolejne stopnie, które pokonuję, czy głośne i szybkie uderzenia serca. Jedno jest pewne –to nie będzie zwykły wywiad. Nie mam pojęcia, jak Rupert wpadł na tego gościa, a tym bardziej, dlaczego wkręca mnie w tę bajeczkę, ale wykonam zadanie, choćby po to, żeby udowodnić mu, jakim jest łatwowiernym kretynem.

Docieram na szczyt schodów i oglądam się za siebie, podziwiając ich niezliczoną ilość, którą pokonałam. Dokładnie tysiąc czterysta czterdzieści. Po raz kolejny moją uwagę zwracają dwie kukły imitujące wieśniaków nabite na pal, gąsior i szubienica. Zastanawiam się, w jaki sposób udało się Rupertowi załatwić mi wejściówkę do zamku Poenari. Nie żeby to było niemożliwe, ale gdy w grę wchodzi godzina diabła, jest to już nie lada wyczyn. Strażnik stacjonujący na dole nie wyglądał na zaskoczonego moją obecnością. Spodziewał się mnie i wpuścił bez najmniejszego problemu.

Staję przed potężnymi drewnianymi drzwiami. Uśmiecham się sama do siebie, gdy zdaję sobie sprawę, że nie wiem, czy powinnam zapukać, czy nie silić się na uprzejmości i wejść. Ta trzynastowieczna forteca od dawna nie jest zamieszkana i pełni jedynie funkcję turystyczną. Masywne wrota ustępują z głośnym i nieprzyjemnym skrzypieniem. Moja pewność siebie znika, gdy przekraczam próg. Widzę majaczącą w oddali postać. Nie potrafię stwierdzić jak wygląda, gdyż światło, które pochodzi od trzech pochodni podwieszonych na ścianie, jest niewystarczające.

Mężczyzna zatrzymuje się w sporej odległości ode mnie. Przez chwilę mi się przygląda, aż w końcu ubiega mnie i mówi:

– Panno Reynolds, proszę za mną. – Nie czeka na odpowiedź. Obraca się, ale nie rusza z miejsca. Zerka w bok i sięga po pochodnię. – Nie zamierzam stać tu w nieskończoność.

Jego twardy i pewny ton sprowadza mnie na ziemię i podążam za nim. Przyspieszam, żeby dotrzymać mu kroku i jednocześnie nie zgubić się. Prowadzi nas długim, wąskim, krętym i ciemnym korytarzem. Wokół nas roznosi się nieprzyjemna woń stęchlizny, jednak to, co najbardziej przykuwa moją uwagę, to lekkość, z jaką porusza się mój towarzysz. Jakby płynął w powietrzu. Moje kroki przy nim przypominają słonia w składzie porcelany. Docieramy do jednoskrzydłowych zdobionych drzwi. Gdy ustępują pod niewielkim naporem dłoni mężczyzny, orientuję się, że za nimi znajdują się schody prowadzące w dół.

Coraz bardziej dociera do mnie, że cała ta szopka to nic innego jak durny żart Ruperta, albo facet, z którym mam przeprowadzić wywiad, zbyt dużo naoglądał się horrorów i wmówił sobie, że jest tym, za kogo się podaje. Tak czy inaczej, skoro chcą się w to bawić, nie mam nic przeciwko.

– Znajomi wiedzą gdzie jestem – mówię, tak na wszelki wypadek, gdyby okazał się psychopatą, a w jego głowie rodziły się niecne zamiary.

Nie komentuje tego w żaden sposób.

Pokonujemy kolejne stopnie w ciszy, a gdy docieramy na sam dół, witają nas kolejne drzwi. Nie mam pojęcia czego spodziewać się po drugiej stronie, ale z całą pewnością nie jest to ogromna komnata. Różni się od pozostałej części zamku. Jest umeblowana w stylu wiktoriańskim. Oświetla ją kilka różnie usytuowanych świeczników oraz ogromny żyrandol podwieszony na środku sufitu.

Mężczyzna zdejmuje długi, czarny, skórzany płaszcz z niebywałą gracją i kładzie go na obitej kwiecistym materiałem leżance.

– Napije się panienka czegoś? – pyta.

Przez chwilę obserwuję jego dobrze zbudowane ciało, gdy przemierza długość pokoju. Zatrzymuje się przy stoliku i wbija we mnie wzrok. Dopiero to uświadamia mi, że nie dałam mu odpowiedzi.

– Nie, dziękuję. – Ruszam w jego stronę i zatrzymując się obok niego, dodaję: – Jest środek nocy, więc wolałabym przejść do konkretów.

Bezceremonialnie rozsiada się na bogato zdobionym fotelu. Wygląda w nim jak pan i władca świata albo przynajmniej Rumunii. Jego ostre rysy twarzy przyprawiają mnie o dreszcze. Lekko kręcone, czarne jak węgiel włosy, opadają mu na ramiona. Zastanawiam się, jakby wyglądał, gdyby zaczesał je do tyłu i wygładził. Unosi dłoń i przejeżdża nią po krótkim zaroście na lekko wysuniętym podbródku. Nie wygląda przy tym staromodnie, wręcz dodaje mu to niepowtarzalnego charakteru.

Zajmuję miejsce naprzeciw niego. Wyciągam dyktafon, notes i pióro. Chrząkam, przeczyszczając gardło. Prawdopodobnie powinnam się przedstawić, ale szef wysłał mu wszystkie niezbędne dane, więc uważam to za zbędne.

– Nie bardzo wiem jak się do pana zwracać – przyznaję, patrząc na niego twardo i rzucając mu wyzwanie.

– Jak panience wygodniej – odpowiada rozbawiony, unikając konkretnej odpowiedzi.

– Czy będzie miał hrabia coś przeciwko żebym nagrywała naszą rozmowę? – Patrzę w jego ciemne, duże oczy, które są tak skupione na mojej twarzy, że czuję pewną niezręczność.

– Nie. Nie będę miał.

Wduszam przycisk nagrywania i kładę dyktafon na niewielkim stoliku. Stwarzając pozory, że biorę ten wywiad na poważnie, zaglądam do notatnika, a następnie na swojego rozmówcę.

– Muszę przyznać, że pana życiorys robi na mnie ogromne wrażenie – zaczynam pewnym głosem. – Wład III Palownik, syn hospodara wołoskiego Włada II... – Milknę i mrużę oczy na notatki, jakie rano podrzucił mi Rupert. – Diabła?

Moje jedyne rozeznanie w temacie skończyło się na banalnych rzeczach. Aż tak bardzo nie zagłębiałam się w jego życiorys.

– Nie inaczej. – Uśmiecha się. – Ojciec należał do Zakonu Smoka, założonego przez Zygmunta Luksemburskiego, którego głównym zadaniem była obrona chrześcijaństwa.

Prycham na tę rewelację.

– Nie uważasz, że to jakieś kuriozum? – pytam zaintrygowana, zwracając się zbyt zuchwale.

– Dlaczego?

– Diabeł chronił chrześcijaństwa?

– Swój przydomek ojciec zyskał, gdy trafił do zakonu. Imperium Osmańskie rosło w potęgę, więc ktoś musiał je zatrzymać.

– A skąd się wziął przydomek hrabiego? – zaciekawiłam się, licząc na jakąś ekstra historyjkę.

– Pytasz o Palownika? – upewnił się.

– Nie. Te mało realistyczne kukły przed zamkiem, są zbyt wymowne. – Zakładam nogę na nogę. Jego wzrok wędruje w tamte rejony i dopiero to uświadamia mi, że spódniczka podjechała w górę ud. – Mówię o Draculi.

Nie wygląda na zniesmaczonego moją śmiałością. Pochyla się nieznacznie i świdruje mnie swoim ciemnym jak noc spojrzeniem.

– Droga Andreo. – Przechyla lekko głowę. – Mogę ci mówić po imieniu? – Potwierdzam skinieniem. – Do mnie możesz się zwracać Vlad...

– Vlad Tepes? – przerywam mu.

– Dokładnie.

– Można się w tym pogubić – stwierdzam. Jego uśmiech podpowiada mi, że doskonale wie, o co mi chodzi. No bo serio, Vlad Tepes, Wład III Palownik, Hrabia Dracula, a wszystko to jedna osoba. – Wróćmy jednak do genezy Draculi – proponuję.

– To bardzo proste. Mój ojciec otrzymał przydomek Draco, czyli Smok, który z czasem został przekształcony w Dracul, oznaczającego Diabeł. Po jakimś czasie lud zaczął na mnie mówić Drăculea...

– Syn Smoka – kończę za niego.

– Lub syn Diabła – mówi z chrypką w głosie. Pewnie ma to na celu wystraszenie mnie, ale nie ze mną te numery.

– To prawda, że byłeś niewolnikiem tureckim? – Przechodzę do kolejnego pytania z notatek.

– Tak. – Chwyta niewielką filiżankę i bierze łyk tego, co się w niej znajduje. – Miałem jedenaście lat, gdy Tureccy janczarzy zabrali do niewoli mojego ojca, brata Radu III Pięknego i mnie.

– Długo was przetrzymywali? – Jego historia zaczynała się robić coraz ciekawsza, więc nic dziwnego, że zadaję pytania, których w notatkach nie posiadam.

– Mojego ojca Murad II uwolnił stosunkowo szybko, jednak Radu i ja nadal tam zostaliśmy jako zabezpieczenie, które gwarantowało lojalność ojca względem Imperium Osmańskiego.

– Więc ile lat tam spędziliście – ponagliłam, gdy nie otrzymałam sprecyzowanej odpowiedzi.

– W Turcji spędziłem siedem lat – powiedział smutno. – Część tego czasu przebywałem w pałacu sułtana w Adrianopolu, część w szkole janczarów w Anatolii.

– To tam nauczyłeś się walczyć?

– Tak. Janczarzy byli świetnymi wojownikami. Nikt nie podejrzewał, nawet ja sam, że umiejętności władania szablą, jakie od nich wyniosłem, będą użyte przeciw nim.

Zerka z nostalgią w prawo, więc podążam spojrzeniem w tym samym kierunku. Przy ścianie stoi ogromnych rozmiarów przeszklona gablota. Zahipnotyzowana tym, co znajduje się za szkłem, wstaję i podchodzę bliżej. Nie zdaję sobie nawet sprawy, że Vlad podąża za mną. Jego ciepły oddech otula moją szyję, gdy pochyla się i szepcze:

– Murad II pojmał wtedy nie tylko nas, ale tysiące chłopców. Jego głównym celem było zasilenie tureckich janczarów. Szkolili nas, by zabijać bez wahania, a młodzi chłopcy pozbawieni rodzicielskiej miłości, nadawali się do tego idealnie. Łaknęli krwi każdego, kto ośmielił się wystąpić przeciwko Turkom.

Na każdym skrawku skóry czuję ciarki. Gdyby powiedział to normalnym tonem, nie zareagowałabym w ten sposób. Jednak jego szept dociera do każdego zakamarka mojego ciała, sprawiając, że naprzemiennie płonę i zamarzam.

Vlad staje jeszcze bliżej, pochyla się i otwiera witrynę. Zafascynowana robię krok i nim mam możliwość zapanować nad odruchami, moja ręka wędruje w kierunku pięknie zdobionej zbroi. W ostatniej chwili cofam się, jakbym przeczuwała, że czerwone łuski będą mnie parzyć. Tepes ma jednak inne plany. Kładzie swoją dłoń na mojej i kieruje je na masywny pancerz karaceny. Czuję pod palcami wypustki. Sunę wzdłuż nich od ogona, przez korpus, aż docieram do czaszki smoka. Mam wrażenie jakby patrzył na mnie, chcąc rozgryźć, o czym teraz myślę.

Zamykam na chwilę oczy, a gdy je otwieram, nie jestem już w komnacie. Stoję na polu bitewnym. Wszędzie dominuje szkarłat krwi pomordowanych tu ludzi. Nawet niebo zdaje się płakać posoką. Robię krok w tył przerażona tym widokiem. Wpadam na coś twardego, więc krzyczę na samą myśl, co to może być. Niepewnie odwracam głowę i dostrzegam Vlada. Jest ostrożny. Nie potrafię jednak skupić na nim swojej uwagi. Nie, gdy dostrzegam za nim setki wbitych w ziemię pali, na których nabici są ludzie. Jedni już dawno wyzionęli ducha, inni trzęsą się w konwulsjach.

– Tym właśnie byłem, gdy zostałem wcielony do tureckiej armii. – Odsuwa się w bok, bym miała jeszcze lepszy widok na pole śmierci. – Zabijałem bez skrupułów i wyrzutów sumienia.

(...)

Stety lub niestety, zależy jak na to patrzeć i z czyjej perspektywy, pozostałą część tekstu musiałam usunąć, gdyż takie są wymogi wydawnictwa.

Vlad znalazł się w zbiorze antologii tematycznej. Wspólnie z kilkoma innymi osobami napisaliśmy teksty, które zostaną wydane pod nazwą "Godzina Diabła", a całkowity dochód zostanie przekazany na cel charytatywny.

Oprócz Vlada w antologii znajdzie się jeszcze jeden tekst mojego autorstwa - "Mandy, dusza zamknięta w porcelanie".

E-booka można zakupić tutaj:

https://www.e-bookowo.pl/proza/godzina-diabla.html

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro