O N E; infernum
Na starym, popsutym już stołku, w podrzędnym barze usiadł młodzieniec, który całkowicie nie pasował do klimatu panującego w lokum. Każdy tam był uzależniony od narkotyków lub alkoholu, w powietrzu unosił się zapach wypalonego zioła, a każda poszczególne osoba znała się z resztą. Rzadko kiedy przybywało tu ktoś nowy, a nawet jeśli, nie zostawać tu zbyt długo. Może odstraszał ich dym, który unosił się w powietrzu, a może tajemnicze znaki krwi na ścianach w łazience. Kto wie? Lecz jemu to nie przeszkadzało, szczerze mówiąc, takie drobiazgi były mu obojętne. Przez długie, owiane ciszą minuty wpatrywał się w zręcznie dłonie barmana, który bez większego wysiłku spełniał alkoholowe zamówienia swoich klientów. Cóż, to była prosta robota szczególnie, że większość ludzi, która przychodziła do Mortem była już w stanie upojenia alkoholowego. Dopiero po dłuższej chwili młodzieniec usłyszał przyjemny głos, który nie pasował do tego miejsca.
— Więc czego tu szukasz? Nie sądzę, że ktoś taki jak ty wybrał się w takie miejsce z własnych pobudek. Kto cię wysłał, huh? — zapytał barman jednocześnie skanując postać przybysza uważnym wzrokiem. To jedno pytanie sprawiło, że cisza stała się jeszcze bardziej uciążliwa, a czas wydawał się płynąć wolniej. Jednak bartander już po chwili dostał odpowiedź na swoje pytanie.
— Śmierć — odpowiedział spokojnie młodzieniec, nie odrywając wzroku od dłoni rozmówcy — przysłała mnie tu sama śmierć.
Cóż, to mogło się wydawać zabawne, ale taka była prawda. Każdy wiedział czym, a raczej kim była śmierć. Najgorszy zbrodniarz, jaki kiedykolwiek istniał na tym świecie. Zabijał z premedytacją dzieci i kobiety, nie oszczędził nawet swojej rodziny. Wiedział wszystko o każdej osobie, jaką spotykał, a jego władza była nieograniczona. To właśnie on rządził całym tym marnym światem.
— Oh, w takim razie, witam w Mortem. Wstąpiłeś właśnie do prawdziwego piekła na ziemi więc uważaj, bo jeszcze się sparzysz. — Zaśmiał się pracownik baru. Jörg Steinmeier, tak właśnie się nazywał. Kim był? Tak, to naprawdę dobre pytanie. Nikt nie wie, kiedy i gdzie tak naprawdę się urodził. Po prostu pewnego dnia pojawił się w Verlust i nikt nie pytał o szczegóły. Wychowywał się wśród członków mafii, od dziecka miał styczność z nielegalnymi walkami, czy używkami. Był nieufny i przebiegły, a to wszystko pomogło mu przetrwać w tym innym, gorszym — jedynie według ludzkości — świecie.
— Możesz być o to spokojny, bardziej martwił bym się o ciebie. Nie bez powodu Śmierć mi zaufał. — młodzieniec był naprawdę dziwną osobą. Uwielbiał romansować i w ten sposób zdobywał większość informacji. Również w ten sposób wykupił się w łaski największego mafioza.
Po chwili na starym, popsutym stołu nie było już nikogo, a do uszu barmana dotarł trzask zamykanych drzwi. Gdy uniósł wzrok na blat, zauważył małą, różową karteczkę i zaśmiał się cicho, biorąc ją do dłoni. Lennart Voigt. Jeszcze wtedy nie wiedział, że to on okaże się jego zgubą.
Już następnego dnia, o tej samej porze, do tego samego baru przyszedł ten sam młodzieniec i usiadł na tym samym siedzeniu, szukając wzrokiem tego samego barmana. Niestety, tego wieczoru urząd ten obejmowała niska, niebiesko włosa dziewczyna niezbyt wyróżniająca się z tłumu. Lennart przywołał ją więc do siebie krótkim "Barman!" j przez chwilę wpatrywał się w tablicę z nazwami alkoholowych propozycji.
— Dwa razy Kamikaze — powiedział dopiero po dłuższej chwili i jakby od niechcenia wyjął z portfela odpowiednią kwotę. Nie miał ochoty się z tym później cackać. — wczoraj wieczorem był tu pewien mężczyzna. Dosyć wysoki jak na standardy Verlust, blondyn. Stał tam, gdzie teraz ty, kojarzysz?
To było... Zawstydzające, że musiał o kogoś wypytywać, ale cóż. Gdyby się nie postarał i nie wykonał zadania, które polecił mu Śmierć... Kto wie, czy przeżyłby do ranka? Kim była Śmierć? Jedynie mała, zaufania garstka ludzi widziała go na żywo i wie jak wygląda oraz jak się nazywa. Zazwyczaj ludzie zwracają się do niego Ito, nikt nie wie, skąd się to wzięło. Jedni mówią, że to dojrzały mężczyzna, dość wysoki i dobrze zbudowany. Inni zaś mówią, że jest zwykłym, zenujacym nastolatkiem, który próbuje zabawić się w wielkiego Pana — zazwyczaj to właśnie oni kończą martwi — jednak wszystkich łączy to, co widoczne jest podobno w jego oczach. Szaleństwo. Obłęd.
Właśnie dlatego nie mógł wrócić tak po prostu z pustymi rękoma. To byłoby prawdziwe samobójstwo. Dlatego był w stanie zrobić wszystko, by jego bliskim nic się nie stało. Z tego powodu już następnego wieczora do mieszkania należącego do Steinmeiera zapukał listonosz trzymający w dłoniach paczkę, która zawierała pakt od samej Śmierci.
Rady lub inne takie tutaj >>>
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro