| prologue
PROLOGUE
IT TAKES PRACTICE AND IT TAKES COURAGE, BUT DARLING, LEARN TO ALWAYS FOLLOW YOUR HEART
Ciepły, letni wieczór. W powietrzu unosiła się słodka woń, a wszechobecną na zamkowych błoniach ciszę zakłócał jedynie dźwięczny szum strumyka wytrwale brnącego między kwiecistymi krzewami. Delikatny wiatr poruszył koroną liści dumnej jabłonki, w której cieniu schowała się mała dziewczynka.
Jej piękna, przeplatana złotymi nićmi sukienka i eleganckie buty zderzały się w wielkim kontraście z roztrzepanymi warkoczem, z którego wymsknęła się większa część włosów i zarumienionymi policzkami pobrudzonymi ziemią. Z wymalowanym na twarzy zachwytem wpatrywała się w leżącą na podkurczonych kolanach książkę o pożółkłych stronach i rozklejającym się grzbiecie, tak wielką, że trzymające ją rączki wydawały się jeszcze mniejsze, niż rzeczywiście były.
Jakąkolwiek niesamowitą historię przedstawiono na kartach tomiszcza, musiała być niezwykle absorbująca, bo dziewczynka nie zauważyła nadbiegającego chłopca aż do chwili, gdy ten zatrzymał się obok. Nawet wówczas nie oderwała wzroku od kartki, przesunęła się jedynie, robiąc mu miejsce.
- Wszędzie cię szukałem - powiedział zdyszanym głosem, siadając obok. Ze skrzywioną miną zerknął na książkę. - Znowu czytasz tę samą? Utrwalasz sobie, czy jak?
- Wiesz dobrze, że nie - odparła z wyrzutem. Odwróciła się do niego i zmarszczyła nos. - Zwyczajnie jest w niej dużo trudnych słów. Trochę wolniej mi idzie.
Uparcie wróciła do lektury, niemożliwie wolno wodząc palcem po kolejnych literach. Chłopiec przeciągnął się i wzdrygnął, gdy zawiał mocniejszy wiatr. Robiło się ciemno. On z pewnością zostanie, aż dziewczynka zdecyduje, że chce wracać, a w takim tempie skończenie rozdziału zajmie jej trzy kolejne noce.
Choć gdyby było trzeba, poczekałby i następne tysiąclecie.
- Do którego momentu dotarłaś? - zagaił, w odruchu rwąc kępkę trawy, tylko po to, zaraz odrzucić źdźbła na bok.
- Opowieści o królowej Zuzannie - odparła, zachwycona, że zapytał. - Była podobno tak onieśmielająco piękna, że ludzi dziwiło, jak mogła jednocześnie mieć tak dobre serce. Poddani odśpiewywali pieśni na jej cześć, błogosławiąc plony, wiedziałeś?
- Wiedziałem. To moja książka, Addy. - Uśmiechnął się i wywrócił oczami. Był to gest, który zaobserwował u ojca i świadomie postanowił go powtarzać. Kojarzył mu się z dojrzałością. Nie tyle chciał nim umniejszyć rozmówczyni, co pokazać, że jest tym odpowiedzialnym i panuje nad sytuacją. Ona może czytać całymi dniami, bo on się wszystkim zaopiekuje. - Mam też wiele ciekawszych, jeśli w końcu znudzą cię te stare legendy.
- Wiem, wiem - odparła. - Ale ja lubię opowieści o Narnii.
Jak u każdego dziecka, w jej sercu magia miała wyjątkowe miejsce i wierzyła w nią, nawet, jeśli zdrowy rozsądek podpowiadał jej inaczej. Wyglądało na to, że także chłopiec niezmiennie nie mógł nic poradzić w tej sprawie. Podczas gdy on, zgodnie z poleceniami rodziców, zgłębiał wiedzę praktyczną, o wygrywaniu bitew, walce mieczem i sterowaniu okrętami, ona zachwycała się losami niezwykłych, pradawnych ludzi, którzy istnieli jedynie w wyobraźni tych, co czytali o nich historie.
Jakby nie było, za parę lat to wszystko tak czy inaczej ulegnie zmianie. On przejmie od ojca koronę i berło, jako prawowity następca tronu, a ona będzie zmuszona wyjść za kogoś szlachetnie urodzonego, przynosząc chwałę rodzinie i uszczęśliwiając poddanych. Porzucając siebie samą daleko w tyle, w takich chwilach, jak ta.
Parę metrów od nich wylądował mały drozd. Przez chwilę chłopiec obserwował, jak zwierzątko skocznie porusza się po ziemi i rozkopuje ją gdzieniegdzie. Jego puszyste piórka kolorem przypominały niebo.
- Zaczekaj aż będzie fragment o tym, jak postrzegano króla Edmunda. - Przechylił głowę na bok i uśmiechnął się psotnie. - Miał podobno, cytuję, charakter nie do zniesienia. Mówi się, że jedynie Lucy nigdy nie wyprowadzała go z równowagi, a...
Zaaferowana dziewczynka zaczęła machać rękami, by go uciszyć. Zachowanie to, połączone z jej przejętą miną, wywołało jedynie szczery śmiech chłopca.
- Czekaj, czekaj! Jeszcze nie doczytałam, nie możesz tak...
Już miał coś odpowiedzieć, gdy kątem oka zauważył niewielką sylwetkę kobiety, która szybkim krokiem wynurzyła się zza jednego żywopłotów na drugim końcu ogrodu, gorączkowo czegoś szukając. Złapał dziewczynkę za rękę, i poderwał się z miejsca, żeby ją odciągnąć, powodując tym samym zaskoczone westchnienie, gdy ta o mało co nie upuściła książki. Już miał odbiec, ciągnąc siostrę za sobą. Nie zdążyli.
- Kaspian! Adeline! - Kobieta, trzymając liczne falbany sukni znacznie wyżej nad ziemią, niż królowej przystało, prędko maszerowała w ich kierunku z gniewną miną. Z takiej odległości jej okrzyki zdawały się być jedynie echem. - Natychmiast wracajcie!
- Tak jest! - odkrzyknął. Niechętnie pociągnął dziewczynkę za dłoń, specjalnie nie patrząc jej w oczy. Dobrze wiedział, jaką miała minę. - Chodź. Poczytam ci w domu.
Ze zrezygnowaniem spojrzał w miejsce, gdzie chwilę wcześniej bawił się drozd, ale ptaka nie było. Musiały go spłoszyć te wszystkie krzyki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro