Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| chapter two

CHAPTER TWO

A STARLESS SKY ABOVE ME, AN UNKNOWN GROUND BELOW MY FEET






ADELINE ZMRUŻYŁA OCZY PRZED OŚLEPIAJĄCYM ŚWIATŁEM PADAJĄCYM NA JEJ POWIEKI, a gdy to nie pomogło, przewróciła się na bok, wciskając twarz w zagłębienie pomiędzy ścianą a łóżkiem. Czuła nieznośną suchość w gardle i przez głowę przeszła jej myśl, że jedna z służących zapewne tego ranka już postawiła dzbanek ze świeżą wodą na stoliku.

A w następnej chwili wróciły do niej wydarzenia poprzedniej nocy. Nie była w swojej komnacie, nie miała pojęcia, gdzie jest. Przenikający czaszkę ból głowy dał o sobie znać. Dziewczyna syknęła i przycisnęła palce do skroni, kiedy rozjaśniły się kolejne szczegóły z ostatnich sekund przed tym, jak straciła przytomność. Coś uderzyło ją w głowę. Coś, czy raczej ktoś.

Spróbowała podnieść się do siadu, ale każdy fragment jej ciała pulsował w agonii. Chciała skupić na czymkolwiek wzrok, ale widziała jedynie bezkształtne, rozmazane plamy, a na dodatek wszelkie słyszane przez nią dźwięki ograniczały się do głuchego dudnienia, które chwilami różniło się w częstotliwości. Uniosła głowę ledwie o parę centymetrów, to jednak wystarczyło, żeby cały świat zawirował, a ona z jękiem opadła z powrotem na poduszkę.

— Na litość boską, dziecko. — To pierwsze, co usłyszała bez zakłóceń. Poczuła, jak coś ściska jej ramię i uchyliła powieki. — Nie rzucaj się tak.

Ktoś pociągnął ją do góry i dziewczyna z trudem utrzymała się w pozycji siedzącej. Poczuła, jak ta sama osoba wciska jej do dłoni szklankę pełną czegoś zimnego.

— Napij się powoli, wtedy możesz spróbować wstać — odezwał się głos.

W tamtej sytuacji, nie wiedząc gdzie jest, nie mogąc się bronić i nie znając tożsamości drugiej osoby najrozsądniej byłoby nie pić niczego, co jej oferowano, ale pragnienie, objawiające się zdartym gardłem i odczuwalnie wysuszoną skórą, było zbyt silne, żeby Adeline skupiła się na tym, co mówił jej głos rozsądku. Kilkoma łykami wypiła wszystko. Woda, bo tym okazała się zawartość, nawilżyła doprowadzające ją do szału gardło i dziewczyna wreszcie mogła odetchnąć głęboko bez czucia się, jakby jej krtań rozszarpywano od wewnątrz. Po chwili, gdy spojrzała w górę, mogła już zobaczyć rysy człowieka, który jej pomógł.

A raczej nie człowieka, tylko borsuka. To samo zwierzę, które wczoraj przez moment widziała w pniu świecącego drzewa, stało dwa metry od niej. Na oko borsuk miał prawie pół metra wzrostu, stojąc na tylnych łapach, a jego futerko wydawało się miękkie i zadbane.

Dziewczyna zmarszczyła brwi i rozejrzała się dookoła, po raz pierwszy oglądając miejsce, w którym się znajdowała. Niewielka, zagracona jama z niskim sufitem, małymi meblami i ścianami z czegoś, co najpierw wydawało się zwyczajnym drewnem, ale bo zadarciu głowy zobaczyła, że ściany zwężają się ku górze aż w końcu łączą w jednym punkcie na środku. Skoro to najwyraźniej ten mały stworek ją tu przeniósł, a raczej nie dałby rady dźwigać człowieka przez dłuższy czas, to znajdowała się właśnie wewnątrz tego samego drzewa, obok którego wczoraj straciła przytomność.

Właściwie, czy to faktycznie było wczoraj?

Wszystko zlewało się w jedno i Adeline z trudem próbowała odtworzyć chronologiczny ciąg ostatnich wydarzeń. Uciekli z zamku, gonili ich żołnierze, dotarli do Zaklętej Puszczy, jakimś cudem natrafili w lesie na stworzenia z baśni, które najwyraźniej naprawdę istnieją. Tego wszystkiego było za dużo i miała nieprzyjemne przeczucie, że będzie jeszcze więcej.

Borsuk zabrał pustą szklankę i odszedł na bok. Dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, że przez sama nie wiedziała ile czasu gapiła się w sufit z zamyśloną miną. Trochę zawstydzona odwróciła głowę, a jej wzrok spoczął na postaci siedzącej przy małym stoliku na środku pokoju, w której teraz rozpoznała przedstawiciela mitycznej rasy karłów. Był niski, miał grube, czarne włosy i wyglądał na rozzłoszczonego. Nawiązali kontakt wzrokowy i kiedy on wywracał oczami, prychając z irytacją, księżniczka przypomniała sobie już wszystko.

Medea i Helios. Drugi mały człowiek walczący z armią wroga. Złoty róg i torba leżące gdzieś z boku, na ziemi. Kaspian.

— Co my wyprawiamy, Truflogonie? — odezwał się karzeł. — Tylko ściągniemy sobie na głowę kłopoty. Trzeba ich zabić.

Czyli borsuk miał na imię Truflogon. Choć nie był to dobry moment, Adeline przeszło przez myśl, że całkiem to urocze.

Jęknęła przeciągle.

— Szlachetni panowie — szepnęła słabym głosem. — Cokolwiek zrobicie ze mną, miejcie litość dla mojego biednego konia.

— Ach, tak. Jeśli o zwierzę chodzi, odprowadziłem go wczoraj do jednego z moich przyjaciół, u nas nie miałby gdzie się podziać. — Truflogon wrócił z wnęki, w której zniknął chwilę wcześniej. — Przepraszam, że musieliśmy pozbawić cię przytomności. Jak masz na imię, dziecko?

— Adeline — odparła.

— Z polecenia lorda Miraza — mruknął pogardliwie karzeł.

— Gdzie jest mój brat?

Truflogon uśmiechnął się przyjaźnie, łącząc przed sobą łapki.

— Jest bezpieczny, ale jeszcze się nie obudził. Nie masz się o co martwić. — Kiwnął głową w stronę towarzysza. — Mój przyjaciel nazywa się Nikabrik. A ja Truflogon, jak już pewnie słyszałaś.

Dziewczyna przytaknęła, bardziej z grzeczności niż dlatego, że miło było jej ich poznać. Zrzuciła z siebie koc, który do tej pory leżał na jej kolanach i postawiła nogi na podłodze.

— Jesteście... — Zawahała się, niepewna, czy przypadkiem jej wypowiedź ich nie urazi. — Narnijczykami? Jak z opowieści o Złotym Wieku?

— Narnia nie jest baśnią — odparł borsuk poważnym tonem. — Po prostu blisko nam do wyginięcia.

Adeline przypomniało się, o co chciała zapytać.

— Co z ostatnim z was? — Uśmiech zniknął z twarzy Truflogona, ale dziewczyna wiedziała, że w takiej chwili wycofanie pytania nie będzie miało sensu. — Ten, który pierwszy zagroził mi mieczem. Czy coś mu się stało?

— Zabrali go ludzie — burknął Nikabrik. — Ci sami, którzy z jakiegoś powodu was gonili. I gdyby to zależało ode mnie, złapaliby was. Truflogon uratował tobie i twojemu bratu życie.

Wstała z łóżka i wyprostowała się. Kątem oka zauważyła, że jej płaszcz, torba oraz zbroja Kaspiana wisiały na stojącym w rogu pokoju wieszaku. Wyglądało na to, że ci Narnijczycy, wbrew temu, co w tych czasach zwykli o nich opowiadać ludzie, nie mieli wobec innych złych intencji. Historie które dziewczyna zwykła czytać jako dziecko, miały w sobie chyba więcej prawdy niż wszystko to, co Telmarczycy przekazywali kolejnym pokoleniom.

— Dziękuję za waszą pomoc, przyjaciele. Dopilnuję, żebyście otrzymali należyte odznaczenia oraz stosowną nagrodę.

Ton, którego użyła, nie był przypadkowy; praktykowała retorykę przez lata, które jej brat spędził na władaniu mieczem i radziła sobie ze słowami tak samo dobrze, jak on z walką. ❝Zgrabne, słodkie wypowiedzi to idealny sposób na uwodzenie mężczyzn. A potem również na namawianie kochanków, żeby zrobili wszystko, czego tylko zapragnie tak śliczna dziewczyna jak ty,❞ zwykła powtarzać jej nauczycielka. Była to kobieta w podeszłym wieku, której często zdarzało się pleść trzy po trzy, jednak Adeline poniekąd zgadzała się z jej podejściem. Nie ma sytuacji, z której nie dałoby się wyjść używając odpowiednich słów.

— Czemu mówisz w taki sposób? — Truflogon przechylił na bok główkę, którą dodatkowo musiał zadzierać, patrząc na dziewczynę.

Zwykle nie taką reakcję uzyskiwała.

— Słucham?

— Czemu nie mówisz jak osoba, która ucieka w środku nocy przez las — warknął Nikabrik, lustrując ją wzrokiem. — Kim ty właściwie jesteś?

Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że mieszkańcy Narnii, skoro istnieją, nie są w najmniejszym stopniu zależni od ludzi. Na zamku i w okolicznych wioskach każdy od razu by ją rozpoznał, ale tutaj była jedynie zagubionym dzieckiem, przedstawicielką gatunku wroga. Te ziemie mogły w teorii przynależeć do jej królestwa, ale ich mieszkańcy nie służyli nikomu.

— Jestem...

W chatce rozległ się krzyk. Poczuła, jak coś chwyta ją za ramię i ciągnie za sobą w kierunku drzwi. Ledwo utrzymała równowagę, pochylając się do przodu, pisnęła i spojrzała na osobę, która tak nią szarpała. Kaspian miał poplamioną koszulkę, czoło przewiązane białym bandażem i twarz wilgotną od potu. Doskoczył do drzwi, po drodze przewracając taborety stojące przy stole, jednak zanim mógł je otworzyć, Nikabrik zamachnął się na niego mieczem, który skądś wydostał. Adeline dopiero co stanęłą pewnie na nogach, a chłopak znów pociągnął ją w tył. Odepchnął dziewczynę na bok, chwycił jeden z prętów, które stały na stojaku przy kominku i odbił kolejny cios karła.

Adeline opadła na ziemię. Zirytowana odgarnęła włosy, które nie dość, że od poprzedniego dnia strasznie się poplątały, to jeszcze wpadały jej w oczy, słyszała dźwięki klingi uderzającej o metal i krzyki Troflogona nawołujące, żeby pozostała dwójka przestała się naparzać.

No i jak tu liczyć na normalny dialog? Zwariować można.

— Kaspian, co ty wyprawiasz?

— Porwali nas i zamknęli! — Odparł kolejny atak. — Co niby mam zrobić!?

— A mówiłem, żeby ich od razu ukatrupić!! — wydarł się Nikabrik.

— Przecież dogadywaliśmy się — jęknęła Adeline, przyciskając palce do nosa.

— Nie możemy ich puścić wolno, — kontynuował karzeł, nadal nie zwracając się bezpśrednio do dzieci, — widzieli nasze twarze!

Przypuścił kolejną, agresywną ofensywę na Kaspiana, zmuszając chłopaka do wycofania się wgłąb pomieszczenia.

— Uspokój się, Nikabriku! Bo będę zmuszony cię podrapać! -- krzyknął wreszcie Truflogon, a karzeł, ku zaskoczeniu dziewczyny, rzeczywiście po chwili opuścił broń. Borsuk stęknął zirytowany, schylając się po naczynia, które Kaspian zrzucił ze stołu. — A ty, zobacz co narobiłeś. Cały dzień stałem przy garach.

Adeline przysunęła się do niego i podniosła z ziemi gliniany kubek.

— Wybacz zachowanie mojego brata — zaczęła, uśmiechając się przepraszająco. — Bywa bardzo... Impulsywny.

Truflogon kiwnął głową, po czym wstał i potruchtał do kuchni.

Kaspian natomiast prychnął urażony. Niechętnie opuścił metalowy pręt i ogarnął wzrokiem Narnijczyków.

— Kim jesteście?

— Zabawne, twoja siostra właśnie odpowiadała nam na to samo pytanie, zanim wpadłeś do pokoju w napadzie amoku. — Nikabrik odrzucił na bok miecz i ciężkim krokiem wrócił na swoje miejsce przy stole. — Jesteśmy Narnijczykami, nie widać?

— To wy... — Kaspian zerknął na siostrę, a ona pokręciła głową. Nie pytaj o to. — To wy nie wyginęliście?

— No cóż, przepraszamy serdecznie.

Truflogon wrócił z kuchni, niosąc w łapkach dwie miski pełne zupy.

— Proszę, to dla was — odwrócł się do nich i kiwnął głową. — Jeszcze gorące.

— Od kiedy to prowadzisz pensjonacik dla telmarskich żołnierzy?

Adeline pokręciła głową, wreszcie podnosząc się z ziemi, z której do tej pory obserwowała sytuację i otrzepała sukienkę.

— Nie jesteśmy żołnierzami — zaczęła. — Żołnierzami byli ludzie, którzy chcieli nas zabić. Jestem księżniczka Adeline.

— A ja książę Kaspian — dodał chłopak. — Dziesiąty.

Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem, unosząc brwi. Numerację już mógł sobie darować.

Zapadła cisza. Truflogon i Nikabrik zerknęli na siebie, jakby telepatycznie nad czymś rozważali.

— Więc co was niby tu sprowadza?

Adeline zesztywniała na samą myśl o Mirazie.

— Problemy rodzinne — mruknęła. — Okazuje się, że wuj od dawna był głodny władzy i nie wahał się po nią sięgnąć przy pierwszej lepszej okazji.

Kaspian kiwnął głową. Podszedł do siostry i położył dłoń na jej ramieniu.

Zaczęli to podejrzewać parę miesięcy wcześniej, kiedy poddani dowiedzieli się o ciąży Pretensjonaty, a Miraz nagle zaczął traktować Adeline i Kaspiana inaczej niż wcześniej. Przyjaźniej. Jakby chciał im wynagrodzić trudy, o których jeszcze nie mieli prawa wiedzieć. Wtedy Kornelius po raz pierwszy poinformował ich dwoje o swoich podejrzeniach; stary naukowiec pracował na zamku dłużej, niż oni żyli i miał wiele znajomości. Zgodnie uznali, że dzień przed porodem wyjadą na trochę z pałacu, żeby przekonać się, czy ich teorie były słuszne. Przedwczesny poród zupełnie pokrzyżował ich plany, ale w gruncie rzeczy wyszło na jedno.

Tak naprawdę księżniczka miała wobec Miraza złe przeczucie już od dnia pogrzebu jej ojca. Król zmarł niedługo po śmierci królowej, którą spotkała nieuleczalna choroba. Albo zatrucie. Oficjalna wersja tragicznego końca monarchy była taka, że niedługo po utracie żony, pogrążony w żałobie wyruszył na polowanie, które miało ulżyć jego duszy. Targające nim emocje sprawiły, że był zbyt pochopny i nieostrożny, nie zauważył skarpy i spadł w przepaść. Nawet jeśli przeżył sam upadek, to jego ciało udało się wydostać dopiero po kilku dniach. Nieoficjalna wersja była taka, że komuś bardzo zależało na pozbyciu się ludzi władających królestwem.

— To zmienia postać rzeczy. — Nikabrik odchylił się na krześle. — Nie będziemy musieli sami was zabijać.

— Masz rację. — Kaspian zmarszczył brwi, zerwał się z miejsca i zdjął zbroję z wieszaka. Zaczął się szamotać, próbując ją założyć. — On nie spocznie, dopóki nas nie znajdzie. Addy?

Dziewczyna rozejrzała się. Potrzebowali planu, a nie ryzykownych decyzji wywołanych impulsem.

— Nie możecie teraz teraz wyjechać — powiedział Truflogon błagalnym głosem. — Mieliście nas ocalić!

Kaspian i Adeline spojrzeli po sobie, zbici z tropu. Truflogon zauważył ich zmieszanie. Ostrożnie podniósł ze stołu złoty róg, który Adeline dostała od nauczyciela, patrząc to na instrument, to na dzieci.

— Czy wy w ogóle wiecie, co to jest?

Pokręcili głowami. Adeline spodziewała się, że Nikabrik prychnie, wywróci oczami albo inaczej wyrazi swoje zirytowanie, ale gdy spojrzała w kierunku karła, on siedział jak wmurowany, z oczami szerokimi ze zdziwienia.

— Nie słyszeliście nigdy o Dawnych Władcach?

Głęboko zaczerpnęła powietrze. Starała się nie pokazać dziecięcej ekscytacji, którą te słowa w niej obudziły. Minęły lata od czasów, kiedy zachwycała się opowieściami o królach i królowych, ale historie te na zawsze pozostały dla niej istotne; były swego rodzaju symbolem dzieciństwa. To właśnie w tych legendach początek miała jej miłość do czytania, jej zainteresowanie słowami samymi w sobie. W pewnym sensie książki o tych młodych ludziach panujących w Narnii były pierwszym, co rozbudziło w niej pasję do nauki, do tworzenia i do czerpania z tego, co stworzyli inni.

— Coś słyszałam — odparła, a cień uśmiechu trwał na jej ustach. Ponownie spojrzała na trzymany przez borsuka instrument i doznała olśnienia. — Czy to... Róg królowej Zuzanny? Niemożliwe.

— Dokładnie tak. — Truflogon brzmiał śmiertelnie poważnie. — Rozumiesz już?

Dziewczyna przeklinała sama siebie za to, że wcześniej nie rozpoznała tego przedmiotu.

— Stara przepowiednia głosi, że ktokolwiek na nim zagra w chwili potrzeby, sprowadzi do Narnii zaginionych monarchów. Królowa Łucja i królowa Susan, król Edmund i Wielki Król Piotr wrócą i ponownie zaprowadzą prawo — odpowiedziała.

Truflogon kiwnął głową.

— Wezwałaś synów Adama i córki Ewy. To twoja odpowiedzialność.

───※ ·❆· ※───

— A ja was słyszę. — Po cierpliwym głosie Kaspiana nastąpił szelst w wysokiej trawie kilka metrów za nimi. Adeline wywróciła oczami i odwróciła się, by zobaczyć niepewnie wychylające się zza drzew sylwetki Truflogona i Nikabrika.

Kaspian i Adeline, ignorując protesty borsuka, opuścili norę, by udać się na poszukiwanie potencjalnych sojuszników w walce z Mirazem. Przy okazji mieli także odebrać Heliosa od kogoś, kogo Truflogon nazywał Brzuchatym Niedźwiedziem. To do niego Narnijczyk zaprowadził spłoszonego konia księżniczki poprzedniego wieczora. Zarówno borsuk, jak i karzeł mieli zostać w domu i czekać, aż rodzeństwo wróci niosąc wieści, ale najwyraźniej bezczynność nie była ich mocną stroną.

— Moim zdaniem trzeba zaczekać na Dawnych Władców — odezwał się Truflogon.

Adeline pokręciła głową, a Kaspian, zmęczony powtarzaniem tej samej dyskusji po raz enty, westchnął cierpiętniczo. Spojrzeli na siebie znudzeni i ruszyli naprzód.

— Jasne, idźcie. Przekonajcie się, jak ciepło przyjmą was inni.

— Ja chyba idę za nimi — wtrącił się Nikabrik. — Chcę zobaczyć jak będą dyskutować z minotaurami.

Tym jednym zdaniem odzyskał uwagę dziewczyny.

— Minotaury? — zapytała z zachwytem, a uśmiech pojawił się na jej twarzy. — One też istnieją?

— I mają parszywy charakter. Ale za to jaką krzepę! — Truflogon minął dziewczynę, podbiegając do Kaspiana, ale po chwili zatrzymał się i zbadał księżniczkę czujnm spojrzeniem. — Skoro nie wątpisz w moje słowa, dlaczego nie zgadzasz się zaczekać na królów i królowe?

Adeline zawahała się. Wierzyła swojemu nowemu przyjacielowi (w końcu ktoś, kto ich opatrzył i pomógł w potrzebie raczej nie ma złych intencji), ale to nie była dobra chwila na powierzanie swojego losu bóstwom, czy czemukolwiek, czym byli dla Narnijczyków Dawni Władcy. Według niej przypominało to poniekąd ludzkie religie; niektórzy wyznawali jakąś wiarę, która przynosiła im ukojenie, szczęście czy zapewniała bezpieczeństwo, ale tak w gruncie rzeczy nie było żadnych dowodów na to, że siły wyższe rzeczywiście nad nimi czuwają. W końcu, nawet jeśli Zuzanna, Łucja, Piotr i Edmund faktycznie kiedyś istnieli, co było bardzo prawdopodobne, o ile nie pewne, to nigdzie nie było powiedziane, że mają moc, która pozwoliłaby im przybyć do Narnii. Bo jeśli mogli to zrobić cały ten czas, dlaczego by się wstrzymywali? Albo dlaczego w ogóle opuszczaliby krainę na tyle wieków? O ich odejściu nadal niewiele było wiadomo; czy celowo zniknęli, bo wiedzieli, że będą musieli wrócić za ponad tysiąc lat? Było zbyt dużo pytań bez odpowiedzi, żeby móc polegać na "planie" Truflogona.

— Właściwie to nie wiem — powiedziała w końcu. — Ale ufam mojemu bratu.

Kaspian odwrócił się do niej i uśmiechnął się delikatnie. Sytuacja prezentowała się tragicznie, ale przynajmniej miała go obok siebie.

— Co z centaurami? — zapytała, wracając do poprzedniego tematu. — One też istnieją?

— Tak, i możliwe nawet, że staną po waszej stronie — odparł Truflogon. — Pytanie tylko, jak postąpią inni.

Nagle Kaspian zatrzymał się. Adeline spojrzała na chłopaka pytająco. Zmrużył oczy i zacisnął usta w wąską linię.

— A gdzie jest Aslan? — zapytał w końcu.

Adeline z uniesionymi brwiami patrzyła, jak Nikabrik wymienia zdezorientowane spojrzenie z Truflogonem, któremu pyszczek drżał tak, jakby za chwilę miał zalać się łzami.

— Skąd tyle o nas wiecie? — zakwestionował karzeł.

Kaspian zerknął w stronę siostry.

— Z legend — odparł. — Z książek. Z opowieści. Historie o was były fascynujące; po prostu nie wiedzieliśmy, że prawdziwe.

Adeline przypomniały się wszystkie te chwile, które spędziła na pogrążanie się w czytaniu, zatapianie się w magicznych opowieściach. Gdyby jej dziesięcioletnia odpowiedniczka stała oko w oko z karłem i mówiącym borsukiem, z pewnością nie posiadałaby się z radości i nie mogłaby się powstrzymać od zasypywania ich masą najróżniejszych pytań, począwszy od tego, jak to jest wiedzieć, że magia płynie w twoich żyłach, skończywszy na tym, jakie jest ulubione danie driad. Uśmiechnęła się bezwiednie. Kto by pomyślał, że tak się to wszystko potoczy.

— Człowiek. — Z zadumy wyrwał ją głos Truflogona. Borsuk kręcił noskiem, węsząc jakiś zapach.

— Ci tutaj? — zapytał Nikabrik.

— Nie. — Truflogon odwrócił się w stronę, z której przybyli i wyciągnął się jak struna. — Tamci.

Jak na zawołanie z oddali zaczęły dochodzić przyutłumione okrzyki. Adeline zmrużyła oczy, spoglądając wprost na zachodzące za drzewami słońce i ujrzała zbliżające się sylwetki. Naliczyła czternastu żołnierzy celujących w nich z, jak przypuszczała, kusz, nim poczuła, jak Kaspian łapie ją za ramię i ciągnie za sobą.

— Na co ty czekałaś? — krzyknął, biegnąc między pniami. Pierwsze strzały zaczęły nadlatywać, więc musieli pochylić się i poruszać slalomem, byle by utrudnić strzelcom trafienie. — Potrzebne ci specjalne zaproszenie?

— Chciałam trochę się im przyjrzeć! — odpowiedziała, prawie przewracając się o wystający korzeń.

Wtem, rozległ się krzyk, który większość opisałaby jako zwierzęcy. Księżniczka spojrzała do tyłu przez ramię. Truflogon leżał skulony na ziemi, z tylną łapą przebitą strzałą.

— Ja pójdę! — Kaspian pchnął ją na bok, w stronę Nikabrika i podbiegł do rannego.

Żołnierze wciąż byli na tyle daleko, żeby chłopak zdążył wziąć towarzysza i zawrócić, ale z jakiegoś powodu niemożliwie długo mu to zajmowało. Adeline z przerażeniem patrzyła, jak Telmarczycy zbliżają się nieuchronnie, a Kaspian nadal kuca na ziemi kilka metrów od niej, kiedy stało się coś niespodziewanego.

Po kolei, raz po raz, rycerze zaczęli padać na ziemię. Przez wysoką trawę, która zasłaniała sprawcę, pozostawiając widoczny jedynie cień i zaginanie kolejnych ździbeł, gałązek i liści, gdy ten ktoś się poruszał, trudno było stwierdzić, czy ci przewróceni byli ogłuszeni, martwi, czy może nawet wciągnięci pod powierzchnię. Kaspian, który zyskał na tyle czasu, by podnieść Truflogona, wreszcie dobiegł do reszty, unikając strzał wypuszczonych przez ostatnich wciąż stojących żołnierzy.

— Bierz go i uciekajcie — powiedział, podając borsuka Nikabrikowi. Zwrócił się do Adeline, która wciąż stała jak w transie, wpatrzona w znikających pośród ruchomego runa rycerzy. — Słyszysz?

Nie słyszała. Wyciągnęła rękę przed siebie i wskazała palcem w kierunku tej dziwnej anomalii.

— Czy to normalne w Narnii? — zapytała, marszcząc brwi. Każdy nerw jej ciała zdawał się domagać wyjaśnienia.

Kaspian głośno wypuścił powietrze, stanął przed nią i wyciągnął miecz, osłaniając dziewczynę. Oboje z napięciem patrzyli, jak ostatni z ich wrogów pada na ziemię po nieudanej próbie zabicia tego, co go zaatakowało.

A wtedy szelest trawy ruszył w ich kierunku.

— Ani kroku, Addy! — krzyknął Kaspian, jeszcze zanim zdążyła się z miejsca. Uniósł miecz, ale już po chwili okazało się, że na niewiele się to zdało.

Spośród rosnących przed nimi paproci coś wyskoczyło, rzucając się na Kaspiana i powaliło go na ziemię. Adeline zrobiła raptowny krok w tył. Stworzenie wydało agresywny pisk i skierowało szablę na twarz chłopaka.

— Czas na ostatnie słowa, telmarski łotrze! — powiedziała dumnie... mysz? Adeline nie mogła uwierzyć własnym oczom, ale to właśnie mysz z czerwonym piórem za uchem i skórzanym pasem przewieszonym przez ramię była odpowiedzialna za pokonanie całej gromady Telmarczyków.

— Mysz... ze szpadą? — wydusił Kaspian. Nie były to najpiękniejsze ostatnie słowa, ale przynajmniej co do tego byli zgodni.

Zwierzę westchnęło zawiedzione.

— W takiej chwili wysil się na coś oryginalniejszego — powiedziało z politowaniem, wykonując ruch łapką trzymającą ostrze. — Bierz miecz do ręki.

— Chyba wolę nie.

Nie brzmiało to specjalnie przekonująco, i Mysz chyba była tego samego zdania.

— Rób co mówię! Z bezbronnym nie przystoi walczyć.

— Szlachetny rycerzu, wyjaśnij proszę dlaczego... — zaczęła dziewczyna, ale nie było jej dane dokończyć.

— Nie ma tu nic do wyjaśniania, droga damo! — Krzyknęła Mysz, po czym wróciła uwagą do księcia. — Nawet jeśli nie będę z tobą walczył, nie znaczy to, że daruję ci życie!

Adeline potarła skronie palcami. Oczywiście, że nikt nie będzie tracić życia, ale fakt, że ta dwójka była oporna poświęceniu choćby chwili na rozmowę doprowadzał ją do szaleństwa.

— Ryczypisk! — Dobiegł ich słaby głos Truflogona. — Oszczędź go!

— Truflogon? — Mysz, Ryczypisk, powiedziała zaskoczona. — Nie wątpię, że masz ważny powód żeby wchodzić między mysz a jej ofiarę.

— Wcale nie, rób swoje — powiedział Nikabrik z beznamiętnym wyrazem twarzy.

Adeline westchnęła. Karzeł bardzo usilnie starał się pokazać światu swoją niechęć do Telmarczyków, i jak na razie wychodziło mu świetnie.

— Oni mają nas uratować — kontynuował borsuk. — To dziewczyna zadęła w róg!

Ryczypisk w jednej chwili rozluźnił się i miękkim wzrokiem spojrzał w stronę Adeline. Jego opuszczona szpada prawie wysunęła się z łapki, gdy wydusił ciche "Jak to?", skierowane bardziej do niego samego, niż kogokolwiek wokół.

— Niech więc go nam okaże.

Adeline odwróciła się w stronę niskiego, tubalnego głosu, a jej wzrok napotkał stojące na wzgórzu obok nich stado centaurów. Ich skóra była ciemna niczym kakao, a sierść czarna i lśniąca. Stali dumni, w pełni swojego majestatu, a z padającymi na nich promieniami późnego słońca Adeline nie mogła określić tych stworzeń słowem innym niż piękni.

Kaspian, który już podniósł się z ziemi, bacznie obserwował, jak jego siostra z niedowierzaniem patrzyła, gdy stojący na przedzie stada centaur zrobił kilka kroków w jej kierunku.

— To ty nas tutaj wezwałaś.

Kaspian podszedł do Adeline i ostrożnie podał jej złoty róg. Zapanowało ogólne poruszenie, a dziewczyna podeszła do przodu i przekazała instrument centaurowi.

— Jesteśmy dziećmi rodu Telmar — powiedziała, patrząc na Kaspiana. — I zaszczytem będzie dla nas walczyć z po waszej stronie.






( author's note )

uh oh it's getting heated!

dziękuję za ponad dwieście wyświetleń!! bardzo mnie cieszy, że tak podoba wam się ta historia, bo mi również podoba się pisanie jej <3
(idzie mi to tak szybko, że istnieje możliwość pojawienia się na moim profilu czegoś nowego już wkrótce! mam kilka(naście) projektów w szkicach, you're in for a treat ;))

w następnym rozdziale pojawi się edek!! i'm so pumped!! kocham tego chłopca i jego relacje z adds, wy też ich pokochacie i już wkrótce będziemy sobie razem przez nich popłakiwać

— lotta!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro