| chapter three
CHAPTER THREE
YOU WERE RIGHT TO FEAR THE WOODS
GDY CENTAURY WRESZCIE DOPROWADZIŁY ICH NA MIEJSCE SPOTKANIA, było już dawno po zmroku. Adeline nie oczekiwała, że zostaną powitani owacją na stojąco i obdarzeni liśćmi laurowymi, ale nie spodziewała się też czegoś z dokładnie przeciwnego końca spektrum. Po wstąpieniu na polanę zobaczyli ustawionych pod drzewami przy jej granicach, jakby w każdej chwili gotowe do odwrotu rody Narnijczyków. Centaury, karły, minotaury, i zwierzęta, w których po samej postawie widać było rozumność wpatrywali się w dwójkę ludzi, prowadzonych przez mysz. Szmery i rozzłoszczone szepty w kilka sekund zamieniły się w gniewne ryki i zawodzenia.
Wszechobecne wrzaski, szydercze gwizdy i dźwięki mieczy uderzających o kamienie wybrzmiewały tak pewnie, jakby na tej cisza nigdy nie była stanem naturalnym. Kaspian stał tuż przed Adeline, z ręką wyciągniętą przed nią. Czy naprawdę wierzył, że w razie ataku tych wszystkich stworzeń zdołałby ją obronić? Przy akompaniamencie głośnych "mordercy!", "wynoście się stąd!" i "zabijmy ich!" odwrócił się do siostry, a gdy patrzył na nią tymi swoimi zmartwionymi, piwnymi oczami, coś przewróciło jej się w żołądku.
Gdybyście wszyscy tylko zamknęli się na chwilę, pomyślała Adeline, zaciskając pięści. Gdybyście pozwolili nam i sobie na dialog.
— Ten róg to tylko dowód, że jesteście złodziejami, jak cała reszta waszego rodu! — krzyknął Nikabrik.
— Niczego nie ukradliśmy. — Kaspian zrobił krok w stronę karła. Wyglądał, jakby był gotowy do walki.
Komentarz Kaspiana wywołał poruszenie wśród wściekłego tłumu. Każdy chciał za wszelką cenę ukarać choćby i przedstawicieli Telmarczyków za wszystkie grzechy, które ich ludzie wyrządzili Narnii przez wieki. Adeline zacisnęła zęby. To nie był moment na bronienie własnego honoru, powinni skupić się na tym, żeby w ogóle zachować życie.
— Czyżby? — Rozbrzmiał gardłowy głos jednego z minotaurów. Przesunął się z miejsca pod brzozą, w której cieniu dotąd stał i obszernym gestem ręki wskazał na towarzyszy. — Powiedzcie im, co ich ludzie nam odebrali!
Nie musiał się powtarzać. Narnijczycy, stojący w ciasnym kole wokół Kaspiana i Adeline, zaczęli obrzucać ich zarzutami. Można było wyróżnić powtarzające się okrzyki o domu, rodzinie, kraju, wolności, życiu.
— Nie możecie oceniać nas za zbrodnie przodków, których nawet nie znaliśmy — odezwał się znów Kaspian, wywołując kolejną falę protestów.
— Obwiniamy i ukarzemy! — odpowiedział z dumą Nikabrik. Zawtórowała mu salwa popierających okrzyków.
— Zabijając nas nie odwrócicie biegu historii! — Głos Adeline był błagalny. — To jakieś szaleństwo, czy wy w ogóle siebie słyszycie!?
— Decyzja o karze nie należy do karanego! — Nikabrik zrobił gwałtowny krok w stronę księżniczki, ale zanim zdążył wykonać kolejny, Ryczypisk wskoczył między nich i zastąpił mu drogę, wyciągając przed siebie szpadę.
— Ha! — wykrzyknął. — I kto to mówi, karzeł! A przypomnieć ci, czyje to plemię walczyło po stronie Białej Czarownicy?
Wspomnienie jej imienia sprawiło, że wszystkie głosy przycichły na moment. Minęło wiele lat i Narnijczycy znali ją tylko z opowieści, ale Czarownica wciąż trwała nad nimi niczym cień. Każdy przy zdrowych zmysłach obawia się wiecznej zimy i bezlitosnego terroru.
— I chętnie walczyłoby znów, byleby pozbyć się tych barbarzyńców! — Wskazał w kierunku Adeline, a Kaspian ponownie stanął przed nią.
— Nie waż się więcej zwracać tak do mojej siostry — warknął. — Nie miała nic wspólnego z tymi zbrodniami.
Nikabrik nie wyglądał na zastraszonego.
— Pozostaje się cieszyć, że to nie od was zależy powrót Czarownicy — zwrócił się do niego Truflogon, spokojnym jak na sytuację głosem. — A może sądzisz, że te dzieci poprowadzą nas na wojnę z Aslanem?
Kaspian westchnął głęboko, słysząc kolejną nadmiernie wylewną reakcję tłumu. Adeline zerknęła na niego, jego zmęczone oczy, bladą twarz. Martwiło ją, że cała ta sytuacja, cała odpowiedzialność jaka na niego spadła, zdawała się go coraz bardziej przytłaczać.
— Widzę, że nie macie tak dobrej pamięci, jak my, borsuki — kontynuował Truflogon. — W Narnii działo się dobrze tylko, gdy na tronie zasiadał syn Adama.
— Ale dlaczego Telmarczycy mieliby nami rządzić?
Otaczający ich krąg zaczął się zacieśniać, jakby Narnijczycy mieli już dość tego przeciągania liny i tylko czekali, aż poleje się krew. Ryczypisk niespokojnie biegał między nimi, co kilka chwil wymachując szpadą.
— Możemy wam pomóc! — krzyknęła wreszcie Adeline. Ku jej własnemu zdziwieniu, zapadła cisza, a wszyscy stanęli w miejscu. Znalezienie się w centrum uwagi speszyło dziewczynę, ale nie mogła czekać, aż znów ktoś zacznie się drzeć i ponownie zapanuje chaos. Nadszedł czas, żeby wyciągnęła siebie i Kaspiana z bałaganu, w który wepchnęła ich grając na tym cholernym rogu. — Pomóżcie nam strącić z tronu Miraza. — Na dźwięk tego imienia przez tłum przeszedł krótki szmer. — Wy oddacie nam wolność, a my odwdzięczymy się tym samym. Macie moje słowo.
— W istocie — powiedział Vaedris; centaur, który ich tu doprowadził. — Dopełnił się czas. Patrzę nocą w gwiazdy, bo w mej pieczy jest przyszłość. Dhaba, zwiastun zwycięstwa i Alambil, zwiastunka pokoju, zbliżyły się ku sobie na firmamencie. I oto, córka Ewy nas wezwała i syn Adama przybył wraz z nią, i chcą nas uczynić wolnymi.
— Naprawdę jest szansa na pokój? — Adeline podskoczyła na dźwięk cienkiego głosiku dobiegającego z korony drzewa. Wiewiórka Trajkowitka, która ochoczo przedstawiła się księżniczce na początku spotkania, siedziała na gałęzi, nerwowo poruszając ogonkiem z ekscytacji. — Serio? To możliwe?
Adeline spojrzała na Kaspiana i popchnęła go na środek. Jeśli to on miał przejąć władzę w kraju, to i on powinien poprowadzić Narnijczyków.
— Jeszcze wczoraj nie wierzyłem, że istnieją gadające zwierzęta, karły i centaury — zaczął chłopak, zaciskając dłonie w pięści. — Ale jesteście. I to o wiele liczniejsi, niż ludzie mogli przypuszczać. — Wzniósł do góry trzymany w prawej ręce róg. — Zaczarowany czy nie, nieistotne. Za sprawą tego rogu tu jesteśmy. Razem na pewno zdołamy odzyskać to, co nam odebrano.
Zapadła cisza. Setki par oczu wpatrywały się w nich, w setkach narnijskich serc zdawała się kiełkować nadzieja. Dłoń Adeline powędrowała ku zawieszce na jej szyi.
— Jeśli staniecie na czele, moi synowie i ja będziemy walczyć u twego boku. — Mówiąc to, centaur zamaszystym ruchem wydobył swój miecz i skierował jego ostrze ku niebu, a reszta stada poszła w jego ślady. Rozbrzmiały klingi i zabłysły ostrza. Po chwili wszystkie zgromadzone na polanie istoty ślubowały im wierność, wysoko unosząc srebrzyste szpady.
— I oddamy za was życie, jeśli zajdzie potrzeba. — Ryczypisk posłał Adeline uśmiech i skłonił się nisko. — Choć z tego, co widzę, raczej sobie poradzicie, wasza wysokość.
Adeline spojrzała na Nikabrika. Dziewczyna rozumiała jego gorycz; w końcu to przez nich wojsko telmarskie uprowadziło jego przyjaciela, Zuchona, jak go nazwał Truflogon. Mimo to nie rozumiała, dlaczego nienawidził ich aż tak bardzo. Jak wspomniał Ryczypisk, ludzie nie byli jedyną rasą, która stanęła po złej stronie historii. Nie wszyscy nawet chcieli po niej stanąć.
Kaspian zerknął na siostrę i trącił ją w ramię.
— Miraz zebrał ogromną i silną armię — powiedział. Adeline spojrzała na niego i przytaknęła. Jeśli było coś, na czym Kaspian się znał, to walka. — Jeżeli chcemy ich odeprzeć,
musimy zebrać broń i zgromadzić żołnierzy.
— Nie mamy czasu do stracenia. — Kaspian uniósł podbródek i spojrzał w oczy Vaedrisowi. — Wojska na pewno już nadchodzą.
───※ ·❆· ※───
Dni, które nastąpiły potem, były ciężkie. Gdy zgromadzenie na polanie dobiegło końca, Truflogon zaprowadził Adeline do jamy niedźwiedzi, które zaopiekowały się jej koniem przez poprzednie kilkanaście godzin i dziewczyna z ulgą stwierdziła, że Helios był cały i zdrowy. Vaedris doprowadził nowopowstały zalążek narnijskiej armii do miejsca, które miało im posłużyć za azyl. Była to obszerna jaskinia na łące otoczonej gęstymi połaciami drzew, tak wysoka i porośnięta, że z daleka przypominała wzgórze. Nie wymarzona baza wojenna, ale jakoś sobie poradzili.
Narnijczykom brakowało obycia i zdolności bitewnych telmarskich żołnierzy. Na czele armii wroga stało wielu doświadczonych w walce mężczyzn; nimi natomiast dowodził Kaspian. Adeline robiła, co mogła, żeby choć trochę ułatwić mu dźwiganie brzemienia, którym został obrzucony, ale w gruncie rzeczy niczego to nie zmianiało. To Kaspian był odpowiedzialny za losy walczących i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę.
Najistotniejsze, oczywiście, było zdobycie ekwipunku. Nie chodziło jedynie o miecze; łuki, strzały, maczugi, włócznie, zbroje, a nawet zwykłe narzędzia, ubrania czy surowce. Wszystko to było niezbędne każdej armii, a oni tego nie mieli. Gdy więc Trajkowitka wróciła z jednego ze swoich patroli po Zaklętej Puszczy z wiadomością, że, tak jak przypuszczali, wojska Telmarskie kręcą się w jej okolicy, decyzja Kaspiana była natychmiastowa. Jeszcze tej samej nocy ruszyli do obozu rycerzy, ominęli wartowników i niezauważeni wykradli tyle rzeczy, ile byli w stanie donieść z powrotem.
W każdym razie, taki plan zaleciła księżniczka.
— Jak to zastraszyłeś ich wiadomością na drzwiach? — krzyknęła, usłyszawszy o wyczynie brata. — Na mózg ci padło?
Szli przez las. Kaspian celowo maszerował szybciej, więc Adeline musiała prawie biec, żeby dorównać jego mu kroku.
— W ten sposób będą wiedzieli, że nie poddamy się bez walki. — Kaspian skręcił raptownie. — Daliśmy im do zrozumienia, że nie mogą zadzierać z Narnijczykami.
Adeline wywróciła oczami zirytowana.
— Nie rozumiesz, że element zaskoczenia działałby na naszą korzyść? — warknęła. — Nie mogę uwierzyć, że Vaedris ci na to pozwolił.
— Jego z nami nie było. — Przytrzymał gałąź, żeby nie uderzyła dziewczyny. — To był pomysł Ryczypiska i mój. Przy wykonaniu pomogło nam paru innych.
— No, oczywiście — zakpiła. — Wielki duet Zaklętej Puszczy. Niepokonana para. Głupi i głupszy...
Nagle Kaspian zatrzymał się, złapał ją za ramię i ściągnął do ziemi, chowając się za wysokimi krzewami.
— Bądź cicho.
Uniosła brew, ale zamilkła posłusznie. Kaspian utkwił wzrok w czymś na wzgórzu. Adeline powiodła spojrzeniem w tamtą stronę i na początku widziała tylko drzewa porastające zbocze, udało jej się jednak zauważyć dwie postacie. To byli ludzie. Chłopak, na oko w wieku Kaspiana, i dziewczynka. Nie powinno się kwestionować zagrożenia ze strony potencjalnych wrogów, ale tamta dwójka nie wyglądała, jakby ich głównym celem był atak. Wydawało się wręcz, że się boją. Obserwowali minotaura, który pilnował ścieżki prowadzącej do ich obozu. Chłopak obracał w dłoni miecz. Wyglądało na to, że wahał się, czy rzeczywiście go użyć.
To jest, do czasu, aż ruszył naprzód.
Adeline odwróciła się do brata, ale jego już tam nie było. Gdy tylko zobaczył, że chłopak zaczyna skradać się w stronę naszego wartownika, bez zawahania rzucił się do przodu. A gdy tylko blondyn wyciągnął do przodu swój miecz, zderzył się on z ostrzem Kaspiana. Książe początkowo miał przewagę, jednak drugi chłopak ocknął się po pierwszym uderzeniu i przypuścił kontratak. Przez kilka kolejnych sekund metal uderzał o metal przy akompaniamencie okrzyków walczących, aż w końcu obcemu udało się, z wyraźnym wysiłkiem, wytrącić broń z ręki Kaspiana. Miecz upadł na ściółkę.
— Przestań! — krzyknęła wówczas Adeline, wybiegając do nich.
Kaspian w ostatniej chwili zwinnie uniknął ataku, a miecz blondyna z rozmachu utknął w pniu drzewa. Książę kopniakiem odepchnął rywala na ziemię. Gdy sam ze wszystkich sił starał się wyrwać unieruchomioną w drzewie broń, ten drugi podniósł się i trzymanym w ręce kamieniem wymierzał w tył głowy Kaspiana. Dziewczyna podbiegła i uderzyła go w odsłonięty bok, przez co zatoczył się do tyłu. Przez chwilę wydawało się, że to ona oberwie od rozwścieczonego chłopaka odłamkiem skały, ale on jedynie na nią spojrzał zamarł i zmarszczył brwi. Tyle czasu wystarczyło Kaspianowi, który w następnej chwili już kierował w jego stronę końcówkę miecza.
— Dość tego! — rozległ się wysoki, ale donośny głos. Była to ta sama dziewczynka, którą chronić próbował chłopak. Wyszła z kryjówki i stała na wzniesieniu za nimi, a w jej rudych włosach zaplątało się parę liści i cienkich gałązek.
Adeline obejrzała się za siebie. Spośród drzew wynurzyła się grupa Narnijczyków, gotowych do walki na same jej odgłosy. Zwierzęta obnażały kły, centaury i karły celowały strzały i miecze w stronę chłopaka, który ośmielił się zaatakować ich dowódcę.
Zerknęła na niego. Teraz, ze złotymi włosami w nieładzie, smugami ziemi na młodej, rumianej twarzy, pozbawiony broni i tego zaciętego wyrazu, przez który sprawiał wrażenie, jakby przeżył znacznie więcej, niż powinien jak na swój wiek, nie przypominał wroga, a zagubionego chłopaka, który znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nie był nawet ubrany w zbroję; zwyczajne spodnie, koszula i płócienna kamizelka to niczyj pierwszy wybór, jeśli spodziewają się starcia. Jego niepewny wzrok spoczął na Adeline i ponownie się skrzywił. Potem przeniósł spojrzenie na Kaspiana i zamrugał kilkukrotnie. Wyraźnie widać było chwilę, gdy coś sobie uświadomił.
— Książę Kaspian? — wymamrotał niepewnie, ledwo uchylając wąskie usta. — Księżniczka Adeline? To wy?
Adeline odebrało mowę. Chciała zrobić krok w jego stronę, ale Kaspian powstrzymał ją, wyciągając rękę.
— Tak. A ty to kto? — zapytał przez zęby, patrząc na niego nieufnie.
— Piotrek! — krzyknął ktoś. Chłopak, Piotrek, odwrócił się w stronę głosu.
Z głębi lasu wybiegła wysoka, szczupła dziewczyna z kołczanem przewieszonym przez ramię i napiętym łukiem w dłoniach. Zatrzymała się obok rudowłosej dziewczynki na skraju pagórka. Miała długie, ciemne włosy i inteligentne spojrzenie, którym omiotła wszystkich zebranych. Adeline nie mogła powstrzymać się przed uniesieniem brwi. Dziewczyna była bardzo piękna.
Po chwili dołączyła do niej jeszcze dwójka innych osób. Jedną z nich Adeline z wielką ulgą rozpoznała od razu. Był to ten sam karzeł, który uratował jej i Kaspianowi życie, kiedy uciekali przed ludźmi Miraza, cały i zdrowy. O ile dobrze zapamietała z rozmowy z Truflogonem, miał na imię Zuchon.
Za nim pojawił się młodo wyglądający chłopak. Był chudy, jego koszula była przekrzywiona, ciemne włosy miał rozczochrane i wyglądał, jakby nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. W ręce trzymał miecz, ale nie zanosiło się na to, by ruszył Piotrkowi na pomoc.
I wtedy Adeline coś sobie uświadomiła. Czwórka rodzeństwa. Dwie siostry, dwóch braci. Piotr. Odwróciła się do chłopaka, który, jak się okazało również się w nią wpatrywał. Chciała powiedzieć tyle rzeczy na raz, że nie mogła znaleźć słów.
— Jesteś... — zaczęła, ale najwyraźniej nie ona jedna połączyła fakty.
— Jesteś król Peter — powiedział Kaspian, obracając rękojeść trzymanego miecza.
Chłopak przytaknął, odzyskując całą utraconą chwilę wcześniej pewność siebie.
— Chyba nas wezwaliście.
Jeszcze raz spojrzała na każdego z nich po kolei. Król Piotr Wspaniały, najstarszy z rodzeństwa, królowa Zuzanna Łagodna, ta wysoka dziewczyna z ciemnymi włosami, król Edmund Sprawiedliwy, czyli chłopak, który pojawił się jako ostatni i królowa Łucja Mężna, ta mała dziewczynka, za którą prawdopodobnie przyszedł Piotr. Nie mogła pojąć tego, jak ludzie, o których dokonaniach czytała jako dziecko, którzy żyli całe tysiąclecia temu, stali przed nią, brudni, zmęczeni i jako dzieci.
— Z tym, że jesteście dość młodzi — odparł Kaspian skonfundowanym głosem.
Piotr nie był zachwycony tym komentarzem. Wyprostował się i zadarł podbródek.
— Wiesz, jakby co to możemy wrócić za parę lat — powiedział, robiąc krok wstecz.
— To niedorzeczne — wtrąciła Adeline, kładąc prawą dłoń na biodrze. — Nie czas na unoszenie się dumą. Wezwaliśmy was, bo potrzebujemy waszej pomocy, młodzi czy nie.
Zerknęła na brata wymownie, a on przytaknął.
— Zostańcie. Po prostu... Wyobrażaliśmy was sobie inaczej — podsumował, rozglądając się.
Adeline westchnęła, przymykając oczy. Kaspian chciał jak najlepiej, ale daleko mu było do dyplomaty.
— Cóż, my was też. — Dziewczyna uświadomiła sobie, że to pierwszy raz, gdy słyszy głos króla Edmunda. Brzmiał na równie zmęczonego, co wyglądał, ale gdy spojrzała na niego, na jego twarzy gościł uśmiech.
Najwyraźniej niektórych jednak urok Kaspiana przekonuje.
— Może i niepozorni, ale ta dwójka to dokładnie ludzie, których potrzebowaliśmy. — Ryczypisk wskoczył między Adeline a Piotra i puścił oczko do dziewczyny, nim ukłonił się przed królem. — Niemniej od dawna oczekiwaliśmy waszego powrotu, panie. Nasze serca i klingi są na twoje rozkazy.
Kaspian i Adeline spojrzeli na siebie. Dziewczyna uśmiechnęła się na wypowiedź myszy, ale książę nie wyglądał na zachwyconego.
— Jaki on milusi — szepnęła królowa Łucja, pochylając się ku siostrze.
— Który to? — wzburzył się Ryczypisk, wyzywająco wyciągając szablę przed siebie.
Dziewczynka speszyła się i spuściła wzrok.
— Wybacz. — Jej głos był cichy i widać było, że przeprosiny są szczere, mimo, że w gruncie rzeczy niczym nie zawiniła.
— Ryczypisk jest jednym z najszlachetniejszych rycerzy tutaj, o ile nie w całej Narnii, wasza wysokość — odezwała się Adeline.
Ryczypisk wdzięcznie uśmiechnęła się na te słowa.
— No proszę, czyli ktoś jednak umie władać bronią — odezwał się Piotr, patrząc na Kaspiana. — To doskonale. Liczy się każde ostrze.
Kaspian zacisnął zęby i wydawało się, że jest o moment od podjęcia decyzji, której wszyscy by później żałowali.
— Zgadza się — wtrąciła księżniczka, zanim ci dwaj mieliby szansę ponownie się wzburzyć. Delikatnie trąciła Kaspiana łokciem, mając nadzieję, że to go uspokoi. — Wkład każdego z nas ma ogromne znaczenie.
— Tak. — Kaspian zrobił krok w stronę Petera. — Więc może lepiej zwrócę ci ten twój miecz?
Nonszalancko wystawił rękę do przodu, z końcówką miecza zwróconą w stronę ziemi. Peter przyjął go niechętnie. Westchnąwszy głęboko skinął głową i schował broń do pokrowca.
Zebrał się niezły tłum i mimo, że potyczka się skończyła, Adeline wciąż czuła niepokój Narnijczyków, niechętnie chowających broń i wycofujących się na przydzielone im miejsca.
— Skoro sytuacja została opanowana — zaczęła poważnym tonem, zwracając na siebie uwagę pozostałych, — powinniśmy już ruszać do schronienia. Przybyliście w odpowiednim momencie. Lada chwila zacznie się wojna.
( author's note )
w końcu zebrała się cała brygada, nareszcie. uwielbiam dzieciaki pevensie i to, jak bardzo się różnią od siebie nawzajem. chyba najprzyjemniejsze do opisania było dla mnie właśnie to, jak adeline postrzega każdego z nich na pierwszy rzut oka (not @ how laska opisuje piotrka, jakby był reinkarnacją apolla, a edmunda jakby się urwał z jakiegoś wygwizdowa, piękna sprawa).
dzięki, że jesteście, miłego dnia!
— lotta
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro