| chapter four
CHAPTER FOUR
FAITH IS A FINE INVENTION
JAK NA PRADAWNYCH WŁADCÓW KRAJU TAK POTĘŻNEGO, jak ówczesna Narnia, w zachowaniu rodzeństwa było więcej z dzieci niż z monarchów. Zwłaszcza najmłodsza, Łucja, przez całą drogę do Kopca Aslana rozglądała się naokoło, podpytywała o coś maszerujących obok niej żołnierzy i co chwilę poszturchiwała Edmunda i Zuzannę, zachwycając się kolejnym drzewem czy rozmową z centaurem. Wyglądało na to, że albo bardzo łatwo było zaimponować dziewczynce, albo wyczekiwała swojego powrotu od tak dawna i z takim utęsknieniem, że gdy w końcu znalazła się na powrót w Narnii czuła się w obowiązku doceniać każdy przydrożny kamień miejsca, które nazywała kiedyś domem.
Adeline podejrzewała, że cała trójka poczuje się obserwowana zważywszy na to, ile razy odwracała się przez ramię na dźwięk ich śmiechów czy zwykłą chęć zobaczenia, jak idą oddaleni od niej, Kaspiana i Piotra. Nie mogła się jednak napatrzeć na to, jak bardzo oni wszyscy różnili się od obrazów malowanych przez legendy i na ikonach. Gdy tak szli naprzód, przekomarzając się i rozmawiając, prawie dostrzegała w nich siebie i Kaspiana. Za którymś kolejnym razem Edmund faktycznie napotkał jej spojrzenie. Uśmiechnął się wówczas z wahaniem, zapewne zbity z tropu, na co dziewczyna natychmiast się odwróciła, zażenowana faktem, że ją przyłapał.
— Czyli mam rozumieć, że wojsko Miraza może zaatakować nas w każdej chwili, tak? — Piotr nieprzerwanie trzymał dłoń na rękojeści miecza i przemawiał tonem typowym dla człowieka, który oczekuje natychmiastowej, pełnej szacunku i podziwu dla jego osoby odpowiedzi. Tysiąclecia przerwy nie utrudniły mu najwyraźniej szybkiego powrotu do roli króla.
— A wszystko dzięki temu, że ktoś usilnie chciał go zastraszyć napisem wyrytym w drewnie — burknęła Adeline. Jej wcześniejsza kłótnia z bratem została przerwana, ale nie znaczyło to, że zapomniała mu tak idiotyczny ruch.
Piotr pytającym wzrokiem spojrzał na Kaspiana, a on kopnął leżący na drodze kamień.
— I tak zauważyliby, że ktoś ich okradł, Addy — powiedział. — W ten sposób daliśmy im do zrozumienia, że nie poddamy się bez walki.
Adeline pokręciła głową. On był niemożliwy.
— Co za wiadomość zostawiliście? — zapytał Piotr, a w jego głosie słychać było nieudolnie skrywane podekscytowanie. Najwyraźniej takie nieprzemyślane działania i jemu pasowały, wspaniale. Może znajdą z Kaspianem wspólny język.
— Słusznie baliście się puszczy — odparł z dumą Kaspian, patrząc przed siebie. — To był pomysł Ryczypiska. To, i żeby dla jasności dodać X pod spodem. No, bo jestem Kaspian Dziesiąty.
Adeline nie mogła powstrzymać się przed wywróceniem oczami.
— Dobrze — Piotr uśmiechnął się promiennie i przyspieszył, a oni dorównali mu kroku. — Jeśli teraz po nas przyjdą, niech lepiej boją się o własne życie.
W końcu stanęli na skraju polany. Otoczony gęstwiną drzew, porośnięty trawą i krzewami, zbudowany z ogromnych kamiennych płyt Kopiec Aslana prezentował się wyjątkowo imponująco, zwłaszcza na tle jasnego nieba. Tylko tam zmieścić się mogła cała armia Narnijczyków, jednak fakt, że budowla górowała nad wszystkim w zasięgu wzroku miał jedną zasadniczą wadę — była zbyt oczywista. Skoro wrogowie wiedzieli już, z kim mają do czynienia, jedynie kwestią czasu było, zanim ich odnajdą.
Adeline trzymała się z tyłu. Pozwoliła, żeby cała czwórka rodzeństwa wraz z Kaspianem poprowadzili pochód przez wejście do twierdzy, nad którym swoje lśniące miecze wyciągnęły centaury, by symbolicznie pokazać oddanie przywódcom. Sama weszła do środka za Truflogonem, Zuchonem i Nikabrikiem. Ten ostatni teraz wydawał się mniej oporny; może nienawidził Telmarczyków, ale nawet on nie mógł zaprzeczyć, że Dawni Władcy przynieśli Narnii jedynie dostatek i powodzenie.
Niestety, wnętrze jamy nie prezentowało się tak samo dostojnie. W środku panował zaduch i hałas. Było ciemno, całą jaskinię oświetlało jedynie parę pochodni. Wszyscy pracowali za trzech, starając się jak najlepiej przygotować tę naprędce stworzoną armię do starcia.
Po wcześniejszym wykradnięciu części zapasów z obozowiska Miraza, mieli przynajmniej na czym działać. Jeden z faunów, Adrik, zdobył nawet ubrania dla Adeline. Kaspian uciekł z zamku w zbroi, ale ona mogła wybierać jedynie spośród sukienek i ciągnących się prawie do ziemi peleryn. Otrzymane od Adrika spodnie musiała mocno przewiązać kawałkiem materiału, a rękawy koszuli co chwilę podwijać, ale strój i tak sprawował się dobrze. Udało jej się nawet dostać wstążkę, która choć trochę pomogła utrzymać jej włosy z dala od twarzy. Łańcuszek ze słońcem niezmiennie pozostawał na szyi.
Adeline stanęła pomiędzy Piotrem a Edmundem na środku pomieszczenia. Cała czwórka rodzeństwa rozglądała się po nim niepewnie. Jako Dawni Władcy zapewne przywykli do potężnych fortec i wspaniale wyposażonych armii, ale czasy się zmieniły. Jeden z faunów przepchnął Adeline na bok, żeby przejść. Idący za nim gryf rzucił jej krzywe spojrzenie, przez które odwróciła wzrok. Narnijczycy zaakceptowali Kaspiana jako przywódcę, ale część z nich nadal z jakiegoś powodu żywiła wyraźną niechęć do dziewczyny i, chociaż nie mogła ich za to winić, taka ewidentna pogarda nie była niczym przyjemnym.
— Zapewne nie tego oczekiwaliście — powiedział Kaspian, zauważywszy ich reakcję. — Ale można się tu bronić.
— Piotr! — krzyknęła Zuzanna, która oddaliła się, by podejść do jednego z odchodzących z jamy korytarzy. Adeline poznała już strukturę tego miejsca; przejście prowadziło do jaskini z płaskorzeźbami na ścianach przełamanym w połowie kamiennym podwyższeniem. — Wy wszyscy. Chodźcie to zobaczyć.
Wszyscy posłusznie ruszyli za dziewczyną, ale Adeline postanowiła zostać. Poznali się parę chwil temu, jednak czuła, że od nich odstaje. Tamta czwórka była rodzeństwem i na pierwszy rzut oka widać łączącą ich więź. Kaspian był dowódcą, więc musiał z nimi współpracować. Adeline na nic nie potrzebowali; nie było sensu w tym, żeby wlokła się za nimi.
Miała już niepostrzerzenie przemknąć się do kąta, gdzie poszli Ryczypisk i Truflogon, kiedy Edmund zerknął w bok i zauważył, że za nim nie idzie. Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę, unosząc pytająco brwi.
— Idziesz z nami, Adeline? — zapytał.
Dziewczyna nie wiedziała jak zareagować. Uświadomiła sobie, że to pierwszy raz, kiedy chłopak się do niej zwraca i nie mogła pozbyć się świadomości, jak dziwne było to wszystko. Bo jako dziecko czytała opowieści o jego męstwie i szlachetności, a teraz stał kilka metrów od niej, i najwyraźniej byli na "ty". Z Piotrem to wyglądało inaczej. Starszy chłopak odzywał się z wyniosłością i pewnością w głosie, jak na króla przystało. Edmund zachowywał się, jakby znali się od dawna.
— Nie, Kaspian was oprowadzi. Ja muszę porozmawiać z Ryczypiskiem — powiedziała. — Wasza wysokość. — Dodała po namyśle, delikatnie marszcząc przy tym nos.
I zaraz tego pożałowała, bo Edmunda wyraźnie to rozbawiło. Przechylił głowę na bok, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
— Wystarczy Edmund, wasza wysokość — odparł. — Pevensie.
— Och. — Dopiero wtedy dotarło do niej, że nie znała jego nazwiska. Przez te wszystkie lata myślała o rodzeństwie po prostu jako o królach i królowych. Dawnych Władcach. Myślenie o chłopaku przed nią jako o Edmundzie Pevensie, a nie Królu Edmundzie Sprawiedliwym było osobliwe. — To znaczy, wiem, że masz na imię Edmund. Miło mi. Ja jestem Adeline Telmar, ale to też już wiesz. Tak.
Uśmiechnęła się, żeby jakkolwiek uratować tę niespójną wypowiedź.
— Wiem. Mi też miło cię poznać — zapewnił. — Zuchon trochę powiedział nam o tobie i Kaspianie.
Adeline zmarszczyła brwi. Miała nadzieję, że karzeł nie żywił do nich niechęci.
— Edmund! — krzyknęła Łucja, wychylając się z końca korytarza, w którym wszyscy pozostali zdążyli już zniknąć. — Musisz to zobaczyć!
— Już idę! — odkrzyknął chłopak. Skinął głową w stronę Adeline i poszedł do siostry, która niecierpliwie machała na niego ręką. Kiedy już znalazł się obok Łucji, dziewczynka wskazała ręką w kierunku Adeline, pytając o coś brata, ale tamten tylko pokręcił głową i posłał księżniczce ostatni uśmiech, zanim pociągnął Łucję w głąb korytarza.
Adeline stała tak chwilę, przerabiając mentalnie to, co się wydarzyło. Nadal nieswojo czuła się z myślą, że był prawdziwy, ale musiała przyznać, że Edmund zrobił na niej dobre wrażenie. Choć chyba nie można powiedzieć, że zadziałało to w dwie strony.
Westchnęła i jej wzrok powędrował ku kamiennemu stołowi, przy którym Truflogon, Nikabrik i Ryczypisk zawzięcie o czymś dyskutowali. Ryczypisk pomachał łapką.
— Dobrze, że jesteś, moja droga — odezwała się mysz, gdy dziewczyna wreszcie stanęła obok.
— O co chodzi? — zapytała, opierając dłonie na biodrach.
Nikabrik prychnął. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i pokręcił głową, jakby powiedziała coś niewiarygodnie głupiego.
— Zastanawialiśmy się — zaczął Ryczypisk, bawiąc się szablą i kręcąc czubkiem jej ostrza w powierzchni blatu, — kiedy ruszymy naprzeciw wrogom?
Truflogon westchnął.
— Jesteś niesamowicie subtelny, przyjacielu — powiedział, po czym zwrócił się do dziewczyny: — Martwimy się, wasza wysokość. Wszystko dzieje się bardzo szybko.
Fakt, pomyślała. Parę dni temu byłam pewna, że ludzie są na tym świecie sami.
— To zależy od decyzji mojego brata — odpowiedziała Adeline. — Wiem, że niektórzy wciąż nie są co do niego przekonani, ale poprowadzi nas ku zwycięstwu. Można mu zaufać.
Ryczypisk zamrugał i schował miecz.
— A co z tymi, którzy przybyli dzisiaj? — zapytał, kiwając głową w kierunku tunelu.
— Im chyba też.
Nikabrik zmierzył ją surowym spojrzeniem.
— Nie chodzi nam o to, czy są przyjacielscy i milusi w pogawędce — burknął. Nie trzeba było geniusza, żeby wiedzieć, do czego to była aluzja. — Ważne jest tylko to, czy ta wesoła ferajna przyda nam się w walce.
Adeline od niechcenia wzruszyła ramionami. Chyba nikt nie działał jej na nerwy tak bardzo, jak ten karzeł.
— Skąd mogę to wiedzieć — powiedziała. — Jakoś chyba poprowadzili Narnię te tysiąclecia temu, prawda?
Nikabrik, oczywiście, nie wyglądał na przekonanego.
— W drodzę tutaj Zuchon opowiadał mi, że król Edmund włada mieczem lepiej, niż wielu najbardziej wyszkolonych centaurów — wstawił się za dziewczyną Truflogon. — Skoro jemu zaimponował, musi być naprawdę dobry.
Adeline przestąpiła z nogi na nogę. Kaspian był doskonałym szermierzem. Edmund najwyraźniej też, co z jakiegoś powodu wcale jej nie zaskoczyło. Widziała, że Piotr w trakcie walki poruszał się zwinnie i pewną ręką władał mieczem, a tempem dorównywał jej bratu. Zuzanna od początku nie rozstawała się ze swoim łukiem, prawdopodobnie była wyśmienitym strzelcem. Czy Łucja również miała podobny talent? Adeline źle czuła się z cichym głosem w jej głowie, który ze wszystkich sił modlił się o to, żeby najmłodsza Pevensie nie była dobra we władaniu bronią. Było to samolubne i głupie, ale dziewczyna nie chciała być jedyną osobą, która spowalniała by wszystkich przez swoje nieobycie w walce.
Ryczypisk zauważył jej zamyślenie.
— Nie martw się, Adeline. — Szturchnął dziewczynę łapką. — Kaspianowi na pewno nie dorównuje.
— Słucham? — wyrwało jej się. — Ach, tak, Edmund. Miejmy nadzieję, że nie zawiedzie.
Powiedziawszy to odwróciła się, by odejść, ale coś przebiegło jej między nogami. Trajkowitka, ruda wiewiórka zajmująca się wraz z kilkoma innymi patrolowaniem i zdawaniem raportów o położeniu Miraza, wskoczyła na stół, dysząc ciężko.
— Już tu są! — krzyknęła, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać. — Widziałam jednego z żołnierzy!
Ryczypisk wbił oczekujący wzrok w dziewczynę.
— Co mamy robić, wasza wysokość? — zapytał, kładąc łapkę na rękojeści miecza.
Adeline nie miała zaufania Narnijczyków i nie była ich dowódczynią, ale nie było czasu do stracenia.
— Czy mogłabyś, proszę, rozkazać wszystkim, żeby udali się do tej jamy, na której środku stoi przełamany kamienny stół? — Pochyliła się nad wiewiórką, która niespokojnie przebierała łapami w miejscu, kręcąc przy tym ogonem. — Mam nadzieję, że wszyscy będą wiedzieli, o które chodzi. — Odwróciła się do pozostałych towarzyszy. — Wy też pomóżcie. Spotkanie musi się odbyć jak najszybciej. Kaspian będzie wiedział, co robić.
Oby, pomyślała. Bo jeśli nie on, nie będą już mieli do kogo się zwrócić.
───※ ·❆· ※───
Kaspian wciąż był z rodzeństwem Pevensie, kiedy poinformowała go o rozwoju wydarzeń. Przyjął nowiny z zadziwiającym spokojem; król Piotr natomiast wydawał się być na skraju, mial zaciśniętą szczękę i widać było napięcie w całym jego ciele.
Zdążył zapaść zmrok, a Adeline musiała parę razy przejść Kopiec wzdłuż i wszeż, zanim znaleźli się wszyscy, którzy powinni być obecni na naradzie. Oczekując na rozpoczęcie zebrania, Piotr i Kaspian jedynie chodzili wte i wewte po pomieszczeniu, gorączkowo starając się obmyślić plan działania. Gdy Adeline, z pomocą Ryczypiska, Trajkowitki i Truflogona, zebrała już wszystkich, zajęła jedyne wolne miejsce — obok Edmunda, na skale blisko zajętego przez dwójkę dowódców centrum pomieszczenia. Narnijczycy szybko znaleźli dla siebie miejsca i trwali w niemal zupełnej ciszy, czekając na głosy Piotra i Kaspiana, co z jednej strony napawało dziewczynę nadzieją, a z drugiej niepokoiło. Tak wspanialy naród nie powinien wiecznie być zmuszonym do polegania na ludziach, a ci najwyraźniej byli do takiego podejscia przyzwyczajeni, nawet, jeśli minęło kilka stuleci. Kaspian będzie dobrym i miłosiernym władcą, tego była pewna, ale co jeśli chodzi o jego następców? Co z jego dziećmi, co z dziećmi jego dzieci? Czy tylko kwestią czasu jest to, aż kolejne powstanie okaże sie konieczne?
Z zamyślenia wyrwało ją szturchnięcie w ramię. Odwróciła głowę, żeby pytająco spojrzeć na Edmunda. Chłopak wskazał przed siebie, gdzie na środku jaskini Kaspian przerwał wypowiedź w pół zdania, wpatrując się w siostrę niepewnie.
— Wszystko w porządku? — Chyba nie po raz pierwszy zadał to pytanie, ale nie była w stanie tego określić.
— Tak, przepraszam — odparła. Kiedy chłopak kiwnął głową i kontynuował, a cała uwaga się od niej odwróciła, dziewczyna westchnęła z zażenowania swoim zamyślaniem się w środku kryzysu. Z westchnieniem oparła się o skalną ścianę za jej plecami.
— Postaraj sie nie martwić na zapas — szepnął Edmund. — Zaufaj nam. Nie pierwszy raz będziemy toczyć walkę o Narnię.
Kiwnęła głową, choć jej nie przekonał.
— Nadciąga armia wroga — wygłaszał Piotr. — Miraz rzucił przeciwko nam wszystkie siły. Możliwe, że jego zamek został bez załogi.
— Co proponujesz, wasza wysokość? — zapytał Ryczypisk.
Kaspian i Piotr zaczęli mówić dokładnie w tym samym momencie. Król spojrzał na drugiego chłopaka z wrogością, a po kilku chwilach napiętej ciszy Kaspian ustąpił i kiwnął głową, dając Piotrowi znak, żeby kontynuował.
— Wyjście jest jedno — mówił Piotr — uderzyć na nich, nim oni uderzą na nas.
— To szaleństwo — przerwał mu bezkompromisowo Kaspian. — Nikt nigdy nie zdobył fortecy.
Po sali rozniósł się szmer. Książę miał rację, ale buzująca w Narnijczykach motywacja do wszczęcia walki była silnym konkurentem logiki.
— Może do tej pory nikt nie próbował — odpowiedział blondyn, rozpościerając ręce.
— Tego się nie spodziewają — poparł go Zuchon. Wyglądało na to, że podczas ich niedługiej wspólnej wędrówki karłowi szybko przyszło zaufanie do najstarszego z Dawnych Władców.
— Tu mamy przewagę — odparł Kaspian, marszcząc brwi.
— Dobrze zaopatrzeni, możemy się bronić bez końca. — Królowa Zuzanna odepchnęła się od ściany i stanęła obok księcia. Nikt chyba nie roztaczał równie silnej aury bezsprzecznego autorytetu, co ona.
Kaspian kiwnął głową i uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
— Nie do końca — odpowiedziała Adeline. Kiedy wszystkie spojrzenia spoczęły na niej, przechyliła głowę na bok. — Ruszenie na nich z atakiem nie jest idealnym planem, ale nie możemy siedzieć tu do końca świata. Wiedzą, gdzie jesteśmy. Są w stanie oszacować ilu nas jest. Równie dobrze mogą otaczać nas w tej chwili, a jeśli pozwolimy im na odcięcie każdej dostępnej nam drogi ucieczki, będzie po nas.
Starała się nie zwracać uwagi na zawiedzione spojrzenie brata.
— Adeline ma rację — podjął Edmund. — Jeśli nie są głupi, poczekają aż wymrzemy z głodu.
Piotr kiwnął głową w ich kierunku, mimo że nie tyle popierali jego plan, co kwestionowali ten Kaspiana.
— Podziwiam to, co tu zrobiliście, naprawdę — powiedział, kierując te słowa głównie do księcia. — Ale to nie jest twierdza. To grób.
— Mogę skoczyć po orzechy — odezwała się niepewnie Trajkowitka.
Stojący obok niej Ryczypisk wywrócił oczami.
— Świetnie, może z nich postrzelamy — rzucił sarkastycznie, po czym wbił zirytowany wzrok w wiewiórkę. — Cicho siedź. Ja, naturalnie, wolę ruszyć w pole.
Oczywiście, że tak. Ryczypisk "wolałby ruszyć w pole" nawet, gdyby chodziło o wybór między pojedynkiem z wężem morskim, a przerwą na herbatę.
Adeline zerknęła na Piotra. Chłopak miał zmarszczone brwi i drżały mu ręce. Momentami zbyt łatwo było zapomnieć, że Wielki Król to nadal tylko dziecko.
— Jeśli wejdziemy do środka — zwrócił się do centaurów, — pokonacie wartowników?
Vaedris zmierzył jego i Kaspiana wzrokiem, ale w końcu przytaknął.
— Lub zginiemy w walce, wodzu.
— Tego się właśnie obawiam — odezwał się cienki głos Łucji. Dziewczynka siedziała na przełamanym, kamiennym stole po środku jaskini.
— Słucham? — zapytał Piotr, mrużąc oczy, jakby dotąd nie przeszło mu nawet przez myśl, że jego siostra też może mieć zdanie w temacie.
— Zachowujecie się jakby były tylko dwa wyjścia. — Rozejrzała się po zgromadzonych. — Zginąć tu. Albo zginąć gdzie indziej. Zapomnieliście już kto naprawdę pokonał Białą Czarownicę?
No tak. Skoro istnieli Dawni Władcy, istniała też Czarownica. A skoro istniała Czarownica...
— Myślę, że czekaliśmy na Aslana już dość długo — Ton Piotra był oschły. — Wszyscy możecie się rozejść. Atakujemy dziś w nocy.
Posłuchali. Król wyraźnie się zirytował i już nikt nie śmiał się sprzeciwiać. Tym bardziej, że innego planu nie było.
Adeline wiedziała, że akcja może skończyć się bardzo źle dla nich wszystkich, ale mimo to po zeskoczeniu ze skały podbiegła do Kaspiana, zanim ten zdążył wyjść z jamy.
— Chcę lecieć z wami — powiedziała bez ogródek.
Kaspian wpatrywał się w nią, jakby mówiła w obcym języku.
— Oszalałaś? — Pytanie retoryczne. — Nie.
— Będziecie potrzebowali ludzi, którzy znają zamek. Ty sam nie zdołasz wszystkich poprowadzić.
Chłopak pokręcił głową i wzniósł oczy do nieba.
— Nie znasz się na tym, Addy — powiedział. — Właściwie to w ogóle nie powinnaś się była odzywać. Ten atak okaże się dla wielu wyrokiem śmierci i ja nie pozwolę, żebyś ty była jedną z nich.
— Ja...
— Zagwarantuję jej bezpieczeństwo, wasza wysokość. To prawda, że potrzebujemy kogoś, kto zna tamto miejsce.
Dziewczyna aż podskoczyła, słysząc Edmunda. Chłopak spojrzał na nią wymownie i uświadomiła sobie, że przestraszenie się kogoś, kto tylko stoi obok, nie jest najlepszym wizerunkiem dla osoby, które chce się dostać na linię frontu. Odkaszlnęła i wyprostowała się, kiwając głową.
— Nic mi nie będzie, obiecuję. — Przechyliła głowę na bok. — Chcę pomóc.
Kaspian nadal nie wydawał się fanem tego pomysłu, ale jego mina złagodniała. W końcu westchnął i z wahaniem kiwnął głową. Adeline nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Powstrzymał ją unosząc dłoń, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, po czym wskazał na Edmunda.
— Uważajcie na siebie, oboje. — Przeniósł wzrok na Addy. — Plan jeszcze wymaga dopracowania, ale postaram się, żebyście trafili na wschodnie wieże. Pokierujesz tych, których masz pokierować i wrócicie do punktu wyjścia, a w razie sytuacji awaryjnej nie czekajcie na hasło, tylko wycofajcie się. — Jeszcze raz omiótł spojrzeniem młodszego Pevensie. — Trzymaj się Edmunda.
Pokiwała głową i obserwowała, jak Kaspian oddala się, aż zniknął w wyjściu z jaskini. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dotarło do niej, że została sama z Edmundem, nie towarzyszyła jej już jednak chęć zdystansowania się. Fakt, że chłopak okazał jej wsparcie, dużo znaczył.
— Dziękuję — odezwała się, łącząc przed sobą dłonie. — Nie musiałeś tego robić.
Uśmiechnął się i potarł dłonią kark.
— Nie ma za co — zapewnił. — Po prostu... Wiem jak to jest, kiedy bardzo chcesz pomóc, jak możesz, a coś cię powstrzymuje. — Zawahał się. — Obiecuję, że ze mną nic ci nie grozi. I jakakolwiek jest twoja motywacja, mam nadzieję, że po tej akcji poczujesz się lepiej.
Spojrzała mu w oczy i po raz pierwszy zwróciła uwagę na to, że są ciemnobrązowe, w przeciwieństwie do jasnozielonych tęczówek jego rodzeństwa. Odbijał się w nich gasnący już płomień pochodni i dziewczyna przez chwilę chciała zapytać, co Edmund miał na myśli mówiąc, że rozumie, co ona czuje. Mogłaby równie dobrze posłuchać historii całego jego życia, tak bardzo ciekawiło ją, jak wyglądał świat kogoś, kto praktycznie ożył z kart książek. Ale nie miała prawa prosić, żeby opowiadał o tak prywatnych sprawach.
— Też mam taką nadzieję — odpowiedziała w końcu. — I jeszcze raz, dziękuję.
— Cała przyjemność po mojej stronie, wasza wysokość.
Przez krótką chwilę forma grzecznościowa zbiła ją z tropu, zanim zrozumiała, że chłopak po prostu się z niej nabija.
— To był jeden raz — jęknęła i ku własnemu zażenowaniu poczuła, że się czerwieni. — Wczoraj jeszcze myślałam, że nie istniejesz, skąd mogłam wiedzieć jak się zachować?
— Nie mogłaś. Nie zmienia to faktu, że było to zabawne.
— Muszę przyznać, że jesteś znacznie bardziej przyjazny, niż pamiętałam z niektórych opowieści.
— Wciąż istnieją opowieści o mnie? — zapytał, przechylając głowę, jakby fakt, że Narnijczycy czcili go przez całe stulecia, był czymś zupełnie normalnym, co zdarza się każdemu. — Chyba muszę się z nimi zapoznać. Zobaczyć, ile w nich prawdy. Może bajkopisarze znali mnie lepiej, niż ja siebie.
— Właściwie, jest mnóstwo książek o was wszystkich — wyznała dziewczyna. Pominęła fakt, że większość z nich miała na własność. — Najbardziej przerażająca zawsze wydawała mi się Zuzanna, ale to chyba akurat słusznie.
Chłopak zaśmiał się, co poniekąd udzieliło się również dziewczynie, bo ta uśmiechnęła się widząc jego reakcję. Chłopak chyba zamierzał coś jeszcze powiedzieć, ale nie było mu to dane.
— Edmund? — Do pomieszczenia weszła królowa Zuzanna, brzmiąc i wyglądając na zirytowaną. — Co tak długo? Mieliśmy pomóc Piotrkowi. — W tej chwili zauważyła stojącą obok brata dziewczynę i uśmiechnęła się grzecznie. — My chyba nie miałyśmy okazji się poznać — zwróciła się do Addy. — Nazywam się Zuzanna.
— To zaszczyt móc cię poznać — odparła dziewczyna, modląc się w duchu, że królowa nie usłyszała, jak nazywa ją przerażającą. — Ja jestem Adeline.
Zuzanna skinęła głową.
— Miło mi — powiedziała i ponownie zmierzyła Edmunda wzrokiem. — Czekamy. — Powiedziawszy to, wyszła tak szybko, jak się pojawiła.
Edmund zerknął na Adeline z uniesionymi brwiami i oboje parsknęli cichym, krótkim śmiechem.
— Masz niezłe wyczucie czasu — skomentował chłopak. — I niemożliwego pecha, jeśli cię usłyszała.
— Oby nie. — Adeline zakryła dłonią usta, nadal przetwarzając ten nieszczęśliwy zbieg okoliczności. — To jedna z tych osób, w której nie chce się mieć wroga.
— Zwłaszcza, jeśli to twoja siostra, przy której chcąc nie chcąc spędzisz resztę życia. — Poprawił rękawy koszuli. — Lepiej za nią pójdę, zanim naprawdę się wkurzy.
— To chyba dobry pomysł — przyznała dziewczyna. — Do zobaczenia.
Kiedy władca ze Złotego Wieku, król sprawiedliwy, Edmund Pevensie ukłonił się przed nią, a potem kiedy patrzyła, jak odchodzi, wbrew sobie pomyślała, że chciałaby poznać go bliżej. Nie mógł się trafić na to gorszy moment, niż środek wojny domowej, ale w głębi serca Adeline poczuła, że jeśli oboje pozwolą sobie nawzajem poznać siebie, mogłaby zacząć dostrzegać w Edmundzie przyjaciela.
( author's note )
edmund & addy: having a moment™
the pevensie sisters: hmm... time to interrupt
ten rozdział był słaby i zdaję sobie z tego sprawę, ale pracowałam nad nim już dość długo i niedługo w ogóle by mi zbrzydł lol. tak to wygląda. przynajmniej edeline są słodcy
lotta
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro