| chapter five
CHAPTER FIVE
BRING THE PAIN ON, A DAY MAY COME WHEN WE LOSE
OD ZAWSZE BYŁA OBSERWATORKĄ, tą niepozorną stojącą z boku postacią, śledzącą bieg wydarzeń bez ingerencji w nie. Widziała drobne gesty i ukradkowe spojrzenia, nasłuchiwała zmian w tonie i barwie głosu. A gdy zebrała dostatecznie dużo informacji, angażowała się, raz po raz zaskakując ludzi tym, skąd zna ich prawdziwe intencje i pragnienia, jakim cudem wiedziała, które argumenty zdołają ich przekonać. Dla części ludzi siła była najwierniejszym, niezawodnym sługą oraz główną kartą przetargową, groźby gwarancją zwycięstwa w sporze. Dla niej były to słowa. Nie obelgi czy manipulatywne sugestie rzucane dla własnego zysku, lecz bezpośrednie zaangażowanie w dyskusje, trafnie dobrane do osoby i chwili słowa. Zezwalanie własnemu głosowi na to, by brzmiał, nawet jeśli wiele wysiłku wymagało, aby został wysłuchany.
Widywała wiele bólu, cierpienia, żałoby, nienawiści. Mimowolnie dostrzegała, co trapi drugą osobę po choćby krótkim zerknięciu w jej kierunku. Wiedziała, kiedy czyjeś zachowanie było maską. Rozumiała, co powodowało zdradzającymi siebie nawzajem sojusznikami. To, kiedy człowiek przeszedł w życiu tyle złego, że po jego dawnej osobie pozostawała ledwie skorupa, sama muszla bez zamkniętej w środku perły, również nie wykraczało poza jej pojęcie. Jeśli spędziła z kimś dość dużo czasu, wystarczała jedna jego uniesiona brew, jedna zaciśnięta pięść żeby przejrzała go na wylot, żeby wiedziała, co mu siedzi w głowie.
Adeline rozumiała ludzi. Potrafiła przejąć czyjś punkt widzenia, postawić się w cudzej sytuacji, nawet jeśli różnica poglądów była nie do przeoczenia, a historii i przeżyć nie dało się do siebie porównać, przenikanie czyjegoś serca na wskroś nie zwykło sprawiać jej kłopotu.
Mimo to, nie mogła pojąć Edmunda.
Długo myślała nad tym, jaki wyraz najlepiej oddałby naturę chłopaka (uważała, że słowa były pięknem, a dobieranie tych odpowiednich sztuką, która nigdy nie była stratą czasu). Słowo, na którym stanęło, to enigma. Kornelius, nauczyciel dziewczyny, użył go kiedyś, podczas jednej z lekcji astronomii. Gdy zapytała o znaczenie odpowiedział, że enigma była maszyną, którą przodkowie Telmarczyków wynaleźli całe stulecia wcześniej, jeszcze w krainie, którą zamieszkiwali przed przybyciem do Narnii. Jej fenomen miał polegać na tym, że strzegła powierzonych wiadomości szyfrem nie do złamania. Kod zdolny ją odczytać zmieniał się przy każdym kolejnym rozszyfrowanym haśle.
Taki właśnie był Edmund, osobliwie nie do przewidzenia. Adeline przyzwyczaiła się do bycia dwa kroki przed (lub, przynajmniej w świetle rewelacji z ostatnich dni, na równi) z rozmówcą, on natomiast zdawał się żyć jako nieustanna zmienna. To nie tak, że nie budził zaufania; on budził je aż za bardzo.
Pozostali władcy byli prostsi. Piotr usilnie starał się udowodnić, że wciąż zasługuje na tytuł króla, ale w gruncie rzeczy miał złote serce i dobro ogółu na względzie, nawet podczas podejmowania kontrowersyjnych decyzji, kiedy sam sobie przypisywał moc głosu ostatecznego. Łucja wciąż miała w sobie dziecięcą naiwność, ale nikt nie śmiałby jej z tego powodu ubniżać, bo młoda królowa była znacznie dojrzalsza, niż sugerowałby jej wiek. Nawet Zuzanna, pozornie tak ułożona i nie dająca się wytrącić z równowagi, była po prostu dziewczyną zmartwioną o swoich braci i siostrę, a wszystkie jej czyny miały na celu jedynie zapewnić im bezpieczeństwo i, czego Adeline nie mówiła na głos, możliwie najszybszy powrót do ich prawdziwego domu, z jakiegokolwiek równoległego wszechświata przybyło rodzeństwo Pevensie.
A Edmund był inny. Miał równie dużo do powiedzenia, co Piotr, a mimo to bez protestów tkwił w jego cieniu. Swobodnie odsłonił przed nią część siebie, mówiąc, że wie jak to jest, gdy chce się zrobić coś dobrze, ale nie zagłębiał się w szczegóły i nie sposób było domyślić się, czy chciał, aby zapytała, czy żeby nigdy nie wracała do tego tematu. Z opowieści Zuchona wynikało, że był znakomitym szermierzem, ale czy tylko to popchnęło go do złożenia obietnicy, że zapewni jej bezpieczeństwo? Litość dla biednej dziewczyny, wiara we własne możliwości, chęć zapewnienia lepszej pozycji w walce samemu sobie, czy jeszcze coś innego? Edmund Pevensie jak dotąd rozmawiał z nią szczerze i swobodnie, i właśnie ta szczerość i swoboda sprawiały, że tak ciężko było zupełnie go przejrzeć; w końcu jak zdemaskować kogoś, kto z pozoru nie ma nic do ukrycia. Podczas gdy większość ludzi prędzej czy później zamieniała się w szkło witrażowe, barwne i pozwalające dojrzeć, co kryje się po drugiej stronie, chłopak wciąż pozostawał niczym drewno brzozy, twarde, nieporęczne i z całą pewnością nieprzezroczyste.
Minęła godzina od spotkania w jamie. W powietrzu wisiała pewność o walce, która ma nastąpić oraz o zbliżających się związanych z nią ofiarach. Mimo, że nad szczegółami ataku przywódcy wciąż debatowai, zachowywanie się, jakby nic nie miało miejsca, okazało się czymś nader ciężkim. Adeline oferowała pomoc w przygotowaniu późnej kolacji grupie centaurów (były to głównie kobiety i dzieci), na którą chętnie przystali. Tak więc, zajęła się krojeniem warzyw, z trudem utrzymując całą swoją uwagę na nożu i leżących przed nią marchewkach.
Przynajmniej do czasu, aż zobaczyła wybiegającego z Kopca Piotra. Przepychając się między pracującymi Narnijczykami wydusił jedynie kilka "przepraszam" i "już wkrótce" na ich pytania o decyzję władców, zanim wyszedł poza wrota i stał się niewidoczny w mroku.
Nieproszone podążanie za królem na pewno niosło za sobą poważne konsekwencje. Ale czy obowiązywały one, jeśli wspomniany król to dziecko, które dopiero co wróciło do domu, tylko po to, żeby zastać go w stanie kryzysu?
— Przepraszam na chwilę. — Odłożyła nożyk na stół, pospiesznie wytarła ręce i wyszła przed Kopiec.
Piotra dostrzegła dopiero po kilku sekundach mrugania, rozglądania się i mrużenia oczu w panującej ciemności. Chłopak stał caym ciężarem ciała oparty o jeden z dębów rosnących na zachodzie bazy. Dłonie oparł na kolanach, ciężkie oddechy wstrząsały całym jego drżącym ciałem.
Nie poszła za nim z wścibskości czy chęci patrzenia na to, jak cierpi, ale wydawało jej się, że oglądając go w takim stanie narusza granicę. Coś podpowiadało jej, że powinna zawrócić, zanim ją zauważy, udawać, że nic się nie wydarzyło i nadal pozwolić mu zachowywać się tak, jakby miał cały świat w garści.
— Piotr? — zaczęła, żeby zdał sobie sprawę z jej obecności. Zrobiła jeden, drugi, trzeci niepewny krok w jego stronę, aż dzieliła ich odległość miecza.
Ich spojrzenia się skrzyżowały, w oczach chłopaka szkliły się łzy.
— Dlaczego tu jesteś? — Piotr wyprostował się i spojrzał na nią z góry. Był o głowę wyższy od dziewczyny i zadzierał podbródek, ale niezbyt ją to ruszyło. W jego oczach nadal pozostawały resztki paniki, a ona nie mogła po prostu go tak zostawić.
Nie było sensu w tłumaczeniu, że widziała go wybiegającego z Kopca i poszła za nim. Po co tracić czas na wyjaśnianie czegoś, co oboje już wiedzieli.
— Często je miewasz? — zapytała. Ton jej głosu był tym samym, którego używa się w stosunku do dzieci i zdenerwowanych, wrzeszczących ludzi. Spokojny i dający do zrozumienia, że nie dasz się wyprowadzić z równowagi bez względu na to, co zrobi rozmówca.
— Słucham? — odparł Piotr.
— Ataki paniki. — Padła odpowiedź dziewczyny. Zmarszczyła brwi i przechyliła głowę na bok. — Często je miewasz?
Nie odpowiedział. Odwrócił głowę na bok, a linia jego szczęki zarysowała się wyraźnie, gdy mocno ją zacisnął, jednak nie odszedł. Zamiast tego oparł jedną, nadal drżącą dłoń o drzewo, jakby bał się, że ziemia osunie mu się spod nóg i straci równowagę.
— Moja mama też ich dostawała. — Adeline zaczekała, aż Piotr znów na nią spojrzy. — Czasami powód był jasny, czasami znała go tylko ona, bo nad takimi rzeczami nie da się zapanować, tak samo, jak nad reakcją na nie. Dlatego tu jestem. Kiedy stamtąd wybiegłeś bałam się, że coś może ci się stać.
Wyraz twarzy Piotra złagodniał, ale jego oddech wciąż był nieregularny. Przez kilka kolejnych sekund wpatrywał się w dziewczynę. Nie było po niej widać chęci wyśmiania go czy poddania w zwątpienie, tylko zrozumienie i współczucie. W końcu z ociąganiem ponownie oparł się bokiem o pień dębu i wziął kilka głębokich oddechów.
— Nie wiem czy to atak paniki, czy coś innego — wydusił w końcu, patrząc w ziemię. — Ale nic mi nie jest, Addy. To nie czas na rozklejanie się.
Chyba pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu.
— Masz prawo się bać — powiedziała, niepewna, czy to nie zbytnie spoufalanie się. — Grozi ci śmierć. To normalne.
— Nie boję się o siebie — mruknął chłopak. — Boję się o całą resztę. Moje rodzeństwo, mieszkańców Narnii, Kaspiana. Ciebie. — Zawahał się. — Dowódca jest odpowiedzialny za śmierć swoich ludzi.
— Mordercy są odpowiedzialni za śmierć ludzi, których zabili. — Piotr spojrzał na nią zaskoczony. — Chcesz dla Narnii jak najlepiej i wszyscy o tym wiedzą, Piotrek.
Tępy wzrok chłopaka spoczywał na niej przez moment. W końcu jednak król uśmiechnął się słabo i kiwnął głową. Jego dłonie wciąż dygotały, ale uspokoił raptowne oddychanie.
— Nic by mi nie było, ale dzięki, że poszłaś za mną. — Podrapał się po karku. — Faktycznie jesteś zaskakująco mądra jak na swój wiek.
Mrugnęła bardzo powoli. Przecież była maksymalnie parę lat młodsza od niego.
— "Faktycznie"?
— Kaspian dużo o tobie mówi. — Wzruszył lekko ramionami.
— A, no tak. On też jest mądry. Jak na każdy wiek.
Parsknął krótkim śmiechem i odepchnął się od pnia.
— Poza tym, rozmawiałaś też z Edmundem, prawda? — Piotr kiwnął głową w stronę Kopca. — Po zebraniu. Powiedział mi, że lecisz z nami.
Adeline zawahała się nad słowem lecisz, ale nie to było najbardziej naglącym ją tematem.
— Nie wiem, dlaczego Edmund to zrobił. — Wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że zamaskuje tym nadzieję na odpowiedź.
— Ja wiem. — Uśmiechnął się życzliwie, i w tamtej chwili zdawał się być modelem, wzorem i definicją wszystkiego, co oznaczało bycie starszym bratem. Pewnie przywykł już do tej roli. — Ale to Edmund ci powie. Jeśli zechce ci powiedzieć.
Kiwnęła głową, ale poczuła ukłucie zawodu. Nie, żeby zależało jej na naruszaniu prywatności Edmunda — zwyczajnie nie mogła znieść tej niewiedzy. Ciekawość była zarówno zaletą jak i przekleństwem.
— Rozumiem. — Dotknęła dłonią wisiorka. — Dziś i tak wszystko się samo rozwiąże.
Tym razem to Piotrek przytaknął, a mina mu zrzedła.
— Muszę do nich wracać. Wyszedłem, zanim zdążyli zapytać o co chodzi — powiedział. — Pewnie myślą, że znowu puściły mi nerwy. — Położył dłoń na ramieniu dziewczyny i krótko je uścisnął. — Ruszamy za parę godzin.
— Wiem. Poradzimy sobie.
Wrócili do Kopca i rozeszli się w swoje strony. Piotr po wejściu do Kopca uśmiechnął się promiennie w stronę gapiących się ludzi, ukłonił się Addy i wrócił na zebranie, a ona zajęła się ponownie przygotowywaniem jedzenia. Choć znaczną większość czasu spędziła przekonując każdego, kto zapytał, że królowi nic nie dolegało.
───※ ·❆· ※───
— Ruszamy niezbyt dużą grupą. W razie, gdyby coś poszło nie tak, wskazani przez Vaedrisa centaurzy przejmują dowodzenie po mnie i Piotrze. — Głos Kaspiana był stabilny i nieznoszący sprzeciwu. Nie, żeby jakikolwiek opór miał nastąpić. — Królowe, królowie, Addy i ja ostatni odcinek, do samego pałacul przelecimy na gryfach. — Skinął w kierunku wspomnianych stworzeń. — Reszta przemieszcza się pieszo.
Piotr wystąpił do przodu, obok Kaspiana i kontynuował. Wszystko rozgrywało się jak jedno wielkie deja vu ich poprzedniej narady, ledwie kilka godzin temu. Z tym, że wtedy było ich więcej i tłoczyli się w jamie, a nie stali w gotowości przed wejściem do Kopca. Wiało, a ciemne, nocne powietrze pachniało rześkością i napawało spokojem, podobnie jak cykające w oddali świerszcze.
Adeline to otoczenie przypominało wszystkie letnie wieczory, które spędziła z bratem na błoniach zamkowych. Wtedy nawet nocny chłód wydawał się cieplejszy.
Piotr i Kaspian czekali do ostatniej chwili, żeby wreszcie wyjawić im na tyle perfekcyjną wersję planu, na jaką było ich stać przy tak ograniczonym czasie na przemyślenie wszystkiego. Poza tym, teraz już nie patrzyli na siebie nawzajem, jakby chcieli się pozabijać.
I teraz wszyscy byli uzbrojeni. Zaostrzone końce strzał, miecze i topory lśniły w ostatnich promieniach blasku księżyca, który już chował się za chmurami. Dobrze — trudniej będzie ich dostrzec wartownikom. Adeline też wcisnęli do ręki mały nożyk. Mimo, że nie był tak poręczny, jak jej zaginiony w akcji sztylet (którym, na dobrą sprawę, też za wiele by nie zdziałała), w ostateczności nawet taka mało profesjonalna broń mogła okazać się czymś decydującym.
— Nie bierzemy ze sobą żadnego zbędnego balastu — mówił Piotrek. — Najedzcie i napijcie się teraz lub w drodze w dwie strony. Czas na odpoczynek też już upłynął. To ostatnia chwila na upewnienie się, że jesteście gotowi.
W drodze w dwie strony. Nawet nie załamał mu się głos, gdy to mówił.
Zapanowało poruszenie podobne do wszystkich tych, które zawsze poprzedzają jakieś monumentalne wydarzenie; sukces czy porażkę, to miało się dopiero okazać. Adeline obserwowała, oparta o kamienną ścianę, jak narnijscy wojownicy wprowadzali ostatnie poprawki. Pojedyncze osoby trzymały emanujące jaskrawo żarzącymi się płomieniami pochodnie i jedni dociskali zbroje, inni machali mieczami, popisując się przed kolegami, niektórzy wracali się jeszcze do Kopca. Być może ostatni raz.
W całym tym zamieszaniu mimowolnie lustrowała wzrokiem tłum w poszukiwaniu wysokiej, chudej sylwetki Edmunda. Zarzucona na głowę peleryna trochę przysłaniała jej pole widzenia, ale wiedziała, że zdjęcie jej nie byłoby dobrym pomysłem — nawet w okryciu było jej wiecznie zimno. Szukała chłopaka, oczywiście, dlatego, że mieli na zamek lecieć razem.
Grupa jednak zaczęła już wymarsz, a chłopaka dalej nie było. Porozglądała się jeszcze trochę, szarpiąc za naszyjnik tak, że omal się nie zerwał, aż wreszcie niechętnie ruszyła za idącymi na skraju dwoma centaurami, mocniej naciągając kaptur na głowę.
Zapewne Edmund szedł bardziej z przodu, z władcami, a nie na końcu, z nią. I było to normalne, a wręcz tego się od niego oczekiwało. A mimo to Adeline poczuła, że ciasny supeł zawiązuje jej się w żołądku. Idąc ramię w ramię z pozostałymi wojownikami, po raz pierwszy docierało do niej, co właściwie robi. Po raz pierwszy w chwili zwątpienia nie mogła się zwrócić do Kaspiana. Miał teraz inne zmartwienia. Dlatego miała nadzieję, że chociaż Pevensie będzie jej towarzyszył.
Zagryzła wargę i zwolniła tempo. Minęła ją szybko idąca gepardzica, którą poznała kilka dni wcześniej, a po chwili wyprzedzili ją już właściwie wszyscy. Światła latarni poruszały się już co najmniej kilkanaście metrów przed nią i dopiero wówczas nadgoniła kilka kroków, żeby nie potykać się o własne nogi w ciemności. Adeline odchyliła głowę do tyłu i zapatrzyła się na gwiazdy, desperacko mrugając powiekami, żeby nie poleciały jej łzy.
— Cholera — mruknęła cicho, przecierając twarz wewnętrzną stroną nadgarstka.
Nie mogła znaleźć sobie gorszego momentu na stracenie nerwów. W jednej chwili wszystkie skumulowane przez ostatnie kilka dni emocje sięgnęły zenitu, a wszystko przez to, że trafiła na koniec pochodu. Ludzki umysł naprawdę potrafi się zamęczać najgłupszymi możliwymi rzeczami.
Nagle dziewczyna poczuła, że ktoś trąca ją w ramię. Sapnęła cicho i odwróciła się w stronę osoby, która ją zaczepiła.
— Hej — odezwała się Zuzanna. — Wszystko w porządku?
— Tak — odparła Adeline, w myślach dziękując bogom, że głos jej się nie załamał. — A u ciebie?
Zuzanna pokręciła głową, spoglądając w dół. Przez ramię miała przewieszony kołczan ze strzałami, ale łuk jak zwykle niosła w dłoniach. Może była to dla niej jakaś forma komfortu.
— Nie próbuję wymieniać uprzejmości, Addy — powiedziała cicho. — Pamiętam, jak sama przerażona byłam ostatnim razem. A moja siostra... — Zmarszczyła brwi, jakby samo wspomnienie tamtego uczucia wywoływało u niej ból. — Wiem, że dla ciebie to wszystko jest... nowe. — Delikatnie trąciła księżniczkę łokciem, a ona z całych sił starała się ponownie nie rozpłakać. — W końcu nie byłaś wychowywana na kogoś, kto miał walczyć. Pytam naprawdę. Jak się czujesz?
Ty też nie byłaś wychowywana do walki, pomyślała gorzko Adeline. A jednak sobie radzisz.
— Bywało lepiej — odparła w końcu. — Chyba po prostu się boję. I czuję... — Sekundę szukała najlepszego słowa. — ... przytłoczona.
— To zrozumiałe. — Przytaknęła, a po chwili uśmiechnęła się. — Ale będziesz z Edmundem. Przy nim nie masz się o co martwić.
Adeline parsknęła śmiechem.
— Cóż, mam nadzieję, że jeśli moja obecność mu zagrozi, to ucieknie — skomentowała, zaciskając dłonie w pięści.
Zuzanna wyglądała, jakby przez chwilę się nad tym zastanawiała, po czym wzruszyła ramionami.
— Nie sądzę — powiedziała, zerkając na drugą dziewczynę kątem oka, jakby chciała zarejestrować jej reakcję. — To on poprosił mnie, żebym sprawdziła, jak się czujesz. Nie widzieliśmy cię na początku pochodu, a on nie chciał odchodzić od Piotrka. To znaczy, ja sama też zamierzałam do ciebie przyjść, ale, rozumiesz. Jemu również zależało.
Adeline odebrało mowę.
— Och — sapnęła w końcu elokwentnie, przygniatając palcami materiał przydługich rękawów peleryny.
— Widzisz? — Nie trzeba było patrzeć na Zuzannę, żeby usłyszeć, że się uśmiecha. — Poza byciem Dawnymi Władcami nadal jesteśmy też zwykłymi ludźmi. Jesteś nam przydatna. Poradzisz sobie, a jeśli nie, Edmund cały czas będzie obok.
Również się uśmiechnęła. Oczy wciąż miała szkliste, a motywująca przemowa Zuzanny wcale nie sprawiała, że sytuacja magicznie stała się lepsza, ale i tak podniosła ją na duchu. Bo może faktycznie uda im się wyjść z tego cało.
— Dzięki, Zuzanno — powiedziała szczerze.
Wielka Królowa Dawnej Narnii ponownie trąciła ją łokciem.
— Daj spokój. Zuzia wystarczy.
( author's note )
(widzicie ten gif na górze? on jest idealny, no nie mogłam jak go znalazłam)
przeczytałam ostatnio, że czytelnicy nie znoszą krótkich, character-driven rozdziałów, w których nic się nie dzieje, a więc oto i on! krótki, character-driven rozdział, w którym nic się nie dzieje! i love that for me
w tej części nie ma edeline, ale jest piotruś 🥺 i jest zuzka 🥺 więc oni muszą wystarczyć (choć, honestly, mam wrażenie że w samym filmie oni wszyscy mało co ze sobą rozmawiają w ogóle, a szkoda)
addy niestety nie wytrzymała whoop, tama pękła i nie ma od tego odwrotu, a na dodatek są tu pierwsze hints ku temu, co addy powoli zaczyna czuć, mimo, że temu zaprzecza 👀👀 tylko proszę nie myślcie, że jest słaba, znaczy myślcie co chcecie, ale laska dużo przeszła po prostu
kolejna sprawa, dziękuję za tysiąc wyświetleń! i love y'all
— lotta
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro