Melancholia Fina - część 3
Szanuka ostatnia część.- dla Ciebie
😘😘😘
Kilka lat później...
Tak naprawdę to minęło kilka miesięcy...
Ale Ville odczuwał ten czas jak długie lata...
Stał właśnie na scenie, podczas ostatniego koncertu trasy i śpiewał nowy, jeszcze nie wydany kawałek ( w mediach) ....
Scared to death...
A fani i tak znali już te słowa na pamięć...
I'm not afraid to say 'I love you'...
Ville stał i śpiewał z zamkniętymi oczami, zaciskając powieki zbyt mocno, ale nie chciał, by dochodziły do niego inne obrazy...
Chciał widzieć tylko ją.
Tylko Anuszkę.
Swoją dziewczynę.
Uśmiechnął się do siebie i śpiewał dalej:
I'm not afraid to admit I adore you
Any more than I was before, babe...
Teraz myślał tylko o niej i o decyzji, którą podjęli kilka tygodni temu...
Czy była słuszna?
Wierzył, że tak...
Nie, nie wierzył.
Nie musiał, był tego pewien.
Owszem, niektórzy pukali się w głowę, gdy nie patrzył. A niektórzy mówili mu prosto w oczy, jak wielki popełnia błąd...
Nie wierzyli, że naprawdę mógł się zakochać w fance... Ale on nie zakochał się w fance. Zakochał się w Anuszce.
Nie wierzyli, że z jej strony to też prawdziwa miłość, a nie nastoletnia fascynacja...
Na szczęście nie chłopcy z zespołu. Oni wiedzieli jaki był wcześniej, zanim ją zobaczył na koncercie, widzieli jak przez trzy miesiące gasło w nim życie i widzieli jak bardzo się zmienił przez ostatnie pięć miesięcy.
Mige wciąż wspominał ten poranek, gdy weszli do pokoju hotelowego Ville'a, by złożyć mu urodzinowe życzenia. Spodziewali się, że zastaną go w łóżku z ogromnym kacem, że ich wywali z pokoju i powie, że nie obchodzi urodzin, bo życie jest bez sensu, że wstanie grubo po południu, zgaszony, przygnębiony, zdołowany jak codzień.
Zapukali wtedy do drzwi, a gdy nie było odzewu weszli do środka. Łóżko było rozkopane, a z łazienki dochodził szum wody. Nie weszli w żadne butelki po piwie, które ostatnimi czasy znajdowali na podłodze, gdy wchodzili go budzić. Popielniczka, z której co rano wysypywały się niedopałki papierosów, była opróżniona, a okno szeroko otwarte. Spojrzeli po sobie nie rozumiejąc co się dzieje.
A potem z łazienki wyszedł Ville z ręcznikiem na biodrach.
I z uśmiechem jakiego chyba nigdy w życiu u niego nie widzieli.
- Cześć chłopaki, jak nocka? - spojrzał na nich, wgniatając ręcznik przewieszony przez kark w końcówki wilgotnych włosów - wyskoczymy gdzieś na śniadanie urodzinowe?
Popatrzyli wtedy na niego jak na idiotę, a on nie zwracając na nich większej uwagi podszedł do okna i wciągnął spokojnie świeże powietrze do oskrzeli.
- Boże, ale cudna pogoda - mruknął do siebie i odwrócił się do nich.
- Jako pierwszy chciałem Ci złożyć najlepsze życzenia - rzucił Linde i podszedł przytulić przyjaciela, ośmielony jego dobrym humorem.
- Nie jesteś pierwszy. Pierwsza była Anuszka, tuż po północy. Przegadaliśmy osiem godzin. Idę się ubrać i wychodzimy, potrzebuję kawy! - rzucił z błyskiem w oczach i przeszedł do garderoby, zostawiając chłopaków z opadniętymi do ziemi szczękami.
Tamta noc... To było niesamowite... Jej głos pełen ciepłych uczuć żywionych tylko dla niego... Skłamałby, gdyby powiedział, że pamięta każde wypowiedziane przez nią słowo. Bo nie pamiętał. Nie był w stanie pamiętać. Z emocji.
Z sercem w gardle modląc się, by nie zemdleć usiadł tuż po jej życzeniach na łóżku i wykrztusił:
- Dziękuję...
- Anuszka... Ja... - dodał po chwili, ale dziewczyna mu przerwała:
- Ja też Ville, ja też...
A potem już puściła tama.
Tej pierwszej nocy żadne z nich nie pytało o miejsce urodzin, czy dzieciństwo, nie pytali jaką szkołę skończyli, czy jakich mają znajomych, choć oczywiście Anna była bogatsza o wiedzę na temat Ville'a bo przecież był sławny. Tamtej nocy omineli wszystkie ważne historie swojego życia, a rozmawiali tylko o tym, kim byli przez te trzy miesiące bez siebie...
I o tym jak zabiły obojgu serca, gdy ich oczy się spotkały, o tym jak Anuszka tuż po powrocie z koncertu wsadziła kartkę z numerem telefonu Villa w miejsce, którego "w życiu nie zapomni" i oczywiście zapomniała, o tym jak każdego dnia przekopywała dom i jak postanowiła, że musi do urodzin Villa znaleźć zgubę. O tym jak kartka wleciała między plecy komody, a tył szuflady i o tym, jak ją zobaczyła gdy zrozpaczona szarpneła szufladą i rzuciła ją na podłogę, o tym jak od razu zadzwoniła...
A potem, gdy Anuszka zaczęła ziewać, Ville czytał jej jedną ze swoich ulubionych książek, wsłuchując się, gdy zaczęła usypiać w jej spokojny, miarowy oddech. Sam też na chwilę zamknął oczy, no może na dwie godziny, by potem obudzić się jak nowonarodzony. Gdy zerknął na wyświetlacz ich połączenie było nadal aktywne, usłyszał jak Anuszka się budzi i po chwili powiedziała " dzień dobry, Ville"...
Musiała potem iść do pracy, ale pisali do siebie, a wieczorami rozmawiali i zasypiali z aktywnym połączeniem. Prawie co noc tak samo. Ville czytał na głos, a gdy oddech dziewczyny się uspokajał sam zamykał oczy i szedł spać. Od pięciu miesięcy spał spokojnym i mocnym snem, nie bojąc się nadchodzących dni.
Otrząsnął się ze wspomnień, a ciepły uśmiech ukazujący delikatne dołeczki rozjaśnił jego twarz.
Anuszka była już pełnoletnia i oboje postanowili, że zamieszkają razem...
Jutro odbiera ją z lotniska.
Umierał przez te wszystkie miesiące, gdy mógł ją tylko słyszeć.
Ale był wdzięczny i za to.
Z powodu trasy po Stanach Zjednoczonych, nie było im dane się spotkać, zobaczyć, dotknąć...
Ale już jutro...
Odetchnął głęboko zaciskających powieki jeszcze mocniej...
Just say when... - zaśpiewał jeszcze...
Po godzinie był już w pokoju hotelowym, dołożył do torby ostatnie drobiazgi i wyszedł zatrzaskując drzwi. Za dwie i pół godziny miał samolot... Przytrzymując w zębach plik kartek, nacisnął klamkę do pokoju obok, gdzie chłopaki jedli pizze i popijali piwem.
- Oooo, jest nasz lovelas - rzucił któryś z nich.
- Lovelas nie jest zdolny do monogamicznych uczuć, a ja kocham tylko ją - wyszczerzył się zabierając Mikko kawałek pizzy z ręki - nie mówiłem Wam wcześniej, ale napisałem kilka piosenek, macie tu teksty i zapis nutowy. Możecie nad tym posiedzieć, widzimy się za miesiąc - położył na stole plik kartek z ponumerowanymi piosenkami.
Gdy już podchodził do drzwi Linde zawołał zdumiony.
- Jezu, Ville, napisałeś 113 piosenek?
Nie odwracając się wzruszył ramionami i uśmiechając się do siebie samego, opuścił pokój i hotel. Po dwóch godzinach siedział już w samolocie do domu.
Po kilkunastu godzinach stał na lotnisku w Finlandii. Przyleciał rano, zrobił duże zakupy, załatwił jedną rzecz, a teraz czekał...
Anuszka miała być za czterdzieści pięć minut.
Czterdzieści pięć minut.
Tyle dzieliło go od zamknięcia jej w ramionach.
Delikatnie podrapał się po karku, a czując lekkie pieczenie wyciągnął z kieszeni malutkie pudełeczko z maścią przyspieszającą gojenie i nabierając troszkę na czubek palca, uniósł jedną ręką włosy na karku do góry, a drugą rozsmarował delikatnie maść na podrażnionej skórze.
Przedwczoraj wzbogacił się o nowy tatuaż, malutki, ale najważniejszy.
Literki AV.
Anuszka zrobiła prawie taki sam. Tylko kolejność liter była odwrotna.
VA.
Zrobili je w ten sam dzień, choć na dwóch różnych zakątkach świata.
Pomysł zrodził się pewnej nocy, gdy rozmawiali, a Ville bazgrał w swoim notatniku wypisując ich inicjały. Odkryli wtedy jak bardzo pierwsze litery ich imion pasują do siebie. Jak bardzo współgrają. I zrobił projekt. Wysłał zdjęcie, a Anuszkę, aż ścisnęło w gardle. To było jak poważna deklaracja, jak wyznanie wszem i wobec, że on, sławny Ville Valo kocha tylko ją. Bo przecież tak było.
Anuszka była dla niego powietrzem.
Była jego aniołem.
Była jego miłością.
Była jego muzą.
Była sensem jego istnienia.
Była WSZYSTKIM.
Uśmiechnął się wyobrażając sobie jej reakcję na sześciokilogramową, ośmiotygodniową niespodziankę, którą przygotował dla niej, a która teraz czekała w kojcu w domu. W ich domu. Wiedział doskonale o czym marzyła, a on marzył o tym, by spełniać jej marzenia i ją uszczęśliwiać.
Ale przecież robił to już dawno.
Kochał ją.
To jej wystarczyło.
Wyszła z samolotu i zeszła po schodkach, a potem podążając za innymi udała się po bagaż.
Nie zabrała wiele, bo też nie wiele miała. Jedna średniej wielkości walizka. Cały jej dobytek. Ale za kilka minut będzie miała wszystko, co było jej potrzebne do życia.
On był dla niej WSZYSTKIM.
Był jej miłością.
Sensem istnienia.
Tatuaż, który zrobiła dumnie zdobił jej kark.
Drżącymi i spoconymi rękoma wzięła bagaż z taśmy i ruszyła w kierunku terminalu. Drzwi cicho rozsunęły się przed nią, a ona rozbieganym wzrokiem prześlizgiwała się po tłumie podróżnych.
I nagle jej serce stanęło.
Ville stał kilka metrów przed nią i mrugał szybko powiekami. Oczy piekły, gdy chciał powstrzymać łzy, więc w końcu sobie na nie pozwolił. Stali i patrzyli w swoje zielone oczy, a Ville uśmiechnął się ukazując dołeczki. I wtedy Anuszka puściła walizkę i ruszyła w jego kierunku, a Ville w kilku krokach znalazł się przy niej. Patrzyli na siebie tylko kilka sekund, a potem Anuszka zniknęła w jego szczupłych ramionach. Objął ją bardzo mocno, ale tego teraz właśnie potrzebowała. Czuć jego ciało, jego zapach, wsunąć palce w jego włosy, schować twarz w zagłębienia jego obojczyka.
A potem się rozpłakała. Gromadzone miesiącami emocje musiały znaleźć swoje ujście. Oboje czuli się tak, jakby za chwilę miały peknąć im serca.
Po kilku minutach odsuneli się od siebie, a Ville ujął jej dłonie. Ucałował czubek każdego palca, a potem położył je sobie na sercu. Przytrzymał je lewą ręką, a prawą starł łzy z jej twarzy, sam mając mokre policzki. Pochylił się i złożył na ustach swojego anioła najczulszy pocałunek, który pomimo swojej delikatności, wyrażał głód, odczuwany przez osiem długich miesięcy.
Po chwili znowu wtulili się w siebie, a Ville wyszeptał we włosy Anuszki:
I'm not afraid to admit I ADORE YOU....
Koniec.
Tysiąc buziaków dla czytających 💙
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro