Melancholia Fina - część 2
Szanuka, a masz na dobranoc, właśnie napisałam, nie sprawdzony póki co. Rodzinka pójdzie spać to sprawdzę, ale chciałam byś sobie dziś przeczytała, jeśli jeszcze nie śpisz
💚😍😘
21 listopada - 3 miesiące później...
- Kończą mi się pomysły, nie mam kurwa, pojęcia jak mu pomóc - Linde siedział z Passim i resztą chłopaków w hotelowym pokoju - te trzy miesiące odcisneły na nim piętno, wygląda jak zombie, wychodzi na scenę, śpiewa, schodzi, śpi, budzi się, pali, mało je, więcej pije - wymieniał, choć przecież każdy z nich widział to na własne oczy.
- Dziś też nie chce nigdzie wyjść - rzucił Mige.
- Pisze? - spytał Linde.
- Niestety nie, leży i coś czyta, albo patrzy w sufit. Przyprowadziłem mu po dzisiejszym koncercie fankę, no wiecie, młoda, gorąca, seksownie ubrana, myślałem, że dziewczyna sprawi, że zapomni...
- I co? - spytał Mikko, parskając pod nosem.
- Cytuję: jesteś naprawdę miła, ale nie jestem zainteresowany! A potem grzecznie poprosił byśmy wyszli.
- Ja pierdolę - rzucił Linde i nagle wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ale po chwili od razu spoważnieli. Martwili się. Szczerze się o niego martwili.
Kilka pokoi dalej, gdy obie wskazówki zegara wiszącego na ścianie w hotelowym pokoju, zbliżały się do "dwunastki" Ville w samych jeansach leżał na łóżku przy zgaszonym świetle. Tak było łatwiej ją sobie przypominać i wyobrażać. A robił to każdego dnia, każdego wieczoru i każdej nocy. Nie mógł zapomnieć, choćby chciał. Ale przecież nie chciał. Wspomnienie jej zielonych oczu i smutnego uśmiechu, były jak nóż tkwiący w ranie, każdego dnia na nowo ją otwierając. Katował się. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale wolał to, niż zapomnieć. Traktował te obrazy jak swego rodzaju pokutę za swoją głupotę.
Jak mógł napisać jej swój numer? Co mogła sobie pomyśleć? Że ma być kolejną zabawką na jedną noc. Tak to widział. Dlatego pewnie nie zadzwoniła, ani nie napisała.
Wyrzucał sobie do dziś dnia, że nie pobiegł za nią w tłum. Chciał. Bardzo chciał, ale chłopcy go przytrzymali. Szczerze, to mieli rację, wiedział, że to było słuszne, bo w tłumie rozszalałych fanek mogło stać się dosłownie wszystko. Wszystko poza odnalezieniem jej.
Nie chciał wtedy jechać dalej w trasę. Chciał iść w noc i jej szukać. Chłopaki na siłę wpakowali go do vana, choć opierał się najmocniej jak potrafił. Nie odzywał się do nich przez dwa dni. Bardzo dojrzale, prawda? Jak na dwudziestukilkulatka. Tak naprawdę nigdy ich za to nie winił. Tylko siebie za swoją głupotę. Westchnął głośno wpatrując się w żażącego się w ciemności papierosa. Sięgnął po niego i zgasił go w filiżance po kawie. Dwa tygodnie temu w hotelu w Moskwie wypalił dziurę w pościeli, gdy przysnął z niedopałkiem. Na szczęście włączył się czujnik dymu.
Mige wziął go wtedy na rozmowę i błagał by zapomniał. To tak, jakgdyby błagał o to by przestał oddychać. Jedyne co ta rozmowa mu dała, to to, że gasił papierosy, gdy tylko zaczynał czuć znużenie, tak jak teraz.
Wybiła północ, a Ville wstał i poszedł do WC. Załatwił się i umył ręce, a potem w lustrze nad umywalką spojrzał w swoje oczy. Takie same jak dziewczyny, którą spotkał na koncercie w Niemczech.
- Anuszka, gdzie jesteś? - wyszeptał czując jak mrok zaczyna oplatać chudymi palcami jego serce - Kurwa mać! - zaklął głośno, a potem osunął się na zimne kafelki i po prostu się rozpłakał.
Przez swój szloch usłyszał dzwonek telefonu. Ale nic nie było w stanie ruszyć go z podłogi. Gdy sygnał połączenia ucichł odetchnął z ulgą. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Zdawał sobie sprawę z tego, że trochę to już trwa, ale miał to w dupie.
Przecież i tak już było po nim.
Przecież od trzech miesięcy, umierał powoli każdego dnia.
Przecież nie było już Ville'a Valo.
Nie miał siły na bycie gwiazdą.
Jutro powie chłopakom, że odchodzi.
Ta myśl rozbłysła w jego głowie, jak światło niosące nadzieję na zwycięstwo z ciemnością, ale to było złudzenie. Ta myśl, decyzja, która kiełkowała w nim od trzech miesięcy, niosła śmierć.
Miłość i śmierć.
Miłość to śmierć.
Nigdy wcześniej nie zdawał sobie, aż tak bardzo sprawy z tego, że od zawsze miał rację, twierdząc, że to te dwie rzeczy są w życiu nierozłączne.
Wtedy do jego uszu dobiegł sygnał SMS'a.
Podniósł się czując każdą cząstkę swojego zmaltretowanego czarnymi myślami ciała. Wyszedł z łazienki, zsunął spodnie, a potem skopał je zostawiając na dywanie przy łóżku. Wsunął się pod zimną kołdrę i opierając głowę o chłodną poduszkę sięgnął po telefon.
Wskazywał godzinę 00:03.
Chciał zignorować powiadomienie o nieodebranym połączeniu i SMS'ie, ale nagle jego serce mocno uderzyło. Znał to uczucie. Tylko raz to go spotkało. Trzy miesiące temu. Zaczął łapać szybko powietrze, bo oskrzela znowu odmawiały posłuszeństwa. Podniósł się do siadu i sięgnął na szafkę nocną po inhalator.
Po chwili, choć wciąż czuł ucisk w klatce piersiowej, duszność zniknęła. Rzucił się do telefonu i sprawdził połączenie.
Numer zapoczątkowany +48.
Sprawdził w internecie i oblały go gorące poty, pomimo tego, że był tylko w bokserkach.
- Polska... - wyszeptał sam do siebie.
Wyszedł z przeglądarki i otworzył skrzynkę wiadomości.
Ville, to ja.
Krótka wiadomość. Trzy słowa.
To była ona.
To musiała być ona. Nie myśląc za wiele wszedł z powrotem w historię połączeń i nacisnął zieloną słuchawkę.
Trzy sygnały ciągnęły się w nieskończoność. Serce chciało mu wyskoczyć z piersi, gdy ktoś odebrał połączenie.
- Anuszka? - spytał cicho nagle drżąc na całym ciele.
- Wszystkiego najlepszego Ville z okazji urodzin... Chciałam być pierwsza - usłyszał głos.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro