Rozmyślania dupowłaza...
PER BAKUGO
Lekcje z All Mightem. Nuudy.. A go tu nawet jeszcze nie ma. Wszyscy rozmawiają i jest głośno, tylko za mną jakoś tak cicho. Tak jakby ktoś miał tam siedzieć, ale go nie ma. Moje rozmyślania przerwało szuranie drzwi. Do klasym wszedł All Might, nie był uśmiechnięty. Ciekawe.. Stanął za biórkiem.
-Witajcie na kolejnej lekcji! Ale dzisiejsza będzie inna.- w klasie zapanowały jęki, wyrazy smutku i rozżalenia. Tylko brakowało żeby ci idioci zagłuszali ciszę.- Jak zdążyliście zauważyć, od bardzo dawna w klasie nie ma Izuku Midoryy.- grobowa cisza. To on zawsze siedział za mną. Poczułem pewną nadzieję, że się odnalazł.- A on raczej nie zaniedbywałby lekcji.
- Może jest chory?- podiósł się ten imbecyl Kirishima. W sumie chciałbym, żeby tak było. Żeby to była tylko choroba i żeby ten zielonowłosy wrócił do szkoły. Nie mam na kfim się wyżywać... To smutne...
- Niestety muszę podważyć twoje wnioski, ponieważ Midoryy nie ma także w jego domu. Od tego samego czasu, co zniknął ze szkoły.- moja nadzieja runęła.- Wiemy, że ostatnio się pojawił i ktoś go skrzywdził.- tutaj wszyscy popatrzyli na mnie. Niekomfortowe to...- Także zachowywał się inaczej. Czy ktoś ma inną hipotezę?- przychodziło mi tylko jedno do głowy. Podnioslem rękę, w tym samym zrobili to Denki i Kirishima oraz Todoroki.
- A co jeśli ktoś go ukradł?- zapytaliśmy jednogłośnie.
- Jest taka możliwość, ale Midorya to mądry chłopak i na pewno zostawiłby jakieś poszlaki. Poza tym.. Skąd taki pomysł?
- Przez parę ostatnich dni spotykaliśmy Deku, ale ta cholera ciągle mówiła, że nas nie zna! Szfenda się z jakimś typem w różowej bluzie i chyba jakąś dziewczyną. Z tego co zauważyłem.- przypomniałem sobie starcie z nimi. I noże i rannego Deku. Jakbym go teraz spotkał to nie wiem co bym mu zrobił.
- Mówisz w różowej bluzie...- All Might się zamyślił. Wydawał jakiś wnerwiający dźwięk ,,grgrbrrrrrrrrryyyyyyrrrb,, - Nie znam żadnego złoczyńcy w różowej bluzie. Kiedy po raz ostatni widzięliście Deku?
- Emmm... W ten dzień co się w szkole pojawił...tak mi się wydaje.- no gratuluję reakcji prądogłowy. Jego wzrok zwrócił się na mnie. Miał przymróżone jedno oko, a w drugim rozjechała mu się źrenica. Odrażający widok... Potem jeszcze pokazał gest, że mnie widzi.- Ale po bójce z Katsukim już go nie widzięliśmy...- zasyczał. KAMINARI POTRAFI BYĆ POWAŻNY?! To czemu zwykle nie jest?! Odwrócił głowę i zrobił mu się zez, wystawił śmiesznie język. Jak jakaś jaszczurka z głupim uśmiechem.
- Widzisz Katsuki! Zastraszyłeś go! To twoja wina!- oskarżyła mnie ta debilka, która nie umie się normalnie ubrać. ( momo) Jak ona śmie?! TO JA POWINIENEM ICH OSKARŻAĆ ZA TO, ŻE TACY Z NICH PRZYJACIELE, ŻE NAWET NIE POMOGLI DEKU!! Ale miałem ubaw wtedy.
-Zamknij pysk!- czemu z nich takie CONFIDENTY? Mam dość. Krzyknąłem to do nich i wyciągnąłem się na krześle. Zamilkli.
- Wracając do Midoryy... Będziemy starali znaleźć jakieś informacje. A teraz! Idziemy na dwór!- czemu All Might się tak cieszy? Ja nie wiem...
PER DEKU
CAŁĄ noc siedziałem na łóżku! CAŁĄ NOC nie spałem! CAŁĄ NOC MYŚLAŁEM o ostatnich walkach blondyna! CAŁĄ NOC KMINIŁEM CZEMU się nie bronię! I OTO JEST ODPOWIEDŹ! Nie potrafię...
W tej chwili stoję na swoim łóżku, chwiejąc się w tył i przód. Oczy mi się zamykają, ale nie zwracam na to uwagi. Na twarzy ciągle mam uśmiech, który przez całą noc nie schodził z niej. W dłoni trzymam notatnik i długopis, moje ręce się kołyszą. Głowę mam odchyloną do tyłu. Nie jestem zmęczony. Nawet nie chce mi się spać!....... nie prawda.........chyba umrę, jeśli zaraz się nie prześpię........ Z mojego ułożenia głowy widzę światło. Śmieję się. Po moich policzkach spływają łzy.
- Boże. Czy już...- załkałem. Ktoś otworzył drzwi, nie zwracałem uwagi. Światło się powiększało- ...czas na mnie? Jestem gotów.... by do ciebie..... dołączyć?- łzy poleciały szybciej, ale byłem szczęśliwy.
- CO CI JEST?!- ten ktoś krzyknął. Popatrzyłem w jego stronę. To był mój stryj.- KUROGIRI!! ON ZWIDY MA!!!- nagle przybiegł ojciec i żucił mi czymś w głowę. Zimne to było. Ktoś złapał mnie w pasie i wywalił na schody. Ałć! Przejechałem mordą prawie po wszystkich stopniach. Na koniec spadłem na płask na podłoge i prześlizgnąłem się po niej aż do baru, robiąc przy tym w nim dziórę. Ból okropny. Wychyliłem się zza dzióry, a tam patrzę szfagier! Siedzi i se kawusie popija! Nawet na mnie uwagi nie zwrócił. Głowa mi pulsowała. Rozmasowałem ją i wskoczyłem na krzesło obok szfagra. Przyglądałem mu się.
- Hejka szfagrze!-wrzasnąłem mu do ucha. Przestraszył się. Spadł z krzesła, kawa została na krańcu blatu. Jego noga walnęła w barek i kawa zleciała na niego. Wydał dźwięk radości, chciaż jakby tak się przysłuchać to raczej bólu i rozpaczy. Tak jakby mówił ,,Dlaczego ja się w to wciągnąłem?! A mogłem żyć sobie w spokoju z dala od tego nadpobudliwego dzieciaka...,, Zignorowałem to. Usłyszałem skrzypienie schodów. Schodzili z tamtąd, stryj, ojciec i matka...taaa.... Kto by się spodziewał..? Mina mi zeszła, gdy przypomniałem sobie co mi zrobili.
- Przyszli....! Spece od pobódki!-zawarczałem.
-No co?! Trzeba było jakoś cię zbudzić z transu!- oburzyła się matka. Podeszła do mnie i poczochrała moje włosy. Potem pomogła wstać szfagrowi. Jego biała koszulka była uplamiona kawą, tak samo jak cała twarz. Ałć! To musiało boleć, zważywszy, że ta kawa była gorąca. Otrzepał kurz z ubrania i poszedł w stronę drzwi. W pewnym momencie się zatrzymał i odwrócił się w moją stronę. Przymróżył oczy, pokazując gest, że mnie widzi. Co?
- Wychodzę...- no i se poszedł.
- Masz wrócić za godzine. Ktoś się musi zająć zmywakiem!- zawołał ojciec. Szfagier wydał jakiś kolejny dziwny dźwięk. Naprawdę jakby nie chciał tu być. Wyszedł, trzasnął drzwiami. Usłyszałem jak ktoś kopie drzewo, a potem trzask, jak gdyby owe drzewo się złamało.
Obok mnie usiadł stryj, poprosił ojca o he..he..herbatę. XD Tak samo powiedział. Wypił łyk i podał mi. Wpatrywał się we mnie z dziwnym jak na niego skupieniem.
- Jak to się stało, że stałeś na łóżku, prawie nieprzytomny i widziałeś światło?- zapytał. Wyplułem herbatę. Popatrzył na mnie ze zniecierpliwieniem.
- Aaaaa..Nie spałem całą noc...
- To wszystko wyjaśnia, tylko czemu trzymałeś zeszyt i długopis?- chciałem mu odpowiedzieć, ale w kuchni usłyszałem krzyki, brzdęki i wogóle jekieś dźwięki. Pobiegliśmy tam ze stryjem. Wychyliliśmy się zza ściany, a tam matka i ojciec gotują!
- Jak ci mówię, że masz dosypać mąki, to masz DOSYPAĆ!- ojciec jest taki nadwrażliwy? Smutne...
- Nie będziesz mi rozkazywać! Ja miałam upiec to ciasto!- uuuu..jak sobie do gardeł skaczą.. To się będzie działo... Schowałem się za ścianą i szepnąłem coś stryjowi do ucha. Uśmiechnął się szyderczo i pobiegł po to coś. Ja sam zwinnie skradłem się do mikrofalówki i włożyłem do niej paczkę z popcornem. Nie pytajcie skąd ją wziąłem. Popcorn gotowy, biorę jakieś picie, wracam do ściany i gotowego stryja. Przyniósł camere i dwie poduszki. Usiedliśmy, streyj włączył nagrywanie. Hehe..wżucimy to na yt. Tamci wogóle nas nie zauważyli. To nawet lepiej.
- Ach tak?! A kto ci dał książkę kucharską?! Hmm?!- widzę, że zaczyna się wyciąganie argumentów. Dobrze, dobrze... Dajesz ojcze! Zgnieć matkę!!
- Może i tak, ale to ja miałam pomysł by coś upiec!! Więc cicho siedź!!- zwracam honor mamie. Potrafi dobrze się obronić. Ciekaw jestem do czego to dojdzie.
Minęły dwie godziny, a oni do niczego jeszcze nie doszli! Stryj zasnął, ja jestem nieprzytomny, tamci się kłucą... Raj, po prostu. Kamere dawno już wyłączyliśmy, nie było potrzeby ciągnięcia tego widowiska.
- Co tu się dzieje......?- ktoś szepnął mi do ucha. BOŻE! PRAWIE ZAWAŁU DOSTAŁEM! Tym kimś był szfagier. Zerknąłem na niego. Nie miał już plamy, ani śladów po zetknięciu z podłogą. Dziwne...
- Kłucą się o robienie ciasta...
- Ile to już trwa?- nie wiem czy to dobry pomysł mu powiedzieć...
- Z dwie godziny będzie...- po mojej odpowiedzi zapanowała cisza. Jakby się zastanawiał albo jakby wiedział co z tym zrobić. Nagle uniósł ręce do góry i poszedł leniwie w stronę kłucących się.
- Wypad mi stąd. Zrobię sam to ciasto.- tamci prawie wybuchli ze śmiechu. Szfagrowi to nie przeszkadzało.- Zobaczymy czy będzie wam tak do śmiechu jak skończę.- wziąłem kamerę, bo to na prawdę nowość, że szfagier coś będzie robił. Stryj jak na zawołanie się obódził i przeturlał się do nich. Wszyscy uważnie obserwowaliśmy jak szfagier robi ciasto.
Najpierw zrobił masę, potem przelał do blachy. Dodał rozmrożone owoce i kruszonkę. Najlepsze jest to, że nie używał piekarnika, tylko swój czarny ogień. Po jakiś piętnastu minutach ciasto było gotowe. Szfagier pokroił je i porozkładał na talerze. Ej. Ej. Ej. A to wszystko BEZ KSIĄŻKI KUCHARSKIEJ! Podziw...
- Smacznego...tak chyba wypada powiedzieć.- podziękowałem mu i wpatrzyłem się w ciasto. Miało kremy w środku! I było takie puszyste, że aż szkoda było je jeść. Wziąłem kawałek do buzi. Normalnie się rozpływa w buzi! Fala smaków i dreszcze przyjemności. Aaaachhh...
- Cud, MIÓD! Chłopie! Od kiedy gotujesz Dabi?!- stryjowi oczy świeciły jakimś dziwnym blaskiem. Jakby nigdy tak dobrego ciasta nie jadł. W sumie zgadzam się z nim.
- Właśnie! Od kiedy?- chciałem bardziej zachęcić szfagra. Dalej nie wiem czemu mam szfagra, skoro nawet nie mam siostry, która wzięła ślub.... Doprawdy dziwne to... Oo! Szfagier chyba uległ.
- Eee... Od nigdy...to był mój pierwszy ra..
- PIERWSZY RAZ?!- wszyscy na raz krzyknęliśmy. Ze mną, stryjem i szfagrem siedzieli jeszcze mama i ojciec. Wracając do... JAK TO PIERWSZY RAZ?! PRZECIEŻ NAWET JA KSIĄŻKI KUCHARSKIEJ POTRZEBOWAŁEM!
- Macie z tym jakiś problem..?- oj.. szfagier się zdenerwował- Nie dobre to ciasto, czy co? Weźcie się wypchajcie...- delektował się swoim kawałkiem, nie patrzył na nas.
- Nie mam żadnego problemu, po prostu to ciasto jest przepyszne! Nie mam pojęcia jak to zrobiłeś.- dojedliśmy, no i poszliśmy w różne miejsca.
Ja pobiegłem po zeszyt i długopis, ale jak wracałem musiałem iść za potrzebą. Miałem w ręce te rzeczy i wlazłem do toalety. Była duża i w miarę jasna. Tak.. Mieliśmy dwie toalety. Jedną dla gości baru, a drugą dla nas. Zrobiłem to co miałem zrobić i usiadłem sobie, opierając się o ścianę. No co?! Każdy wie, że toaleta to najlepsze miejsce do rozmyślań! Otworzyłem zeszyt na zapiskach z nieprzespanej nocy. Przeanalizowałem je.
,, Wróg, przeciwnik: Katsuki Bakugo
Quirk: Eksplozja, czy coś takiego.
Wysoki poziom umiejętności, agresywny, nieprzewidywalny. Dobrze mu idzie walka na dystans, jak i w ręcz. Mocny przeciwnik, przez to rozpoczyna ofensywą*. Chyba nie zniża się do defensywy*.
Każdy jego atak jest silny i brutalny, czego doświadczyłem sam. Nie miałem szansy na obronę, bo nie umiem się bronić. Nie bardzo mnie nauczono. Podczas ucieczki z galerii, udało mi się włączyć być może mój quirk. Czułem niebywałą moc, niestety skręcił mi nogę, o czym powiedział mi ojciec. ( powiedział, tylko nie był tego w żadnej części. Tak tylko mówię) Chcę nauczyć się go kontrolować. Być gotowym do kolejnego starcia z blondynem. Do tego potrzebny mi nauczyciel."
Złożyłem zeszyt i zamyśliłem się. Jedynymi ludźmi, którzy mogą mnie czegokolwiek nauczyć, to moja rodzinka. Pierwszym, o którym pomyślałem był mój stryj, on na samym początku pokazał mi jego quirk.
Wybiegłem z toalety, rozwalając przy tym drzwi. Szukałem stryja, najpierw chciałem poszukać w jego pokoju, ale coś mi mówiło, żeby tam nie wchodzić. Nie po ostatnim wydarzeniu... Wtedy szło się udusić. Nie chcę tego znów przeżyć, ale muszę sprawdzić. Uchyliłem lekko drzwi i zauważyłem, że go tam nie ma. Uff... To gdzie może być?! Wybiegłem na salę treningową, a tam patrze! Stryj ulepsza tarcze do żucania! Jemu to się chyba nie znudzi...
- Heeej! Stryju!- zawołałem do niego. Odwrócił się tak powoli, że aż mnie dreszcze przeszły. Tak jakbym mu przeszkadzał w jakiejś ważnej sprawie i nie chciał żebym tu był. Potem się rozpromienił, ale jakoś tak sztucznie. Niczym jakiś ninja znalazł się tuż przy mnie. O dziesięć centymetrów od mojej twarzy. Wlepił we mnie swoje czerwone oczy i się uśmiechnął.
- Cóż byś chciał mój KOCHANY bratanku?- zabrzmiało to dość dziwnie. Nacisnął na ,,kochany,, czyli użył sarkazmu albo naprawde nie chciał żebym mu przeszkadzał. Chyba wolałbym być teraz gdzieś indziej. Próbowałem odwrócić wzrok, ale jego oczy tak bardzo przyciągały. Odsunąłem się trochę i zaczerpnąłem powietrza.
- Ostatnio dużo myślałem o dotychczasowych walkach z blondynem i wywnioskowałem, iż nie potrafię się bronić, ani przypuścić ataku.- mówiłem powoli.
- No z pewnością masz rację...
- Ale w galerii objawiła się moja moc. Przynajmniej tak przypuszczam, że to była moja moc. Sam widziałeś.
- I co zamierzasz z tym zrobić?- spytał. Wyglądał jakby tylko o jedno błagał ,, Błagam! Tylko, żeby nie kazał mi sie trenować!! Błagam!!,, No tak jakoś. Jeśli dobrze wypatrzyłem, to zawiodę jego błagania.
- Chcę, żebyś nauczył mnie panowania nad tą mocą.- odwrócił się i zrobił jakiś dziwny taniec w miejscu, a potem krzyknął w niebo ,, DLACZEGO?!,, i znowu się do mnie odwrócił.
-Noooooooooooooooooooooooooo... Dobra.- zgodził się? Na serio? Nie wiem czy czegoś złego nie planuje. Muszę uważać.
- Fajnie- miałem już iść sobie, ale mnie zatrzymał.
- Nie licz na to, że nauczę cię wszystkiego o twojej mocy. Prawie jej nie znam. Dzisiaj nie mam czasu.- nie zasmuciło mnie to. Pokiwałem głową i ruszyłem w poszukiwaniu trenera walki w ręcz. Bo kto jak nie mama!? Wow! Ona chyba potrafi najlepiej. Jak ostatnio widziałem, gdy żuciła nożem w blondyna. Oczywiście zobaczyłem tylko ten jeden ruch, bo straciłem przytomność. Czekaj. W sumie żucała z dystansu....hmmmm, ale skoro żucała nożem, to nim walczyć pewnie też umie!
Po moich godzinnych poszukiwaniach, znalazłem ją! ........na dworze......w sensie w tym samym miejscu gdzie stryj......taaaa.... Wieszała pranie. Poerwszy raz ją widzę w takim stanie! Żeby wieszać pranie?! DOBROWOLNIE?! Nieee.... Pobiegłem do niej i skoczyłem na plecy. Wpadła w koszyk z ubraniami. Ojjjć!
- Co tam?- ona nawet zła nie jest?! Wow... Ma silne nerwy jak na dom debili...
- Cz nauczyłabyś mnie walki w ręcz?-zrobiłem maślane oczy. Nie wiem czemu, ale oblizała wargi... Eeeee...- Czemu się oblizujesz?
- To widać?! No, bo zrobiłeś mi apetyt na masło. A wracając do.... Nauczę cię z wielką radością! Tylko nie teraz.- poczochrała mi włosy i wstała z miski. Hmmm.. Dopiero teraz zauważyłem, że jest prawie tego samego wzrostu co ja. A jest moją matką...Nie ważne.
Podskakuję sobie w stronę baru, bo tam za pewne spotkam ojca! Mam co do niego pewne plany. Hehe. Wchodzę przez drzwi i mina mi zjeżdża w dół. Myje szklanki.....myje szklanki po raz tysięczny dzisiaj. On ma jakąć niewyleczalną chorobę na kurz?! Może jakąś alergię...? Zbliżam się do niego, a on zaczyna kręcić głową i odsuwać się w stronę kuchni. Zastąpiłem mu drogę i dumnie się wypiąłem.
- Ojcze, czy nauczysz mnie defensywy?- no tak.... To było moim planem.
- Nie masz nic lepszego do roboty...?- ej! To nie fair! Ja pierwszy zadałem pytanie!
- Nie! A więc....?- czekałem, czekałem i się doczekałem. Wziął głęboki oddech jakby mówił ,, Wpakuję się w niezłe tarapaty" ale mam to gdzieś. Zależy mi na tej nauce.
- Tak, nie teraz.- bez jakiegokolwiek dopowiedzenia..., wycierał te szklanki, znowu... No to se poszedłem, a co, mam patrzeć jak ojciec szklanki wyciera? Hehehe... Wiecie kto mi został? No dawajcie! TYTYTYRYTY! SZFAGIER! Yay!
Szukam go, szukam i szukam. No nie mogę znaleźć! Gdzie on się podział?! Nigdzie go nie ma! Patrzyłem wszędzie! Na podwórku, w jego pokoju, we wszystkich pokojach, przy barze! Wszędzie! Zostało mi tylko jedno miejsce. Kuchnia.
Wchodzę tam, rozglądam się. Widzę! Przy zmywaku! Narodził się w mojej podłej głowie pewien plan. Cicho do niego podbiegłem i z jego dwuch stron uszu klapnąłem rękami. W sensie, że przycedziłem mu w uszy. Wystraszył się. Zaśmiałem się. On wpadł do zlewu. Jego głowa... Jescze bardziej chciało mi się śmiać. Wynurzył głowę i spojrzał na mnie pełnym niwnawiści i pogardy wzrokiem. Już nie było mi tak do śmiechu.
- Dlaczego twoja pusta głowa zachciała mnie zaszczycić swym pobytem tutaj?- wypowiadał te słowa powoli i z pewnym syczeniem. Miał dość mojej osoby, przynajmniej na to wychodziło. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w moje zielone. Czułem jak zamarzam, takie zimne to spojrzenie było.
-Myślałem, czy nie nauczyłbyś mnie ataków z dystansu...- powiedziałem, odwracając wzrok.
- Nieeeeee...
- Dlaczego?!- tylko on mi jeszcze potrzebny! Muszę go jakoś zmusić!
- Podaj mi jeden argument czemu miałbym to zrobić...- dobry jest.
- Odczepię się od ciebie.- coś w nim zaskoczyło. Chyba się ucieszył. Ale ja się nigdy od niego nie odczepię. To co powiedzaiałem było jesnym, wielkim kłamstwem.
- Nie wierzę ci...- kurna! A myślałem, że na to pójdzie! Trzeba coś innego wymyślić.
- No to co byś za to chciał?- nie mam cierpliwości do takich rzeczy.
- Ciszę i spokój. Gdy będziesz się uczył, zamknij mordę, jak będziesz do mnie mówił. Bo to denerwuje...- on się zgodził... Fajnie. Tylko coś mi tu nie pasi... ,,zamknij mordę jak będziesz do mnie mówił,, hmmmm.... Na pewno nie ma nic w tym podejrzanego.
- Okej! ......czekaj... Nie powiedziałeś, że teraz nie możesz! Czyli zaczynamy trening!!!!!- chyba chciał zaprzeczyć, ale złapałem go za rękę i wyciągnąłem na salę treningową. Jestem taki podekscytowany!!! On jednak chyba na odwrót.... Smutne to jego życie...
Zza drzewa wychylił się stryj i krzyknął coś do szfagra na wzór ,, To powodzenia!,,a potem się zaśmiał. Szfagier na niego zawarczał, a tamten się schował. Potem stojący obok mnie gość, podał mi nóż kuchenny. Ale taki do krojenia ziemniaków.
- Żebyś się nie skaleczył.- wielki dzięki!- Teraz daj prawą nogę do przodu i żuć nożem w tamto drzewo- wskazał je palcem- Próbuj dopuki ci się nie uda...- zrobię co w mojej mocy! Pokiwałem głową, bo gdy mówię to go to wkurza. On gdzieś poszedł. Popatrzyłem ze nim, leżał za mną na trawie. Spał... Taa..
Odwróciłem się w stronę drzewa i wywaliłem język dla skupienia. Żuciłem. Nie trafiłem. Spróbowałem tak z jakieś trzydzieści razy, a raz nawet trafiłem w matkę. Uuuuu... Jak syczała! Ale nigdy nie trafiłem w to durne drzewo! Miałem dość. Ostatni raz z zamkniętymi oczami żuciłem i usłyszałem jak coś się gdzieś wbija. To nóż wbił się w drzewo!! Pobiegłem po ten nóż i znowu zamknąłem oczy. Żuciłem! Trafiłem!! Potrząsnąłem szfagrem. Obudził się.
- TRADIŁEM! TRAFIŁEM!
- Zapomniałeś o zasadzie. FAJNIE, że trafiłeś.- to zabrzmiało jak sarkazm- Słuchałem wszystkiego przez cały ten czas i wyszło na to, że umiesz żucać jak nie widzisz. Porada?
- Porada!-chciałem tej porady!
- Nie spinaj się, bo ziemia drży. Żucaj jak leci... Na luzie...- to jest ta porada? To gówno, a nie porada! No, ale trza się zastosować. Gości wstał, dał mi dziesięć bumerangów i sobie poszedł. Miał mnie trenować!! Ej!
- Gdzie idziesz?!-miałem ochotę żucić w niego tym bumerangiem. Tak kusiło...
- Po drugą kawe..... Jedną mi zepsułeś.... Za dużo tego wszystkiego dla mnie...- aha... To zrozumiałe. Żucałem, żucałem i żucałem! Godzinę później wrócił szfagier. Jak tylko wyszedł zza drzwi upuścił kubek z kawą. Ciekawe czemu. Patrzył się jakby ducha albo jakieś monstrum, czy pożar zobaczył. Nie wiem o co mu chodzi... Pomachałem mu. Jaki przerażony.
- Chodź! Skończyłem żucać!- uśmiechnąłem się. Wzdrygnął się i póścił się do mnie biegiem.
- KURNA!!! SKOŃCZYŁEŚ ŻUCAĆ?!?! CHYBA PODPALAĆ PODWÓRKO!!!!!! BIERZ WODĘ I GAŚ!!!!- wykrzyczał. Pożar? Pożar? Jaki pożar? Odwróciłem się i po tym co zobaczyłem, zaczęła mnie parować głowa.... Mina mi się rozjechała....taaaaa... To ja to zrobiłem?
Wszędzie ogień. Drzewa się palą, trawa paruje, matka i stryj latają jak szaloni. Gałęzie spadają... Nawet woda się podpaliła. Wow! To teraz bardziej szczegółowy opis tego ...emmm... CZEGOŚ. Wszystkie tarcze do żucania stanęły w płomieniach, gdzie część z nich była już spalona na popiuł. Świetnie... Stryj mi zrobi wielką karę! Cała trawa stała się czarna, a płot dookoła baru był o połowę krótszy. Drzewa płonęły, noooo tak samo jak uwieszone na nich sznurki z praniem. Wogóle stryj i matka latają po podwórku niczym jakieś debile. Chyba im się fajczą ubrania... Tak mi się wydaje. Szfagier zaczął gasić to wszystko. Porozglądałem się dokładniej. Oo! Tam są moje bumerangi! Trzeba je zwrócić szfagrowi!
Tak więc potruchtałem sobie po nie, nie zwracałem uwagi na walące się na mnie konary i liście. Zebrałem całą dziesiątkę, no i popędziłem do szfagra z wielkim uśmiechem, byłem tak zadowolony z siebie!
- Oddaje!- powiedziałem. On na mnie popatrzył i coś mu się z twarzą zrobiło, bo się wykrzywiła. Wyglądał jakby nie wierzył w to co właśnie usłyszał.
- Ty mi tu nie oddawaj dupowłazie, tylko BIERZ WIADRO I GAŚ COŚ NAROBIŁ!!- łeeeee.... Co za krzykacz i jeszcze mnie obraził! Pobiegłem po wiadro albo lepiej! Po szlauch! Dałem na maximum. Spryskałem nim całe podwórko, za karę też obryzgując szfagra. Będzie mnie obrażał! Kto to widział?!
Potem czekała mnie bardzo, bardzo, bardzo, bardzo długa reprymenda. Dali mi karę. Przez dwa rąbane tygodnie mam stać na zmywaku! Paskudztwo! Sypały się skargi, ale na koniec uspokoili się trochę. No z pewnością musiałem jeszcze naprawić płot, którego w sumie już nie było. Czyli trzeba kupić nowy.
- Dobra....przez najbliższe kilka dni nie wolno ci żucać bumerangami....- rzekł stryj. Miał przypaloną skórę i lekko spalone ubranie. Matka kiwała głową twierdząco. Z resztą wyglądała tak samo jak stryj.
- Stżesz się...- uuuuu...bo szfagier zawsze musi coś dodać.. Dobra.. Nie zawsze, ale to niczego nie zmienia!
- No dobrze, już dobrze.... Wracamy do baru?- uspokoiłem sytuację.
Wróciliśmy. Wszyscy się porozchodziliśmy do pokojów i tyle.. No cośtam se porysowałem. Porobiłem zdjęcia śpiącemu szfagrowi i stryjowi, na co oni ganiali mnie po całym barze. Życie! Po prostu życie! Znowu nie spałem, myślałem o kolejnych treningach, które nie nastąpią za wcześnie. No i....co więcej? Pomogłem ojcu w myciu szklanek...
PER BAKUGO
Co za gówno! Siedziałem w tej szkole bez żadnego powodu! Już dawno mogłem z niej wyjść, bo nasz idiotyczny nauczyciel spał całą lekcję! Świetnie! Zaburczało mi w brzuchu.
- Jessssśść...- oo! Zapomniałem, że w mojej głowie dalej jest ten wkurzający głos. Co za niespodzianka.... Prawda?
- Zaraz coś zjem. Cierpliwości.- byłem głodny. Nie dało się ukryć... Wlazłem do domu i od razu słyszę krzyk.
- DO GARÓW KAPISZONIE!! TERAZ!!- nooo... I jeszcze moja świetna matka. Zrobiłem te naczynia. Ochydne... Trzeba było z sitka te resztki jedzenia powyciągać. FFuu... Zjadłem patelnie spalonych pierogów i położyłem się w łóżku.
- Zaaa dużoooo...ssssss...- przerywa mi tak ważny sen?
- Zamknij japę! Spać mi się chce!- zamknął się. No to cisza i spokój. Tak jak lubię...
HEJO, HEJO! WIEM, ŻE DOSYĆ DŁUGO CZEKALIŚCIE NA CZĘŚĆ, ALE JUŻ JEST. DALEJ CHORA JAK RESZTA... NO TO NAPISZCIE COŚ W KOMENTARZU, ZOSTAWCIE GWIAZDKĘ, A BĘDZIE FAJNIE... TAK PO PROSTU....
TUTAJ WYJAŚNIENIE, JAKBY KTO NIE WIEDZIAŁ.
*OFENSYWA: ATAK
*DEFENSYWA: OBRONA
EJ! EJ! EJ! OBEJRZYJ SE FILMIK Z POCZĄTKU! MUZA ROZWALA SYSTEM!
NAPRAWDĘ NIE WIEM JAK DEKU PODPALIŁ DZIESIĘCIOMA BUMERANGAMI CAŁE PODWÓRKO...
KTOŚ SIĘ SPODZIEWAŁ, ŻE DABI UMIE GOTOWAĆ.....? JEŚLI JUŻ O NIM MOWA TO PROSZĘ RYSUNECZEK. HŁE, HŁE, BO CZEMU NIE?
NO I TUTAJ KOLEJNY. BARDZO MI SIĘ PODOBA TA POSTAĆ. TAK NO....EEE FAJNY JEST.
PS. TO JEST W SEGREGATORZE, W FOLII Z INNYM RYSUNKIEM, BO MI TYCH FOLIJEK BRAKUJE. JAK MOŻE KTOŚ ZAUWAŻYŁ Z TYŁU PISZE ,,KACCHAN,, ALE TEN RYSUNEK NIE JEST NA TERAZ:3
JA PRZEPRASZAM, ŻE JESZCZE NIE WSTAWIŁAM TEGO RYSUNKU Z NUMERKAMI, ALE CIĄGLE MNIE Z KOMPUTERA ZPYCHAJĄ I SIEDZĘ NA TABLECIE. ZOSTAŁO MI TYLKO POKOLOROWANIE, TAKŻE PROSZĘ O CIERPLIWOŚĆ! PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM!!!
PA POLSKIE KARTOFLE!
AHA.....TO MOJA ULUBIONA POSTAĆ Z SOUL EATER. DEATH THE KID. ZROBIŁAM SE ZAWIESZKE.
PAPATKI!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro