Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Innsbruck - 4 styczeń

Rozdział miał być 4, ale już go skończyłam, to wstawiam wcześniej  😉
Miłego czytania 😊
*******************************

Do Austrii dotarłam drugiego stycznia, a podróż trwała niecałe dwie godziny. Wysiadłam na peronie zmęczona i głodna, ale tu mogłam w końcu odetchnąć pełną piersią. Mogłam czuć się wolna. Pierwsze co wtedy zrobiłam, to wyrzuciłam kartę SIM do najbliższego kosza na śmieci. Gdy wyszłam z budynku dworca, wiedziałam, że muszę kupić sobie do jedzenia, chociażby bułkę, żeby nie zasłabnąć, więc ruszyłam do najbliższego sklepu. Później przemierzałam ulice Innsbrucka, delektując się pieczywem, jakby było co najmniej kawiorem. Człowiek w czasie głodu cieszył się nawet z takich małych rzeczy. Szłam przed siebie, rozglądając się na boki i zastanawiając się, co robić dalej. Musiałam ogarnąć jakiś nocleg, tymczasową pracę, nowy numer oraz okulary, które straciłam podczas Sylwestra. Na szczęście to były najzwyklejsze zerówki, a nie okulary korekcyjne. Załatwianie spraw zaczęłam od kupna nowego numeru, więc weszłam do niewielkiej galerii handlowej, żeby poszukać kiosku, w którym mogłabym kupić nową kartę, ale przede wszystkim musiałam znaleźć jakąś ofiarę, na którą zarejestrowałabym numer. Przyglądałam się ludziom, zastanawiając się, kto miałby w sobie tyle dobroci, że poratowałby mnie. Niestety dwie pierwsze osoby okazały się nietrafione. Jedna powiedziała, że chyba upadłam na głowę, a druga mnie wyśmiała, argumentując tym, że nie chce mieć potem problemów z policją, gdybym dla żartu zgłosiła jakiś atak bombowy. To wszystko miało sens i rozumiałam obawy, ale absolutnie nie chciałam tego robić. Potrzebowałam tylko kontaktu z przyjaciółką. Westchnęłam głęboko, po czym podeszłam do dwójki młodych chłopaków. Wyglądali na studentów i to tych pilnych. Spodnie w kant, staromodna marynarka oraz ulizane włosy pozwoliły mi myśleć, że oni mi pomogą i faktycznie tak było. Zaoferowali, że przenocują mnie w akademiku, a jeden z nich zgodził się zarejestrować numer dla mnie na swoje dane. Nie dowierzałam, że tak ochoczo mi pomagali, ale nie narzekałam. Na początku miałam pewne obawy, tym bardziej że moja ostatnia znajomość z mężczyznami w Garmisch nie należała do udanych, ale nie miałam zamiaru przez to unikać ludzi. Popełniłam wtedy błąd, który oni wykorzystali. Wiedziałam, że drugi raz nie postąpię tak samo.

***

Przeciągnęłam się, ziewając szeroko, po czym skrzywiłam się lekko. Spanie na dmuchanym materacu plażowym nie należało do najwygodniejszego, ale grunt, że miałam gdzie spać. Tym bardziej w sytuacji, w jakiej się znalazłam. Wczoraj dopadła mnie karma i tak, jak wcześniej ja kradłam, tym razem okradziono mnie. Ryczałam przez dobrą godzinę, gdy wróciłam do  akademika i z przerażeniem odkryłam, że mój plecak był otwarty, a w środku nie było portfela. Straciłam całą kasę, którą zarobiłam. Dobrze, że miałam coś w kieszeni, bo byłabym kompletnie bez środków do życia, a tak miałam, chociaż te marne czterdzieści euro.
Podrapałam się po policzku, spoglądając na pogrążonych we śnie chłopaków, którzy do późnych godzin się uczyli. Oni naprawdę byli kujonami. Nie, żeby to było coś złego, ale jeszcze mieli wolne na uczelni, a tymczasem zakuwali, jakby dzisiaj czekał na nich arcyważny egzamin. Trochę było mi ich żal, bo zamiast się bawić, to siedzieli nad książkami. No trochę też gadaliśmy i pewnie dlatego ślęczeli potem nad notatkami do późnych godzin, bo jakbym ich nie zagadywała, to skończyliby wcześniej, ale po tym, co mnie spotkało, musiałam z kimś pogadać.
Wstałam cicho, po czym przeszłam do niewielkiej łazienki. Zdjęłam z kaloryfera przeprane w misce ubrania i założyłam je na siebie, by chwilę później umyć się oraz uczesać. Cudownie było mieć na sobie pachnące ciuchy. Wcześniej, gdy na szybko je przepierałam, to tylko w wodzie, a teraz moi nowi znajomi pożyczyli mi płyn do prania. Różnica kolosalna, mogłam bez problemu wyjść do ludzi, bez obaw, że brzydko pachniałam. Wróciłam do pokoju i usiadłam na krześle przy biurku, biorąc komórkę do dłoni.

Do Miriam: wstawaj, stara ruro

Wysłałam SMS-a do przyjaciółki, żeby wiedziała, że byłam już na nogach.

Od Miriam: o nadal żyjesz, jak miło 😏

Przewróciłam oczami, odczytując wiadomość od niej. Gdy usłyszała, że nocuję w akademiku z obcymi chłopakami, nasłuchałam się trochę, ale w końcu udało mi się ją przekonać, że oni byli naprawdę spoko.

Do Miriam: daj spokój, to są dwa niegroźne kujony

Od Miriam: mimo wszystko uważaj na siebie. Kiedy w ogóle wracasz?

Westchnęłam cicho, zamyślając się na chwilę, po czym przygryzłam wargę, odpisując na wiadomość.

Do Miriam: dobrze wiesz, że może za jakiś miesiąc. Nie ma szans, żebym wcześniej się tam pojawiła.

Od Miriam: tęsknię 😭

Do Miriam: ja też 😙 Jak w ogóle sytuacja?

Od Miriam: chyba powoli odpuszczają. Coraz mniej ludzi jest

Do Miriam: i dobrze

Od Miriam: a jak tam Markus? 😏

Do Miriam: bardzo zabawne 😑 Ciekawe, czy próbował dzwonić na tamten numer i już wie, że jest nieaktywny.

Od Miriam: będzie mu smutno z tego powodu 😔

Do Miriam: a mnie nie. Niech spada, przyczepił się do mnie, jak rzep do psiego ogona

Od Miriam: ma dobre serduszko 🤣

Do Miriam: bardzo zabawne 🤨 Nie wiem, jak dzisiaj wejść na skocznię 😔

Od Miriam: tak, jak w Garmisch? Wmieszać się w tłum?

Do Miriam: Boję się drugi raz próbować tego samego

Od Miriam: to nie pozostaje ci nic innego, jak przed konkursem odnalezienie skoczków i poproszenie ich, żeby cię przemycili 😏

Do Miriam: to nie głupi pomysł, ale ma jedną wadę

Od Miriam: Eisenbichler

Do Miriam: dokładnie

Od Miriam: odezwę się później, bo matka mnie woła

Do Miriam: pozdrów ją ode mnie 😆

Od Miriam: ty masz naprawdę nierówno pod sufitem

Zaśmiałam się pod nosem, odczytując wiadomość, by następnie zablokować telefon. Rozejrzałam się po niewielkim pokoju, po czym wstałam z krzesła i podeszłam do lodówki. Chłopcy mówili, że mogę się rządzić, więc miałam zamiar z tego skorzystać. Wyjęłam masło i szynkę, wzięłam leżący na regale chleb i zrobiłam sobie kanapki. Miło było zjeść coś w ciepłym pomieszczeniu, nie trzęsąc się z zimna. Chwilę później zaczęli przebudzać się moi nowi koledzy. Najwyższa pora, bo nie chciałam wychodzić bez pożegnania. Teoretycznie po konkursie miałam tu wrócić. W praktyce nie wiedziałam, czy jednak nie pojadę gdzieś dalej. Moje plany zmieniały się z godziny na godzinę, więc różnie mogło być.

*

Szłam przy skoczni, przeklinając ziąb. Miałam wrażenie, że za chwilę zamarznę. Szukałam jakiejś dziury w ogrodzeniu, żeby dostać się na teren obiektu, ale miałam wrażenie, że przezornie wszystko połatali przed turniejem. Nawet tam, gdzie rosły krzaki, płot był w całości, a naprawdę chciałam obejrzeć ten konkurs. Poza tym miałam coś do udowodnienia mojej przyjaciółce, z którą założyłam się, że obejrzę cały Turniej na żywo. Byłam już na półmetku i nie miałam zamiaru rezygnować.
Zaklęłam pod nosem, gdy się potknęłam, przez co wylądowałam w śniegu. Wstałam na nogi i otrzepałam się dokładnie, żeby ubrania mi nie przemokły. Chodzenie w mokrych ciuchach przy minusowej temperaturze to było ostatnie, czego chciałam. Z wrogością spojrzałam na wystające korzenie, znajdujące się pod cienką warstwą śniegu, by chwilę później uśmiechnąć się szeroko, gdy zauważyłam, skąd wychodziły. Patrzyłam na krzaki i naruszoną przy nich siatkę. Rozejrzałam się dookoła, po czym podeszłam do ogrodzenia i zaczęłam jeszcze bardziej je niszczyć, żeby móc się zmieścić. Syknęłam z bólu, gdy wystający drut wbił mi się w dłoń. Na szczęście miałam rękawiczki, które zamortyzowały to trochę, jednak, mimo wszystko dorobiłam się niewielkiej rany. Westchnęłam głęboko, zakładając z powrotem rękawiczkę, po czym kontynuowałam niszczenie ogrodzenia, a kilka chwil później na kolanach przeszłam na drugą stronę. Wstałam, strzepując śnieg i uśmiechając się szeroko, ale po chwili moja mina zrzedła, gdy zorientowałam się, że czekała mnie przeprawa w dół obiektu i musiałam zrobić to tak, żeby nikt mnie nie zauważył. Założyłam kaptur na głowę i skradałam się jak złodziej. Im niżej byłam, tym bardziej się denerwowałam, bo kręciło się coraz więcej osób odpowiedzialnych za obiekt. Przeklęłam w myślach, gdy okazało się, że ta trasa nie prowadziła na trybuny, tylko na teren, gdzie znajdowali się skoczkowie, ale nie miałam już odwrotu, zresztą nawet nie miałam zamiaru wracać się tam, skąd przyszłam. Tak więc zdjęłam kaptur z głowy, poprawiłam okulary na nosie i ruszyłam przed siebie, próbując zapanować nad szybko bijącym sercem. Byłam zdenerwowana, że za chwilę ktoś się do mnie przyczepi i wezwie policję. Postanowiłam ustawić się gdzieś na uboczu, skąd mogłam podziwiać konkurs. Jednak mijając kilka osób, uzmysłowiłam sobie, że wszyscy wokół mają przewieszone przez szyję identyfikatory, oprócz mnie. Wiedziałam, że muszę coś wykombinować, bo ktoś wcześniej czy później zainteresuje się tym. Rozejrzałam się dyskretnie po ludziach i otoczeniu. Zmrużyłam oczy, gdy zauważyłam leżącą przy jednym z domków otwartą torbę z napisem Press, z której wystawała akredytacja. Poczułam, że to była dla mnie szansa, tylko musiałam jakoś ją stamtąd wyciągnąć. Po chwili ruszyłam w tamtym kierunku niepewnym krokiem.

— Widziałaś gdzieś Pertile? — Wzdrygnęłam się, gdy zagadał do mnie jakiś mężczyzna. Pokręciłam głową, na co on poszedł dalej.

O mało nie dostałam przez niego zawału. Spojrzałam w prawo, gdzie rozgrzewali się szwajcarscy skoczkowie. Nie mogłam uwierzyć, że znowu miałam ich wszystkich na wyciągnięcie ręki. Szkoda tylko, że tym razem musiałam być niczym duch. Po chwili potrząsnęłam głową, wracając na ziemię, bo miałam zadanie do wykonania. W końcu dotarłam pod domek i ustawiłam się przy bocznej ścianie tak, żeby nikt mnie nie zauważył. Kucnęłam, po czym wychyliłam się lekko. Do domku wchodził właśnie jakiś dziennikarz, więc szybko przylgnęłam do ściany, robiąc niezadowoloną minę. Po chwili znowu się wychyliłam i wyciągnęłam rękę przed siebie, by następnie chwycić zwisającą z torby smycz. Pociągnęłam ją i uśmiechnęłam się szeroko, oddychając z ulgą, gdy pewnie trzymałam w dłoni skradziony identyfikator. Spojrzałam na plakietkę, kolejny raz uśmiechając się, bo na szczęście identyfikator należał do kobiety.

— Co tam, Alexa? — Zastygłam w bezruchu, słysząc przy sobie męski głos.
Niepewnie zwróciłam głowę przed siebie i wtedy zauważyłam nogi. Po chwili uniosłam głowę, napotykając wzrok Eisenbichlera. Stał nade mną z założonymi na klatce piersiowej dłońmi i patrzył na mnie zmrużonymi oczami. Przeklinałam w myślach fakt, że przyłapał mnie na kradzieży. Jak to możliwe, że go przegapiłam? Że nie zauważyłam go wcześniej? Przecież uważnie rozglądałam się na boki, a mimo wszystko nie dostrzegłam go nigdzie. Wstałam na nogi, mocno przełykając ślinę, po czym uśmiechnęłam się krzywo.

— A może powinienem zapytać: Co tam... Elisabeth? — dopytywał, chwytając w dłoń trzymany przeze mnie identyfikator i odczytując z niego imię, po czym przeniósł na mnie wzrok.
Stałam i milczałam, bo kompletnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam, że paliłam się ze wstydu.

— Chociaż najpoprawniej byłoby zapytać: Co tam, Leoni? Prawda? — Uniósł brew, patrząc na mnie wymownie.

Przestałam oddychać, gdy wypowiedział to imię. Już wcześniej podejrzewałam, że znał moją prawdziwą tożsamość, ale nie chciałam w to uwierzyć. Jednak teraz miałam pewność, że wiedział, że to ja byłam tą poszukiwaną dziewczyną.

Nie nazywałam się Alexa Weis. Nie miałam dziewiętnastu lat i nie mieszkałam w Durach.

Byłam Leoni Heissler, miałam niespełna osiemnaście lat i pochodziłam z Scheidegg, a kilka tygodni temu uciekłam z domu.

— Kiedy się zorientowałeś? — zapytałam cicho.

— Już przy pierwszym spotkaniu wydawało mi się, że gdzieś widziałem twoją twarz, ale nie byłem pewny. Przez te obcięte włosy i okulary na nosie wyglądasz trochę inaczej. Tamtego wieczora długo potem wpatrywałem się w zdjęcie, które krąży po Internecie, żeby znaleźć podobieństwo. Po sylwestrze w Garmisch miałem już pewność, gdy zobaczyłem cię bez okularów.

— Dlatego powiedziałeś mi o tych znalezionych rzeczach w lesie? Chciałeś sprawdzić, jak zareaguję? — zapytałam, na co przytaknął, a ja cicho westchnęłam.

— Wiesz, że muszę powiadomić policję?

— Nie, nie możesz tego zrobić. — Zaprotestowałam od razu. Zaczęłam panikować, gdy to powiedział.
— Pozwól mi stąd zniknąć. Zapomnij, że kiedykolwiek mnie spotkałeś.

— Chyba sobie żartujesz. Szukają cię w całych Niemczech i mam siedzieć cicho? — dopytywał z niedowierzaniem. — Sumienie mi na to nie pozwala. Poza tym jesteś niepełnoletnia

— Za niecały miesiąc będę miała osiemnaste urodziny. — Spojrzałam na niego błagalnie. Nie mogłam teraz wrócić do domu.

— A do tej pory, co? Będziesz się włóczyła po kraju, a nawet poza nim i okradała ludzi? Obowiązek szkolny mówi ci to coś? — Patrzył na mnie wymownie.

— Błagam, pozwól mi odejść — powiedziałam drżącym głosem.

— Nie ma mowy. — Zaprzeczył pewnie, chwytając mnie za nadgarstek. — Zgłaszam policji, gdzie jesteś — dodał, wyciągając z kieszeni telefon. — Nie rozumiesz, że twoi rodzice szaleją z niepokoju?

— No tak, ojciec stracił przecież worek treningowy — odezwałam się, a Markus spojrzał na mnie, mrużąc oczy.

— Co masz na myśli?

— To — powiedziałam, wyswobadzając rękę. Uniosłam kurtkę wraz ze swetrem i koszulką, przez co odsłoniłam bok, na którym widniało ogromne zasinienie. Po chwili opuściłam ubranie w dół, żeby podciągnąć rękaw na prawej ręce.
— I to — dodałam, pokazując kolejne ślady.

— Co to jest? — zapytał, patrząc na moje przedramię, po czym przeniósł wzrok na mnie.

— Na boku mam ślady po tym, jak upadłam na szafkę, kiedy ojciec mnie popchnął, a ślady na ręce są od przypalania papierosem. Dla niego byłam tylko osobą, na której mógł się wyżywać, nikim więcej — mówiłam, a Eisenbichler w milczeniu lustrował moją twarz. — Od matki nigdy nie dostałam wsparcia. Miałam nawet wrażenie, że oddychała z ulgą, że na mnie się wyżywał, bo ona wtedy miała spokój.

— Nie mogłaś tego zgłosić na policję? — zapytał, a ja cicho westchnęłam.

— Może i mogłam, ale co by to zmieniło?

— Wszystko. Zamknęliby go. — Parsknęłam śmiechem, słysząc to. Chyba żył w utopijnym świecie.

— Tak, byłego komendanta i przyjaciela obecnego komendanta by zamknęli. Czekaj, bo ci uwierzę — powiedziałam ironicznie.

— Oczywiście, przecież nie ma znaczenia, kim jest, czy był. Wszystkich traktuje się tak samo.

— Naprawdę? To wyobraź sobie, że zgłosiłam sprawę. Konsekwencję mojej decyzji widziałeś przed chwilą. — Patrzyłam, jak Markus mocno zaciska szczękę.
Spoglądał na mnie zamyślony, analizując to wszystko, co przed chwilą widział i usłyszał. Miałam nadzieję, że pozwoli mi odejść. Nagle rozbrzmiał dźwięk komórki Eisenbichlera. Brunet odebrał połączenie, zapewniając kogoś, że za chwilę wróci.

— Porozmawiamy po konkursie? — Zwrócił się do mnie, chowając komórkę do kieszeni. Patrzyłam na niego, zastanawiając się, co zrobić, ale ostatecznie przytaknęłam głową.
— Przyrzeknij, że nie uciekniesz tak, jak w Oberstdorfie — dodał po chwili. — Inaczej od razu zgłaszam na policję to, że cię widziałem. Szybko cię znajdą.

— Okey — odezwałam się.

— Przyrzeknij mi. — Naciskał na mnie.

— Obiecuję, że nie ucieknę.

— Oddaj to — powiedział, wyrywając mi skradziony identyfikator.
Wychylił się zza domku i rzucił plakietkę na torbę. Po chwili sięgnął do kieszeni od kurtki, z której wyciągnął inny identyfikator i przewiesił mi go przez szyję. Spojrzałam na plastik, odczytując napis.

— FIS FAMILY Markus Eisenbichler. — Przeniosłam wzrok na niego, unosząc brew. — Zawsze nosisz takie coś przy sobie?

— Tak, nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się na poszukiwaną nastolatkę — odparł, a ja zagryzłam wargę.

— Proszę, nie wydaj mnie — powiedziałam błagalnie. — Nie mogę wrócić do domu.

— Pogadamy po konkursie. Tylko pamiętaj, uciekniesz, to cię zgłaszam. — Przytaknęłam, po czym patrzyłam, jak skoczek oddalał się ode mnie w stronę domku.

Wypuściłam przeciągle powietrze z płuc, zwieszając głowę. Byłam w pułapce. Nie wierzyłam, że dałam się złapać. Mogłam odpuścić ten głupi konkurs, to nie. Miałam za swoje. Przez moment pomyślałam o tym, żeby uciec, ale szybko zrezygnowałam z tego planu. Markus podałby mój aktualny rysopis i od razu posprawdzaliby okoliczny monitoring. Nawet gdybym wsiadła do pociągu, to przecież na stacjach kolejowych były kamery. Wiedzieliby, gdzie wysiadłam. Przygryzłam wnętrze policzka, po czym rozejrzałam się dookoła. W oczy rzuciło mi się miejsce, gdzie mogłam spokojnie sobie stać i oglądać konkurs. Nie chciałam już kombinować. Zastanawiałam się, o czym chciał rozmawiać ze mną Markus. Jednak najważniejsze pytanie, jakie pojawiło mi się w głowie to, czy naprawdę nie zgłosi tego, że mnie widział.

*

To był chyba jedyny konkurs, który oglądałam bez emocji. Nie cieszyło mnie nawet kolejne podium rodaka. W pewnym momencie kompletnie się wyłączyłam i nie skupiałam na rywalizacji, bo moją głowę ciągle zaprzątała myśl o tym, co zrobi Eisenbichler. Chciałam, żeby po prostu puścił mnie wolno, żeby pozwolił mi odejść. Nie chciałam wracać do domu. Tam nie miałam życia. Uciekłam, bo już nie dawałam sobie rady, a obojętność mojej matki była dla mnie druzgocąca. Nie pomagała mi. Gdy ojciec mnie bił, to po prostu zamykała się w sypialni, a gdy ostatnio postanowił przypalić mnie papierosem, to wyszła z domu. Mój krzyk był tak donośny, że nie chciała go słuchać i najzwyczajniej w świecie poszła sobie, zostawiając mnie na pastwę tego tyrana. Teraz ojciec robił wielką szopkę, jak to się o mnie martwi i niepokoi. Był hipokrytą.

*

Wpatrywałam się w Markusa, który po konkursie szedł w moją stronę. Z daleka było widać, że myśli nad tym, co ze mną zrobić.

— Idziemy — powiedział, stając naprzeciwko mnie.

— Dokąd?

— Niedaleko jest restauracja. Tam pogadamy — odparł, a ja zacisnęłam usta.
Nie chciałam z nim rozmawiać, bo wiedziałam, że będzie mnie namawiał do powrotu do domu. Przecież był policjantem i dla niego liczyło się to, żeby sprawa została zamknięta. A że ja miałabym przez to piekło? To go zapewne nie obchodziło.

— Nie wracasz do hotelu? — zapytałam, żeby tylko przeciągnąć wszystko w czasie. Żyłam nadzieją, że zaraz ktoś go zawoła, a ja będę mogła odejść.

— Potem ktoś po mnie podjedzie. Powiedziałem trenerowi, że muszę z kimś pilnie porozmawiać.

Wypuściłam przeciągle powietrze z płuc, bo on już wszystko sobie zaplanował. Nie pozostawało mi nic innego, jak potulnie z nim pójść i wysłuchać tego, co miał mi do powiedzenia. Szłam przed siebie z tylko jedną myślą, że jeśli będzie mnie namawiał do powrotu albo zgłosi policji to, że aktualnie przebywam w Austrii, to nic mnie nie powstrzyma i najzwyczajniej w świecie ucieknę od niego. Niech mnie szukają, przeglądają monitoringi, zrobią nowe portrety z moim aktualnym wizerunkiem, proszę bardzo. Ale nie miałam zamiaru wracać do domu.

*

Gdy weszliśmy do lokalu, rozejrzałam się nerwowo po jego wnętrzu. Nie mogłam wykluczyć tego, że w środku mogła czekać policja. Jednak nie dostrzegłam nikogo podejrzanego. Nawet nikt na nas nie zwrócił uwagi, chociaż do środka wszedł właśnie Eisenbichler. Pokazał mi ręką stolik na końcu sali, więc ruszyłam w jego kierunku, by chwilę później przy nim usiąść.

— Co chcesz do jedzenia? — zapytał, biorąc do dłoni menu.
Zajrzałam do karty dań i zrobiłam skrzywioną minę.

— Nie jestem głodna — powiedziałam, zamykając menu, by następnie odłożyć je na bok.
Może to było kłamstwo, bo skręcało mnie z głodu, ale ceny były zbyt wygórowane na moją skromną kieszeń. Musiałam mieć coś na później, chociażby na bilet na pociąg, bo wierzyłam, że po rozmowie z Markusem pójdę w swoją stronę.

— Wybierz sobie coś. Ja stawiam — odezwał się, spoglądając na mnie.

Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam kolejny raz wziąć czegoś od niego. Teraz już wiedziałam, dlaczego w Oberstdorfie przeniósł mi najpierw herbatę, a potem kakao i rogalika. Domyślał się, że byłam zaginioną Leoni, więc chciał, żebym wypiła coś ciepłego i coś zjadła. Nie chciał, żebym chodziła głodna. Nie mogłam zgodzić się na to, żeby za mnie płacił, bo pokazałabym mu, że sobie nie radziłam. A że taka była prawda? Nie musiał o tym wiedzieć.

— Nie jestem głodna. — Powtórzyłam, na co on przytaknął.
Rozejrzał się po sali, żeby zlokalizować kelnerkę, która od razu do nas podeszła.

— Co dla państwa? — zapytała, uśmiechając się lekko.

— Ja poproszę sałatkę z tuńczykiem i herbatę, a dla pani herbata i burger.
Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, że ja nic nie chcę i w tym samym czasie spojrzał na mnie Eisenbichler.
— Podwójny ser? — zapytał od niechcenia, a ja ze zrezygnowaniem zamknęłam usta. Milczałam, zaciskając zęby, a Markus przeniósł wzrok na kelnerkę.
— Z podwójnym serem. Dziękujemy — powiedział, na co dziewczyna przytaknęła i odeszła od nas.

— Mówiłam, że nie jestem głodna.

— A ja mówiłem, że stawiam — odparł, patrząc na mnie wymownie. — Głupi nie jestem, żeby ci wierzyć, że nie chce ci się jeść.
Westchnęłam cicho, spuszczając wzrok na stół.
— Dlaczego uciekłaś z domu? — Spojrzałam na niego, zastanawiając się, co mu powiedzieć.

— Bo chciałam, żeby moje piekło w końcu się skończyło — odezwałam się po chwili. — Po osiemnastce będę mogła pójść w swoją stronę, ale będąc pod jednym dachem z tym potworem, nie miałam pewności, że jej dożyję.

— Ktoś wie, gdzie aktualnie przebywasz?

— Moja przyjaciółka. Tylko w niej miałam oparcie. Przez kilka dni ukrywała mnie w swoim pokoju, ale pewnego dnia jej mama prawie mnie nakryła, więc musiałam pójść dalej.

— Za co żyjesz? Gdzie śpisz? — Gdy zadawał kolejne pytania, wiedziałam, że czekało mnie solidne przesłuchanie.

— Od czasu do czasu złapię jakąś fuchę na kilka godzin w barze albo restauracji, a z noclegiem to różnie. Czasem ktoś się zlituje i przenocuje mnie w jakiejś kanciapie. Aktualnie śpię w akademiku. No i są jeszcze dworce — mówiłam, a Markus skrzywił się, słysząc o dworcach.

— I przez ten cały czas nikt cię nie rozpoznał?

— Sam mówiłeś, że nie byłeś pewny czy to ja. — Wzruszyłam ramionami. — Poza tym każdy oczekuje dziewczyny z długimi, czarnymi  włosami, a nie ściętej na zapałkę w okularach na nosie. Zresztą większość i tak już pewnie mnie pogrzebała.

— A te rzeczy w lesie w Scheidegg?

— Spędziłam tam kilka nocy, zastanawiając się, dokąd pójść. Przyjaciółka dała mi namiot. Gdy podjęłam decyzję, żeby pojechać gdzieś dalej, to namiot zabrała, a ja po prostu wzięłam tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy, a resztę tam zostawiłam.

Moment, w którym opuszczałam Scheidegg, był najtrudniejszy. Przez kilka minut stałyśmy z Miriam i się przytulałyśmy. Żadna z nas nie chciała się rozstawać, ale musiałam w końcu ruszyć dalej. Bałam się tego, co mnie potem spotka i jak sobie poradzę.

— Co masz zamiar robić dalej? — zapytał, przez co zastanowiłam się chwilę.

— Chciałam jeszcze obejrzeć zawody w Bischofshofen.

— Możesz być poważna? — warknął poirytowany, na co zagryzłam wargę.
— Ja pierdolę, ty nie żartujesz — odezwał się z niedowierzaniem. — Szuka cię policja w całych Niemczech, a ty po konkursach sobie jeździsz. — Kręcił głową, patrząc na mnie.

W tej samej chwili podeszła do nas kelnerka z jedzeniem. Gdy postawiła przede mną burgera, myślałam, że od razu rzucę się, żeby się w niego wgryźć. Wyglądał i pachniał tak apetycznie, że wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana, przełykając ślinę.

— A dlaczego nie? — odezwałam się po chwili, spoglądając na Eisenbichlera. — Chcę mieć w końcu coś od życia. — Wzruszyłam ramionami.

Markus zaczął jeść swoją sałatkę, zadając mi co rusz jakieś pytania. Odpowiadałam na wszystkie, licząc na to, że gdy usłyszy, że nie idzie mi aż tak źle, to wtedy rozejdziemy się każde w swoją stronę, jakbyśmy się nigdy nie spotkali.
Patrzyłam, jak Eisenbichler jadł, by po kolejnym upomnieniu przez niego, że jedzenie mi stygnie, wziąć w końcu burgera do dłoni i ugryźć kawałek. Byłam w kulinarnym niebie. Nigdy nie sądziłam, że takie najzwyklejsze danie może być takie smaczne. Połykałam kęs za kęsem tak szybko, jakbym się bała, że ktoś może mi to zabrać. Po chwili zerknęłam na Markusa, który trzymał sztućce w dłoniach i przyglądał mi się. To wtedy się opanowałam, bo zdałam sobie sprawę z tego, że rzuciłam się na tego burgera, jakbym tydzień nie jadła, a przecież rano zrobiłam sobie dwie kanapki. Zmieszana spuściłam wzrok na stół, odkładając resztki jedzenia na talerz.

— Czekaj, jak to było? Nie jestem głodna? — Zacytował mnie, na co zagryzłam usta. — Jadłaś coś dzisiaj w ogóle?

— Rano — powiedziałam, na co Markus pokręcił głową.

— Jedz — rzucił w moim kierunku, by następnie kontynuować jedzenie swojej sałatki, zadając mi pytanie, na które nie odpowiedziałam, bo byłam tak  pochłonięta jedzeniem burgera, że po prostu nie słyszałam tego, że Eisenbichler coś do mnie mówił. Dopiero po chwili się ogarnęłam. Kolejny raz zachowałam się, jakbym nie jadła od tygodnia.

*

— Powiedz mi, że teraz będę mogła pójść w swoją stronę — powiedziałam, gdy wypiliśmy drugą tego wieczora herbatę.

— Nie — odparł, przez co przyjęłam kamienny twarz.
Patrzyłam na niego, czekając, aż coś jeszcze powie, ale on nie miał zamiaru zmieniać zdania. W duchu zaczęłam panikować.

— Słucham? Przecież obiecałeś — odezwałam się, oddychając coraz ciężej. — Nie możesz mnie wydać — dodałam, czując, że za chwilę się popłaczę. Kurwa, miesiąc. Został mi miesiąc do tej pieprzonej osiemnastki, a on niszczył teraz mój plan.

— Nic takiego ci nie obiecywałem — powiedział, opierając przedramiona na stole i pochylając się w moim kierunku. Patrzył na mnie wymownie, a ja milczałam. Byłam głupia, że mu zaufałam i opowiedziałam o wszystkim.
— Gdzie masz nocleg? — zapytał, prostując się.

— W akademiku — odparłam cicho.

— Masz tam jakichś znajomych? — Zaprzeczyłam ruchem głowy, a on uniósł brwi.
— Tylko mi nie mów, że śpisz z zupełnie obcymi ci osobami. — Wtedy doszło do mnie, że mogłam skłamać. Mogłam powiedzieć, że miałam tam koleżankę, czy kuzynkę, kogokolwiek, ale teraz już było za późno. — Może jeszcze są to faceci? — Spuściłam wzrok na stół, pogrążając się jeszcze bardziej. — Ja pierdolę, nie wierzę. Mało ci przygód po Garmisch? — pytał podenerwowany.

— To niegroźne kujony. Poza tym...

— Jesteś skrajnie nieodpowiedzialna — przerwał mi. — I mam cię puścić dalej samą? — Przytaknęłam głową, licząc, że mimo wszystko będę mogła sobie pójść.
— Idziesz ze mną — powiedział, odszukując wzrokiem kelnerkę. Gdy dziewczyna do nas podeszła, poprosił o rachunek.

— Nie mogę wrócić do domu — odezwałam się płaczliwym głosem.
— Nie rozumiesz tego? Naprawdę chcesz, żebym wróciła pod dach tego potwora? On mnie zabije po tej akcji. Chcesz mieć mnie na sumieniu? — mówiłam drążącym głosem, po czym pomrugałam kilkukrotnie powiekami, czując zbierające się w oczach łzy. Spuściłam głowę, kiedy kelnerka wróciła z rachunkiem. Eisenbichler uregulował wszystko, po czym wstał z miejsca.

— A kto powiedział, że tam wrócisz? — Spojrzałam na niego, gdy zadał pytanie. Wziął kurtkę z oparcia i założył ją na siebie.

— To, co chcesz zrobić?

— Nie wiem, ale teraz jedziemy do hotelu — powiedział od niechcenia.
— Zbieraj się — dodał po chwili, na co niepewnie wstałam z miejsca. — Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci wrócić do tego akademika? — Spojrzał na mnie wymownie.

— Do hotelu? W sensie do tego, gdzie wy przebywacie? — dopytywałam cicho.

— Tak. I jakbyś mogła się pospieszyć, byłoby fajnie, bo mamy już transport. — Wzięłam kurtkę do dłoni i założyłam ją na siebie, by następnie przewiesić przez ramię plecak.

— Ale jutro rano będę mogła pójść w swoją drogę? — zapytałam, ruszając w stronę wyjścia.

— Muszę pomyśleć — odparł, po czym wyszliśmy z restauracji.
Na parkingu stał już kadrowy bus, za którego kierownicą siedział ich fizjoterapeuta. Zajęliśmy miejsca, a mężczyzna ruszył w stronę hotelu. Siedziałam w aucie, opierając się głową o szybę i zastanawiałam się, co miał zamiar zrobić Eisenbichler. On sam chyba nie miał pomysłu, a mnie przerażała myśl, że w końcu po prostu zgłosi mnie na policję. Byłam przerażona tym faktem.

*******************************

Kolejny rozdział 5 stycznia. Mam nadzieję, że zdążę go napisać, bo mam dopiero połowę 🙈

Finał tej historii przewidziany jest na 6 stycznia (hmm, tego rozdziału nawet nie mam zaczętego 😅, ale może się wyrobię)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro