Rozdział 4
Dobra jest moc, muszę się zebrać i w końcu zejść na dół. Przecież może ich tam nie być, nie? Dobra idę. Schodzę po cichu na dół i słyszę jakieś urywki rozmowy bodajże Briana i mojego brata. Nie zaszkodzi trochę podsłuchać, prawda?
-Nie wierzę, że to Vanessa, ona nie mogła się tak zmienić - och no to uwierz.
Dobra schodzę- pomyślałam.
-Dacie mi jakieś zapasowe klucze do domu?
-Tak jest na komodzie przy wieszakach - odezwał się chyba Edwin ale nie jestem pewna.
-Dzięki - rzuciłam krótko.
Edwin jest czarnowłosym chłopakiem o złotych oczach, przynajmniej jego oczy tak pamiętam ja.
Przy wysepce kuchennej stał jeszcze jeden chłopak podajże Josh ... nie nie nie to był Joseph tak na pewno jestem tego pewna.
-Wychodzę - krzyknęłam i już mnie tam nie było.
Rozglądnęłam się po okolicy , a na telefonie włączyłam moją ulubiona playlistę. Zaczęłam zamówiłam taksówkę i po półtoragodzinnym jeździe wróciłam do tej koszmarnej chałupy. Starałam się wejść jak najciszej więc usłyszałam kawałek rozmowy.
-... co jej powiemy? - zapytał jeden z nich.
-Nie wiem, na pewno nie możemy jej o niczym powiedzieć - o co im chodzi?
-Dzisiaj jest wyścig mam nadzieję, że jesteście gotowi. Myślę, że dzisiaj nie pojawi się ta cała ,,Niepokonana'' bo jest możliwość, że znowu przegramy. Jednak musi ktoś zostać z Vanessą. Jacyś ochotnicy? – o cholera oni gadają o mnie, proszę żeby nikt ze mną nie zostawał, proszę!!!
-Ja mogę zostać – odezwał się ... mój brat???
-Nie Adam ty jesteś najlepszym mechanikiem nie możesz nas zostawić – teraz odezwał się Brian.
Dobra koniec tego dobrego, otwieram delikatnie drzwi i z całej siły nimi trzaskam, a przynajmniej tak żeby usłyszeli. Hahaha jakie mają przerażone miny warto było.
-Hey Van, co tam? – zapytali chórem. To wcale nie jest dziwnę, wcale. Nie dobra to jest strasznie dziwne.
-Pa – odpowiedziałam nawet nie zaszczycając ich moim wzrokiem.
Dobra czas posprawdzać portale społecznościowe. I już ta godzina, czas zbierać się na wyścigi. Tylko jakby się tu wymknąć niezauważalnie z domu. I oto jest pytanie. Idę sprawdzić teren.
- Yyy hey ? – no to się wkopałam Joseph został w domu.
-Hey, reszty nie ma bo yyy poszli... poszli na imprezę, tak tak tak na imprezę – kłamać to ty nie umiesz Josh.
-No spoko właśnie chciałam wam powiedzieć, że też wychodzę się zabawić – powiedziałam beznamiętnie.
-Sory Vanessa, ale nigdzie nie idziesz.
-No chyba cię pojebało idę i koniec – teraz to się naprawdę wkurwiłam.
-Tak mówił twój brat, nie masz wyjścia.
-Pff rzeczywiście idę się przebrać i wychodzę.
-Jeszcze zobaczymy-krzyknął gdy już byłam w połowie drogi.
NAPEWNO NIE ZOSTANE Z TYM HUJEM!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro