XI | Razem do końca
Venus
Rozdział 11
━━━━━━
— Musicie się schować! — krzyknęła Venus przez ramię w stronę Jorge'a i Brendy. Skanowała wzrokiem otaczający ją obszar, a w jej głosie brzmiała wyraźna desperacja.
Rzeź. Tylko tyle nasuwało jej się na myśl, widząc ciągłą strzelaninę.
— Tam się schowacie! — zdecydowała, kiedy jej spojrzenie w końcu wylądowało na kilku skrzyniach ułożonych na sobie nawzajem.
Kiedy uderzyła pierwsza bomba, jasnowłosa wiedziała, że musi wyciągnąć Brendę z namiotu. Nie była pewna, w jakim stanie będzie dziewczyna, ponieważ kilka godzin wcześniej wszystko wskazywało na to, że śmierć jest gotowa zabrać ją w każdej chwili. Teraz jednak wyglądała znacznie zdrowiej, co było ulgą dla trzymającej w ręku pistolet szatynki. Była tym naprawdę zdenerwowana, ale w końcu służył on ochronie i gdyby musiała, użyłaby go.
— Gdzie jest Thomas?
— Był z Teresą na skałach — odpowiedziała pospiesznie stojąca obok niej brunetka. Pierwszym instynktem Venus, gdy rozpętało się o piekło, było jak najszybsze odnalezienie szatyna. Ale kiedy krzyki niewinnych ludzi napłynęły do jej uszu, wiedziała, że musi zapewnić bezpieczeństwo także swoim przyjaciołom. To by zrobił Thomas.
— Tam jest! — Jorge przykuł jej uwagę, wskazując na chłopaka.
— Idę po niego, zostań tutaj. — Szybko wstała, upewniając się, że nic dookoła jej nie zagraża i rzuciła się pędem w jego stronę. — Thomas! — zawołała za nim. Nastolatek natychmiast się odwrócił, a na jego twarzy pojawiła się ulga.
— Jak dobrze, że nic ci nie jest! — Zbliżył się do Venus, obejmując ją mocno ramionami. — Dzięki Bogu, wszystko w porządku.
— Musimy się ukryć, no dalej! — Ręka dziewczyny złapała tę jego. Ruszyli w stronę miejsca, gdzie dziewczyna zostawiła Brendę i Jorge'a, przy okazji starając się unikać pocisków, które zostały wysłane między innymi w ich stronę.
Thomas i Venus przykucnęli obok pozostałej dwójki, patrząc na trwającą bitwę. Strażnicy DRESZCZu byli wszędzie, z bronią znacznie bardziej zaawansowaną niż ta Prawego Ramienia. Obrońcy wolności zostali pokonani. Większość próbowała walczyć, zastrzeliwując niektórych strażników. To była najprawdziwsza rzeź, której wynik wciąż pozostawał zagadką.
— Musimy się stąd wydostać... — stwierdził Jorge, czym zwrócił na siebie uwagę Thomasa i Venus. — Póki jeszcze mamy szansę.
Chłopak porozumiewawczo skinął głową w stronę blondynki.
— Pójdziemy znaleźć resztę. — Był już kilka kroków przed nimi, gdy mężczyzna złapał go za kurtkę, ciągnąc z powrotem z całą siłą.
— Nie! Spójrz... — wskazał, gdzie jest reszta ich przyjaciół. Newt, Minho, Patelniak, Sonya, Harriet i Vince znajdujący się przy pojeździe przeładowywali broń i strzelali w kierunku strażników DRESZCZu.
A potem wszystko runęło.
Jeden z przeciwników rzucił w ich stronę jakiś specjalny granat, dzięki któremu każdy z nich został porażony prądem.
— Nie! Nie! — powtórzyła cicho niebieskooka. To nie mogło się dziać. Nie mogło tak być. Strażnicy zaczęli ich odciągać. Zamknęła oczy, czując krew z przygryzionej wargi.
— Przykro mi, ale musimy się teraz ewakuować, inaczej skończymy tak, jak oni. — Venus nie zawierzała pozwolić, aby ich historia zakończyła się w ten sposób. Byli jej przyjaciółmi i nie było mowy, żeby ich zostawiła. Razem z Thomasem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
— Oni nie szukają was, będziecie bezpieczni, ale my musimy już iść — oznajmił nastolatek, na co Venus pokiwała głową. Tę decyzję trzeba było podjąć. Wcześniej czy później.
— Do zobaczenia wkrótce — zapewniła ich i siebie.
— Thomas, Venus...
— Nie możemy odejść bez nich.
Nastała chwila ciszy.
Venus miała nadzieję zobaczyć ponownie Brendę i Jorge'a, ale nie było pewności. Nie chcieli ich tak zostawić, ale wiedziała też, że nie uśmiechało im się skończyć jako szczury laboratoryjne.
— Powodzenia — Jorge szczerze skinął głową w ich kierunku. Niebieskooka przyciągnęła Brendę do szybkiego uścisku.
— Uważajcie na siebie. — I rozdzielili się. Serce Venus delikatnie pękło. Naprawdę lubiła dziewczynę. Mimo tego, że nie znała jej zbyt dobrze, była pewna, że może ją nazwać prawdziwą przyjaciółką. — Co teraz zrobimy? — Ponownie zwróciła uwagę na Thomasa, jego oczy skanowały całe pole bitwy.
Dziewczyna wiedziała, że zastanawia się, jak podejść do tej sytuacji. Nagle zamarł, wpatrując się w ziemię. Venus zauważyła leżący tam brązowy worek. Otwierając go, by zajrzeć do środka, zorientowała się, że to bomba, którą Thomas i Jorge mieli, gdy omal nie zostali zabici przez Harriet i Sonyę.
— Czy to jedyne wyjście? — zapytała chłopaka, który powoli skinął głową.
— To jest sposób na zakończenie tego wszystkiego. — Umysł Thomasa był jednym wielkim bałaganem i Venus o tym wiedziała. Musiał podjąć tę decyzję, chociaż nie należała ona do łatwych.
— Tom, spójrz na mnie. — Nie odważył się. To, co zamierzał zrobić - co musiał zrobić - zakończenie byłoby tragiczne. Venus lekko pochyliła jego brodę w swoim kierunku. — To jest dla nas jedyne wyjście. Wszystkich. To trudne, wiem, ale właśnie to jest nasze przeznaczenie. — Chłopak powoli pokiwał głową. — Gotowy?
— O tak.
━━━
— Gdzie są Thomas i Venus? — zapytał Janson, jego oczy przeszukiwały wszystkich złapanych, a następnie rzuconych na kolana. Uwzględniono Newta, Minho i Patelniaka. Nie mieli wyboru, byli otoczeni przez strażników i przez samego diabła - ich przywódcę.
— Jesteśmy tutaj! — krzyknął szatyn. W końcu pojawił się wraz z Venus, unosząc ręce, gdy pistolety natychmiast skierowano w ich stronę. Oboje zostali brutalnie złapani i przyciągnięci do Jansona, który miał cholernie denerwujący uśmieszek na twarzy.
— Thomas... — Mężczyzna wykrzywił się do niego złośliwie, po czym uderzył go w brzuch. Szczęka niebieskookiej zacisnęła się, gdy próbowała uwolnić się z uścisku strażnika, nie chcąc niczego więcej, jak tylko oddać temu perfidnemu szczurowi. — Ustaw go w szeregu! — Teraz zbliżył się do niej, kładąc dłoń na jej policzku i mocno ściskając. — Tęskniłem za tobą, Venus... — Chciała sprawić mu tyle bólu, ale nie mogła. Strażnicy byli zbyt silni, więc postanowiła zrobić jedyną rzecz, na którą mogła sobie pozwolić w tamtym momencie - odchyliła nieco nogę, kopiąc Jansona prosto w krocze, przez co ten zacisnął szczękę z bólu. — Ustaw ją w szeregu! — Było wszystkim, co z siebie wydusił, a ona została niemal brutalnie rzucona na ziemię obok Thomasa, który klękał w szeregu z resztą ich przyjaciół.
— Wszystko w porządku? — natychmiast zapytał ją nastolatek. Pokiwała głową.
— Nic mi nie jest.
Janson odszedł, rozmawiając ze strażnikiem. Uwaga Venus zwróciła się w stronę Azjaty, który zapytał:
— Dlaczego nie uciekliście, kretyni?
— Mam dość ucieczki. Czas najwyższy stawić im czoła — odparł Thomas. Miał rację. Cały czas uciekali. Przed DRESZCZem, przed Poparzeńcami, przed żywiołami, przed uczuciami, przed wszystkim. Właśnie nadszedł czas, żeby to zakończyć.
Słysząc nadlatujący samolot, jasnowłosa uniosła głowę. Wokół poderwały się tumany kurzu, a wiatr zawiał z niesamowitą prędkością, aż w końcu samolot wylądował. Jego tylna część się otworzyła, wypuszczając więcej strażników DRESZCZu wraz z idącą za nimi dumnym krokiem Avą Paige.
Wpatrując się w ubraną na biało kobietę o starannie ułożonych włosach i pewnym kroku, blondynka zacisnęła szczękę. Nienawidziła jej, gardziła nią w zupełnie niewyobrażalny sposób. To ona była odpowiedzialna za cały ten chaos. Za rzeź tych niewinnych ludzi.
— To wszyscy? — zapytała Jansona.
— Większość z nich uciekła, ale ta ilość nam wystarczy.
— Zacznij ich ładować.
— W porządku, słyszeliście! Ruchy! — poinstruował strażników, którzy zaczęli zbierać po kilka osób, ładując je do samolotu. Nienawiść Venus do tej organizacji wzrosła w milisekundę.
Jak mogła dla nich pracować? Rujnują życia. Nie są światową organizacją zdrowia, która chce znaleźć lekarstwo na Pożogę. Są potworami przebranymi za lekarzy, które niszczą wszystko i wszystkich dla własnego zysku.
Thomas i Venus zostali gwałtownie podciągnięci z ziemi i popchnięci w kierunku doktor Paige.
— Cześć, Thomasie, Venus. — Jej głos był spokojny, a kamienna twarz wręcz kusiła dziewczynę, by ją oszpecić w jakikolwiek sposób. Jej oczy dostrzegły zbliżającą się do Avy postać. — Cieszę się, że nic ci nie jest. — Kobieta położyła rękę na ramieniu Teresy. Niebieskooka była w sporym szoku.
Teresa ich zdradziła. Podała ich lokalizację DRESZCZowi. Teresa była sprzymierzeńcem, a Venus jej ufała, ponieważ Thomas jej ufał.
— Ty suko! — Venus nie mogła się już powstrzymać, zmrużyła gniewnie oczy. Ona była przyczyną tego wszystkiego, każdej dzisiejszej śmierci, każdej zabranej odpornemu wolności, każdej osoby, która została ranna. To wszystko jej wina.
— Co do cholery?! — odezwał się równie zdezorientowany Patelniak. — Chwila, co się dzieje?
— Jest z nimi. — Głos Thomasa był oschły. Został zdradzony - tak jak wszyscy inni - ale cierpiał nieporównywalnie bardziej. Teresa była jedną z jego najlepszych przyjaciół. A to, jak twój najlepszy przyjaciel odwraca się od ciebie, jakbyś nic dla niego nie znaczył, jest kolejną dźwignią bólu i gniewu.
— Od kiedy? — zapytał Minho, starając się ukryć szok i złość. Słabo mu to wychodziło.
— Och, Teresa zawsze doceniała i - przede wszystkim - rozumiała większe dobro. — Janson stał teraz obok, kładąc dłoń na jej ramieniu, gdy zajął pozycję obok doktor Paige.
— Kiedyś też to zrozumiecie, to tylko kwestia czasu — dopowiedziała beznamiętnie pani doktor.
— Przepraszam — przeprosiła Teresa. Jej oczy były przeszklone, ale Venus patrzyła na nią z dystansem i lekkim obrzydzeniem. — Nie miałam wyboru. To jedyny sposób. Musimy znaleźć lekarstwo.
— Głupie gadanie. — Blondynka była gotowa udusić ją w tamtym miejscu i w tamtym momencie. Każdy mógł teraz zobaczyć, że DRESZCZ nie oznacza większego dobra. Byli czystym złem, zbierając ludzi, jakby nawet nie byli osobami. — Jesteś głupia, jeśli choćby przez sekundę wierzysz, że robisz dobrze, Teresa. — Dziewczyna wpatrywała się w kamienną twarz Venus, również starając się taką zachować, ale łzy wciąż były w jej oczach. — Zdradziłaś nas wszystkich i mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę ze swojej głupoty, ty... — Pięść zderzyła się ze szczęką mówiącej, posyłając ją prosto na ziemię.
— Venus! — Thomas próbował uwolnić się z uścisku strażnika, ale było to bezużyteczne. Janson zawisł nad dziewczyną, ponownie wkładając rękę do kieszeni kurtki. Venus odetchnęła ciężko, po czym podniosła się z ziemi, krew szybko kapała z jego rozciętej wargi, a oczy się zwęziły. Nie zamierzała sprawiać mu żadnej satysfakcji.
— Cel uświęca środki. Ty i Venus to rozumieliście, Thomas. Bez względu na to, co o mnie myślicie, nie jestem potworem. Jestem lekarzem i przysięgłam znaleźć lekarstwo. Bez względu na koszty — wyjaśniła Ava Paige. Venus wiedziała, że nikt tego nie kupuje. Byli sprytniejsi i czuli, że DRESZCZowi nie można ufać. — Po prostu potrzebuję więcej czasu.
— Chciałaś powiedzieć "więcej krwi". — To Mary jej przeszkodziła. Lekarka, która wcześniej uratowała życie Brendy.
— Witaj, Mary. Miałam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Przepraszam, że musiało się to odbyć w takich okolicznościach — powiedziała do niej Paige. — Przepraszam też za wiele innych rzeczy... — Nowoprzybyła przytaknęła, a jej oczy zanurzyły się w rozmówczyni.
— A ja nie przepraszam za nic. Niczego nie żałuję. Przynajmniej moje zdanie jest jasne.
— Tak jak moje. — Głos Avy był cichy. A potem rozległ się strzał z pistoletu. Venus oczy miała szeroko otwarte, gdy zobaczyła plamę krwi tworzącą się na koszuli Mary. Janson strzelił i zakończył jej życie.
Vince szybko podbiegł do kobiety, totalnie przerażony, smutny, zdenerwowany. Targało nim tyle emocji, których Venus nie była w stanie pojąć. Gdyby to ona straciła Thomasa, razem z nim przepadłby jej rozum. Nie mogła sobie tego nawet wyobrazić.
— Nie przeciągajmy tego, Janson, załadujcie ich! — Ava Paige skierowała się w stronę samolotu, Teresa poszła w ich ślady, a Venus wiedziała, co trzeba zrobić.
— Teraz albo nigdy, Thomas — szepnęła do niego, a on kiwnął głową. Strażnik popchnął ich do przodu, ale chłopak zadziałał szybko, uderzając łokciem w twarz mężczyzny i wyciągając bombę. Jego palec unosił się nad przyciskiem uruchamiającym.
— Wszyscy się cofnijcie! Odsuńcie się! — Broń natychmiast została wycelowana w Thomasa, ale przywódca nakazał im wstrzymać ogień. — Wypuście ich! — krzyknął do Jansona.
— Thomas, odłóż to. — Szczurowaty był teraz spokojny, nie chcąc niczego więcej, niż aby nastolatek zatrzymał swoje działania.
— Pozwól im wszystkim odejść! — powtórzył szatyn.
— Wiesz, że nie mogę tego zrobić! — Ava Paige krzyknęła równie gwałtownie, jak Thomas, ale jej desperacja była oczywista. Venus stała zdecydowanie za swoim towarzyszem. Naprawdę nie wiedziała, czego się spodziewać, ale cokolwiek się stanie, będzie tam z nim.
— Thomas, proszę, przestań... — Teresa przepchnęła się przez Avę, a łzy płynęły jej po twarzy. — Zawarłem z nimi układ. Obiecali, że będziemy bezpieczni. Wszyscy.
"Jak bardzo naiwna jesteś, Teresa?" — pomyślała Vensu. Janson i Ava z zimną krwią zamordowali Mary zaledwie kilka minut wcześniej, a ona nadal myślała, że DRESZCZowi można zaufać?
— I mam ci teraz zaufać? — Thomas splunął w jej stronę.
— To prawda, to był jej jedyny warunek.
— Zamknij się! — Serce Venus zabiło mocniej. Szatyn był zdesperowany, a ta sytuacja pogorszyła wszystko. Nawet ona sama choć raz nie wiedziała, co robić. Wszystko było w rękach chłopaka.
— Wszystko może wrócić do tego, co było, Thomas. Czy naprawdę chcesz, aby wszyscy umarli? Aby umarła Venus?
— Posłuchaj jej, Thomas. Pomyśl o tym, co robisz...
Spojrzenie Venus spotkało się z Minho, który powoli skinął głową. Teraz wiedziała, jaki będzie następny ruch. Powoli zbliżyła się do Thomasa razem z Azjatą, Newtem i Patelniakiem. Okrążyli go, a dziewczyna delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu.
— Jesteśmy z tobą, Thomas.
— Nie... — Słowo padło bezradnie z ust Teresy. — Nie...
— Zrób to, Thomas — zachęcał go Minho. — Jesteśmy gotowi. — Prawda była taka, że w ogóle nie byli gotowi, ale woleli umrzeć, niż zostać zabranym przez DRESZCZ.
— Nie wrócimy tam. — Chłopak wyciągnął przed siebie guzik, kciuk unosił się nad nim. Venus zamknęła oczy. To był dopiero początek ich życia, ale byli gotowi poświęcić wszystko, aby uwolnić się od prześladowców. Jedynym, co w tej chwili miało znaczenie, było to, że mieli siebie nawzajem. A jeśli ich życie musiało się skończyć, nie było lepszego sposobu, niż umrzeć razem, jako rodzina.
Kiedy niespodziewany dźwięk klaksonu rozniósł echem po całym terenie, oczy Venus otworzyły się i nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi. Jorge prowadził ciężarówkę, uderzając prosto w jeden z helikopterów DRESZCZu. Jego kawałki leciały wszędzie, przez co dziewczyna była zmuszona upaść na ziemię.
Znowu zapanował chaos. Strażnicy strzelali w kierunku bezbronnych, a ci z kolei strzelali w kierunku strażników. Venus szybko pobiegła do wolnego pistoletu, podnosząc go z ziemi. Jej serce zabiło mocniej - zbliżał się do niej pracownik DRESZCZu. W jednej chwili załadowała broń, strzelając prosto w jego klatkę piersiową.
— Vee! No dalej, tędy! — krzyknął do niej Thomas. Dziewczyna rzuciła się za nim. Szli przez tłum, aż w końcu dotarli do Newta, Patelniaka i Minho, który uniósł pistolet, strzelając pociskami w kierunku nadciągających przeciwników.
— Mam ich! — wrzasnął do swoich przyjaciół. — Wynoście się stąd! — Thomas był z przodu, prowadząc. Newt i Patelniak pobiegli za nim.
— Venus, idź!— krzyknął do dziewczyny Azjata. — Idź!
Przełknęła ślinę. Chciała zostać obok niego, aby mu pomóc, ale widziała, jaki był zdeterminowany, aby ich chronić.
— Vee, pospiesz się! — nakazał stojący kilka metrów za nią Thomas. Ostatecznie podjęła decyzję. Odwróciła się, pędząc w stronę szatyna tak szybko, jak mogła, ale było już za późno. Jeden z pocisków uderzył ją w plecy. Jej pistolet spadł kilka metrów przed nią, gdy fale prądu przenikały całe jej ciało. Nie mogła oddychać, nie widziała, nie słyszała. Czuła tylko ogromny ból elektryczności przepływającej przez jej żyły.
To samo stało się z Minho.
Thomas patrzył z absolutnym przerażeniem, jak strażnicy odciągają dwójkę ich towarzyszy. Natychmiast stanął na nogi, pędząc, by ich uratować, ale zatrzymał go Jorge.
Było za późno. Zostali zabrani. Odeszli.
To nie mogło być prawdą.
Thomas odtwarzał tę scenę w kółko. Dwójka jego najlepszych przyjaciół została zabrana. Ale nie pozwoliłby temu się tak skończyć. Postanowił, że zrobi wszystko, co możliwe, cicho obiecując Venus, że wkrótce ich uwolni.
Najwidoczniej los miał dla nich inny plan.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro