Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X | Pamiętam Nas

Venus
Rozdział 10

━━━━━━

Venus przez całą drogę Bertą, która okazała się pojazdem Marcusa, patrzyła przez okno. Góry były naprawdę najbardziej niesamowitym miejscem, jaki dane jej było zobaczyć. Zdecydowanie innym niż zwykłe białe ściany w kompleksie DRESZCZu, które obserwowała przez większość swojego życia. Tak różne od wypalonej przez rozbłyski Słońca pustyni. Dało jej to szansę zapomnienia o całym tym bałaganie, który dział się w jej umyśle.

— Co się tam tak właściwie wydarzyło? — zapytał siedzący obok niej Minho. Jego głos był cichy i było jasne, że chciał, aby rozmowa odbyła się tylko między nim a Venus. Dziewczyna rzuciła mu zdezorientowane spojrzenie. — No wiesz, wyglądało to tak, jakbyś miała zamiar zabić tego faceta... Marcusa czy jak mu tam było — dodał, a jego rozmówczyni nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Założyła za ucho kosmyk brudnych jasnych włosów.

— Po prostu tak mam. — Wzruszyła ramionami. Tym razem to Azjata lekko zachichotał.

— Chciałbym to zobaczyć...

Venus wesoło przewróciła oczami. Faktycznie wyglądałaby dość komicznie, próbując zabić faceta niemal o dwadzieścia centymetrów wyższego i przede wszystkim dużo masywniejszego.

Minho zaśmiał się głośno, dziwnie spoglądając na siedzącego z przodu Newta, który szczerzył się jak głupi, zapewne przypominając sobie sytuację jeszcze sprzed wyjazdu. Wtedy to wykorzystał kłócącą się o to, kto usiądzie na przednim siedzeniu grupę i sam je zajął. Ciemnowłosy po kilku sekundach się ogarnął i jego uwaga ponownie zwróciła się w stronę niebieskookiej.

— Masz jaja, wiesz? — Venus zmarszczyła brwi, lekko przechylając głowę. — No wiesz, poszłaś z nami, mimo że nas nie znałaś i pracowałaś dla DRESZCZu, uciekłaś od Poparzeńców i chciałaś zaatakować Marcusa.

Dziewczyna siedziała teraz lekko zakłopotana. Nie miała pojęcia, że ten czasami irytujący Azjata aż tak dokładnie się jej przyglądał.

— Ty też masz jaja — odparła po chwili, na co ten uśmiechnął się do niej psotnie.

— No to chyba normalne. W końcu jestem facetem! — Wyszczerzył się. — Wiesz, na początku tak naprawdę ci nie ufałem, ale teraz wiem, że jesteś po naszej stronie. I widzę, że Thomas na tobie polega. To mi wystarcza.

Venus nie mogła powstrzymać uśmiechu, powtarzając sobie w głowie słowa Minho. Zaufano jej i zaakceptowano - coś, co dla niej wydawało się niedorzeczne.

— Dziękuję, Minho. Wiele to dla mnie znaczy.

Chłopak jedynie skinął głową. Wciąż uśmiechając się, ponownie odwrócił wzrok w stronę okna. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Venus poczuła się szczęśliwa. Dziwnie było cieszyć się w takim czasie, ale było dobrze, naprawdę dobrze.

Kiedy auto zatrzymało się nagle, wzrok blondynki natychmiast skierował się na przednią szybę. Jej serce zamarło. Przed nimi rozciągał się dosłownie cmentarz samochodowy i nie było mowy, żeby mogli przez niego przejechać.

Wychodząc z pojazdu, spróbowała przeanalizować sytuację. Życie zawsze musiało wyskakiwać z małą niespodzianką, kiedy wyjątkowo wszystko szło dobrze.

— Myślę, że resztę drogi jesteśmy zmuszeni przejść na piechotę. — Jorge westchnął ciężko, ruszając przed siebie. Venus szybko znalazła się obok Brendy.

— Ja... — Nastolatka oddychała ciężko. Jej powieki opadały, jakby ważyły tysiąc ton, a skóra była tak blada, że ​​nie wyglądała ani trochę zdrowo.

— Brenda, wszystko w porządku? — zapytała niebieskooka. Ta nawet nie poruszyła głową - wydawało się, że jest zbyt zmęczona, żeby to zrobić.

— Nic mi nie będzie... — zapewniła. Venus nie naciskała, ale zaczęła iść bliżej niej. Widziała, że ​​brunetka jest wyczerpana, a mówienie tylko jeszcze bardziej ją wykańcza. Już nie myślała o jej pocałunku z Thomasem, a przynajmniej starała się tego nie robić. W tej chwili były ważniejsze rzeczy. Znajdowali się w niezbyt korzystnej dla nich sytuacji. Wszystko dookoła było wypełnione kurzem, a kolor pojazdów już dawno wyblakł. Okna niektórych z nich zostały wybite albo nie było ich wcale; inne miały szeroko otwarte, wygięte nienaturalnie drzwi.

Serce dziewczyny przyspieszyło ze strachu, gdy odgłos pocisku trafiającego w jeden z bliższych niej samochodów odbił się w górach echem.

— Cholera, schowaj się! — Popchnęła Brendę za maszynę i zajęła miejsce obok niej, ukrywając się. Pełne przerażenia oczy miała szeroko otwarte, a jej klatka piersiowa falowała w górę i w dół.

— Nikomu nic się nie stało?! — krzyknął Thomas. Jego głos dobiegał jakby z kilku aut przed tymi, gdzie ukrywały się nastolatki.

— Nic nam nie jest! — poinformowała Teresa.

— Czy ktoś wie, skąd się wzięły te cholerne pociski? — zapytał Newt głośno.

— Nie mam pojęcia, ale jak, do diabła, się stąd wydostaniemy? — zastanawiała się Venus. Wiedziała, że ​​nikt nie zna na to odpowiedzi. Gdyby wykonali choćby jeden nierozważny ruch, zostaliby zastrzeleni, bez wątpienia.

— Uwaga, skupcie się! Przygotujcie się do sprintu z powrotem do samochodu! I zakryjcie uszy! — rozbrzmiał rozkaz Jorge'a. Oczy Venus natychmiast padły na Brendę.

— Dasz radę? — Ta jedynie skinęła głową, odsuwając się lekko od pojazdu, na którym się opierała. — Wszystko będzie dobrze. — Blondynka zapewniła nie tylko ją, ale i siebie.

Dzisiejsza strzelanina nie poprawiała jej humoru. Udało jej się przejść przez wiele bzdur, a umieranie nie było jej celem.

— Rzuć to! — To był nowy głos, który wyszedł z miejsca, w którym skryli się Thomas i Jorge. Ładowanie przez nich broni nie pozostało niezauważone.

Cholera. Cholera.

— Teraz! — Venus była tego pewna. Broń, którą trzymała, czyniła ją bardzo niebezpieczną. — Powiedziałam, rzuć to! — Dziewczyna nie wiedziała, co Thomas i Jorge mieli w posiadaniu, może bombę czy coś podobnego. — No dalej! Wstawaj! — Niebieskooka spoglądała nad prowizoryczną osłoną. Zobaczyła tylko plecy dwóch dziewczyn - jednej z brązowymi włosami, a drugiej z blond, obu uzbrojonych w pistolety wymierzone w ich towarzyszy.

Widziała, że byli w niebezpieczeństwie. Musiała wyciągnąć z tego Thomasa. Nie zamierzała pozwolić mu umrzeć.

— Hej! Ty! Wstawaj! — Zaciskająca szczękę z niesmakiem brunetka zauważyła Venus. Była pracownica DRESZCZu nie miała innego wyboru. Podniosła ręce, pokazując, że nie ma zamiaru zrobić im żadnej krzywdy. Cicho nakazała Brendzie "zostań tutaj", a następnie zaczęła podchodzić do miejsca, gdzie Jorge i Thomas byli trzymani na celowniku.

Wszyscy inni poszli w jej ślady, unosząc ręce. Stali obok siebie, nastała chwila ciszy. Brunetka martwo wpatrywała się w Arisa, ale po chwili na jej twarzy pojawił się znak uznania.

— Aris?

— O mój boże, Harriet! — W jednej chwili brunetka, znana teraz jako Harriet, opuściła broń i przytuliła chłopaka.

Venus szybko zerknęła na Thomasa, który wzruszył ramionami, aby wskazać, że on również nie ma pojęcia, co się, do cholery, dzieje.

— Uch... Co się dzieje? — zwerbalizował ich myśli Minho, obserwując, jak Aris wymienia uściski z dziewczynami, Harriet i Sonyą.

— Byliśmy razem w Labiryncie — poinformował, uśmiechając się szeroko. Opuszczając ręce na bok, niebieskooka zauważyła, że Harriet gwiżdże i kieruje się w stronę gór.

— Znamy ich, możecie wyjść! — Jej głos odbijał się echem. Oczy Vee zwróciły się ku górze, gdzie zobaczyła kilka luźno rozsypanych, krzyczących do siebie osób.

Wszystko było w porządku. Na razie.

━━━

Venus zatrzasnęła drzwi jeepa, wycierając ręce z kurzu pokrywającego klamkę od drzwi. Harriet wiedziała, gdzie jest Bezpieczna Przystań. Zabrała ich do bazy, mając nadzieję, że wkrótce będą w raju. Czy rzeczywiście będą bezpieczni, wolni od tego wszystkiego? Od DRESZCZu, od Poparzeńców, choroby? Czy nareszcie będą mogli żyć normalnie?

Venus mogła tylko mieć nadzieję. Jej rozglądające się po otoczeniu oczy były szeroko otwarte. Mieli przed sobą w pełni funkcjonalny obóz, gdzie miejsce do spania - i zapewne nie tylko - zapewniały namioty. Były tam także stosy pudeł, które, jak zgadywała, mieściły w sobie zapasy żywności, amunicję i środki medyczne. Ale największe wrażenie na szatynce wywarła ilość obecnych tam osób. To było Prawe Ramię.

— Planowali to od ponad roku. To wszystko dla nas — wyjaśniła ich przewodniczka, gdy ​​ona i Sonya prowadziły ich przez obóz, z bronią przewieszoną przez ramiona.

— Mieliście szczęście, że nas znaleźliście. Jutro się przenosimy — poinformowała druga z nich. Venus nie mogła powstrzymać uśmiechu. To wszystko było prawdziwe. — Gdzie jest Vince? — zapytała najbliższą osobę blondynka.

— Przed chwilą był przy tamtym namiocie.

— Kim jest Vince? — niemal od razu spytał Thomas.

— To on tutaj rządzi. Zdecyduje, czy zostaniecie.

— Myślałem, że Prawe Ramię to licząca sporą liczbę żołnierzy armia... — stwierdził Minho, idąc za Harriet.

— Tak, byliśmy — odparł krótkobrody mężczyzna, który stał obok mijanego przez nich namiotu. — To wszystko, co z nas zostało. — Grupa patrzyła na znajdującego się tuż obok Thomasa człowieka. — Wielu dobrych ludzi zginęło, by doprowadzić was tak daleko. — Stał teraz przed nimi, patrząc każdemu w oczy, a następnie rzucił spojrzenie w stronę Sonyi i Harriet. — Kim oni są? — Kiwnął głową w ich kierunku, ręce położył na biodrach, a oczy zmrużył z powodu rażącego w oczy słońca.

— To odporni. Złapali ich w górach.

— Sprawdziliście ich? — zapytał surowo. Venus od razu wiedziała, że ​​chce pokazać im swoją dominację.

— Znam Arisa, ufam mu. — Harriet wskazała chłopaka, przesuwając się, by stanąć obok Vince'a.

— No cóż, a ja nie. — Jednym ruchem ręki rozkazał swoim ludziom, by otoczyli Venus i jej przyjaciół.

Kiedy dziewczyna poczuła ciężar za sobą, wytrzeszczyła oczy. Brenda poleciała do przodu, uderzając w nią i Thomasa, a następnie upadając na ziemię, kaszląc.

— Brenda! Brenda! — Jorge był już przy niej, wzywając jej imię raz po raz, ogarnięty całkowitym zmartwieniem. Wziął ją w ramiona, szeroko otwierając oczy ze strachu.

— Przepraszam, przepraszam. — Ledwo mogła mówić, oddychało nierówno, a jej oczy nie były nawet całkowicie otwarte. Venus pragnęła odwrócić wzrok, nie chcąc widzieć swojej przyjaciółki w takim stanie. Była już tego świadkiem u Winstona i wiedziała doskonale, jak okropny był to widok.

— Co się z nią dzieje? — Vince uklęknął obok Jorge'a i Brendy, delikatnie kładąc rękę na ramieniu mężczyzny. — Co się z nią dzieje?

— Nie wiem! — odpowiedział szybko, zanim jego uwaga ponownie padła na ranną. Oczy Venus rozszerzyły się, gdy zobaczyła następną akcję Vince'a. Zdjął materiał, który Brenda owinęła wokół rany od ugryzienia. Odskoczył, natychmiast wyciągając broń. Celował prosto w chorą.

— Poparzeniec! Mamy Poparzeńca!

Stopy Venus poruszyły się, zanim pomyślała. Zarówno ona, jak i Thomas stanęli przed swoją towarzyszką. Chłopak krzyczał, by Vince przestał, ale ten nie chciał słuchać, wrzeszcząc, by się cofnęli. Jorge musiał powstrzymać dwóch strażników. Brunetka za to wciąż leżała na ziemi, ledwo przytomna.

— To nie jej wina, że tak się stało — usiłował wyjaśnić szatyn. — Jeszcze nie jest niebezpieczna.

— Nie powinieneś był jej tu przyprowadzać!

— Wiem, że...

— Jeśli ją tutaj zatrzymamy, Bezpieczna Przystań zniknie w tydzień! Rozniesie ją w drobny mak! Cofnijcie się!

Venus stała bez ruchu, zaciskając szczękę. Vince nadal krzyczał ile sił w płucach.

— Posłuchaj! — Jej ton dopasował się do jego. Była zła. W tej chwili mężczyzna był impulsywny, przynajmniej dla niej. — Ona potrzebuje pomocy, na miłość boską, wciąż jest człowiekiem! — Za uciszenie go, Thomas cicho jej podziękował.

— Proszę, posłuchaj, musi być coś, co możemy dla niej zrobić, proszę — błagał. Vince milczał, wpatrując się w niego z wciąż uniesioną bronią.

— Tak. — Skinął głową. — Jest taka jedna rzecz... Mogę ukrócić jej cierpienie. — Przeładował pistolet. — Zejdź z drogi, dziewczyno! — Rozkazał Venus, ale ona nie wykonała żadnego ruchu. Nie zamierzała pozwolić na zabójstwo przyjaciółki. Desperackie dźwięki wydawane przez Jorge'a tylko upewniały ją, że musi walczyć.

— Wystarczy! — Doszedł do nich inny głos. W zasięgu ich wzroku pojawiła się kobieta. — Puśćcie ich! — rozkazała, a blondynka odetchnęła z ulgą. Nowoprzybyła stała teraz obok mężczyzny, wpatrując się buntowniczą dwójkę.

— Ona jest zarażona... — poinformował ją. — Nie możemy jej pomóc.

— My nie... — Kobieta potrząsnęła głową. — Ale oni mogą. Witaj Thomasie, witaj Venus.

Dziewczyna nie wiedziała, co robić. Nigdy w życiu nie widziała tej kobiety, ale najwidoczniej ona ją znała. W jaki sposób?

Tak samo było z wspomnieniami lub wizjami, które miała. Venus wiedziała, że kiedyś musiały się spotkać, ale nie pamiętała tego. Nie potrafiła sobie przypomnieć kilku pierwszych miesięcy spędzonych w DRESZCZu. Między jej trzynastymi a piętnastymi urodzinami istniała ogromna dziura. Pomyślała, że ​​może organizacja ma z tym coś wspólnego. Usunęli wspomnienia ludzi wysłanych do Labiryntu - Newta, Minho, Thomasa - może zrobili to samo z nią.

— Co? — wymamrotał stojący obok kobiety Vince. Był wyraźnie zmieszany, tak samo, jak Venus i Thomas.

— Znasz nas? — zapytał oszołomiony szatyn. Przynajmniej był w stanie coś powiedzieć. Venus nie mogła się nawet poruszyć, tylko mrugnęła szybko.

Kobieta lekko skinęła głową.

— Venus, wiesz, kim jestem? — Dziewczyna przełknęła ślinę, kręcąc szybko głową, wciąż w kompletnym zmieszaniu. — Czyli jednak umieścili cię w Labiryncie, Thomas. Nie wiem, dlaczego ty nie zostałaś tam wysłana. — Rozmówczyni minęła ją i schyliła się do Brendy, gdzie klęczał już Jorge. Blondynka cofnęła się o krok, stając obok Thomasa. — Szczerze mówiąc, muszę przyznać, że martwiłam się, że zabiją was oboje po tym, co zrobiliście.

— Co zrobiliśmy? — wyjąkał chłopak.

— Podczas naszej rozmowy powiedziałeś mi, że nie możesz już tego znieść - obserwowania, jak twoi przyjaciele umierają jeden po drugim. — Zaczęła badać Brendę, wybadując puls, ale jej oczy pozostały na dwójce nastolatków. — Ostatni raz, kiedy rozmawialiśmy, ty i Venus podaliście mi współrzędne każdego ośrodka DRESZCZu, Labiryntów i laboratorium.

To było zbyt wiele. Sen Venus był prawdziwy. Więcej, to wcale nie był sen! Miała rację, podejrzewając, że to wspomnienie, które zostało wymazane. Znała Thomasa, jeszcze zanim pojawił się po próbie Labiryntu.

— Nasze źródło informacji... — Głos Vince'a przywrócił Venus do rzeczywistości. — Nie moglibyśmy tego wszystkiego zrobić bez nich.

— Zabierz ją do namiotu, a im daj ciepłe ubrania. — Jorge odebrał Brendę, a instrukcje kobiety zostały wykonane. — Thomasie, najpierw muszę pobrać od ciebie trochę krwi i też trochę od Venus, jeśli dziewczyna będzie potrzebować jej więcej.

Mieli tyle pytań, tyle do rozgryzienia, ale to nie był odpowiedni czas. W tej chwili stawką było życie Brendy. Wzrok szatyna po raz ostatni spoczął na szarookiej, zanim podążył za kobietą.

Venus stała w miejscu, wciąż trawiąc to wszystko. Znała Thomasa. Dawno temu zdradziła DRESZCZ, a jednak jej nie zabili. Jej wspomnienia zostały wymazane. Nic nie wiedziała. Myślała, że ​​w końcu się odnalazła, że w końcu zorientowała się, kim naprawdę jest, ale była tak daleka od prawdy...

— Venus! — Jej oczy zwróciły się w stronę Newta, Minho i Patelniaka, którzy stali przed nią. Pierwszy z nich wyciągnął rękę, podając jej kurtkę. — Wszystko w porządku? — zapytał Azjata.

— Nie bardzo... — wymamrotała, biorąc ubranie. Włożyła je, cicho dziękując. — Po prostu nie pamiętam tak wielu rzeczy... Pamiętam późniejsze czasy DRESZCZu, kiedy musiałam wykonywać proste zadania. Pamiętam wysyłanie dziwacznych współrzędnych komuś, kogo nawet nie rozpoznaję.

— To dość mylące, zaufaj nam, wiemy. — Czarnowłosy delikatnie położył dłoń na jej ramieniu.

Wystarczyła sekunda, podczas której ich oczy się spotkały, by wiedziała, że ma rację. Wszyscy przez to przeszli. Stracili wspomnienia, gdy zostali wysłani do Labiryntu, zatracili się tak jak ona. Nawet nie myśląc, Venus mocno objęła chłopaka. Ten początkowo nie wiedział, co robić, ale w końcu odwzajemnił gest.

— No, koniec tych czułości, chodźmy już — zarządził Newt po tym, jak Venus odsunęła się od Minho. Jego głowa kiwnęła w kierunku małego urwiska. Po dojściu tam, blondynka usiadła na skale, jej oczy spoglądały w stronę obozu. Wypuściła głęboki oddech.

— To jest... Ładne — przyznała.

— Tak, zdecydowanie lepiej niż patrzeć przez cały dzień na wyłupiastą twarz Newta — żartował czarnowłosy. Wspomniany z lekkim śmiechem przewrócił oczami.

Słońce zachodziło, niektóre gwiazdy i piękny księżyc były już widoczne. Venus była zadowolona z kurtki, którą podarował jej blondyn, ponieważ było dość chłodno. Słysząc zbliżające się do nich kroki, natychmiast uniosła głowę. Thomas usiadł obok niej. Mieli tak wiele do omówienia, ale na razie potrzebowali odpoczynku.

— Chciałbym, żeby Alby mógł to wszystko zobaczyć — przemówił Newt. Vee nie znała człowieka, o którym mówił, ale założyła, że ​​był z nimi w Labiryncie.

— I Winston...

— I Chuck. — Szatyn pocierał w dłoni małą figurkę. Nastolatka czuła, że była dla niego ważna.

— Byłby z ciebie dumny, Tommy.

— Wiem... — Nie myśląc naprawdę, Venus wyciągnęła rękę, kładąc ją delikatnie na ramieniu Thomasa. Nie znała Chucka, ale każdy mógł z łatwością stwierdzić, że był kimś ważnym dla chłopaka. Spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawił się spokojny uśmiech. — Uch... Myślę, że musimy porozmawiać... — Kiwnęła głową i, wstając, otrzepała się z kurzu.

— Mamy sporo do przedyskutowania — zauważyła, gdy dotarli już do ustronnego miejsca, bez dodatkowych par oczu.

— Pamiętam cię. — Pełne z trudem tłumionej ciekawości tęczówki Venus spotkały się z tymi Thomasa. Skinęła głową, tym samym prosząc, by kontynuował. — Moje wspomnienia znowu zaczęły wracać. Pracowałem w DRESZCZu i... i pamiętam cię. Pamiętam nas. — Tłumaczył to wszystko z trudem, ale ona była cierpliwa, czekając, aż zbierze myśli. — Nie pamiętam zbyt wiele, ale wiem, dlaczego wysłano mnie do Labiryntu, a ciebie nie. — Dziewczyna zagryzła nerwowo wargę, a jej serce waliło jak młotem. — Powiedziałem im, że zmusiłem cię do pomocy, że jako jedyny przesłałem te wszystkie współrzędne. Nie chciałem, żeby cię skrzywdzili. Oczywiście temu zaprzeczyłaś, ale upewniłem się, że w pełni mi uwierzą. Wysłali mnie do Labiryntu i wymazali twoje wspomnienia. — Venus chciała krążyć w tę i z powrotem, jakby miało ją to uspokoić, ale wiedziała, że ​​tak nie będzie, więc stała tylko nieruchomo, a jej oczy nigdy nie opuszczały Thomasa.

— Nie rozumiem... Dlaczego wziąłeś na siebie całą winę?

— Gdy byłem w Labiryncie, śniłem o dziewczynie... Nie widziałam jej twarzy, sylwetki, ale mogłem usłyszeć jej głos... — kontynuował, ignorując pytanie. Musiał jej to powiedzieć. — To zdecydowanie byłaś ty, Vee. Słyszałem cię każdej nocy, kiedy kładłem się spać, a ty ciągle mówiłaś, że wszystko będzie dobrze i niedługo się spotkamy. Uświadomiłem sobie to dzisiaj, kiedy ta lekarka nas rozpoznała. A potem zdałem sobie sprawę, że... mimo że cię nie znałem, nie widziałem, to gdzieś podświadomie przez cały ten czas cię szukałem... — Venus nie mogła już powstrzymać łez. DRESZCZ zabrał jej nie tylko pamięć, ale także Thomasa. — Hej, już w porządku. Znalazłem cię. — Delikatnie otarł kciukiem wodę z jej policzka.

— Czy mogę cię o coś zapytać? — spytała powoli, z przymkniętymi oczami kładąc rękę na jego policzku. Pokiwał głową. — Dlaczego pocałowałeś Brendę? W klubie czy co to tam było.

— Myślałem, że to ty...

Venus wydęła wargi, delikatnie odsuwając się od dłoni Thomasa.

— Co z Teresą? Wiem, że ci na niej zależy.

Thomas skinął głową.

— Oczywiście, że tak. Dbam o nią, tak jak dbam o Newta, Minho i Patelniaka.

— A co ze mną?

Chłopak zamilkł, a ręce zatrzymał niemal w powietrzu, przez co wyglądał, jakby zamarzł. Jego oczy patrzyły wszędzie, ale nie na nią. Jednak kiedy w końcu tam wylądowały, wiedział, co musi zrobić.

Natychmiast pocałował jej usta, dłońmi obejmując twarz. To był pierwszy pocałunek ze swoim udziałem, który pamiętał. Miał nadzieję, że zrobił to dobrze, ale wydawało się, że tak.

Początkowo Venus była zszokowana, ale oddała pocałunek. Jej oczy opadły spokojnie, a usta poruszały się w jego kierunku. Czuła się tak dobrze. To było coś, co powinno się wydarzyć dawno temu, znajome, ale zarazem nowe. Praktycznie czuła, jak węzły zaciskają się w jej brzuchu. To było dobre uczucie i całkowicie się mu oddała.

Kiedy opierali czoła o siebie nawzajem, Venus po raz pierwszy poczuła się naprawdę i całkowicie kompletna.

— Razem na zawsze — wymamrotała cicho, z uśmiechem na ustach.

— Razem na zawsze. — Skinął głową.

— Cześć, gołąbeczki! — przerwał im głos Minho. Widząc zbulwersowaną minę szatyna, szarooka zachichotała. — Miałem cię poinformować, że Teresa jest nad urwiskiem.

Thomas kiwnął głową, wciąż wpatrując się w Venus.

— Będziemy kontynuować. W sensie rozmowę. — Jego twarz pokryła czerwień. — Zaraz wracam.

Dziewczyna pokiwała głową, obserwując, jak chłopak wspina się na górę. Po raz pierwszy od dawna uśmiechnęła się szczerze, gdy podeszła do Minho, Newta i Frypana, wiedząc, że nigdy nie usłyszy końca ich podniecenia na temat pocałunku między nią a Thomasem.

━━━

— Hej, wszystko w porządku? — Teresa stała blisko krawędzi urwiska, z widokiem na góry, owinięta kocem. — Co tu robisz? — zapytał Thomas.

Dziewczyna odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy, a chłopak wyczuł, że coś jest nie tak.

— Tylko myślę — odpowiedziała, lekko wzruszając ramionami. Nadal stała plecami do niego, a on zdał sobie sprawę, że może nie chce rozmawiać o tym, co ją niepokoi.

— To ja może zostawię cię samą...

— Pamiętasz swoją matkę? — Odwróciła się, zatrzymując go, zanim mógł odejść.

— Uch, tak myślę. — To był rozmazany obraz, ale w pewien sposób niejasno ją sobie przypomniał.

— Ja pamiętam moją. Była piękną kobietą. Wszyscy ją kochali. Przed DRESZCZem była wszystkim, co miałam. — Była już bliska łez, jej głos drżał lekko, oczy znów spotkały te Thomasa. — Kiedy zachorowała, nie wiedziałam, co robić. Po prostu trzymałam ją zamkniętą, ukrytą. Myślałam, że tak będzie lepiej. Każdej nocy wydawała te okropne dźwięki, jak krzyk. A potem pewnej nocy po prostu umilkła - w końcu było cicho. Podeszłam do jej pokoju. Wszędzie była krew, ale ona po prostu siedziała spokojnie. Powiedziała, że ​​czuje się lepiej, jej wizje zniknęły, zatroszczyła się o nich. Wydłubała sobie oczy, Thomas. Miliony ludzi cierpi — kontynuowała. — Miliony historii takich jak moja. Nie możemy odwrócić się od nich plecami. Nie zrobię tego. — Szatyn cieszył się, że przyjaciółka się przed nim otworzyła, zwierzyła mu się, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że było w tym coś więcej.

— O czym ty mówisz?

— Mówię, że chcę, żebyś zrozumiał.

— Zrozumiał co? — Martwił się teraz. Miał nadzieję, że nie zrobiła czegoś drastycznego, niebezpiecznego.

— Dlaczego to zrobiłam...

I wtedy to zobaczył. Zbliżające się do nich helikoptery, ostre światła migoczące na nocnym niebie. DRESZCZ. Wiedział, że już za późno.

— Teresa...

— Proszę, nie walcz z nimi, Thomas.

— Coś ty zrobiła? — Wydała ich. Nie podejrzewał nawet, że jest w stanie to zrobić. — Coś ty zrobiła? — powtórzył.

Czuł się zraniony. Zdradziła go, przyjaciela. Ufał jej. Ale teraz jego priorytetem była niebieskooka blondynka. Musiał dotrzeć do niej i reszty bliskich. Wiedział, że lada moment rozpęta się tu piekło gorsze niż najstraszniejsza wojna, jaką tylko mógł sobie wymyślić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro