IX | Marzenia lub wspomnienia
Venus
Rozdział 9
━━━━━━
— Hej, słyszycie to? — Thomas szedł przed siebie, ale jego umysł dryfował gdzieś z dala od otoczenia. Venus zatrzymała się, gdy Brenda to zrobiła.
— Thomas, zatrzymaj się! — zawołała za nim, widząc, jak niższa siada na chodniku, ciężko oddychając.
Blondynka wciąż była w szoku, trzęsąc się z powodu wydarzeń, które miały miejsce zaledwie kilkanaście minut wcześniej. Nadal czuła, jak wali jej serce, gdy pomyślała, że wisiała ponad sto metrów nad ziemią, a jej jedynym ratunkiem był nastolatek. Podciągnął ją, a następnie mocno przytulił. Nie pozwoliła łzom opaść. Była tak wzburzona, że ledwo okazywała emocje.
A teraz oto była cała ich trójka.
Wyszli z przeklętego budynku i obecnie znajdowali się na twardym gruncie. Venus, szczerze mówiąc, tak naprawdę nie wiedziała, czego się spodziewać. Nie miała pojęcia, co będą robić dalej i co się wydarzy, ale była pewna, że muszą dotrzeć do przyjaciół tak szybko, jak tylko mogą.
— Wszystko w porządku? — Thomas również stał przed Brendą, która wyglądała na lekko wstrząśniętą.
Nastolatka pomyślała, że musiało to wynikać z ich spotkania z Poparzeńcami. W pewnym sensie miała rację. Kiedy Brenda podwinęła nogawkę spodni, szczęka dziewczyny opadła w szoku. Na łydce widoczny był ślad ugryzienia. Kapały z niego małe kropelki krwi, a sama rana i wszystko dookoła wyglądało wyjątkowo okropnie.
— Cholera, jak...?
— Kiedy próbowałam kopnąć Poparzeńca, ten zatopił we mnie zęby — przerwała jej, a jej drżący oddech pokazywał niepokój.
— Brenda... — Głos Thomasa był miękki, a oczy skanowały ślady na jej nodze. Martwił się, podobnie zresztą jak Venus, i każdy mógł to stwierdzić.
— Tak, tak, wiem. — Brunetka przez chwilę wpatrywała się w pozostałą dwójkę, owijając kawałek materiału wokół rany. — Poszukajmy Marcusa. — Po chwili była już na nogach, w co szatynka nie mogła wręcz uwierzyć. Została ugryziona dopiero pół godziny temu i już wyglądała źle. Cienie pod jej oczami nie pozostały niezauważone, a blada skóra tym bardziej. Venus rzuciła Thomasowi szybkie spojrzenie wyrażające troskę o dziewczynę, po czym ruszyli dalej.
Gdy w końcu wyszli z zaułka, w którym jeszcze chwilę temu przebywali, nastolatka przeraziła się widokiem, jaki zastała. Po ulicach chodzili prawdziwi ludzie, ale wciąż panował bałagan. Od spalonych samochodów i ich części leżących na dachach po rozrzucone śmieci.
Venus i Thomas wymienili spojrzenia. Oboje nigdy wcześniej nie widzieli czegoś takiego. A może tak, gdy byli mali, zanim świat się skończył. Dziwnie było patrzeć na innych ludzi, którzy nie byli pracownikami DRESZCZu. Ci byli ubrani w poszarpane ubrania, ich brudne twarze i nieokiełznane włosy powiedziały dziewczynie, że nie mają dobrej sytuacji majątkowej, a świat był dla nich wyjątkowo surowy.
Ale czego mogła się spodziewać?
Wszystko się zepsuło i ci, którzy przeżyli, nie mieli innego wyjścia, jak tylko żyć dalej, starając się przetrwać kolejny dzień.
— Spróbujcie się wtopić w otoczenie — nakazała im ze swojej pozycji Brenda, kontynuując marsz. Pozostała dwójka podążała za nią, idąc ramię w ramię.
— Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że przetrwali tu jacyś ludzie.
— Ja też nie — odparła Venus. — Myślisz, że ich znajdziemy? — zapytała, widząc kątem oka, jak chłopak przełyka ślinę.
— Musimy...
Miał rację. Gdyby nie znaleźli swoich przyjaciół, byliby kompletnie beznadziejni. Potrzebowali siebie nawzajem, aby przetrwać.
— Jesteśmy na miejscu — poinformowała ich towarzyszka. Oczy Venus zwróciły się w stronę budynku. Z okna zwisała czerwona flaga, wokół stali ludzie ubrani w dość dziwne ubrania, które swoją drogą sporo odsłaniały. Niektórzy trzymali w rękach butelki pełne żółtego płynu. Może to był alkohol, choć nie mogła być tego pewna, ponieważ nigdy przedtem go nie widziała ani nie próbowała.
— Jesteś pewna, że to jest to miejsce? — Ciemnowłosy ściszył głos, rozmawiając ze spieszącą się do wejścia brunetką.
— Przyszliście na imprezę?
— Co my właśnie robimy... — westchnęła stojąca za Brendą i Thomasem Venus, gdy podeszła do nich pewna kobieta.
Blondynka była zdenerwowana, że została otoczona tyloma osobami, które wyglądały dość przerażająco. Nie mogła ich jednak oceniać po wyglądzie, ponieważ potrafiłaby się założyć, że ich trójka wyglądała tak samo: brudni, z podartymi ubraniami.
Kobieta, która do nich przemawiała, miała długie blond włosy i wysokie obcasy, które brzdękały o cementową podłogę. Nosiła kilka sztuk biżuterii. Była ubrana raczej formalnie, tak formalnie, jak można się było spodziewać na Pustkowiach, co też Venus uznała za dość dziwne.
— Nie... - odpowiedziała jej Brenda. — Szukamy Marcusa. To jego lokal, prawda?
— To jest mój lokal. — Venus spojrzała na mężczyznę ze szklanką wypełnioną jakimś ciemnym płynem w dłoni. Jego strój również był formalny, przez co szatynka doszła do wniosku, że to musi być jakiś klub. Kobieta położyła dłoń na plecach niebieskookiej, popychając ją wraz z Thomasem i Brendą w stronę nieznajomego.
— Ty jesteś Marcus? — Thomas spojrzał na niego niepewnym wzrokiem.
— Nie, Marcus już tu nie mieszka. — Bawił się pierścieniami na palcach, jego słowa wypływały powoli, a Venus podejrzewała, że kłamie. Janson zawsze robił to samo przy niej, więc nauczyła się przez lata jak odróżnić prawdę od fałszu i domyśliła się, że ten facet musi mieć taki sam nawyk, jak jej były przełożony.
— Wiesz, gdzie go znajdziemy?
— Oczywiście. Jest w strefie B.
— Co to jest strefa B? — Kobieta zbliżyła się do Thomasa, kładąc mu rękę na ramieniu, gdy szeptała do niego:
— Tam palą ciała. — Była flirciarska, to było oczywiste, przez co Venus czuła się niekomfortowo ze swoimi działaniami.
— Czy ktoś tu przyszedł go szukać? Dzieciaki w naszym wieku, miały ze sobą dziewczynę. Ciemne włosy. — Venus zauważyła, jak bardzo Thomas martwi się o Teresę. Troszczył się o nią bardziej, niż przyjaciel troszczy się o przyjaciółkę. Dopiero teraz to zrozumiała. Nienawidziła uczucia, które podkradło się, gdy wyobrażała ich sobie razem i niemal natychmiast je strząsnęła.
— Och, tak... Myślę, że mogą być w środku — poinformował mężczyzna, wyjmując butelkę jakiegoś płynu. Otworzył ją i wręczył Thomasowi.
— Co to, do diabła, jest? — Jako pierwsza skomentowała blondynka.
— Wypij to. — Nieznajomy wyciągnął do niej rękę, chcąc, by wzięła łyk, jednak ta zmrużyła oczy podejrzliwie. — To opłata za wstęp — dodał.
— Nie — powiedziała surowo. — Nie jesteś zbyt godny zaufania, a okłamywanie nas przez cały czas mówi mi, że nie chcesz dla nas najlepiej. — Mężczyzna był teraz zły, bez wątpienia, gdy szybkim krokiem poszedł i mocno złapał rękę Venus.
— Hej, zostaw ją! — Thomas szybko wkroczył do akcji, odpychając go z dala od Venus, gdy stał przed nią. Rzekomy właściciel klubu zacisnął szczękę, dość szybko wyciągając rękę.
— Wypij to, do cholery! — Jego ślina leciała w ich stronę, a gniew przenikał głos, gdy Brenda szybko złapała butelkę. Wzięła duży łyk, krzywiąc się przy tym. Venus była zła. Nie na dziewczynę, ale fakt, że nie mieli władzy. Musieli wejść, sprawdzić, czy są tam ich przyjaciele. I było oczywiste, że nie przejdą bez picia dziwnego trunku. — Twoja kolej.
Venus delikatnie położyła rękę na ramieniu Thomasa, rzucając mu spojrzenie, by powiedzieć mu, że nie ma nic przeciwko, kiedy wzięła butelkę, biorąc łyk obrzydliwego płynu i kaszląc nieco później. Wręczyła napój chłopakowi, który wkładał go do ust, a blondynka w zasadzie zmuszała go do przełknięcia czegoś więcej niż Brenda i Venus.
— Miał już dość — Venus wyjęła butelkę z jego ust, podając ją kobiecie.
— W porządku. Miłej zabawy. — Zostali popchnięci w kierunku wejścia. Przez chwilę nic nie widzieli z powodu miliona dziwnych zasłonek w przejściu. Moment później wreszcie ukazała im się cała scena.
Muzyka grała tak głośno, że już po kilku sekundach bolała głowa. Dziwiło ich to, że była to jedna i ta sama piosenka, odtwarzana w kółko.
— Trzymaj się blisko mnie, dobrze? — Thomas pochylił się, kładąc usta przy uchu Venus, aby mogła usłyszeć go mimo głośnych dźwięków. Dziewczyna szybko skinęła głową, ocierając się o niego ramieniem, gdy szli przez pomieszczenie.
Nie było prawie żadnego światła. Jedynym jego źródłem były promienie słoneczne, które prześwitywały przez niektóre zasłony. Ludzie w środku byli ubrani jeszcze dziwniej. Venus nigdy przedtem nie widziała takich strojów, ale, z drugiej strony, przez prawie całe swoje dotychczasowe życie tkwiła w jednym budynku.
— Chyba powinniśmy się rozdzielić. Może tym sposobem uda nam się znaleźć innych — przemówiła Brenda, na co Venus szybko skinęła głową.
— Myślę, że tak będzie szybciej. Naprawdę chcę się stąd wydostać.
— Uważajcie na siebie — nakazała Venus i Thomasowi, zanim przeszła przez morze ludzi.
— Zobaczymy się za chwilę. Uważaj na siebie, dobrze? — Tęczówki Thomasa spotkały te Venus. Jego oczy były lekko zamglone, ale mimo to skinął głową.
— Ty też na siebie uważaj, Vee — powiedział jej, na co dziewczyna uśmiechnęła się, kiwając głową. Następnie odeszła od niego, intensywnie wpatrując się w tłum.
Miała nadzieję, że dostrzeże blond włosy Newta lub wyjątkową urodę Minho albo któregokolwiek z jej przyjaciół, ale nic takiego nie nastąpiło. Widziała tylko nieznane twarze i wyglądało to tak, jakby wszystko było zbyt duże. Pokój wokół niej zaczął się obracać, twarze rozmazywać, a jej oczy nie mogły się już skupić. Czuła, jak serce bije jej w piersi w niezwykle szybkim tempie.
Musiała znaleźć Thomasa.
To była jedyna rzecz, o której myślała. Musiała się upewnić, że jest bezpieczny.
Gdy zaczęła chodzić, wszystko wokół niej wirowało szybciej, niemal powodując, że się przewróciła. Przepychała się przez ludzi, prawie upadając, próbując iść normalnie, ale wszystko było takie zagmatwane.
A potem go zauważyła.
Stał w morzu ludzi, ale nie był sam. Brenda objęła go za szyję. Venus zastanawiała się, czy oczy nie płatają jej figlów, lecz tak nie było. Mimo zaburzonej świadomości, wiedziała, co ma właśnie przed nią miejsce. Dźwięk przestał mieć znaczenie, a ona sama uroczyście skupiła się na swoich towarzyszach. A potem to się stało - Brenda pocałowała Thomasa. Jej usta uderzyły w jego i to wystarczyło Venus. Nie potrafiła wyjaśnić uczuć, które się do niej skradały. Podejrzewała, że to z powodu alkoholu, który zmuszona była pić na zewnątrz, ale od tej chwili czuła, że musi się stąd wydostać. Nie mogła dłużej na nich patrzeć.
Cofając się, wciąż wirując w myślach, potknęła się o własne stopy, ciężko spadając na podłogę, o którą uderzyła głową. Nie miała już siły. Była tak zmęczona... Zamknęła oczy. Powiedziała sobie, że to potrwa tylko sekundę, ale ogarnęła ją ciemność.
━━━
— Jesteś sama? Na pewno nikt cię nie widział? — Do tak dobrze znanego pomieszczenia w DRESZCZu wbiegł wręcz przestraszony chłopak, rozglądając się na boki. To był Thomas. Stał przed nią, ubrany w białą koszulkę i czarne spodnie. Wyglądał schludniej niż zazwyczaj.
— Co się dzieje? Proszę, powiedz mi. — Zapytała zdezorientowana Venus.
— Musisz mi zaufać, dobrze? Proszę, zaufaj mi, Vee.
— Thomas, ufam ci, powierzyłabym ci swoje życie. Po prostu powiedz mi, że to, co robisz, nie przysporzy ci kłopotów.
Chłopak nie patrzył na Venus, tylko na ziemię, przez co wiedziała, że nie jest pewien, jak na to odpowiedzieć. Zrobiła krok w jego stronę, delikatnie obejmując jego twarz dłońmi, zmuszając go, by na nią spojrzał. Pochylił się nad jej dotykiem, zamykając oczy na krótką chwilę, aby w pełni zrozumieć moment, kiedy został przywrócony do rzeczywistości.
— Nie mogę ich oglądać przez monitory, Vee. Nie mogę być po tej stronie, dopóki tkwią tam, w Labiryncie i umierają jeden po drugim. To nie w porządku.
Wtedy dziewczyna zrozumiała. Jej ręka opadła z jego twarzy, tylko po to, by spleść ją z jego ręką.
— Jeśli ty to robisz, to ja też.
— Vee, nie pozwolę ci narazić się na takie niebezpieczeństwo. — Dziewczyna potrząsnęła głową.
— Jesteśmy w tym razem, tak? Ja robię to, co robisz ty, a ty robisz to, co robię ja. Potrzebujemy siebie nawzajem. — Thomas milczał, wpatrując się uważnie w Venus, by po chwili skinąć głową.
— Jeśli do tego dojdzie, zrobię wszystko, aby cię ochronić, a ty... Pozwolisz mi to zrobić, dobrze?
Venus nie mogła dać tej obietnicy, ponieważ wiedziała, że zrobi wszystko, aby go uratować. Poświęci swoje życie, aby on mógł przetrwać. Nie odezwała się, nie mogła go okłamać. W odpowiedzi więc tylko nieznacznie skinęła głową.
— Potrzebujemy pomocy Teresy — stwierdził ciemnowłosy, na co niebieskooka skinęła głową.
— Zróbmy to. Razem.
━━━
Szeroko otworzyła oczy, prostując się. Jej oddech był nierówny.
— Hej, hej, już w porządku.— Brenda pojawiła się w jej polu widzenia, mimo że wzrok Venus wciąż był zamazany, a ona sama zdezorientowana. Jej sen był tak realny, jakby przeżywała coś - jakieś wspomnienie.
— Cieszę się, że żyjesz. — Spojrzenie nastolatki skierowało się na Newta, który siedział na końcu zniszczonej kanapy, na której leżała. Posłała mu mały uśmiech, który wrócił, gdy w końcu porządnie usiadła. Jej głowa łomotała, gdy szybko mrugała.
Znaleźliśmy ich - pomyślała z ulgą, że przynajmniej jedna dobra rzecz wyszła z tego miejsca. Wszyscy tam byli, wszyscy jej przyjaciele. Cieszyła się, że udało im się przeżyć.
— Ty sukinsynu!
Venus prawie podskoczyła przez donośny głos, zwracając uwagę na Jorge, który unosił się nad mężczyzną - tym samym, który zmusił ich do wypicia tego okropnego płynu. Dziewczyna miała rację. Był kłamcą i coś przed nimi ukrywał. Meksykanin uderzył go prosto w twarz, a ona skuliła się na ten widok. To musiało boleć jak cholera. Następnie przeszukała pokój w poszukiwaniu jednej konkretnej osoby, a kiedy znalazła go wraz z siedzącą obok niego Teresą, przypomniała sobie wydarzenia, które miały miejsce w klubie. Pocałował Brendę.
Venus przełknęła ślinę, przygryzając suche usta. Nie chciała pamiętać, to ją zdenerwowało z nieznanego jej powodu. Chciała zapytać Thomasa, czy wszystko z nim w porządku, ale nie zrobiła tego. Siedziała, nie odrywając oczu od mężczyzny, którego torturowaniem zajęty był Jorge.
— Przepraszam, ale będę musiał poprosić was o opuszczenie mojego domu — wydusił.
— Słuchaj, możemy to załatwić szybko i bezboleśnie. Albo skończysz, wyglądając gorzej niż poparzeniec. Wybieraj
— Czekaj, to jest Marcus? — zapytał ciemnowłosy. Wstał z poprzedniej pozycji obok Teresy, teraz wpatrując się w scenę między mężczyznami.
— Wiedziałam, że jesteś kłamliwym ścierwem — Venus mówiła z dystansem. Zmrużyła oczy i zacisnęła dłonie w pięści. Naprawdę była wkurzona. Po pierwsze skłamał, po drugie naruszył jej przestrzeń osobistą, po trzecie mocno ścisnął nadgarstek, a po czwarte zmusił ich do picia alkoholu, który musiał mieć w sobie jakiś narkotyk, co spowodowało wiele złych wspomnień, których nie chciała pamiętać.
Marcus zaśmiał się kpiąco.
— Naprawdę jesteś trochę... — skierował swoją zniewagę w kierunku Venus, ale nie był w stanie jej dokończyć, ponieważ Jorge, przykładając dłoń do włosów oszusta, pociągnął gwałtownie jego głowę do tyłu.
Venus zauważyła, że Thomas na nią patrzy, ale nie odwróciła głowy. Była zmieszana i zła. Sen, który miała... Nie wiedziała, co z tym zrobić. Nie wiedziała czy jej mózg to wymyślił, czy to było prawdziwe.
Tyle pytań, a zero odpowiedzi, frustrowało ją to, że się tak zdenerwowała. Miała mieszane uczucia, widząc, jak Thomas całuje Brendę, co tylko powiększyło ogień, który poczuła.
— Zapytam cię jeszcze raz - powiedz mi, a ci pomogę — Jorge mówił spokojnie, puszczając kosmyki zakładnika, gdy cofnął się o krok. Oszust się roześmiał, czego obrzydliwy dźwięk rozniósł się echem po pokoju. — Chodź z nami — zaproponował mu Meksykanin. Ten tylko przewrócił oczami, tworząc kpiący uśmiech na zakrwawionej twarzy w miejscu, w którym go uderzono.
— Dawno temu spaliłem ten most, a poza tym zawarłem własną umowę. To ty mnie nauczyłeś, żeby nigdy nie przegapić dobrej okazji. — zaśmiał się ponownie i Venus żałowała, że nie ona może go uderzyć, żeby się zamknął.
— O czym on mówi? — Newt zapytał o coś, co wszystkim krążyło po głowie.
— Mówię o podaży i popycie. DRESZCZ chce wszystkich odpornych, więc pomagam im to zapewnić. Wabię dzieci, upijają się, dobrze bawią, a potem DRESZCZ wchodzi i oddziela ziarno od plewu.
Venus nie mogła już tego słuchać i, zanim się zorientowała, była na nogach, z dłońmi mocno zaciśniętymi w pięści. Wiedziała, że nie jest silna, nigdy nikogo nie uderzyła, ale była zmotywowana, by złamać nos Marcusowi. Nie dotarła jednak do niego, ponieważ Thomas znalazł się tuż przed nią, blokując jej drogę. Wpatrywała się w niego ze złością, zaciskając szczękę.
— Przesuń się, Thomas.
— Uspokój się, Vee. — Delikatnie położył ręce na jej ramionach. Pierś dziewczyny falowała ciężko w górę i w dół.
— Słyszałeś w ogóle, co powiedział? Jest świnią i zasługuje na...
— Wiem, wiem, ale jeśli dasz mu satysfakcję, będzie cię jeszcze bardziej wyśmiewał.
— To po prostu nie w porządku, Thomas. Ja... Pracowałam z nimi, byłam po ich stronie, pomogłam im... — Blondynka była na granicy łez, oddychała jeszcze szybciej niż wcześniej, gdy paznokcie wbijały się w jej skórę.
— Wiem, ale nie jesteś jedną z nich, jesteś jedną z nas. — Jej oszklone oczy patrzyły prosto na Thomasa i widział, że te słowa wiele dla niej znaczyły. — Chodź tu. — przyciągnął ją do siebie, mocno ściskając, a jej twarz przyciskała się do jego piersi. Spod jej przymkniętych powiek cicho wymknęło się kilka łez. — Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
Miał nadzieję, że tak będzie. W tej chwili było tak wiele rzeczy, które nie były w porządku. Nie tylko to, że byli poszukiwani przez DRESZCZ, lub fakt, że Bezpieczna Przystań może nawet nie istnieć. Ale miał przy sobie Venus, która nadawała jego życiu ciepłych barw.
Nagle nastąpił donośny huk. Nastolatka szybko oderwała się od szatyna. Teraz oboje patrzyli na scenę przed nimi. Krzesło Marcusa, do którego był przywiązany, zostało przewrócone. Leżał teraz na podłodze, a Jorge unosił się nad nim, z pistoletem wycelowanym wprost w jego twarz. Oczy Venus były szeroko otwarte, gdy wpatrywała się w nich. Przypomniało jej to moment, kiedy dotarli do miejsca, w którym mieszkali Jorge i Brenda, gdzie jeden z pracowników organizacji, która ich ściga przyłożył jej do skroni pistolet i w każdej chwili był gotów ją zastrzelić. Szybko otrząsnęła się ze wspomnienia, skupiając się całkowicie na tym, co się teraz działo.
— Mów! No mów! — Jorge krzyknął na Marcusa i wydawało się, że w razie potrzeby nie zawaha się przed zastrzeleniem go.
— Okej! Jezu. Po co te nerwy... — wymamrotał zagrożony. — Ale nic nie obiecuję. — Jorge poruszył się, podnosząc Marcusa z ziemi. — Często się przemieszczają. — Oddychał ciężko, krew ciekła mu z nosa. Na sekundę zamknął oczy. — Mają siedzibę w górach, ale to daleko. Masz na ogonie DRESZCZ, nigdy się tam nie dostaniesz. — Zaśmiał się ponownie, a Venus przewróciła oczami z niesmakiem.
— Nie pieszo — Jorge uśmiechnął się szeroko. — Gdzie jest Berta?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro