Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Trzy lata później...

Czasami odnosiłam wrażenie, że wszystko wokół przemijało. Wszystko wokół trwało i żyło swoim życiem. Tworzył się dziwny bałagan we wszechświecie, podczas gdy ja stałam w miejscu. Nie wiedziałam jak ruszyć. Nie żyłam przeszłością, ani przyszłością. Teraźniejszością też nie.

Po prostu byłam.

Ale czy moje istnieje miało jakikolwiek większy sens?

Gdy miałam trzynaście lat przeczytałam pewną książkę, według której każdy z nas urodził się po coś. Każdy miał jakieś zadanie do wypełnienie. Coś, po co żył. Gdy wpatrywałam się w grób taty chyba powoli przestawałam w to wierzyć. Charlie przez całe swoje życie pracował, by utrzymać mnie i Allison. Czy właśnie to było powodem, dla którego żył? Bo jeśli tak to chyba nigdy nie chciałabym doświadczyć czegoś takiego. Czy istniał jakiś większy powód mojej egzystencji? Szczerze w to wątpiłam. Chciałam, by było inaczej.

Chciałam coś znaczyć, coś osiągnąć. Ale najwidoczniej nie było mi to pisane, patrząc na fakt, że ostatnie lata mojego życia wyglądały tak samo. Nie rozwijałam się. Ciągle pracowałam i czasami wychodziłam z przyjaciółmi. I to tyle. Nie było nic nowego.

Od momentu, w którym, wyjechał w moim życiu nie wydarzyło się nic nowego. Popadłam w nudną codzienność. Było trochę tak, jakby z nim zniknęły wszystkie emocje, które odróżniały każdy kolejny dzień od poprzedniego. A teraz? Teraz było po prostu nudno.

Choć od śmierci taty minął już ponad rok, ja nadal odczuwałam te same emocje, gdy przychodziłam na jego grób. Schemat zawsze wyglądał tak samo. Siadałam na ziemi i wpatrywałam się w kamień, na którym było wyryte jego nazwisko. Czasami zdarzało się, że mówiłam. I to dużo. Wyobrażałam sobie, że siedział tuż obok mnie i wspólnie toczyliśmy dialog. Osoby przechodzące obok pewnie wzięłyby mnie za wariatkę, która kompletnie postradała zmysły. Jednak ja nie widziałam w tym nic złego. To był mój sposób na przeżycie żałoby i nie wstydziłam się tego. Bywały też momenty, gdy zwyczajnie siedziałam i myślałam. Chciałam wierzyć w to, że mnie widział. Może był teraz duchem, który przyglądał mi się z uśmiechem na twarzy?

A może po prostu oszalałam i wmawiałam sobie coś, co nigdy by się nie wydarzyło?

Tak czy inaczej nie zamierzałam stąd wyjeżdżać i nigdy więcej nie pojawić się na tym cmentarzu. W dniu jego śmierci obiecałam mu, że nigdy go nie opuszczę i zamierzałam się tego trzymać. Ten jeden raz powiedziałam całkowitą prawdę. Złożyłam obietnicę, której naprawdę chciałam dotrzymać.

– Viv! – usłyszałam nagle znajomy krzyk. Odwróciłam się do tyłu, gdzie dostrzegłam zmierzających w moją stronę Laylę i Thomasa. Na jej twarzy malował się szeroki uśmiech, gdy zauważyła, że ją wypatrzyłam. – Dzwoniłam, ale chyba nie widziałaś.

– Serio? – zapytałam, a następnie sięgnęłam po telefon, który leżał na trawie tuż obok. Gdy tylko ekran się włączył pierwszym, co rzuciło mi się w oczy było pięć nieodebranych połączeń od Layli i jedno do Thomasa. – A no, faktycznie. Wybacz, nie zauważyłam.

Podniosłam się z ziemi, otrzepując brudne od trawy kolana. W tym samym czasie usłyszałam niezbyt głośny huk, a następnie śmiech Layli.

– Kurwa mać! – krzyknął Thomas w tym samym czasie. Zaalarmowana jego krzykiem podniosłam wzrok. To właśnie wtedy dostrzegłam niesamowicie zabawny widok. – Pierdolone kamienie!

Thomas leżał plackiem na ziemi, wyklinając kamyka, o którego przed chwilą się potknął.

– Wyrażaj się, jesteś na cmentarzu – skarciła go Layla.

Brunet posłał jej wymowne spojrzenie.

– Tu i tak są tylko trupy. – Wzruszył ramionami. Sekundę później spojrzał na mnie z wytrzeszczonymi oczami. Chyba w tamtym momencie dotarło do niego, co powiedział.

– O mój Boże – westchnęła Layla, chwytając się opuszkami palców za czoło. – Jak ty coś powiesz...

– Wybacz, Viv. Wymsknęło mi się...

Po jego minie mogłam stwierdzić, że ewidentnie zrobiło mu się głupio. Natomiast na mojej twarzy pojawił się uśmiech. O wiele bardziej wolałam, gdy żartowali nawet z takich idiotycznych sytuacji, niż żeby uważali na każde słowo, które opuszcza ich usta. Nie chciałam, by śmierć mojego ojca jakkolwiek wpływała na wszystko wokół.

– Wyluzuj, Thomas – zaśmiałam się. – Trupy przynajmniej mają jakąś rozrywkę, gdy taka niezdara jak ty, tutaj przychodzi.

Po tych słowach wyraźnie widziałam jak na jego twarzy wymalowała się ulga. Podeszłam kilka kroków do niego, a następnie wyciągnęłam rękę, by pomóc mu wstać. Chłopak prawie od razu po nią sięgnął i z moją pomocą podniósł się z ziemi.

– Po co dzwoniliście? – zapytałam w końcu. Wątpiłam trochę w to, żeby się za mną stęsknili, bo dosłownie dwie godziny temu się widzieliśmy.

Oboje spojrzeli na siebie i jakby zdawali się pomyśleć o tym samym.

– Mamy taką malutką sprawę – odezwała się dziewczyna, pokazując palcami niewielką odległość.

– Jak bardzo malutką? – westchnęłam.

I byłam pewna, że będę żałować tego pytania.

***

– To zdecydowanie nie jest malutka sprawa – stwierdziłam, patrząc prosto na całą czwórkę.

– Zależy, z której perspektywy na to patrzysz – odezwała się Layla.

Posłałam jej wymowne spojrzenie.

Odkąd od ponad roku pracowałam na komisariacie policji, dość często zdarzało mi się ukradkiem spoglądać na różne dokumenty. Praca w segregowaniu papierów przestępców (i nie tylko) była całkiem przydatna w momencie, gdy moi przyjaciele robili interesy z dziwnymi ludźmi.

– Ale co w tym trudnego? – prychnął Luca. Akurat on to zawsze miał najwięcej do powiedzenia. Nawet po latach się to nie zmieniło. – Wystarczy, że podmienisz kilka papierków. I tyle.

– Robienie zdjęć papierów, a podmienianie ich to całkowicie dwie różne sprawy – powiedziałam. – I wcale nie są malutkie! – dodałam, widząc, że Layla szykuje się do powiedzenia tego. – Jeśli ktoś zorientuje się, że coś jest nie tak to wszystkie podejrzenia spadną na mnie.

– Robisz problemy z niczego – skomentował Luca.

– Czy ktoś widział Camerona? – odezwał się Jasper.

– Ja? – zaśmiałam się. – Odkąd pracuje na komisariacie średnio trzy razy w tygodniu prosicie mnie, żebym coś dla was zrobiła. Ja nie wiem jak wy sobie kiedyś radziliście.

Po tych słowach wszyscy zamilkli, a ja dopiero po wypowiedzeniu tego jednego cholernego zdania zdałam sobie sprawę jak to zabrzmiało. Jakbym ich za to obwiniała. A przecież tak nie było.

– Czy to jest ta słynna niezręczna cisza, o której zawsze piszą w książkach? – zapytał Thomas.

Pogarszał tylko już i tak beznadziejną sytuację.

– Nie udawaj, że czytasz książki – zaśmiał się Jasper, by rozluźnić atmosferę. – I gdzie jest Cameron? – powtórzył pytanie, na które nikt nie odpowiedział.

– Kiedyś był tutaj Venom – wyjaśniła cicho Layla.

Czułam się jak wredna suka. Przecież to nie była ich wina, że Venom wyjechał i zostawił dla nich utrzymanie klubu i wszystkich interesów, które robił. Tak naprawdę bardziej było to moją winą, niż ich, więc to oni wszyscy mieli prawo do obwiniania mnie. A mimo to żadne z nich nigdy nie powiedziało nic, co utwierdzałoby mnie w przekonaniu, że to moja wina.

– Przepraszam – powiedziałam od razu. – Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało.

– Nie szkodzi, Viv – Layla posłała mi uśmiech.

– Nie wiem, czy pamiętasz ale tak samo jak my jesteś w to wszystko zamieszana – powiedział lodowato Luca. – Jeśli któryś z naszych dostawców odejdzie, a my tego nie zataimy to policja znajdzie do nas łatwy dostęp – mówił dalej, tłumacząc mi coś, co słyszałam już tak wiele razy. Znałam to na pamięć. – A jeśli znajdzie dostęp do nas to znajdzie też dostęp do ciebie. A wtedy nawet to, że jesteś córką policjanta ci nie pomoże. Wszyscy skończymy w więzieniu i nawet Venom nie uchroni nas od dożywocia za morderstwa, kradzieże, włamania i utrudnianie wielu spraw policji. Do tego za krycie przestępców, w tym Venoma, którego gliny próbują zamknąć od wielu lat. Więc albo jesteś z nami, albo jesteś przeciwko nam. Nie ma nic pomiędzy.

Mimo, że znałam go już kilka lat to nigdy nie udało nam się dojść do porozumienia. Zawsze się kłóciliśmy, nawet o te najmniej istotne rzeczy. Po odejściu Venoma ta niechęć była po prostu jeszcze bardziej widoczna, a w dodatku nikt już nie starał się nas rozdzielić, czy pogodzić. Co prawda przyjaźniliśmy się wszyscy i chyba nigdy się to nie zmieni. Jednak mimo wszystko coś się zmieniło po jego wyjeździe. Zauważyłam to chwilę po tym jak nas zostawił. Zmiana w zachowaniu całej paczki była wyraźnie widoczna. Nie byliśmy już tak zgrani jak kiedyś, a utrzymanie wszystkich interesów z ludźmi, z którymi nigdy nie powinnam mieć żadnego kontaktu, było jeszcze cięższe. To właśnie w tamtym momencie dotarło do mnie, że Jaiden był łącznikiem. Był tą jedną osobą w paczce, która trzymała wszystkich razem. Bez niego wszystko było trudniejsze do wykonania. Każda akcja niosła za sobą dwa razy większe ryzyko. Chodziło o zaufanie. W momencie, gdy Venom z nami był wszyscy razem byliśmy pewni, że jego plany wypalą. Teraz, gdy go nie było brakowało osoby, której zaufamy tak jak jemu.

Brakowało łącznika.

I tak cholernie chciałam, by kiedykolwiek powrócił.

– Oczywiście, że jestem z wami – powiedziałam. – Zawsze byłam i zawsze będę. To się nie zmieni.

Luca przez chwilę mierzył mnie tym swoim sceptycznym wzrokiem. Byłam pewna, że właśnie wyobrażał sobie czasy, gdy mnie nie znał. Pewnie do tego jeszcze wspominał te chwile jako te najlepsze w całym jego życiu.

W końcu kiwnął głową i ruszył w stronę wyjścia z tak dobrze znanego mi pomieszczenia, które niegdyś należało do Venoma.

– Masz dobę. Nie spierdol tego – powiedział zanim wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami.

Między nami wszystkimi po raz kolejny zapadła ta okropna cisza.

– Przepraszam – westchnęłam. – To moja wina, że znowu będzie chodził nadęty przez cały dzień.

– Nie przejmuj się nim. – Machnęła ręką Layla.

– No właśnie, Viv – przytaknął Thomas. – Popierdoli i przestanie.

– Czy ktoś mi, kurwa, może łaskawie powiedzieć gdzie jest Cameron?! – Jasper po raz kolejny się odezwał. Wszyscy spojrzeliśmy na niego, obserwując ten wybuch.

– Stary, ale nie musisz tak krzyczeć – skarcił go Thomas.

– No najwidoczniej tylko w taki sposób mogę zwrócić waszą uwagę – prychnął.

– Nie widziałam go dzisiaj – odparłam.

Cameron jako jedyny z całej paczki był trochę odizolowany. Nikt nie wiedział dlaczego, ale od momentu jego powrotu z wyjazdu, który miał miejsce dawno temu zachowywał się jakoś dziwniej.

Nagle drzwi otworzyły się szeroko. Moim oczom ukazał się blondyn, o którym rozmawialiśmy chwilę wcześniej. Niósł w ręce skrzynkę. Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam się bliżej plastikowemu pojemnikowi, który trzymał.

– O Cameron się znalazł – rzuciła Layla.

– Gdzie byłeś? Od rana do ciebie wydzwaniam. Tak ciężko odebrać?! – krzyknął Jasper.

Chyba nie był dzisiaj w najlepszym humorze, co było nowością, bo zwykle panował nad swoimi emocjami.

Cameron zmarszczył brwi, wchodząc do środka, zamknął drzwi, po czym powiedział:

– Była promocja na piwo – wyjaśnił. – Grzech nie skorzystać. Chcecie trochę? – zapytał.

Podszedł w stronę stolika i postawił na nim skrzynkę pełną alkoholu. Na moje oko było tam z dwadzieścia butelek piwa.

– Pewnie! – krzyknął Thomas, podbiegając do blondyna.

– Nie ma chlania – powiedział Jasper.

– Jest – kłócił się Cameron. – Specjalnie kupiłem tyle na promocji, żeby każdemu starczyło.

– No właśnie – przytaknął Thomas.

– Jak dzieci – skomentowała Layla, stojąca tuż obok.

Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Akurat ta jedna rzecz nigdy się nie zmieniła i chyba już nie zmieni. Lata mijały, wszyscy byliśmy coraz starsi, ale mimo to nadal zachowywaliśmy się jak te same dzieciaki, którymi byliśmy lata temu.

Być może już zawsze nimi będziemy.

– Nie ma żadnego picia, do cholery! – krzyknął Jasper. – Mamy robotę do wykonania.

Cameron zmarszczył brwi, przyglądając się dokładniej Jasperowi. Na moment zerknął na Thomasa, który zrobił dokładnie to samo. Ostatecznie oboje spojrzeli na blondyna, który nadal wlepiał w nich spojrzenie.

– Co znowu? – zapytał Jasper, marszcząc brwi.

– Jaka robota? – zapytał Cam. – Nic nie wspominałeś.

Z odległości kilku metrów mogłam dostrzec jak żyła na skroni Jaspera pulsuje. Chłopak ewidentnie był zdenerwowany i nawet tego nie ukrywał. Mało tego! Jeszcze chciał nas do tego wplątać.

– Czy wy ich słyszycie, dziewczyny?! – krzyknął, zwracając się tym razem w naszą stronę. Wytrzeszczyłam oczy na jego wybuch. Nie miałam pojęcia, co powinnam powiedzieć. Layla tak samo. I właśnie dlatego tak po prostu stałyśmy i wpatrywałyśmy się w scenkę, która właśnie się przed nami odgrywała. Brakowało tylko popcornu i czułabym się jak w kinie.

– O co ci chodzi, ziom? – zapytał Thomas.

Wściekłe spojrzenie Jaspera powędrowało prosto na Thomasa, który widząc, że zwrócił na siebie uwagę wkurwionego przyjaciela, natychmiast się przymknął.

– O co mi chodzi?! Może o to, że wydzwaniam do tego idioty od rana, a on udaje, że o niczym nie wie! Mamy paczki do ogarnięcia, więc jazda!

– O kurwa, zapomniałem o tym – rzucił Cam, przykładając dłonie na twarz.

– Upsi – zaśmiał się Thomas.

– Jedziemy – oznajmił Jasper, wskazując na wyjście z pomieszczenia. Jednak widząc, że chłopaki nie ruszyli się ani o centymetr, natychmiast dodał: – Teraz, kurwa!

– Ja pierdolę, nie wyklinaj tak na nas! – krzyknął Thomas, od razu kierując się w stronę wyjścia, podobnie jak Cameron.

– To było w chuj niemiłe – skomentował Cam.

– Czy wy możecie być choć przez chwilę poważni? – zapytał Jasper.

Nie słyszałam ich odpowiedzi, bo w tamtym momencie drzwi się zamknęły.

Nie miałam pojęcia o jakich paczkach mówił, ale na pewno miało to jakiś związek z interesami, które robiliśmy. A było ich całkiem sporo. Odkąd nie było z nami Venoma staraliśmy się po prostu podtrzymać działalności, które już wtedy trwały. Głównie opierało się to na prochach. Od stałych i zaufanych dostawców dostawaliśmy narkotyki i inne gówna, a następnie przekazywaliśmy je dalej dilerom, którzy oddawali nam kasę, którą z tego zarobili. W zamian za to dostawali ochronę i spłacali długi. Właśnie tak to działało i to od wielu lat. Ludzie zaciągali zadłużenia bezpośrednio u Venoma, a następnie musieli je spłacać. Nic nie było za darmo. Wszystko w tym mieście miało swoją cenę. Jeśli chciałeś przeżyć, musiałeś dostosować się do panujących tu zasad.

Do zasad, które ustanowił Venom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro