003
— Jak to Clémentine zaproponowała im vibranium — Uniósł się zdenerwowany Ryan. Nadal nie mam zielonego pojęcia, skąd ono jest, jakie ma właściwości.
— Myślisz, że ja wiem? — Syknęłam wkurzona, odchyliłam się na krześle, masując palcami wskazującymi skronie. — Dobrze wiesz, iż przez chorobę gadała różne dziwne rzeczy — Powiedziałam, trochę spokojniejsza.
— Wiem, ale ten metal jest zbyt drogocenny, aby został rozpowszechniany — Wytłumaczył, wymachując ręka w powietrzu. Miałam w nosie, jeśli firma ma na tym stracić, to mam w dupie jakieś drogocenności. Obiecałam dotrzymać rozwoju wytwórni, a ja dotrzymuje słowa.
— Ile jest o wart — Sięgnęłam po kartkę i oliwkę.
— Bardzo dużo — Westchnął, ścisnęłam drewno łapiąc je przy tym. Dlatego spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
— Gdzie on jest — Wstałam, po czym podeszła do mężczyzny. Silił się, by nie odpowiedzieć.
— Wakanda — Zawiedziony swoim brakiem oporu, przejechał dłonią po twarzy. Zadowolona wyszczerzyłam zęby w uśmiech. Otwarłam laptopa, następnie wystukałam podaną, przez ciemnoskórego lokalizacje. Niewiele było o niej podane, jestem zdana jedynie na niego.
— Zaprowadzisz mnie tam — Wzruszyłam ramionami. Zaczęłam sprzątać porozwalany kartki, które wyrzuciłam z półek, szukając informacji o działalnościach rodzicielki.
— Ni... — Chciał zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili spojrzałam na niego, gestem ręki ucieszyłam.
— Połowa szmalu będzie twoja — Zaproponowałam, jeśli nie poleci na kasę, zostanie mi tylko przymusowe zachęcanie go, a tego zapewne nie chcemy.
— Eh, no dobra — Przewrócił oczami. Kiwnęłam głowa, uśmiechnięta. Oby przywitali nas z otwartymi rękami, jeśli nie. Rozpierdziucha będzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro