Rozdział III Specjał
Siedzę na łóżku spoglądając w okno, widząc pochmurne niebo i budynki, marzę za ciepłym kubkiem kawy i widokiem rodzinnego domu.
Poza tym moją mama robi najlepsze jedzenie na świecie, więc chciałam zdążyć na porę obiadową!
Drzwi otwierają się, wypuszczając do środka chłodne powietrze, łaskoczące mnie po plecach.
Oho, o wilku mowa, rodzicielka właśnie wchodzi dziko do pomieszczenia, ciekawe co się wydarzyło, jej mina nie wskazuje na nic pozytywnego.
I miałam rację, od razu po niej wchodzi drobny, piwnooki lekarz, dzięki któremu mój wzrok powraca na okno.
Na szczęście dorośli zachowują się jakby mnie nie było, tym lepiej.
- Mówiłem pani, że musimy zrobić jeszcze badania. - mówi spokojnie.
- Ale ja przecież wszystko wiem.- matka stara się nie wybuchnąć.
- Pani córka musi ograniczyć stres i najlepiej brać jakieś leki.- stwierdza.
Leki? To brzmi poważnie, chociaż nie wiem czy to dobre rozwiązanie, bo leki chyba mają jakieś skutki uboczne.
- Nie wydaje mi się co do tych leków.-mruczy.
- Ale...
- Ja wiem co jest dobre dla mojej córki. - przerywa mu.
- Rozumiem... - próbuje dokończyć, ale znów mu przerwano.
- I nie pozwolę by żarła leki, do końca życia, bo to nie choroba tylko fobia. - podkreśla ostatnie wyrazy.
I za to ją uwielbiam - potrafi postawić na swoim, haha.
- W takim razie. - mruczy. - Pani córka powinna ograniczyć stres i kofeinę. - rzecze poważnym tonem.
Kofeine, stres?
Ale...
- To nie wykonalne. - mówi już spokojniej i luźniej.
- Lecz potrzebne. - prycha piwnooki spoglądając na zegarek.
- Oczywiście, najlepiej żeby moja córka nie wychodziła z domu! - podnosi ton.
- Ale przecież...
- Nie!-przerywa mu. - Kochanie, choć, idziemy już do samochodu. - mówi do mnie sztucznie się uśmiechając.
Powoli wstaje, a lekarz wychodzi dość zdenerwowany i naburmuszony.
Następnie wychodzimy na korytarz, gdzie siedzi mnóstwo osób, w końcu to czas odwiedzin. Staram omijać wzrok ludzi idąc jak na ścięcie i co jakiś czas wybijając w skórę dość krótkie paznokcie po których zostały mi czerwone ślady.
Jak najszybciej wychodzimy na zewnątrz i wsiadamy do czarnego samochodu.
- Wszystko dobrze? - pyta.
- Ta-ak.-odpowiadam ziewając.
- To dobrze. - rozluźnia się. - Wiesz, jeszcze zrobię zakupy i pojedziemy do pracy twojego taty. Ah, musimy jeszcze zrobić obiad, pomożesz mi, prawda?-śmieje się.
- Pewnie. - uśmiecham się.
- I nie zapomnij odwiedzić kawiarnie, tylko tym razem zamówisz coś innego niż kawa. -wzdycham.
Serio, nie mogę pić kawy, przecież ja nie przeżyje! Po kilku godzinach bez kawy potnę się folią bombelkową i będę cierpieć na bezsenność.
- Eeh, szkoda. - zipiam.
- To będzie tylko jeden dzień, skarbie. -puszcza oczko.
I tak umrę.
Kiedy dojechałyśmy do sklepu, ja czekałam w samochodzie i bawiłam się radiem.
De-spa-cito znów leci na tym raadito
Muszę to przełączyć zanim się ogłuchnito
Zmieniam stacje radiową i po przyjściu rodzicielki oraz odebraniu taty z pracy jedziemy do domu i pomagam w zakupach.
- Ah, a ty powinnaś już iść do kawiarni. -mówi mama, na co tata tylko kiwa głową z miną ,,przecież i tak wiesz, że nie ma żadnego ale".
Zwłaszcza, że uwielbiam jego historie w których mówi jak to mama go uwiodła.
On zawsze jej słuchał i przyznawał jej rację.
- To idę. - odburkuje biorąc swoją torbę, następnie spokojnie idę w stronę kafejki.
Ciemne chmury zaczynają zasłaniać niebo i słońce, więc przyśpieszam by nie zafundować sobie deszczowej kąpieli.
Po chwili widzę ten znajomy widok baru kawowego przez co się lekko uśmiecham i od razu wchodzę do środka, siadając w moim ulubiony miejscu.
- Witaj Manami!-wita mnie kelnerka, chyba nazywała się Fumi. - To co zawsze? - pyta.
- Eee...cześć? - patrzę jak zwykle na dół. -Um..nie...tym razem coś bez kofeiny.
- A rozumiem, w takim razie polecam nasz specjał, nazywamy go Sugar Coffee, czyli cukrowa kawa. - śmieje się.
Sugar Coffee? Przecież ta nazwa jest niepoprawna.
- Um...a co to? - pytam zginając palce i machając nogami pod stołem.
- Kakao, ale takie nasze, pełne miłości. -śmieje się słodko.
Kakao, nazwane cukrową kawą?
- Em...To poproszę.-godze się.
W końcu to ,,specjał".
Po chwili czekania dostałam kakao z pianką na której leżało serduszkowe ciasteczko.
- Na zdrowie! - rzecze odchodząc.
Nie zdążyłam podziękować, no cóż.
Wzięłam łyk napoju.
Myślałam, że będzie słodszy, ale cukier był jakby idealnie odmierzony z naturalną konsystencją czekolady.
Wiem! To będzie idealna nazwa do książki! ,,Sugar Coffee" -
zaskakująca, tajemnicza, idealnie słodka, mająca zniekształcić obraz czytelnikowi i pokazać za pomocą jednego wyrazu prawdziwe oblicze słodko-gorzkiego życia. Jak kawa i cukier, napisane jak i razem jak i osobno.
Nieidealny tytuł do nieidealnej książki.
Zawsze chciałam coś takiego napisać, tylko wahałam się.
Bo bałam się, że nieskończe.
- Skończyła Pa..znaczy Manami? - słyszę jakiś głos, po kilku sekundach dochodzi do mnie, że to Fumi.
- Ym...Eh...Jeszcze nie. - biorę potężny haust już nie tak ciepłego kakao, rozmyśliłam się.
- Rozumiem, niedługo zamykamy. - mówi prosto z mostu.
Co? Tak szybko? Przecież...Która jest właściwie godzina?
Sięgam po telefon, jest siedemnasta, czyli za dwie godziny będzie się ściemniać. Zamieram.
O której ja wyszłam z domu?
Chowam telefon i spoglądam na szybę po której spływają krople deszczu zasłaniające uliczne formacje kałuży.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie przygotowałam się na tą ewentualność, więc z moich wyliczeń (a tak naprawdę ze słabej kondycji) wynika, że na 99% będę chora po powrocie do domu.
A ten 1% oddam dzieciom chorym na raka.
Piję więc resztę kakao i pakuje całe ciastko do ust, po czym oblizuję się z pianki i czekolady.
Wówczas niepewnie podchodzę do kasy z pustym kubkiem.
- Połóż tutaj. - pracownica restauracji pokazuje ladę, gdzie odstawiam kubek -jutro go umyje. - mówi spokojnie kiedy szukam pieniędzy w torbie.
Chyba poszukiwanie portfela zajmie mi trochę czasu...eh..
- Możesz zapłacić jutro. - rzecze miłym i spokojnym tonem widząc moją walkę z torbą.
- Oh...Naprawdę? - szepcze.
- Jasne! - lekko podnoszę głowę i zerkam na jej jasne końcówki włosów rozświetlone przez sztuczne światło, następnie uśmiecham się dziękująco i otwieram usta do podziękowania.
- Luz. - mówi przeciągle i dziecinnie widząc moją wdzięczność, po czym gasi światło, sięga po parasolkę i otwiera drzwi. -Idziemy?-pyta.
Yh...My? Chyba coś źle zrozumiałam, więc jedynie kiwam głową potwierdzajająco.
- Yey! - krzyczy entuzjastycznie i z zapałem otwiera parasolkę. - To gdzie mieszkasz? -pyta nagle.
Huh?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro