Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część druga : Zieleń

Oto kolejny rozdział :)
Mam nadzieję, że sie spodoba.
Ilość słów: 2983



To nie tak, że Louis miał obsesję, bo jej nie miał. Jednak przynajmniej pięć razy dziennie odwiedzał pokój tajemniczego zmiennego. Od jego pojawiania się przed drzwiami Louisa minęło dobre pięć dni. Zamiast poniedziałku był już piątkowy wieczór i cotygodniowy relaks przy komedii romantycznej albo przy meczu. Albo przy tym i tym. W te wieczory mógł odpocząć od swoich jakże kochanych klientów, którzy nie przestawali do niego dzwonić. Nawet w weekendy. Organizowanie ślubów to ciężki kawałek chleba.



Usłyszał to, kiedy kładł parujący ryż z warzywami na stoliku. Coś jak warczenie połączone z mruczeniem. Wyprostował się, nasłuchując. Czyżby jego tajemniczy przybysz się obudził? Wziął głęboki oddech, nim ruszył w stronę pokoju. Przygładził sterczące włosy, nagle bardziej świadomy tego, jak wygląda. Czarne okulary w grubych oprawkach, które zsuwały się z nosa i musiał je co chwilę poprawiać, wyciągnięta i sprana czarna koszulka, która widziała lepsze czasy, luźne szare dresy oraz bose stopy. Chwycił klamkę. Policzył w głowie do trzech, po czym nacisnął klamkę.



Na łóżku siedział młody bóg. Louis był pewien, że wszystko w wszechświecie jest przeciwko niemu. Nigdy w całym swoim życiu nie widział takiego pięknego mężczyzny. Jego średniej długości włosy w kolorze ciemnej czekolady, uroczo opadały na czoło, zasłaniając oczy. Louis nawet z tego miejsca mógł powiedzieć, że mężczyzna był wysoki, na pewno wyższy niż on sam. Do tego szczupły, z jasną skórą, która aż się prosiła o dotyk, o pocałunek, o coś krwistoczerwonego. Niebieskie oczy błyskawicznie wróciły z nieskończonych mil tułowia na przystojną twarz, z której zielone oczy uważnie go obserwowały. Poczuł jak ciepło wpływa na jego policzki. Został złapany. Jednak jego rumieniec to nic w porównaniu do tego, który pokrywał twarz i kawałek szyi młodego Boga.



-Hej? Wszytko w porządku? - zapytał Louis. Jego głos brzmiał tak inaczej. Odkaszlnął, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Wszedł do pokoju, lecz w żadnym stopniu nie chciał naruszyć strefy łóżka.



- T-tak, ale...gdzie ja jestem? - zapytał zmienny swoim ochrypłym od nieużywania głosem. Uniósł swoją dłoń, żeby przeczekać włosy, a Louis czuł, jak miękną mu kolana. Co się dzieje.



- W moim mieszkaniu. Obok ciebie na stoliku stoi woda. Możesz się napić. Obiecuję, że nic tam nie dosypałem ani nic. Słowo. - powiedział szybko, na co nieznajomy posłał mu mały uśmiech, a jego rumieniec stawał się coraz większy. Wtedy to w niego uderzyło. Chłopak był nagi. Matko boska. Odepchnął się od drzwi i wolnym krokiem podszedł do szafy. Wyciągnął z niej ubrania, które dał mu pierwszego dnia, gdy go znalazł. Były już czyste, więc powinny być okej. Dołożył do nich jeszcze bokserki, po czym położył je na miękki materac. - Proszę, możesz to ubrać. Są świeże i ciepłe. Powinny pasować. Na stoliku masz wodę, więc śmiało możesz się napić. Jesteś głodny? - zapytał Louis, cofając się do swojego miejsca. Nie chciał przestraszyć chłopaka, który nadal się nie ruszał. Jednymi rzeczami, które świadczyły o tym że żyje, była falująca naga pierś i oczy, które cały czas obserwowały Louisa. Każdy jego ruch czy drgnięcie kącika ust. Zielone oczy były do niego przytwierdzone przez cały czas.



-Tak i dziękuję. - powiedział, spuszczając wzrok na swoje szczupłe, długie palce.



-W porządku, mam nadzieję, że lubisz ryż i warzywa? - odpowiedziałao mu kiwniecie głowy i podskakujące brązowe kosmyki. - Okej, więc się ubierz, a ja będę w salonie. - wskazał kciukiem drzwi. Przez chwilę wpatrywał się w kark chłopaka przed nim. Jasna skórą budziła w nim dziwne uczucie zaborczości. Chciał wyssać ścieżkę z malinek na tej szyi, ścieżkę, która krzyczałaby, że ten cud natury jest jego. Tylko jego. Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić te myśli z swojej głowy. Odwrócił się, z zamiarem wyjścia. - Jestem Louis. - po tym opuścił pokój. Gdyby został, zobaczyłby jak głową chłopaka gwałtownie podskakuje, a jego oczy rozszerzają się.





- Ale co ja mam robić! Mam zawał, kiedy tylko on przemówi! - krzyczał szeptem, stojąc w kuchni przy kuchence i podgrzewając ryż i warzywa dla ludzkiego wcielenia Apollona. Chyba za dużo greckiej mitologii, pozwijcie go. Przyciskał swojego iPhone'a do ucha za pomocą ramienia, ponieważ jednak potrzebował dwóch rąk, żeby przygotować coś na szybko. Po drugiej stronie telefonu mógł usłyszeć cichy chichot Any.



- Daj na wstrzymanie Louie. To tylko chłopak, choć również twój najszybciej zdobyty crush w przeciągu tych wszystkich lat. Nie możesz się tak stresować, zwykła rozmowa stary. To nie tak, że on zamierza ci wskoczyć do łóżka i...



- Cicho bądź, ty... - Nie dane było mu dokończyć, gdyż w kuchni pojawił się wysoki model. Znaczy, żywa rzeźba Michała anioła odziana w jego ubrania, które wyglądały na za małe na tak idealnym ciele. Ciemnowłosy stał w przejściu, rozglądając się nerwowo. Jego pełna, różowa warga była uwięziona między białymi zębami, a Louisowi nagle zrobiło się sucho w ustach. Zielone oczy patrzyły na niego z lękiem, którego w żaden sposób nie potrafi wyjaśnić. - Muszę kończyć. Pa. - rozłączył się zanim Ana mogła zaprotestować. Odłożył komórkę na ladę. Przez kilka sekund panowała cisza jak makiem zasiał. Wtem została przerwana przez skwierczenie patelni. Tomlinson odwrócił wzrok od chłopaka, po czym wyłączył palnik pod wokiem. Wyciągnął czarną miskę z szafki wiszące nad blatem. Nałożył do niej gorącej potrawy, a intensywny zapach curry oraz papryki rozszedł się po pomieszczeniu. Cisza została ponownie przerwana przez głośne burczenie, które brzmi niczym małe warknięcie. Louis posyła mały uśmiech w stronę chłopaka, z uwielbienie przyglądając się szkarłatowi, który koloruje jego jasne policzki.



- Proszę. - podał mu naczynie. Zielonooki wyciągnął swoje dłonie po miskę, a Louis może dostrzec szczupłe, długie palce jak u pianisty. - Tylko uważaj, jest gorąca. Wezmę sztućce i pójdziemy do salonu, okej? Napiłeś się wody? - zdawał sobie sprawę, że atakował chłopaka pytaniami, ale tak miał, kiedy się denerwował. Odpowiedziało mu kiwniecie głową. - Dobrze. - odwrócił się do odpowiedniej szuflady, kiedy usłyszał chóry anielskie.



-Harry. To moje imię. Znaczy...nazywam się Harry. - wyszeptał swoim głębokim głosem chłopak stojący na środku kuchni. Louis wrócił do niego z widelcem w dłoni i posłał mu wielki uśmiech. Takie, przy którym jego oczy marszczyły się w ten specyficzny sposób.



- Milo mi cię poznać Harry. - smakował jego imienia na swoim języku. Brzmiało tak dobrze. - Chodźmy, dobra? Mam kilka pytań, tak jak zapewne ty. - błysnął kolejnym uśmiechem, nim ruszył do drugiej części pokoju. Bardziej czuł niż słyszał, że chłopak za nim idzie. Wyczuwał jego aurę, jednak była ona jak morska bryza. Delikatna i nieuchwytna. Louis zajął miejsce na jednym końcu kanapy, a jego towarzysz na drugim. Usiadł lekko zgarbiony, tak, że włosy zasłaniały jego oczy. Szatyn sięgnął po swoją miskę ryżu, który był niestety zimny, ale nie przejmował się tym. Widocznie dzisiaj nie było mu dane oglądać 'Dumy i Uprzedzenia', mówi się trudno.



- Harry, możesz zjeść, wiesz? - zaśmiał sie lekko Louis, nabierając trochę ryżu na swój widelec. Harry wypuścił powietrze, po czym na jego twarzy pojawił się mały uśmiech, zanim zaczął jeść. Przez kilka minut żaden z nich się nie odzywał. Louis starał się nie obserwować jak Harry przełyka albo jak piękny jest jego profil. Było to trudne zadanie, ale chyba wyszło mu całkiem dobrze. Chociaż Harry nie krył się zupełnie z tym, że się na niego patrzy. Znowu Louis czuł ten wzrok na sobie. Nie udało mu się go przyłapać na gorącym uczynku, jednak był pewien, że ten mu się przyglądał. Ciemnowlosy skończył pierwszy. Delikatnie odłożył miskę na stolik. Szatyn widział, jak waha się przez chwilę, po czym odwraca się w jego stronę. Zielone oczy spojrzały wprost na niego. Louis czuł, jak wielki żar wybuchnął w jego żołądku, a kilka książek spadło z regału ustawionego po lewej stronie kanapy. Obydwoje podskoczyli na swoich miejsca, ale zieleń nie opuściła błękitu.



-Dziękuje. Tak bardzo chcę ci podziękować Louis. - zaczął Harry, nie odwracając wzroku. Jego oczy były niczym lustro. Odbijała się w nich szczerość, najprawdziwsza szczerość, a Louis nie mógł oderwać od niego spojrzenia. - Nie wiem co by ze mną było, gdyby nie ty. Pewnie czekałaby mnie śmierć. Dlatego dziękuję za pomoc, bo nie musiałeś. - mówiąc to wyglądał na tak małego. Jakby nie był wielkim kotem, tylko małym ślepym kociątkiem, które dopiero co przyszło na świat. Louis odczuwał chęć, by wyciągnąć rękę i go dotknąć. Zwyczajnie, w czysto platonicznym geście ułożyć swoją dłoń na szczupłym udzie anioła siedzącego przed nim.



- Wychowano mnie w przekonaniu, że każdy człowiek ma prawo do proszenia o pomoc. Nawet jeśli nie powie ani słowa, lecz jego oczy, twarz czy też ciało będzie wręcz błagało o pomoc, należy jej udzielić. Oczywiście nigdy wbrew sobie. - posłał kolejny uśmiech w stronę chłopaka - chciałem Ci pomóc i to było dla mnie naturalne. Nie musisz mi dziękować. - powiedział Louis, zaciskając prawa dłoń w pięść i chowając ją za plecami. Pragnieniem dotyku przebiegało przez każdą pojedynczą komórkę jego ciała. Zupełnie jakby ktoś kazał mu chwycić w garść włosy Harry'ego, pociągnąć je i załączyć ich usta w pocałunku.



- Rozumiem, ale i tak...dziękuję. - odpowiedział Harry, a jego głos brzmiał pewnie. Lecz w jednej sekundzie zielone oczy opadły na miękkie materiał kanapy. Zupełnie jakby jakiś niewidzialny ciężar w jednej chwili przytwierdził chłopaka do ziemi.



- Harry, nie dziękuj. Serio nie ma po co tego rozbić. - odrzekł Louis z wzruszeniem ramion i lekkim uśmiechem - Ale jedno mnie ciekawi...co robiłeś pod moim mieszkaniem? Czemu byłeś tam, a nie w swoim ciepłym kącie? - zapytał, odchylając się na sofie do tyłu. Wyciągnął ramiona przed siebie, przeciągając się.



-Zostałem wyrzucony...Tak, do dobre słowo. Wyrzucono mnie z mieszkania. Mój...współlokator zarządził, że nie mogę już z nim mieszkać i dał mi pięć minut na wzniesienie się. Dosłownie pięć. Nie zdążyłem się nawet ubrać, kiedy wylądowałem na zewnątrz. Chodziłem po ulicy i jakoś nagle twoje drzwi wydały mi się najlepsze...najcieplejsze. Biła od nich taka spokojna aura i po prostu...nogi same mnie poniosły. To chyba tyle - zakończył Harry, bawiąc się swoimi palcami. Louis przez kilka sekund siedział w kompletnym odrętwieniu. Przepraszam, że co się stało?



Zanim zdąży przemyśleć to pytanie dwa razy, jego usta się otworzyły.



- Chcesz wynająć u mnie pokoj? - w jednej chwili głową pełna brązowych włosów podskoczyła, a rozszerzone zielone oczy spojrzały na niego w szoku. - Od kilku tygodni szukam kogoś, komu mógłbym wynająć pokój, w którym się obudziłeś, może nie jest jakiś bardzo duży, ale skoro...



- Tak.



- Co? Znaczy...co? - Louis zamrugał kilkukrotnie. Tak po prostu się zgodził?



- Tak, chętnie to zrobię, znaczy...jesteś miły, nie zgwalciłeś mnie, jak byłem nieprzytomny i nie masz problemu z tym, że jestem zmiennym... Więc tak, chciałbym wynająć ten pokój...bardzo tego potrzebuję i...Po prostu aura tego miejsca jest taka dobra. - zakończył, rumieniąc się delikatnie.



Oh. Jeśli Harry tak stawia sprawę.



- Jest twój. Tylko pasowałoby pojechać po twoje rzeczy...bo studiujesz, co nie? - zapytał Tommo, poprawiając się na swoim miejscu. - Tak jakby zapomniałem się ciebie zapytać o najważniejsze rzeczy. Czym się zajmujesz? Pracujesz? Studia też, prawda? - znów zasypał go pytaniami, ale najwidoczniej Harry nie miał nic a nic przeciwko takiej dawce informacji o sobie. Teraz obrócił się centralnie w stronę Louisa. Ułożył nogi w siadzie skrzyżnym, tak, że jego dresy podjechały do góry ukazując szczupłe kostki, a koszulka podwinęła się leciuchno i Louis mógł zobaczyć czerń tuszu. Mały uśmiech przyozdobił twarz Harry'ego, kiedy zaczął miąć w palcach materiał podkoszulki. Louis nie mógł oderwać od niego wzrok. Po raz kolejny dnia dzisiejszego.



- Moje nazwisko to Styles i mam dwadzieścia trzy lata. Studiuję na New York University, jestem na dziennikarstwo, na trzecim roku. Czasem piszę artykuły do szkolnej gazetki, a poza tym jestem przewodniczącym komitetu organizacyjnego. Mieszkałem wcześniej w jednym z mieszkań blisko kampusu, ale, jak wiesz, zostałem wywalony. - na pulchne wargi wpłynął gorzki grymas niezadowolenia. - Pracuję dorywczo w Starbucksie na kampusie. No i oczywiście jestem zmiennym. Chciałbyś coś jeszcze wiedzieć, Louis? - to pytanie wzbudziło szatyna z dziwnego transu spowodowanego brzmieniem głosu Harry'ego. Szczerze mówiąc, na razie tyle informacji mu wystarczało.



-Nie, na razie nie Harry. - pokręcił głową - Powinniśmy wybrać się po t... - nim było mu dane skończyć pytanie, Harry krzyknął.



- Nie, dam sobie sam radę!



- ...oje rzeczy? Nie dobra, ale jak coś, to zawsze chętnie pomogę. - posłał mu kolejny uśmiech. Choć patrzenie na różową, lekko spanikowaną twarz Harry'ego z jednej strony było czymś ekscytującym, z drugiej wywoływało dziwne uczucie w żołądku. - W porządku. Skoro jesteś moim nowym współlokatorem, powinienem Ci przedstawić kilka zasad...choć może nie całkiem zasad, a zwyczajów panujących w tym małym mieszkaniu. - panika zniknęła z twarzy Harry'ego tak szybko, jak Louis zaczął mówić. Głos jego wybawiciela sprawiał, że jego wewnętrzny kot zaczynał mruczeć z przyjemności. Harry przyglądał się tej twarzy i nie mógł uwierzyć, że będzie mieszkać z kimś tak...przystojnym. Kimś, kto tak idealnie wpasowywał się w jego typ. Lśniące oczy pełne żywych, błyszczących drobinek, wąskie usta stworzone do całowania, krótkie, jasnobrązowe włosy, które żyły swoim życiem. Mniejsze od niego ciało, od którego biła siła i spokój. Możliwe, że Harry odrobinę się zatracił, ale kto może go za to winić?



-Dobra, więc po pierwsze: co piątek jest wieczór filmowy. Zawsze byłem to tylko ja, ale od teraz będziemy ty i ja, czasem będzie wpadać moja przyjaciółka i przyjaciel, ale to bardzo rzadko. Pamiętaj o tym co piątek noc z filmem. Ty i ja, nikt więcej, nawet jak się pokłócimy czy coś innego. Po drugie, mój pokój to moje miejsce, więc pukaj zanim wyjedziesz, dobra? To samo tyczy się twojego pokoju. Zanim do niego wejdę, będę pukać. Wiesz, poszanowanie prywatności i te sprawy. - machnął na to ręką, uśmiechając się tak, że na twarzy Harry'ego od razu pojawił się uśmiech. Mały bo mały, ale się liczy. - Po trzecie, informujemy siebie nawzajem, jeśli zamierzamy kogoś zaprosić czy urządzić imprezę, okej? - zielonooki pokiwał głową - Świetnie. Ostatnie, gotujemy na zmienię. Nie ma, że nie. - ostrzegł, kiwając palcem, tak jakby Harry był niegrzeczny dzieckiem. - Widzę twoja minę Styles. Każdy gotuje przynajmniej trzy razy w tygodniu, a niedziela to jedzenie na mieście. Wszystko jasne? - zapytał Louis, pochylając się lekko w jego stronę. Zupełnie jakby coś przyciągało go do większego ciała.



- Myślę, że tak. Wszystko rozumiem...ale czy dzisiaj nie jest przypadkiem piątek i...



- Jak dobrze, że mi przypomniałeś! - krzyknął Louis, klaskając. Szybko podniósł się z kanapy, po czym pobiegł do odtwarzacza DVD. Z jednej z szufladek pod telewizorem wyciągnął jasne opakowanie, które po sekundzie otworzył, wyjmując z niego płytę i wkładając ją do odtwarzacza. W drodze powrotnej do Harry'ego sięgnął po drugi ciepły koc. Rzucił go chłopakowi, który siedział z zmarszczonymi brwiami. Miękka tkanina uderzyła go prosto w twarz. Wydał z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk. Na to Louis zaśmiał się głośno, po czym opadł na swoje miejsce, wijąc sobie małe gniazdko z swojego koca i kilku poduszek. - Dzisiaj, proszę pana Stylesa, oglądamy 'Dumę i uprzedzenie'.



- Co? Przecież to takie oczywisty film. Wiadomo, że Pan...



-Trallalalalala, nie słyszę cię! - pisnął Louis, włączając film. Harry patrzył na niego wielkimi oczami. Czy ten młody mężczyzna na pewno był dorosły?



- Ile masz...



- Dwadzieścia sześć. A teraz cicho, bo oglądam. - mruknął całkowicie skupiony na filmie. Harry patrzył na niego troszkę dłużej niż to dozwolone, ale nie żałował Jego żołądek podskakiwał za każdym razem, kiedy na praktycznie obcej twarzy szatyna pojawiał się uśmiech. Dotarło do niego, że nic nie wie o tym mężczyźnie. Poza tym, że go uratował, ma na imię Louis i świetnie gotuje. Po śmieciach porozrzucanych na stoliku oraz ziemi mógł stwierdzić, że albo był projektantem albo zajmował się czymś związanym z modą. Westchnął ciężko, po czym skupił się na filmie, starając się odciąć od okropnych słów swojego byłego chłopaka.



'Takie zero jak ty nie powinno żyć. Umrzyj szmato'



Ułożył się wygodnie na sofie. Jego ciało było owinięte w ciepły koc, a wzrok skupiony na filmie. Nawet nie zauważył, kiedy jego oczy się zamknęły, sprowadzając go do krainy Morfeusza.



Louis znowu nie wiedział, co ma zrobić. Stał przed kanapą, na której spał owinięty w grube koce Harry. Nie byłoby problemu, gdyby był w swojej ludzkiej formie, wtedy mógłby go wziąć na ręce i zanieść do pokoju, ale nie, on musiał się przemienić w swoją zwierzęcą formę - piękną panterę, która Louis chciał pogłaskać po krótkiej, czarnej sierści. Westchnął, ściągając koc ze swoich ramion i okrywając nim wielkiego kota. Jego mruczenie nagle stało się bardzo dobrze słyszalne. Dłoń Louisa zatrzymała się milimetry od ciepłego ciała. Tak blisko, a jednak daleko.



Z kwaśna mina zabrał rękę, zostawiając Harry'ego samego w salonie. Po drodze zabrał dwie puste miski i odłożył je do zlewu. Nim ruszył na piętro, gdzie znajdowała się jego sypialnia, podszedł do drzwi i zamknął je jednym szybkim ruchem. Pogasił światła w drodze na piętro i wszedł po schodach do wielkiej sypialni. Na środku znajdowało się łóżko, które mogłoby pomieścić z cztery osoby. Pod nim znajdował się kwadratowy, puszysty dywan, po lewej i prawej stronie stały stoliki zbudowane z białych palet. Cały pokój był utrzymany w stonowanych kolorach. Ściany miały odcień pastelowej zieleni. Czarna satyna oznaczała się na tle jasnych mebli oraz dywanu. Po prawej były duże, dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do garderoby, a po lewej prowadzące do łazienki. Za łóżkiem było wielkie okno z widokiem na ulicę. Louis nie zawracał sobie głowy tym, żeby włączyć światło, tylko rozebrał się do bokserek przy wejściu, po czym poszedł do łazienki na krótki prysznic. Nie pozwalał sobie na myślenie, bo w jego przypadku puszczanie wodzy myślom nigdy nie kończyło się dobrze. Widzicie, kiedy szatyn tracił panowanie nad sobą, jego moc robiła co chciała i bardzo trudno było ją zatrzymać. Dlatego w jego pokoju poza łóżkiem i stolikami nie było nic więcej. Po szybkim prysznicu, umył zęby i z ręcznikiem na biodrach poszedł do swojej garderoby. Założył bieliznę, nim wpakował się do łóżka. Jak tylko jego głową dotknęła poduszki pozwolił sobie na myślenie o tym wieczorze. Jego okulary uniosły się z skroni i polewitowały na stolik.



Louis wiedział, że to był zły pomysł, ni powinien pytać Harry'ego czy u niego zamieszka. Nie powinien, bo jak miał się kontrolować, mając przy sobie takie bóstwo? Jak miał oddychać, żyć, patrzeć na jakiegoś innego mężczyznę, kiedy ktoś perfekcyjny dla niego mieszkał z nim pod jednym dachem?
Szczerze mówiąc, sam nie wiedział czemu jego serce tak się zachowywało. Czemu tak się rwało do kogoś, kto najpewniej go zrani. Harry tak właśnie wyglądał - jakby pożerał serca kobiet i mężczyzn na śniadanie. Nawet w za małych ubraniach, mógłby podrywać top modelki. Czuł, że tylko po tych kilku godzinach, spadał. Spadał do zielonej głębi pełnej róż. Popełnił największy błąd swojego życia. Ana będzie się z niego śmiać do końca świata.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro