Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.

24.12.2017r.
Korekta: 👌

Mężem być

Bruce wiedział, że to nie będzie łatwe. Wyszedł z łazienki po godzinie, którą spędził pod prysznicem, gdzie pod strumieniem ciepłej wody najłatwiej się myślało i mimowolnie wygiął wargi w delikatnym uśmiechu. Mirit spał skulony na brzegu łóżka, owinięty kołdrą po czubek nosa.
Znów wyglądał jak niewinne dziecko. Bruce ostrożnie położył się obok, bardzo niepewnie obejmując go ramieniem. Nie wiedział czy to nie jest zbyt śmiałe... Albo może przytłaczające dla Vana? Ale Mirit spał... Odetchnął głęboko, uspokajając się trochę na siłę, bo od kilku dni bycie zawsze wściekłym jakoś nie pomagało i zamknął oczy, zdecydowany po prostu iść spać.

Gdy Mirit obudził się z głową na ramieniu Doktora, wcale nie był zły ani zakłopotany. No, może trochę zarumieniony. Nie spieszyło mu się wstawać, więc przymykając powieki leżał dalej otulony ciepłą kołdrą, opleciony w pasie silną ręką i przyjemnie rozleniwiony. W Vanaheimie z reguły nie miał kiedy tak się czuć, leżenie samemu w łóżku i patrzenie w sufit było raczej przygnębiające, więc szybko się zrywał, szykował do dnia, a potem robił różne rzeczy, aby się czymś zająć. Pomagał sympatycznym pokojówką w sprzątaniu; bawił się z Woulfim i Friggherdą; przesiadywał nad grubymi księgami o magii należącymi do rodu królewskiego, udostępnionymi mu przez Sigyn, bo zostając sierotą, której krewni rodziców nie chcieli, został pozbawiony prawa do rodzinnego dziedzictwa; pomagając Lokiemu w zapisywaniu w wolnym dzienniku informacji o magii Asgardu i Jotunheimu, co z kolei zaliczało się do dziedzictwa magicznego Królowej; uczył się gotować w kuchni od sympatycznych kucharzy i kucharek, którzy lubili sobie poplotkować; pomagał ogrodnikom... Po prostu szukał sposobów żeby nie myśleć o tym jak bardzo doskwiera mu to, że jest sam. Zawsze ciągnęło go do towarzystwa, do rodziny (wszystkie wspomnienia jakie miał z czasu, gdy rodzice jeszcze żyli były pełne ciepła i bliskości!), do bycia w miejscach, w których coś się działo... A jednak nikt (poza Sigyn, która dała mu nowy dom) nigdy go nie chciał jako kogoś więcej niż przyjaciela, a tymczasem wokół najwięksi mrukowie i dupkowie znajdywali sobie partnerów albo partnerki, zakładali rodziny...
Pogrążając się coraz bardziej w swoich smutnych przemyśleniach o przeszłości, młody Van nie zauważył otwierających się oczu Bannera, którego zbudził ciasny, niemal rozpaczliwy chwyt smukłych, delikatnych dłoni wokół ręki. Mężczyzna ostrożnie przesunął palcami po prostych plecach Mirita.
- Czy coś się stało? - zapytał zaniepokojony, próbując się podnieść, aby móc lepiej na niego spojrzeć. - Mirit... Mirit - potrząsnął delikatnie smukłym ramieniem. - Powiesz mi, co się dzieje?
Lśniące od łez zielone oczy spojrzały wprost na niego wypełnione bezbrzeżnym zaskoczeniem.
- Panie Banner... Przepraszam - Van zerwał się, puszczając go i odsuwając się tak nieporadnie, że dosłownie padł na materac.
- Spokojnie, głuptasie. Zwolnij - Bruce zaśmiał się mimowolnie, patrząc na jego rozciągniętą na pościeli postać. Usiadł i wyciągnął dłoń, odgarniając mu rudy lok z twarzy. - Wyglądałeś na bardzo smutnego, chciałem tylko żebyś powiedział mi co się stało. Może jakoś pomogę?
Van przez chwilę patrzył na niego zagubiony i wyraźnie zaskoczony propozycją, a potem jakimś cudem zdołał usiąść i przytulić się do niego całym sobą. Z najwyższą ufnością.
- To tylko.. złe wspomnienia - powiedział po chwili milczenia cicho. - Nie chciałem pana zmartwić.
- Jesteśmy razem. Nie da się tak żebym się nie martwił - Bruce pogłaskał go po głowie.
- Ja... Czuję się taki szczęśliwy kiedy mówi pan w ten sposób, panie Banner... - wydusił z siebie płaczliwie. - Że jesteśmy razem...
- Dwie rzeczy, Mirit - brunet chwycił go delikatnie za podbródek, zmuszając do uniesienia głowy. - Jesteśmy razem. Absolutnie. Nie ważne jak do tego doszło, stało się i mam zamiar dopilnować, żebyś był szczęśliwy, rozumiesz? Zwłaszcza, że to przede wszystkim moja wina. I naprawdę mi się podobasz - chrząknął cicho, rumieniąc się. - A dalej... Nie mów do mnie Panie Banner. Dobrze? W świetle ziemskich zasad moje nazwisko jest też twoje. No i będąc w związku wypadałoby używać imienia drugiej oso...
- Naprawdę? - Mirit wyglądał na kompletnie zaskoczonego. - Tak po prostu Bruce?
- Tak - brunet odetchnął z ulgą. - Spróbuj.
Van zaczerwienił się po same czubeczki uszu. - B-Bruce - powiedział powoli. - Bruce... - coś w nim jakby pękło. - Bruce. Bruce. Bruce - zaczął powtarzać jak zaczarowany, z każdą chwilą uśmiechając się coraz szczęśliwiej.
Banner miał w tamtej chwili jedna myśl. I to nawet nie było to, że patrzy na zachwyconego małego chłopca, który właśnie otrzymał prezent.
Mirit był po prostu uroczy.
Cholera.
Był w związku z kimś tak niesamowicie uroczym i niewinnym, że nigdy by sobie czegoś takiego nawet nie wyobraził - chociażby ze względu na obawy związane z zielonym problemem.
- Mirit - powiedział rozbawiony. - Mirit. Mirit. Podoba ci się?

Po ponad godzinie w końcu zebrali się pod prysznic, którego obsługę Doktor wyjaśnił dokładnie Vanowi, dowiadując się przy okazji, że rytuał przede wszystkim nauczył go nie bać się Mitgardu, a nie radzić sobie z każdym drobnym elementem obcego świata. Potem Banner ubrał swoje rzeczy z szafy, a Mirit przyjął od niego jedną z koszulek z jakimś nadrukiem - z tych, które Stark dawał mu obsesyjnie na wszystkie święta, licząc, że zobaczy go w końcu w czymś co nie będzie koszulą z kołnierzykiem, fioletowymi spodniami albo piżamą. Mirit wyglądał w niej jak w sukience ponieważ poczucie humoru Starka działało zawsze na najwyższych obrotach i sam Banner także wyglądał w tych koszulkach jakby miał na sobie przynajmniej tuniki.
- To powinno tak być? - zapytał nieśmiało, oglądając się w lustrze bez większego przekonania, chociaż z pewną ulgą, bo luźne stroje były znaczną przewagą garderób Vanaheimu.
- Poczekaj chwilę - Bruce wynalazł w szufladzie cienki czarny pasek, którego pochodzenia nie znał i koszulka po prostu "stała się" sukienką, która zresztą naprawdę nieźle wyglądała. - Po jedzeniu zajmiemy się kupieniem ci zwykłych ziemskich ubrań, dobrze? - zapytał, a potem zeszli na dół, do kuchni wieżowca, gdzie byli już wszyscy. Nawet ci, których Bruce tak właściwie nie chciał spotkać tak szybko na swojej drodze.
- Dzień dobry - wymamrotał, przesuwając wzrokiem po wszystkich twarzach. Przy stole usiedli już Tony, Steve, Natasha, Clint, Pepper, Phil.. a na dokładkę gratis Nick Fury. - Pozwólcie chwilę ciszy. Mirit, to panna Pepper Potts, Agent Phil Coulson i Nick Fury. Chciałbym waszej czwórce przedstawić Mirita. Jesteśmy razem.
Steven pierwszy pokiwał głową z uznaniem dla odwagi Bannera, nawet jeśli pod wpływem natarczywych i zaskoczonych spojrzeń mężczyzna naprawdę trochę zzieleniał i wyglądał, jakby właśnie był w trakcie namierzania drogi ucieczki.
- Miło mi was wszystkich poznać - Van niemal schował się za Bannerem, zaczerwieniony i chyba przestraszony nowymi twarzami.
- Siadajcie do jedzenia! Żadnych zbiegowisk! - ofuknęła ich wszystkich równo Natasha.
Bruce i Mirit usiedli obok Clinta, jako osoby z reguły neutralnej. Thor wyglądał na trochę zawiedzionego, że nie zdoła wypytać o nic Vana, który był dość blisko z Lokim, ale uśmiechał się.
- Tony, pożyczysz mi któryś samochód?
- Wybierasz się gdzieś, panie Banner? - zainteresował się uprzejmie Phil. - Może mógłbym ci pomóc?
- Oh.. ten... Musimy po prostu kupić z Miritem kilka rzeczy dla niego - wyjaśnił. - Trochę ziemskich ubrań, szczoteczkę do zębów... Takie drobiazgi.
- Może pojadę z wami?
- Pan Agent wygląda na bardzo sympatycznego - zauważył nieśmiało Mirit.

Gdy wsiedli do auta, Bruce poczekał tylko aż opuszczą obręb podziemnego parkingu wieżowca.
- O co się pokłóciłeś z Furym? - zapytał, korzystając z tego, że zafascynowany Van wyglądał przez okno zbyt zajęty ludzkimi budynkami, aby przejmować się otoczeniem.
- Skąd taki pomysł? - zapytał zdziwiony, śmiejąc się cicho i nerwowo.
- Jak tylko powiedziałem, że musimy wyjść, zaoferowałeś, że chętnie nam będziesz towarzyszył. To niemal jak wagary, nie? - potargał palcami włosy. - No wiesz... Ty, taki obowiązkowy Agent Phil, wymigujesz się od pracy żeby pochodzić po sklepach?
- Mamy trochę zbyt odmienne poglądy na niektóre sprawy dotyczące postępowania z młodocianymi herosami - stwierdził cicho. - I tyle.
- Oho, czyli ciche dni szefa i podwładnego, które skończą się awanturą co nie miara... Chyba wezmę sobie miesiąc albo dwa urlopu. Jak wrócę atmosfera na pewno będzie już oczyszczona albo coś...
Phil nie skomentował tego, starając się udawać, że tak bardzo pochłania go parkowanie na piętrowym parkingu centrum handlowego Vis-a-Vis (zdaniem Bruce'a ta nazwa była do niczego), które otwarto przed trzema laty jedynie pół godziny jazdy (w korkach!) od wieżowca.
Banner pierwsze co zrobił to podał Miritowi dłoń, ściskając ją delikatnie.
- W takim miejscu łatwo się zgubić - wymamrotał usprawiedliwiająco, prowadząc Vana do windy, żeby mogli zjechać na piętra sklepowe.
- Jest tutaj tak mnóstwo kolorów - Mirit przysunął się bliżej Bannera, rozglądając się dookoła siebie z niepewnością, ale i dużym zainteresowaniem. - I... Różnych dziwnych rzeczy.
Bruce zaśmiał się mimowolnie, słysząc to stwierdzenie.
- Właściwie dobrze, że wzięliśmy ze sobą tego pana - mruknął, wskazując głową na maszerującego nerwowo obok Phila. - Nam przyda się pomóc, a jemu chwila wolnego od pracy.
Van pokiwał głową, nie mając żadnych obiekcji w tej sprawie. Nie znał Agenta, ale dobrze mu z oczu patrzyło. I jego "aura" emocjonalna też była przyjemnie łagodna.
- Szukamy ubrań damskich czy męskich? - zainteresował się Agent, spoglądając na nich, gdy przystanęli między pięcioma różnymi bardzo dużymi sklepami.
Banner spojrzał na Mirita, pozostawiając mu wybór w tej kwestii.
Van przez chwilę wyglądał na zbyt zagubionego, aby cokolwiek powiedzieć, zebrał się jednak w sobie szybko i uśmiechając się uroczo.
- Wydaje mi się, że moja uroda jest bardziej zbliżona do kobiet z ziemi... A strój pożyczony mi przez panią Natashę był bardzo wygodny... Czy to byłoby problemem...
- Ubrania damskie - powiedział spokojnie Banner, kładąc palec na pełnych, różowych ustach. - Najlepiej nie obcisłe. Będą się wtedy zbyt skrajnie różnic z garderobą Vanaheimu.
Rudzielec zarumienił się, ale odetchnął uspokojony, że jego prośba nie jest zbyt wygórowana.
- Nie pytaj o sprawianie problemów - poprosił go Bruce. - Zaufaj mi. Nie sprawiasz ich wcale. Dobrze?

Agent Phil okazał się... Cholera, zadziwiająco dobrym doradcą. Najpierw przyjrzał się Miritowi, potem zapytał o kilka rzeczy... I w mniej niż pół godziny przyniósł mu do przymierzenia kilka najróżniejszych kompletów do przymierzenia. Van był zaskoczony, ale wdzięczny, że przy pierwszej wizycie w ziemskim sklepie nie musi sam przeszukiwać całych ton ubrań, o których nic nie wiedział. Banner z kolei nie omieszkał (zaskoczony pozytywnie) stwierdzić, że jeśli kiedyś Phil będzie tego potrzebował, bez trudu zahaczy się gdzieś w branży modowej. Miał do tego po prostu talent.
Pierwsza kreacja składała się z luźnej białej sukienki, jeansowej kurteczki i kapelusza z tasiemką w małe, bladozielone kwiatki. Mirit wyglądał w niej pięknie.
Drugą kreacją była sukienka do kostek w niebieski motylkowy motyw, do której idealnie pasowała błękitna apaszka. Mirit wciąż wyglądał pięknie.
Potem po kolei były białe szorty i jasnozielona bluzeczka; sukienka na długi rękaw i do kolan, w pasie przystrojona śliczną kokardką w brzoskwiniowym kolorze i czarna opaska do przytrzymania niesfornych, wchodzących do oczu włosów; luźne niebieskie spodnie i tunika w motyw pawich piór, przechodzących od dołu, od błękitu w górę do zieleni tonacją, co doskonale podkreślało barwę oczu Mirita; luźne spodnie w ciemnym kolorze i biała koszulka z ciemną kokardką pod szyją, a do tego jeansowa kurteczka z kwiecistym wzorem na plecach...
...we wszystkim co Coulson przyniósł młodzieniec prezentował się jak model(ka).
- Myślę, że na pewien czas to wystarczy - stwierdził Banner. - Chciałbyś coś jeszcze z tego sklepu? - dla pewności spojrzał na młodszego. Mirit chwilę rozglądał się dookoła siebie. Najpierw wyglądał na niespecjalnie przekonanego do tego żeby w ogóle o coś takiego go pytać, a potem coś zobaczył i nieśmiało ruszył w tamtą stronę. Rzeczą, która przykuła jego uwagę był wiszący na haczykach między gumkami do włosów, spinkami i bransoletkami, wisiorek. Mały, nie specjalnie imponujący, z łebkiem kota z Cheshire z bajki o Alicji i Krainie Czarów. Bruce wziął go do koszyka bez wahania. Chyba jeszcze nigdy nie miał tak dobrego powodu do wydania własnych pieniędzy jak Van, który najprawdopodobniej zabronił by mu za siebie płacić, gdyby tylko miał ziemskie pieniądze. Albo coś do powiedzenia.
Po zapłaceniu za ubrania poszli jeszcze do sklepu z butami. Po sandałki. I jedne tenisówki, żeby od czegoś Mirit mógł zacząć przyzwyczajanie się do noszenia czegoś więcej niż paputki, sandałki, klapki... I inne cienkie, delikatne rodzaje obuwia. W Vanaheimie najwyraźniej nie było czegoś takiego jak jesień czy zima w sposób, który Bruce Banner znał i łączył z tymi porami roku. Z rytuału w tej sytuacji miał przede wszystkim przeczucie, które jednak nie wyjaśniało za wiele. Jedynie dawało znać jego instynktowi, że Mirit musi przywyknąć do butów ciepłych, pełnych i wysokich.
- Dokąd teraz?
- Po zwyczajne przybory własnego użytku. Szczoteczkę, pastę... Takie małe podstawy.
- Bruce.
- Tak?
- Kupisz mi jakąś ludzką książkę? Taką żebym mógł dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach?
- Mógłbyś kupić to o czym rozmawialiśmy przed chwilą? - ciemnowłosy spojrzał na Coulsona. - Zabiorę go do księgarni żeby sobie coś wybrał.
Phil nie miał nic przeciwko. Uśmiechając się, pokręcił głową i ruszył w głąb centrum handlowego, aby przy okazji zrobić sobie mały zapas takich rzeczy jak mydło, szampon, pianka do golenia... Przydziały SHIELD dla agentów przebywających głównie w miejscu pracy mu nie odpowiadały, a jeśli nie zdecydował się rzucić sobie wszystkiego na jeden dzień i kupić sporej ilości zapasu to potem był skazany zdawać się na kosmetyki Fury'ego (lepiej żeby facet o tym nie wiedział). Były ostre i miały - przede wszystkim - duszący zapach.

***

- Jesteś tego pewien?
- To tylko miesiąc - Bruce wstawił dwie duże torby na pokład wygodnego, nie dużego samolotu podobnego do odrzutowca. Jeden z najnowszych skarbów Tonyego, który można było w pewien sposób złożyć (jakieś specjalne udogodnienia w skrzydłach) i łatwo zamaskować dzięki kilku najnowszym specjalnym systemom kamuflażu.
- Aż miesiąc.
- Miodowy - rzucił, żeby uciszyć Starka, zerkając jednocześnie jak Mirit rozmawia na uboczu z Natashą, najwyraźniej pytając ją o coś. Wyglądali na dosyć pogodzonych ze sobą. To było uspokajające. Banner obawiał się tego jaka będzie relacja tej dwójki.
- Jaki on jest... Kiedy nie ma tłumu ludzi dookoła?
- Właściwie tylko mniej nieśmiały. Ale szybko się adoptuje do tego świata, więc myślę, że jeszcze trochę i może się okazać, że ci dogada.
- Ten promyczek?
- Zobaczymy, Tony. Naprawdę, jestem pewien, że mając Thora dacie sobie radę beze mnie.
- Na pewno - Steven uśmiechnął się szeroko. - Mam nadzieję, że naprawdę w miesiąc dacie sobie radę z ułożeniem wszystkiego jak trzeba w waszej sytuacji... Mimo wszystko jest skomplikowana.
- Ale wiem, że ten związek jest wart zachodu.
- Trzymamy kciuki - mruknął Clint. - Zwijajcie się. Zaraz zacznie zmierzchać, to idealna chwila na dyskretny odlot.
- Uważajcie na siebie. Papa.
Mirit, który zdążył już usiąść w jednym z dwóch foteli i aż zbyt obowiązkowo zapiąć pas, pomachał im, uśmiechając się.
Oczka mu błyszczały, taki był podekscytowany. Banner zresztą też znów aż nadmiernie tryskał energią i chęciami do życia.

- Bruce, dokąd tak właściwie lecimy? - zapytał, wyglądając przez okienko z boku na mijane przez maszynę obłoki.
- Do małego domku, który sobie wybudowałem jak uprzednio wziąłem urlop - wyjaśnił. - To nie będzie jakiś luksus, chatka w górach, ale myślę, że ci się spodoba.
Pokiwał głową, zerkając na poważnego, skupionego na locie mężczyznę. Z każdym dniem Doktor był coraz bardziej spokojny i chętny do angażowania się w różne rzeczy. To pomagało jemu samemu czuć się bezpieczniej w obcym, ale przy tym okropnie ciekawym, świecie.
- Jestem pewien, że masz rację - powiedział, uśmiechając się delikatnie i opierając palce na szybie. Było prawie tak jakby mógł dotknąć chmur i promieni zachodzącego gdzieś w oddali słońca... W sposób nie mający nic wspólnego z magią!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro