6.
18.12.2017r.
Korekta: 👌
Sprawa Bannera
Bruce pamiętał z całego przyjęcia trzy rzeczy. Twarz Mirita, taniec z Miritem i pocałunek z Miritem. Żadna z tych rzeczy nie wyjaśniała tak dokładnie jakim cudem obudził się w obcej komnacie, w obcym łóżku, nagi... Z Miritem nie mniej nagim, śpiącym sobie słodko obok jak gdyby nigdy nic.
- Co tu się... Kurde?
Najpierw zamierzał zwiać i to byłoby super wyjście, ale nigdzie nie widział swoich ubrań. Dlatego zamierzał jednak poczekać chwilę, ale sama myśl o położeniu się obok Vana pokolorowała go na czerwono. Tak dla odmiany do standardowego zielonego. Zaczynał już oddychać bardzo niespokojnie i trząść się z nerwów, co zwiastowało jednak zielony poranek, gdy ciepłe ręce chwyciły go za policzki.
- Panie Banner? Wszystko w porządku? - Mirit zmusił go do uniesienia twarzy i spojrzenia na siebie. - Proszę oddychać. Głęboko i powoli.
- Co my tu...? - wydusił z siebie zamiast wydechu, który powinien zrobić.
- Nie pamięta pan? Wino okazało się trochę za mocne, całowaliśmy się - Van zaczerwienił się intensywnie. - A potem chciał pan... Tak jakby zrobić coś więcej. Uznałem, że takie przyjęcie to może dla pana za dużo, nie miałem pojęcia, czy któryś z innych Vanów czegoś nie dodał do wina albo coś, więc zabrałem pana tutaj i położyłem spać - skończył rozbrajająco szczerze i rzeczowo.
- Jestem nagi.
- Szaty oddałem do prania. Jeszcze przed śniadaniem wrócą do pana.
- Napastowałem cię - zwrócił uwagę na następny fakt.
- Właściwie to mi się pan oświadczał. Ale był pan pijany, więc o ile nikt tego nie słyszał możemy uznać, że nie miało miejsca - zapewnił, uciekając wzrokiem w bok jakby coś ukrywał.
Banner nie wiedział dlaczego, ale poczuł się winny temu stanowi rzeczy. Musiał... Porozmawiać z kimś? Ta sytuacja była zbyt porąbana, aby mógł to tak po prostu zrozumieć. Potrzebował kogoś, kto zna się na Vanach i Miricie, żeby mu jakoś to wszystko uporządkować w głowie. A przynajmniej to, co pamiętał. I czego się dowiedział.
- Może chodźmy jeszcze spać - zaproponował, przełykając ciężko ślinę.
Byle nie zielony poranek. Wszystko, tylko nie to!
***
- Thor.
Pijany mężczyzna podniósł głowę z blatu stołu, na którym dotychczas spoczywała, aby spojrzeć na przyjaciela nieobecnym wzrokiem.
- Tak? - wymamrotał z wyraźnym trudem.
- Potrzebuję porozmawiać z twoim bratem.
- Z Lokim? - zdziwiony zmarszczył ciężko całkiem obfite brwi. - Po szo?
- To sprawa osobista. Możesz mi po prostu pomóc go znaleźć? Ominąłem śniadanie i nie wiem teraz co robić.
- Jusz pomagam, pszyjacielu! - blondyn oparł ręce na blacie stołu i odepchnął się nimi, z trudem zyskując pion. Wyglądał jakby lada moment miał upaść twarzą w ziemię.
- Może powinniśmy poczekać aż wytrzeźwiejesz? - zaniepokoił się Banner.
- Jestem tsześfy!
***
Loki siedział w komnacie, która powinna się nazywać salą herbacianą, ale pewnie tak nie było, bo gdyby tak to życie byłoby za proste.
- Przepraszam - wymamrotał Banner, pocierając palcami kark. - Czy... Możemy porozmawiać? - zapytał niepewnie.
Brunet podniósł głowę znad książki, którą czytał, rozparty na kanapie, obok której stał stolik zastawiony filiżankami i dwoma talerzami ciastek. Igły by się tam nie wcisnęło.
- Proszę, chodź i usiądź sobie - lekkim ruchem dłoni wskazał na stojące dookoła fotele. Było ich dużo. I obok każdego stał stolik w sam raz żeby zmieścić na nim filiżankę i mały talerzyk ciastek. Albo miseczkę wypełnioną po brzegi czekoladkami.
Banner odetchnął głęboko, a potem zamknął za sobą drzwi i wszedł w głąb komnaty. Niespecjalnie odważnie wybrał fotel stojący tuż obok kanapy. Loki usiadł bardziej elegancko, wygładzając palcami błyszczący materiał białej szaty. Dziwnie w niej wyglądał, ale właściwie to mu pasowała. Zwłaszcza do oczu.
- Jesteś tutaj z powodu Mirita, prawda?
Sapnął zaskoczony.
- Skąd...?
- Od rana świergoczą o tym wszystkie służki i wszyscy służący w pałacu.
- O tym?
- Co wydarzyło się na przyjęciu. O tym, że Mirit zauroczył się w kimś z Mitgardu, że ten człowiek mu się oświadczył...
- Napastowałem go - wymamrotał zażenowany.
- Witam w Vanaheimie - Loki wywrócił oczami. - Pomijając wszystko, co już wiemy. Możesz zrobić teraz dwie rzeczy. Wziąć odpowiedzialność za to, że nakombinowałeś. Albo zrobić to, co zaproponował ci Mirit.
- Ale to nie jest takie proste, prawda? - zapytał zrezygnowany.
Był realistą.
Nigdy nie ma czegoś takiego jak łatwe wyjście z zawiłej sprawy.
Uczył się tej prawdy długie lata, zwłaszcza po napromieniowaniu.
- Nie, nie jest - przyznał brunet. - Mirit zostanie wyklęty i już nigdy nie będzie mógł ułożyć sobie życia, nikt nie zechce go po tym, jak mu się oświadczyłeś - Loki posłał mu uciszające spojrzenie świadczące o tym, że nie będzie słuchał żadnych uwag, póki sam nie skończy mówić. - i zabrał cię pijanego do swojej komnaty.
- Zrujnowałem mu życie? - jęknął, ukrywając twarz w dłoniach.
- Jeszcze nie - brunet podsunął mu jedna z kilkunastu kolorowych filiżanek. - Wciąż możesz wybrać opcję pierwszą.
- Nie mogę przecież tutaj zostać... Mitgard... Ziemia to mój dom i mam tam obowiązki.
- Zabierz go ze sobą - zasugerował mężczyzna.
- Ale wtedy to on będzie musiał zrezygnować ze swojego świata.
- To wzruszające, ale coś musicie postanowić - Loki założył nogę na nogę, siadając wygodniej na miękkich poduszkach. Rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę!
- Wasza wysokość, potrzebuję rad...
Do komnaty wszedł Mirit i natychmiast zamarł na widok Bannera.
- Nie tkwij tak, mój drogi. Chodź do nas. Już, już.
Rudzielec posłusznie podszedł, siadając w fotelu po drugiej stronie kanapy i opuszczając ze wstydem głowę.
- Domyślam się, że jesteś tutaj w tej samej sprawie, co pan Banner.
- C-chyba kłamanie, że chciałem spytać co z panem Thorem leżącym przy oknie w korytarzu nie przejdzie - wymamrotał, wyłamując drżące palce.
***
Sigyn lubiła wolne dni.
Dzień po przyjęciu dopiero się zaczął, większość Vanów była pijana, a kobieta z radością z tego korzystała.
Aktualnie leżała w łóżku, rozciągnięta wygodnie na dużej poduszce, z reguły zajmowanej przez Lokiego, który wybrał się już o poranku do swojej ulubionej komnaty a'la salonu, aby poczytać tam co nieco w samotności. Woulfi miauknął, przekręcił się na drugi bok i owinął nieporadnie dziecięcym kocykiem, a Frigherda automatycznie uchyliła oczko, żeby sprawdzić co się dzieje.
- Śpijcie sobie jeszcze - zaśmiała się cicho, wyciągając dłoń i gładząc palcami uspokajająco różowy policzek. - Dzisiaj mamy dzień leniuszka - zachichotała. - Mamusia i tak pewnie za chwilę skończy czytać i przyjdzie nas pogonić, więc trzeba korzystać.
Frigherda mruknęła, rozdziawiła na chwilę małą buzię, a potem przechyliła główkę, opierając ją wygodniej na poduszce i zamknęła oczko. Jej oddech uspokoił się i znów zasnęła.
***
- Loki!
- Thor, śmierdzisz alkoholem - oznajmił bezlitośnie brunet, odpychając od siebie brata, który wytrzeźwiał w miarę i złapał go w jadalni w porze obiadu. Sigyn siedziała już obok niego, a dzieciaki na jej kolanach, wyciągając rączki po ciepłe, miękkie i bardzo lekkie pieczywo przyszykowane specjalnie do zupy, którą służki właśnie wnosiły w wazach z porcelany.
- Bra-cccisz-ku!
- Thor, siad. I nie podchodź póki się dostatecznie nie wywietrzysz. Czy ty zawsze musisz to robić? Upijać się?!
Sigyn rozejrzała się dookoła. Z gości z Mitgardu na posiłek przyszli tylko Steven, Natasha i Bruce Banner. Reszta najwyraźniej była zbyt pijana. O wiele zbyt.
- Słyszałam już dobrą nowinę - powiedziała, aby przerwać ciszę i serię zielonych promieni wycelowaną w Thora. - Mam nadzieję, że będzie się pan odpowiednio zachowywał, panie Banner. Mirit to złota osoba!
Brunet zaczerwienił się, spoglądając ku niej zza filiżanki z aromatyczną, gorzką herbatą.
- Wiem - powiedzał cicho, kiwając przy tym powoli głową. - Poinformuję przyjaciół... Gdy dojdą do siebie - mówiąc to, zerknął podejrzliwie na Thora, siedzącego na ziemi obok krzesła i wpatrującego się dosyć tępo w sufit.
***
Jego przyjaciele wytrzeźwieli dużo szybciej niż Bruce by tego chciał. Czując, jak nerwy zżerają go od środka, pewien, że jego skóra zielenieje, wszedł do pokoju Starka, gdzie mieli się spotkać.
- No, co masz nam do oznajmienia? - zapytała lekko Natasha, żeby go ośmielić. Siedziała wygodnie na łóżku, rozparta jak królowa. Półżywy Tony leżał obok, opierając jej głowę na ramieniu i mamrocząc coś co jakiś czas. Chyba wypił za dużo. Dużo za dużo. I nawet prawie doba odpoczynku nic mu nie pomogła. Dobrze, że Pepper go nie widziała.
- Heh - Bruce przełknął ślinę jeszcze ciężej. - Ja... Związałem się z kimś?
- Nas pytasz? - Clint parsknął, patrząc na niego poważnie.
- Ja związałem się z kimś i ta osoba wróci z nami do domu - powiedział dużo szybciej niż zamierzał Banner. Potem chciał wyjść natychmiast, ale pierwsza zrobiła to Natasha. Zaciskająca mocno ręce w pięści, zagryzająca wargi i wyraźnie wściekła. Stark, który ocknął się po tym jak jego poduszka zniknęła aż zamrugał z wrażenia, patrząc na jej oddalającą się postać.
- Przejdzie jej - powiedział pocieszająco, ale nie do końca pewnie, Steve, kładąc brunetowi dłoń na ramieniu.
- Pójdę to sprawdzić - Clint ruszył śladem przyjaciółki, przeczuwając co jest nie tak.
***
Natasha zatrzymała się dopiero kiedy zabłądziła wśród korytarzy pałacu. Dyszała ciężko i trochę nawet płakała. Nie mogła w to uwierzyć...
Bruce...
Bruce sobie kogoś znalazł!
Właśnie miała w coś albo uderzyć, albo osunąć się i płakać na serio, czego nie robiła już od dawna, gdy ktoś chwycił ją za nadgarstek.
- Pani Romanoff - odezwał się znajomy głos.
Mirit stał tuż za nią. Był ubrany w wieczorną szatę w szarawym kolorze, a rude włosy owijał turban. Najwyraźniej dopiero je umył. Wyglądał na sennego.
- Pani Romanoff, wszystko w porządku?
- To ty, prawda? - wycedziła, zaciskając mocno ręce. Chciała go walnąć, ale przecież nie miała jeszcze pewości, że dobrze rozpatrzyła sytuację. Była wściekła. Coś mogła przeoczyć, coś zgubić po drodze, gdy analizowała wszystko, o czym wiedziała, co stało się w Vanaheimie.
- To ja? - zapytał zdziwiony. - Co takiego to ja?
- To z tobą Bruce... - nie była w stanie powiedzieć tego na głos.
- Zanim mnie pani uderzy... opuśćmy korytarz, dobrze?
Nie rozumiała dlaczego jest taki spokojny. Ruszyła z nim jednak aż do komnaty, która najwyraźniej należała do niego. Zamknął drzwi gdy weszła, a potem po prostu rozłożył ramiona, stając przed nią całkiem bezbronny.
- Tylko proszę, niech pani nie celuje w twarz, dobrze? Mógłbym mieć problem z wytłumaczeniem tego jeśli ktoś zapyta - nawet nie zamknął oczu.
Rozzłoszczona jeszcze bardziej jego biernym, miłym usposobieniem uniosła rękę z zamiarem jak najszybszego przyłożenia mu. Tak, żeby poczuł ból przynajmniej zbliżony do jej złamanego serca. Była wściekła! Zraniona, zdradzona, zagubiona... I tak bardzo wściekła. A on cały czas patrzył, usłuszny, spokojny, z oczami pełnymi poczucia winy.
Jeśli nie chciał jej zniszczyć życia to dlaczego miał być z Bruce'm? Dlaczego miał wracać z nimi do domu? Dlaczego... Dlaczego w ogóle istniał?!
Zamiast go uderzyć, pchnęła go wprost na ścianę i przycisnęła do niej tak żeby nie mógł się ruszyć ani o cal. Ręcznik spadł mu z głowy, a rude, poskręcane od wilgoci loki opadły luźno, zamieniając się w ładną oprawę dla symetrycznej twarzy i jasnych oczu. Przypominały aureolę jaką wokół głowy aniołka rysuje dziecko - córka Clinta takie potrafiła... Chyba nawet uwielbiała je tworzyć. Miała ich pełno.
- Dlaczego Bruce wybrał ciebie? - zapytała zachrypniętym głosem. - W czym jesteś lepszy, cholerny szczeniaku?!
- Przepraszam - spuścił głowę, przerywając kontakt wzrokowy. - Chodzi o to, że pan Banner oświadczył się pijany, a ja głupi zamiast go odrzucać stwierdziłem, że wyprowadzę go z przyjęcia, żeby wytrzeźwiał... Oświadczył się po Vanaheimsku, a ja wziąłem go do mojej komnaty... Plotki się rozeszły, chociaż do niczego nie doszło. Zaproponowałem rano, że o wszystkim zapomnimy i będzie w porządku - Van zaczął płakać. - Jego Wysokość wyłożyła mu, że jeśli to zrobi, ja zostanę wyklęty i nigdy nie ułoże sobie życia, bo nikt nie będzie chciał kogoś takiego... Pan Banner stwierdził, że nie może rujnować mojego życia dla własnego komfortu... - zaczął się jąkać i wycierać drżącymi rękoma twarz.
- To brzmi bardzo jak on - warknęła, puszczając Vana i patrząc jak osuwa się po ścianie.
Jeszcze chwilę wcześniej wyglądał tak spokojnie i cierpliwie, a teraz...
- Mirit... Dlaczego tak bardzo się o niego martwiłeś podczas przyjęcia i byłeś gotowy pozwolić mu odejść później? - zapytała cicho.
- Pan Banner to taka miła osoba... chciałem tylko upewnić się, że nikt z Vanów niczego nie wywinie... Nie pomyślałem, że.. że to ja wpakuję się w takie rzeczy... Co ja teraz zrobię? Jak ja sobie poradzę na Mitgardzie? Co ja będę tam robić? Umiem tylko oprowadzać po pałacu i uspokajać innych...
Natasha zaklęła cicho, gdy dotarło do niej, że każde kolejne słowo wychodzące z ust młodego Vana coraz bardziej go rozdziera wewnętrznie.
- Spokój! - chwyciła go mocno za ramiona. - Dalej, przestań ryczeć, bądź dobrym chłopcem - i co miała robić? Pół godziny wcześniej była roztrzęsiona, wściekła i pewna, że jakiś koleś uwiódł Bruce'a... a teraz jasne było, że Bruce sam sobie naważył pewnie przez przypadek, jak to on miał w cholernym zwyczaju, przeznaczeniu czy co tam... I raczej za ofiarę można wziąć to biedactwo, które zresztą było gotowe dać się pobić żeby jej ulżyć.
- Naprawę przepraszam, pani
Romanoff...
- Nie przepraszaj, po prostu już nie rycz. Błagam, nie umiem postępować z ryczącymi ludźmi, wróżkami, elfami czy czymkolwiek tam jesteś.
Dygocząc pokiwał głową.
Patrzył na nią wielkimi, mokrymi od łez oczami. Jak mały szczeniak. Skrzywdzony psiak, cholera! Był tak samo zaszczuty i przerażony...
A w tym czasie Clint próbował znaleźć jakąś drogę wśród korytarzy pałacu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro