Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.

18.12.2017r.
Korekta: 👌

Sprawa Bannera

Bruce pamiętał z całego przyjęcia trzy rzeczy. Twarz Mirita, taniec z Miritem i pocałunek z Miritem. Żadna z tych rzeczy nie wyjaśniała tak dokładnie jakim cudem obudził się w obcej komnacie, w obcym łóżku, nagi... Z Miritem nie mniej nagim, śpiącym sobie słodko obok jak gdyby nigdy nic.
- Co tu się... Kurde?
Najpierw zamierzał zwiać i to byłoby super wyjście, ale nigdzie nie widział swoich ubrań. Dlatego zamierzał jednak poczekać chwilę, ale sama myśl o położeniu się obok Vana pokolorowała go na czerwono. Tak dla odmiany do standardowego zielonego. Zaczynał już oddychać bardzo niespokojnie i trząść się z nerwów, co zwiastowało jednak zielony poranek, gdy ciepłe ręce chwyciły go za policzki.
- Panie Banner? Wszystko w porządku? - Mirit zmusił go do uniesienia twarzy i spojrzenia na siebie. - Proszę oddychać. Głęboko i powoli.
- Co my tu...? - wydusił z siebie zamiast wydechu, który powinien zrobić.
- Nie pamięta pan? Wino okazało się trochę za mocne, całowaliśmy się - Van zaczerwienił się intensywnie. - A potem chciał pan... Tak jakby zrobić coś więcej. Uznałem, że takie przyjęcie to może dla pana za dużo, nie miałem pojęcia, czy któryś z innych Vanów czegoś nie dodał do wina albo coś, więc zabrałem pana tutaj i położyłem spać - skończył rozbrajająco szczerze i rzeczowo.
- Jestem nagi.
- Szaty oddałem do prania. Jeszcze przed śniadaniem wrócą do pana.
- Napastowałem cię - zwrócił uwagę na następny fakt.
- Właściwie to mi się pan oświadczał. Ale był pan pijany, więc o ile nikt tego nie słyszał możemy uznać, że nie miało miejsca - zapewnił, uciekając wzrokiem w bok jakby coś ukrywał.
Banner nie wiedział dlaczego, ale poczuł się winny temu stanowi rzeczy. Musiał... Porozmawiać z kimś? Ta sytuacja była zbyt porąbana, aby mógł to tak po prostu zrozumieć. Potrzebował kogoś, kto zna się na Vanach i Miricie, żeby mu jakoś to wszystko uporządkować w głowie. A przynajmniej to, co pamiętał. I czego się dowiedział.
- Może chodźmy jeszcze spać - zaproponował, przełykając ciężko ślinę.
Byle nie zielony poranek. Wszystko, tylko nie to!

***

- Thor.
Pijany mężczyzna podniósł głowę z blatu stołu, na którym dotychczas spoczywała, aby spojrzeć na przyjaciela nieobecnym wzrokiem.
- Tak? - wymamrotał z wyraźnym trudem.
- Potrzebuję porozmawiać z twoim bratem.
- Z Lokim? - zdziwiony zmarszczył ciężko całkiem obfite brwi. - Po szo?
- To sprawa osobista. Możesz mi po prostu pomóc go znaleźć? Ominąłem śniadanie i nie wiem teraz co robić.
- Jusz pomagam, pszyjacielu! - blondyn oparł ręce na blacie stołu i odepchnął się nimi, z trudem zyskując pion. Wyglądał jakby lada moment miał upaść twarzą w ziemię.
- Może powinniśmy poczekać aż wytrzeźwiejesz? - zaniepokoił się Banner.
- Jestem tsześfy!

***

Loki siedział w komnacie, która powinna się nazywać salą herbacianą, ale pewnie tak nie było, bo gdyby tak to życie byłoby za proste.
- Przepraszam - wymamrotał Banner, pocierając palcami kark. - Czy... Możemy porozmawiać? - zapytał niepewnie.
Brunet podniósł głowę znad książki, którą czytał, rozparty na kanapie, obok której stał stolik zastawiony filiżankami i dwoma talerzami ciastek. Igły by się tam nie wcisnęło.
- Proszę, chodź i usiądź sobie - lekkim ruchem dłoni wskazał na stojące dookoła fotele. Było ich dużo. I obok każdego stał stolik w sam raz żeby zmieścić na nim filiżankę i mały talerzyk ciastek. Albo miseczkę wypełnioną po brzegi czekoladkami.
Banner odetchnął głęboko, a potem zamknął za sobą drzwi i wszedł w głąb komnaty. Niespecjalnie odważnie wybrał fotel stojący tuż obok kanapy. Loki usiadł bardziej elegancko, wygładzając palcami błyszczący materiał białej szaty. Dziwnie w niej wyglądał, ale właściwie to mu pasowała. Zwłaszcza do oczu.
- Jesteś tutaj z powodu Mirita, prawda?
Sapnął zaskoczony.
- Skąd...?
- Od rana świergoczą o tym wszystkie służki i wszyscy służący w pałacu.
- O tym?
- Co wydarzyło się na przyjęciu. O tym, że Mirit zauroczył się w kimś z Mitgardu, że ten człowiek mu się oświadczył...
- Napastowałem go - wymamrotał zażenowany.
- Witam w Vanaheimie - Loki wywrócił oczami. - Pomijając wszystko, co już wiemy. Możesz zrobić teraz dwie rzeczy. Wziąć odpowiedzialność za to, że nakombinowałeś. Albo zrobić to, co zaproponował ci Mirit.
- Ale to nie jest takie proste, prawda? - zapytał zrezygnowany.
Był realistą.
Nigdy nie ma czegoś takiego jak łatwe wyjście z zawiłej sprawy.
Uczył się tej prawdy długie lata, zwłaszcza po napromieniowaniu.
- Nie, nie jest - przyznał brunet. - Mirit zostanie wyklęty i już nigdy nie będzie mógł ułożyć sobie życia, nikt nie zechce go po tym, jak mu się oświadczyłeś - Loki posłał mu uciszające spojrzenie świadczące o tym, że nie będzie słuchał żadnych uwag, póki sam nie skończy mówić. - i zabrał cię pijanego do swojej komnaty.
- Zrujnowałem mu życie? - jęknął, ukrywając twarz w dłoniach.
- Jeszcze nie - brunet podsunął mu jedna z kilkunastu kolorowych filiżanek. - Wciąż możesz wybrać opcję pierwszą.
- Nie mogę przecież tutaj zostać... Mitgard... Ziemia to mój dom i mam tam obowiązki.
- Zabierz go ze sobą - zasugerował mężczyzna.
- Ale wtedy to on będzie musiał zrezygnować ze swojego świata.
- To wzruszające, ale coś musicie postanowić - Loki założył nogę na nogę, siadając wygodniej na miękkich poduszkach. Rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę!
- Wasza wysokość, potrzebuję rad...
Do komnaty wszedł Mirit i natychmiast zamarł na widok Bannera.
- Nie tkwij tak, mój drogi. Chodź do nas. Już, już.
Rudzielec posłusznie podszedł, siadając w fotelu po drugiej stronie kanapy i opuszczając ze wstydem głowę.
- Domyślam się, że jesteś tutaj w tej samej sprawie, co pan Banner.
- C-chyba kłamanie, że chciałem spytać co z panem Thorem leżącym przy oknie w korytarzu nie przejdzie - wymamrotał, wyłamując drżące palce.

***

Sigyn lubiła wolne dni.
Dzień po przyjęciu dopiero się zaczął, większość Vanów była pijana, a kobieta z radością z tego korzystała.
Aktualnie leżała w łóżku, rozciągnięta wygodnie na dużej poduszce, z reguły zajmowanej przez Lokiego, który wybrał się już o poranku do swojej ulubionej komnaty a'la salonu, aby poczytać tam co nieco w samotności. Woulfi miauknął, przekręcił się na drugi bok i owinął nieporadnie dziecięcym kocykiem, a Frigherda automatycznie uchyliła oczko, żeby sprawdzić co się dzieje.
- Śpijcie sobie jeszcze - zaśmiała się cicho, wyciągając dłoń i gładząc palcami uspokajająco różowy policzek. - Dzisiaj mamy dzień leniuszka - zachichotała. - Mamusia i tak pewnie za chwilę skończy czytać i przyjdzie nas pogonić, więc trzeba korzystać.
Frigherda mruknęła, rozdziawiła na chwilę małą buzię, a potem przechyliła główkę, opierając ją wygodniej na poduszce i zamknęła oczko. Jej oddech uspokoił się i znów zasnęła.

***

- Loki!
- Thor, śmierdzisz alkoholem - oznajmił bezlitośnie brunet, odpychając od siebie brata, który wytrzeźwiał w miarę i złapał go w jadalni w porze obiadu. Sigyn siedziała już obok niego, a dzieciaki na jej kolanach, wyciągając rączki po ciepłe, miękkie i bardzo lekkie pieczywo przyszykowane specjalnie do zupy, którą służki właśnie wnosiły w wazach z porcelany.
- Bra-cccisz-ku!
- Thor, siad. I nie podchodź póki się dostatecznie nie wywietrzysz. Czy ty zawsze musisz to robić? Upijać się?!
Sigyn rozejrzała się dookoła. Z gości z Mitgardu na posiłek przyszli tylko Steven, Natasha i Bruce Banner. Reszta najwyraźniej była zbyt pijana. O wiele zbyt.
- Słyszałam już dobrą nowinę - powiedziała, aby przerwać ciszę i serię zielonych promieni wycelowaną w Thora. - Mam nadzieję, że będzie się pan odpowiednio zachowywał, panie Banner. Mirit to złota osoba!
Brunet zaczerwienił się, spoglądając ku niej zza filiżanki z aromatyczną, gorzką herbatą.
- Wiem - powiedzał cicho, kiwając przy tym powoli głową. - Poinformuję przyjaciół... Gdy dojdą do siebie - mówiąc to, zerknął podejrzliwie na Thora, siedzącego na ziemi obok krzesła i wpatrującego się dosyć tępo w sufit.

***


Jego przyjaciele wytrzeźwieli dużo szybciej niż Bruce by tego chciał. Czując, jak nerwy zżerają go od środka, pewien, że jego skóra zielenieje, wszedł do pokoju Starka, gdzie mieli się spotkać.
- No, co masz nam do oznajmienia? - zapytała lekko Natasha, żeby go ośmielić. Siedziała wygodnie na łóżku, rozparta jak królowa. Półżywy Tony leżał obok, opierając jej głowę na ramieniu i mamrocząc coś co jakiś czas. Chyba wypił za dużo. Dużo za dużo. I nawet prawie doba odpoczynku nic mu nie pomogła. Dobrze, że Pepper go nie widziała.
- Heh - Bruce przełknął ślinę jeszcze ciężej. - Ja... Związałem się z kimś?
- Nas pytasz? - Clint parsknął, patrząc na niego poważnie.
- Ja związałem się z kimś i ta osoba wróci z nami do domu - powiedział dużo szybciej niż zamierzał Banner. Potem chciał wyjść natychmiast, ale pierwsza zrobiła to Natasha. Zaciskająca mocno ręce w pięści, zagryzająca wargi i wyraźnie wściekła. Stark, który ocknął się po tym jak jego poduszka zniknęła aż zamrugał z wrażenia, patrząc na jej oddalającą się postać.
- Przejdzie jej - powiedział pocieszająco, ale nie do końca pewnie, Steve, kładąc brunetowi dłoń na ramieniu.
- Pójdę to sprawdzić - Clint ruszył śladem przyjaciółki, przeczuwając co jest nie tak.

***

Natasha zatrzymała się dopiero kiedy zabłądziła wśród korytarzy pałacu. Dyszała ciężko i trochę nawet płakała. Nie mogła w to uwierzyć...
Bruce...
Bruce sobie kogoś znalazł!
Właśnie miała w coś albo uderzyć, albo osunąć się i płakać na serio, czego nie robiła już od dawna, gdy ktoś chwycił ją za nadgarstek.
- Pani Romanoff - odezwał się znajomy głos.
Mirit stał tuż za nią. Był ubrany w wieczorną szatę w szarawym kolorze, a rude włosy owijał turban. Najwyraźniej dopiero je umył. Wyglądał na sennego.
- Pani Romanoff, wszystko w porządku?
- To ty, prawda? - wycedziła, zaciskając mocno ręce. Chciała go walnąć, ale przecież nie miała jeszcze pewości, że dobrze rozpatrzyła sytuację. Była wściekła. Coś mogła przeoczyć, coś zgubić po drodze, gdy analizowała wszystko, o czym wiedziała, co stało się w Vanaheimie.
- To ja? - zapytał zdziwiony. - Co takiego to ja?
- To z tobą Bruce... - nie była w stanie powiedzieć tego na głos.
- Zanim mnie pani uderzy... opuśćmy korytarz, dobrze?
Nie rozumiała dlaczego jest taki spokojny. Ruszyła z nim jednak aż do komnaty, która najwyraźniej należała do niego. Zamknął drzwi gdy weszła, a potem po prostu rozłożył ramiona, stając przed nią całkiem bezbronny.
- Tylko proszę, niech pani nie celuje w twarz, dobrze? Mógłbym mieć problem z wytłumaczeniem tego jeśli ktoś zapyta - nawet nie zamknął oczu.
Rozzłoszczona jeszcze bardziej jego biernym, miłym usposobieniem uniosła rękę z zamiarem jak najszybszego przyłożenia mu. Tak, żeby poczuł ból przynajmniej zbliżony do jej złamanego serca. Była wściekła! Zraniona, zdradzona, zagubiona... I tak bardzo wściekła. A on cały czas patrzył, usłuszny, spokojny, z oczami pełnymi poczucia winy.
Jeśli nie chciał jej zniszczyć życia to dlaczego miał być z Bruce'm? Dlaczego miał wracać z nimi do domu? Dlaczego... Dlaczego w ogóle istniał?!
Zamiast go uderzyć, pchnęła go wprost na ścianę i przycisnęła do niej tak żeby nie mógł się ruszyć ani o cal. Ręcznik spadł mu z głowy, a rude, poskręcane od wilgoci loki opadły luźno, zamieniając się w ładną oprawę dla symetrycznej twarzy i jasnych oczu. Przypominały aureolę jaką wokół głowy aniołka rysuje dziecko - córka Clinta takie potrafiła... Chyba nawet uwielbiała je tworzyć. Miała ich pełno.
- Dlaczego Bruce wybrał ciebie? - zapytała zachrypniętym głosem. - W czym jesteś lepszy, cholerny szczeniaku?!
- Przepraszam - spuścił głowę, przerywając kontakt wzrokowy. - Chodzi o to, że pan Banner oświadczył się pijany, a ja głupi zamiast go odrzucać stwierdziłem, że wyprowadzę go z przyjęcia, żeby wytrzeźwiał... Oświadczył się po Vanaheimsku, a ja wziąłem go do mojej komnaty... Plotki się rozeszły, chociaż do niczego nie doszło. Zaproponowałem rano, że o wszystkim zapomnimy i będzie w porządku - Van zaczął płakać. - Jego Wysokość wyłożyła mu, że jeśli to zrobi, ja zostanę wyklęty i nigdy nie ułoże sobie życia, bo nikt nie będzie chciał kogoś takiego... Pan Banner stwierdził, że nie może rujnować mojego życia dla własnego komfortu... - zaczął się jąkać i wycierać drżącymi rękoma twarz.
- To brzmi bardzo jak on - warknęła, puszczając Vana i patrząc jak osuwa się po ścianie.
Jeszcze chwilę wcześniej wyglądał tak spokojnie i cierpliwie, a teraz...
- Mirit... Dlaczego tak bardzo się o niego martwiłeś podczas przyjęcia i byłeś gotowy pozwolić mu odejść później? - zapytała cicho.
- Pan Banner to taka miła osoba... chciałem tylko upewnić się, że nikt z Vanów niczego nie wywinie... Nie pomyślałem, że.. że to ja wpakuję się w takie rzeczy... Co ja teraz zrobię? Jak ja sobie poradzę na Mitgardzie? Co ja będę tam robić? Umiem tylko oprowadzać po pałacu i uspokajać innych...
Natasha zaklęła cicho, gdy dotarło do niej, że każde kolejne słowo wychodzące z ust młodego Vana coraz bardziej go rozdziera wewnętrznie.
- Spokój! - chwyciła go mocno za ramiona. - Dalej, przestań ryczeć, bądź dobrym chłopcem - i co miała robić? Pół godziny wcześniej była roztrzęsiona, wściekła i pewna, że jakiś koleś uwiódł Bruce'a... a teraz jasne było, że Bruce sam sobie naważył pewnie przez przypadek, jak to on miał w cholernym zwyczaju, przeznaczeniu czy co tam... I raczej za ofiarę można wziąć to biedactwo, które zresztą było gotowe dać się pobić żeby jej ulżyć.
- Naprawę przepraszam, pani
Romanoff...
- Nie przepraszaj, po prostu już nie rycz. Błagam, nie umiem postępować z ryczącymi ludźmi, wróżkami, elfami czy czymkolwiek tam jesteś.
Dygocząc pokiwał głową.
Patrzył na nią wielkimi, mokrymi od łez oczami. Jak mały szczeniak. Skrzywdzony psiak, cholera! Był tak samo zaszczuty i przerażony...

A w tym czasie Clint próbował znaleźć jakąś drogę wśród korytarzy pałacu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro