Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.

07.12.2017r.
Ostatnie fragmenty zapisane wcześniej na żywca 😄
Korekta: 👌

Prawda o Lokim z Asgardu

Kolacja nadeszła zdecydowanie za szybko. Przyjaciele Thora i on sam przebrali się w szaty, które im przygotowano w komnatach, po czym udali się za uśmiechniętym życzliwie Miritem do jadalni. Van albo strasznie lubił oprowadzać ludzi gdzie tylko się dało, albo miał mieć na nich oko. U szczytu stołu siedziała Sigyn, u jej boku zaś Loki, bawiący dwa maleństwa latającymi w powietrzu magicznymi motylkami delikatnie emanującymi zielonkawym światłem. Był tak zaabsorbowany tym zajęciem, że nie zauważył ich przybycia póki Thor nie opadł z ciężkim sapnięciem na jedno z miejsc przy stole; byłoby to tuż obok niego, gdyby na tamtym miejscu nie usiadł przezornie Clint. Poderwał wtedy głowę, a niewielka dawka magii więcej zamieniła motylki w ptaki o mocnych dziobach i pazurach, świergoczące zdradliwie słodką i niewinną pioseneczkę, ale nie odrywające oczu jak paciorków od Gromowładnego.
- Loki - Sigyn wyciągnęła dłoń, kładąc ją na ręce bruneta. - Może już dosyć tych sztuczek na dzisiaj? - zasugerowała łagodnie.
Westchnął głęboko, przymykając na moment powieki. Magia rozproszyła się. Po prostu rozpłynęła we wszystkie strony, zanikając.
- Podoba wam się pałac? - błękitne spojrzenie przesunęło się po twarzach wszystkich po kolei.
- Jeszcze nie zwiedziliśmy - przyznała Natasha, zerkając dosyć niepewnie na twarz Sigyn, ale kobieta najwyraźniej nie miała nic przeciwko takiemu stopniowi poufałości.
- A komnaty?
- Są śliczne - zapewnił profesor Banner. - zadziwiająco zaciszne i wygodne. Szaty także - dodał, przesuwając palcami po fioletowym materiale staromodnej koszuli, gładkiej, dosyć luźnej i nie przesadnie zdobionej. Ta prostota wyraźnie mu odpowiadała, wręcz cieszyła.
- Projektowanie strojów dla was sprawiło Lokiemu dużo rozrywki - przyznała, a mężczyzna udał, że nie usłyszał tego, głaszcząc palcami dziecięcą buzię. Jadalnie wypełniło wesołe gaworzenie, a chwilę później ładnie ubrane służki wniosły tace z potrawami i dzbany z napojami. Stawiając naczynia na stole uśmiechały się i pytały, czy komuś coś donieść do tego ogromu smakołyków, piwa nalać, miodu...
- Rozpocznijmy kolację - poleciła Sigyn, uśmiechając się delikatnie. - Na pewno jesteście głodni po podróży z Mitgardu - dodała.
- Nigdy wcześniej nie latałem w przestrzeni z użyciem dziwnych, świecących drzwi - przyznał Kapitan, przeczesując palcami włosy. Do twarzy było mu w białym wdzianku z długimi rękawami, przepasanym niebiesko-czerwonym materiałem ze srebrną gwiazdą na boku, w okolicy lewego biodra, wyglądającą tak, jakby wszystko spinała i utrzymywała na odpowiednim miejscu.
- Portale są dla takich jak wy z reguły dosyć osobliwe - dłoń Lokiego przesunęła się na brodę drugiego dziecka. Wyglądał aż nieprzyzwoicie dobrze z tymi małymi przy sobie, ale - aby zjeść - w końcu z westchnieniem rozdzielił się od swoich potomków, układając dzieci w lewitującym w powietrzu, dużym wyplatanym koszu, wyglądającym na kołyskę. Ze środka wystawał kawałek bławatkowo-błękitnego materiału.
- Vanaheim to piękne miejsce wieczorem. Jeśli chcecie poproszę kogoś, aby się z wami wybrał na mały spacer - Loki uniósł do ust szklankę wypełnioną pachnącym aromatycznie ziołami napojem, nad który wznosiła się srebrzysta chmurka pary. Wyglądał tak, jakby absolutnie nic nie mogło go wytrącić z równowagi. A na głowie wciąż miał ten diadem z wywiniętymi różkami, mniejszy i nadal bardziej podkreślający jego urodę od tej wielkiej korony, którą miał na sobie gdy przybył do Mitgardu.
- Ty nie możesz się z nami wybrać, bracie? - zapytał strapiony Thor, spoglądając na niego. Jeszcze nie przetrawił do końca wieści z wcześniej, ale starał się zachowywać normalnie.
- Muszę uśpić dzieci - wskazał kołyszący się lekko koszyk, odkładając naczynie, aby sięgnąć do stojącej na przeciw miski i nałożyć na talerz potrawy wyglądającej na sałatkę.
- Może pomożemy ci z tym zamiast wybierać się na spacer - zaproponował Thor energicznie, spoglądając z zainteresowaniem na potrawy, które były najbliżej i zastanawiając się, czego powinien spróbować. - Umiemy zajmować się dziećmi - zapewnił.
- Poprawka, wszyscy poza Starkiem mamy w tym trochę sprawy - wtrąciła się Natasha, wkładając do ust kawałek miękkiej bułki z nasionami.
- M-mógłbym skrzywdzić dziecko gdybym miał się jakimś zaopiekować - stwierdził nerwowo Banner, wyraźnie przeciwny wizji niańczenia jakiejkolwiek kruchej, malutkiej pociechy, niezależnie od tego czy byłaby normalna, boska albo nawet od olbrzymów.
- Dzieci są słodkie - stwierdził Kapitan, uśmiechając się jak zawodowa niania, co wyglądało dość dziwnie przy jego wielkich mięśniach i przyciętych na krótko, włosach. - Bardzo chętnie trochę pomożemy - pokiwał głową energicznie, wiedząc jak bardzo Thorowi zależy, żeby chociaż chwilę porozmawiać z bratem.
Loki nie był przekonany do pomysłu przyjęcia pomocy przy swoich małych skarbach. Jego dzieci były absolutnie najważniejsze i wizja powierzenia ich choćby na chwilę w ręce Thora lub/oraz przyjaciół była dla niego co najmniej porażająca. Odruchowo zajrzał do koszyka, spoglądając na swoje szkraby, zamotane w bławatkowy kocyk i zajęte ciamkaniem w buziach łapek szmacianego smoka.
- To nie jest dobry pomysł - zaczął.
- A może wcale niezły? - Sigyn uśmiechnęła się do niego łagodnie.
Loki spojrzał na nią tymi pięknymi, zielonymi oczami, a ona odpowiedziała na to:
- Cały czas będziesz przy nich. Małe ucieszy poznanie kogoś nowego, a twój brat na pewno będzie dla nich bardziej troskliwy niż dla Mjolnira.
- Oczywiście! - zadeklarował się natychmiast Gromowładny, zdeterminowany spędzić z bratem chociaż trochę czasu. A jeśli przy okazji pozna swoje "brataństwo"... Chciał zobaczyć dzieci, których matką był jego Loki.  Musiał... Bo potrzebował zrozumieć dlaczego on, Loki z Asgardu, taki uparty, dumny, poważny, zawsze sięgający po to, czego pragnie... Uległ kobiecie-Królowi z Vanaheimu i został jej Królową.
- A jeśli coś się stanie?
- Rozmawialiśmy o tym - powiedziała miękko. - Nie zamartwiaj się na zapas. No... A gdyby cokolwiek się jednak wydarzyło to zadbam o to, żeby Thor z Asgardu błagał o wysłanie go do Helheimu jak na wyjazd do wakacyjnego kurortu.
Jej słodki, melodyjny głos posłał wzdłuż kręgosłupa Gromowładnego ciarki.
Loki odetchnął
- Wydasz ostatnie dyspozycję?
- Gdy wrócę do komnat wszystko ci powtórzę i natychmiast pójdę skorygować, jeśli uznasz, że coś będzie nie tak - obiecała.
Zgodził się, a godzinę później po rozmowie na tematy, których nawet Thor tak do końca nie rozumiał, wstał z miejsca. Nachylił się, całując Sigyn delikatnie w policzek, po czym ruszył do drzwi jadalni - kosz lewitował przy nim.
- Idźcie - kobieta spojrzała zachęcająco na Thora. Bóg zerwał się, niepewnie posyłając jej wdzięczne spojrzenie i biegnąc za bratem. Steven Rogers też poszedł, bo chciał zobaczyć dzieci, a zrezygnowany Stark z nim. Pozostali wymigali się zmęczeniem, dziękując z góry Miritowi za propozycje, że znów ich poprowadzi przez labirynt korytarzy do gościnnej części.

Komnata, do której wkroczył Loki była wielka i przestronna. Ściany miała obite miękkimi materiałami w stonowanym odcieniu gdzieś pomiędzy fioletem a purpurą. Srebrzyste spirale, kwiaty i płatki śniegu mieszały się tam tworząc zadziwiająco zharmonizowaną całość. Wielkie okna na przeciwko wejścia były zasłonięte zwiewnymi kotarami, przez które prześlizgiwało się jednak światło księżyca, padając miękkimi strunami na łoże, puchaty dywan, zastawioną różnymi rzeczami toaletkę, stojące na uboczu regały z księgami, dziecięce łóżeczko we wnęce - równie daleko od drzwi i okien. Loki przeszedł przez całą komnatę, a świece,  wiszące w eleganckich świecznikach przy ścianach, zapłonęły jasnym blaskiem, ujawniając przejście zasłonięte dotychczas zasłoną z czegoś podobnego do muślinu. Tam była łazienka. Wielka, z wanną wbudowana w ziemię niczym basenem. Nad powierzchnię wody wznosiła się, bardzo zachęcająca, biaława para.
- Czy na pewno dacie sobie radę z dziećmi? - zapytał, odwracając się do nich. W oczach miał dziwny niepokój. Zwłaszcza gdy spojrzał na Thora.
- Oczywiście! - Steve uśmiechnął się szeroko, zadziwiająco pełen optymizmu.
- Niech będzie - westchnął. - Thor, weź proszę tę balię i nabierz wody z jeziorka - wskazał ręką na duży, metalowy przedmiot oparty o ścianę. Gromowładny posłusznie wykonał prośbę, podczas gdy brunet zrobił miejsce na niskim kamiennym blacie po drugiej stronie pomieszczenia.
- Postaw tu.
Gdy to zostało zrobione przywołał do siebie kosz, dotychczas unoszący się i kołyszący leniwie przy drzwiach.
- Umyje ich, a potem będę wam podawał, żebyście owinęli moje maleństwa ręcznikami, póki nie skończę i nie będę mógł ich ubrać. Jasne?
Nikt nie zaprotestował. Byli zbyt zaabsorbowani. Thor tym, że zaraz zobaczy bratanków, Rogers dziećmi samymi w sobie, a Stark podziwianiem przestronnej łazienki i snuciem przypuszczeń na temat działania gorącego źródła, jeziorka, basenu czy jakkolwiek by tego dziwnego zastępstwa wanny nie interpretować.
Loki najpierw wziął w ramiona córeczkę o ślicznych ciemnych włoskach i błyszczących oczkach po mamusi, miała śliczna, różową skórę. Ostrożnie zdjął maleńkiej ubranko i posadził ją w ciepłej wodzie, zaraz zaczynając delikatnie obmywać małe nóżki i rączki, brzuszek, plecki. Woda pachniała kwiatami i miodem... Ona albo bursztynowy balsam, którego Loki używał.
- Moja mała - mruczał gdy unosiła główkę, aby spojrzeć mu w twarz. - Thor, weź ręcznik i podejdź tu.
Gromowładny powoli podszedł i podniósł jeden z dwóch identycznych ręczników.
- Nie ten. Ten drugi!
- Są takie same - stwierdził skonsternowany, patrząc na plecy młodszego.
- Jeśli weźmiesz ją w ten to zacznie głośno płakać.
Nie rozumiał, ale wziął drugi kawał materiału, bo obiecał pomoc, a nie przeszkadzać. Sapnął, gdy małe ciałko zostało włożone mu w ramiona i starannie opatulone.
- Spróbuj ją odkryć albo upuścić, a przysięgam, że zrobię ci coś bardzo złego - warknął ostrzegawczo brunet, a potem wziął z koszyka swojego małego synka.
- Teraz ty, Woulfi.
Gdy tylko mały znalazł się w wodzie, jej powierzchnia pokryła się cieniutkim szronem,  a ręce Lokiego automatycznie zajaśniały zielenią ochronnie.
- Nie bądź takim łobuziakiem, kochanie, musisz się umyć - swoimi smukłymi dłońmi brunet starannie obmywał błękitna skórę, a potem chwilę mydlił kasztanowe włoski, których kępka porastała małą główkę tuż ponad dwoma  różkami. Chłopiec chichotał patrząc na zielone światełko, tak minęło te kilka minut, zanim mężczyzna wyjął synka.
- Niech któryś z was, przyjaciele Stark i Rogers, weźmie drugi ręcznik.
- Nie ma mowy, Kapitanie! Już raz byłeś mrożonką! - nie wyuczony kompletnie niańczenia bobasów ani żadnych innych rodzai dzieci, Stark chwycił ręcznik i sam wepchnął się między blondyna oraz Lokiego.
- Dopilnuj, żeby nie dotknął twojej nagiej skóry - powiedział poważnie, starannie opatulajac niebieskimi rękoma Woulfiego ręcznikiem. Gdy obmywał później balię jego skóra wróciła do normy. Przeszli do komnaty, na łożu czekały już złożone starannie śpioszki.
- Najpierw Woulfi. Musi pierwszy być w łóżeczku - polecił, spoglądając ponaglająco na Anthonyego.
Thor nie kwestionował. Nikt nie kwestionował. Patrzyli jak brunet zręcznie ubiera synka w śpioszek obszyty grubym futerkiem. Stark miał poważne obawy przed wzięciem małego znów na ręce, ale zrobił to z westchnieniem. I zaraz zmroziło go, gdy lodowata dłoń chwyciła go za nos. Gdyby nie patrzył jak Loki ubiera córeczkę w zwykły śpioszek, bez futerka, od razu zorientowałby się, że coś jest nie tak - że jego twarz robi się niebieska. Laufeyson patrzył na niego długą chwilę, gdy już podszedł z córeczką na rękach, aby zabrać do siebie Woulfiego. W końcu jednak zrobił to, nie mówiąc ani słowa. Stali w milczeniu, a mężczyzna podszedł do kołyski. Nachylił się, najpierw układając synka, potem córeczkę. Ruchem ręki przywołał do siebie szmacianego smoka z wiklinowego kosza, który opadł łagodnie na ziemię na uboczu. Zabawka znalazła się dokładnie między obojgiem maleństw.
- Mamusia jest dumna, że byliście dzisiaj tacy grzeczni - jasną dłonią gładził miękkie policzki obu pociech.
Nagle zielony promień przeleciał całą komnatę, Tony i Steve aż podskoczyli, gdy ich mijał, a Thor otworzył szeroko oczy, jak przeleciał mu dokładnie przez brzuch. Jego celem była pozytywka, która stała na toaletce. Otworzyła się sama, a komnatę wypełniła powolna, usypiająca melodia.
Thor chciał coś powiedzieć, ale Loki właśnie wtedy pochylił się niżej, żeby obie pary bystrych ocząt go widziały. Były senne, ale skupione.
- Na dziewięciu światach Yggdrasila wychowałem się - zaczął śpiewać łagodnym głosem.  - Na dziewięciu światach Yggdrasila wychowam też was. Dziś opowiem wam o Jotunheimie, gdzie lód i chłód panują niepodzielnie, a na tronie w pałacu Olbrzymów, zasiada stary Laufey. We śnie jest pogrążony, jak wszyscy w jego dworze. We śnie są pogrążeni, co sprowadziła nań magia. Cicho, cicho w Jotunheimie; cicho, cicho w pałacu Olbrzymów; cicho, cicho moje dzieci - jego głos był cały czas tak samo spokojny i kojący.
Zanim Thor się zorientował, Steven i Anthony spali już, siedząc pod ścianą na uboczu, a jemu samemu zaczęły zamykać się oczy.

Loki miał nadzieję, że Thor zaśnie, ale niestety do tego nie doszło. Gdy odwrócił się od łóżeczka, jego brat stał przy oknie wystarczająco przytomny, aby patrzeć na niego z uwagą. Trzask - to pozytywka się zamknęła i w komnacie zapanowała bardzo nerwowa cisza.
-Czego oczekujesz? - zapytał, siadając na łożu, na pościeli pokrytej motywem gwiazd.
- Wyjaśnij mi to - zażądał blondyn, zaciskając rece. - Jak mogłeś zmienić się tak bardzo? Gdzie jest Loki, którego tyle lat miałem zawsze blisko siebie? Gdzie ta duma, gdzie wyższość? Gdzie podziała się ta samowystarczalność? Co stało się z moim bratem?
Za dużo pytań. Zbyt bolesnych. Brunet zacisnął dłonie na swoich kolanach, mnąc materiał tuniki.
- On nigdy nie istniał, Thorze. Tak naprawdę nigdy nie było nikogo takiego - oznajmił w końcu szeptem.

Zanim zdążył się poruszyć mocne ręce chwyciły go za ramiona z taką siłą, że jęknął żałośnie z bólu, automatycznie, ale bezradnie próbując się uwolnić.
- Thor, to boli! - spojrzał przerażony w twarz starszego, odnajdując tam przede wszystkim gniew i niezrozumienie.
- Dlaczego mówisz w ten sposób?! Co takiego ci zrobiłem?! Najpierw nie jesteśmy braćmi wcale, a teraz dodatkowo ty nigdy nie istniałeś?!
Wezwanie Sigyn byłoby dobrym wyjściem, ale Loki nie był aż tak bezradny, aby nie poradzić sobie z blondynem. Uniósł chłodną, drżącą dłoń i dotknął palcami jego zarośniętego policzka. Niebieskie oczy otworzyły się szeroko, gdy dorosły Loki zamienił się w dziecko. W małego przestraszonego chłopca o wielkich oczach, po którego policzkach spływały łzy. Loki bał się burzy, uświadomił sobie Thor, gdy zobaczył przypadkową srebrzystą iskrę, zygzakiem okrążającą jedną z jego dłoni. Zawsze się jej bał. Zawsze się ukrywał. Zawsze się wykręcał, byle tylko nie patrzeć, a gdy już patrzył, płakał przytulony do matczynych ramion, pytając czy nikomu nie stanie się krzywda. Thor myślał, że z wiekiem mu to przeszło, a jednak... Odsunął się gwałtownie, puszczając okryte miękkim, cienkim materiałem rękawów tuniki ramiona. Loki z jękiem osunął się na łoże, drżąc. Jego forma wróciła do właściwej, ale łzy wciąż obficie płynęły po policzkach. Przez chwilę w komnacie panowała cisza. Loki powoli dochodził do siebie, znów tak samo drobny i bezbronny jak wtedy, gdy byli dziećmi, a Thor patrzy z niedowierzaniem na swoje ręce.
- Muszę ci opowiedzieć pewna historię - szepnął w końcu brat, siadając powoli normalnie, ale obejmując swoje ramiona rękoma. Gdy spojrzał w jego oczy, Thor ujrzał lęk. Poczuł się potworem. - Usiądź... Gdzieś.
Bezmyślnie usiadł na ziemi, nie odrywając oczu od kochanej, nagle tak zmęczonej i smutnej twarzy.
- Wiele lat temu Odyn sprowadził do Asgardu niemowlę z Jotunheimu, które skazano w jego świecie na pewną śmierć. To miała być gwarancja pokoju między Jotunheimem i Asgardem. Dziecko dorastało powoli w domu Wszechojca, otoczone matczyną troska i ojcowską uwaga, ale nie specjalną czułością. Chłopiec-Jotun był sprytny, ale nie silny, potrafił władać magią, ale nie ciężką bronią tak atrakcyjną dla wszystkich w Asgardzie... Wyróżniał się tak bardzo, że czuł się gorszy. I z całego serca chciał udowodnić ojcu, że jest wart jego uczuć. Dlatego zaczął tworzyć maski i szybko stał się mistrzem w nakładaniu ich po kilka, potem kilkanaście, kilkadziesiąt na raz... Aż przestał w ogóle być sobą. Ale myślał, że to dobrze, że w ten sposób stanie się godny życia, które ofiarował mu ojciec. Ale to nic nie dało. On nadal wolał jego starszego brata, nadal nie dostrzegał chłopca i jego starań. Wiele lat później, gdy ten chłopiec stał się mężczyzna, uknuł spisek, który miał zmusić ojca do dostrzeżenia go. I zrobił coś naprawdę potwornego, ale brat ocalił go przed dokończeniem dzieła. Co nie oznaczało, że winny uniknął kary. Tamtej nocy runął w mrok z walącego się spod jego stóp bifrostu - głos Lokiego się załamał, a dłonie ścisnęły jeszcze mocniej niż wcześniej tunikę, gdy próbował powstrzymać je od drżenia. - Wiele godzin spadał. A im dłużej to trwało, tym bardziej się bał, tym bardziej próbował wrócić do przeszłości, która zapewniała mu bezpieczeństwo. Mur masek, jakim się otoczył przez lata, upadał, gdy owe maski jedna po drugiej roztrzaskiwały się... aż w końcu trafił do jakiegoś miejsca, którego nie znał, ale które już nie było mroczną, nieprzeniknioną pustką ciągnącą się we wszystkie strony. Pozostała mu jedna, nad-kruszona maska, którą miał nadzieję chronić się, póki nie stworzy  nowych. Miały być lepsze, piękniejsze, lepiej go chronić i w ogóle sprawować się wystarczająco, aby nadal wszyscy widzieli w nim to, co będą chcieli. Ale gdy odzyskał świadomość za którymś razem, już nie w środku obcego lasu, a w pięknej komnacie... Ktos niechcący roztrzaskał tamtą ostatnią maskę,  obnażając mężczyznę takiego, jakim był... Tego, który był sprytny, ale nie silny i który władał magia, ale nie potrafił posługiwać się imponującymi, ogromnymi broniami.
- Nie rozumiem - wtrącił Thor, posyłając mu gorzkie, nerwowe spojrzenie. - To znaczy... Przez te wszystkie lata..  cały czas tylko udawałeś? Po prostu grałeś swoją rolę?!
- Ciszej - poprosił. - Dzieci śpią.
Blondyn westchnął ciężko, zaciskając rece mocno w pięści i oddychając głęboko, aby spróbować się uspokoić. Spróbować.
- Czy bycie moim bratem... To też była gra?
- Nie, to nie... Naprawdę zawsze bardzo mi zależało na twoim poparciu i obecności - odwrócił wzrok w bok. - Ale poza tym wierzyłem, że może będąc przy tobie zrozumiem, dlaczego ojciec nie potrafi okazać mi, czy w ogóle jestem dla niego kimś więcej niż podrzutkiem...
- Ojciec bardzo cię kocha! - zaprotestował Thor.
- Ale nie pokazywał mi tego tak jak tobie. Właściwie to wcale.
- Było mu trudno, ale... Od kiedy spadłeś spędza mnóstwo czasu patrząc na te jotuńską skrzynkę.. odciął się właściwie od wszystkich.
- Naprawdę? - spytał cicho, a Thor przełknął ciężko ślinę, gdy zorientował się, że w zielonych oczach widzi nadzieję. Dziwną, kruchą, nieśmiałą nadzieję.. to było tak nierealne i wręcz przerażające, że po tylu latach znów patrząc w twarz brata częściowo widział co się w nim kryje. Tak długo przecież brunet pozostawał nieodgadniony.
- Loki... Powiedz mi, czy naprawdę jesteś tutaj szczęśliwy? W Vanaheimie, tak daleko od rodziny... - zaczął ostrożnie, nie wiedząc czy następna odpowiedź Lokiego nie skończy się kolejnym jego wybuchem złości.
- Thorze. Ustaliliśmy już, że jesteśmy braćmi tak samo, jak i nimi nie jesteśmy, i że jesteś i byłeś zawsze bardzo dla mnie ważny... Może to dla ciebie trudne, ale tak, jestem tutaj szczęśliwy. W Vanaheimie, gdzie zaakceptowano mnie bez tych wszystkich masek. Z Sigyn, która pomogła mi pozbierać się psychicznie po tym, jak upadłem już chyba na samo dno i sam nie widziałem z niego ucieczki... proszę. Jako Loki, który jest tym prawdziwym Lokim, zaakceptuj mnie i moje decyzję.
- A co z matką?
- Nie mam odwagi nawet myśleć o spojrzeniu jej w oczy po tym, co uczyniłem - odwrócił bolesny wzrok. - Jest już późno, Thor.

Gromowładny na pewno zrobiłby coś z zaklęciem usypiającym, gdyby tylko wiedział, że zostało rzucone. Ale pomknęło niezauważone przez niego, tuż przy ziemi, a potem trafiło go w bok, powalając dosłownie od razu. Tam gdzie siedział, na miękkim dywanie,  z boku łóżka.

Sigyn wróciła do komnaty późną nocą, po wydaniu wszystkich dyspozycji i rozkazów. W pomieszczeniu panowało trochę chaosu. Mitgardczycy spali pod ścianą, Thor  przy łożu, a Loki leżał skulony pod kołdrą, z głową wtuloną w poduszkę i zaschniętymi łzami na policzkach. Wiedziała, że jego rozmowa z bratem będzie bolesna, ale i tak poczuła gniew na ten widok. Loki był jej skarbem. Nikt nie miał prawa robić mu nic złego. Ostrożnie rozebrała go z tuniki i reszty ubrań, zastępując je lekką halkowatą koszulą na noc, a potem okryła kołdrą pieczołowicie od nowa. Sama jednak położyła się dopiero po godzinie, po tym jak wzięła kąpiel i przebrała się w piżamę. Ułożyła się tuż przy brunecie, obejmując go i przytulając do siebie, poczuła jak przez sen ukrywa twarz w zagłębieniu jej szyi. Uśmiechnęła się nieznacznie, gładząc go po ciemnych włosach póki nie zasnęła.

***

Woulfi czasami budził się w nocy po to tylko, żeby sobie pomiauczeć lub powydawać z siebie inne słowo-podobne odgłosy. Loki i Sigyn nauczyli się już kiedy dzieci czegoś potrzebują, a kiedy organizują tylko mały koncert, dlatego tej nocy żadne  nich  nie poruszyło się, gdy Woulfie zaczął wesoło gaworzyć. Ale Thor nieprzyzwyczajony w ogóle do takich "cudów" od razu się obudził. Z cichym sapnięciem podniósł się i rozejrzał dookoła. Dopiero po chwili pojął, że jest w komnacie Lokiego, a nie gościnnej.
Przez chwilę zastanawiał się co ma robić. Zerknął na łoże, aby zobaczyć dwa splecione ze sobą ciała. Lokiego i Sigyn. Ona otaczała go opiekuńczo ramionami, a on spał głęboko, oddychając cichutko. Dziecko wciąż wydawało z siebie te niepokojące odgłosy. Podszedł do łóżeczka i zajrzał tam, aby natrafić wprost na radosne błękitne oczy ze złocistymi obwódkami wokół źrenic. Chłopiec w śpioszku obszytym futerkiem uśmiechnął się szeroko prawie bezzębną buzią.
- Nie chce ci się spać, mały? - zapytał cicho, wyciągając dłoń. Ostrożnie pogłaskał palcem zimny, błękitny policzek.
Chłopiec z Jotunheimu. Chłopiec zupełnie podobny do małego Lokiego. Taki bezbronny, ufny... Czując dotyk natychmiast wyciągnął małe rączki dając znać, że chce, aby go podnieść.
- Powinieneś zostać w łóżeczku - stwierdził siląc się na powagę.
Woulfi przekrzywił główkę w bok. Wyglądał jakby zrozumiał... I zaraz potem chwycił go za przegub, małymi paluszkami obejmując złotą bransoletę z wyrytym na niej hełmem Lokiego. Thor nosił ją ze sobą od kiedy brat runął z bifrostu. To był jego sposób na upamiętnienie go...  Nie mógł uwierzyć, że jednak jego kochany braciszek przeżył i że ponad rok nie dał o tym w żaden sposób znać. Gdyby to zrobił... Wszyscy przyjęliby go w Asgardzie bez trudu, przebaczyliby mu wszystkie błędy... A jednak Loki wolał pozostawać w ukryciu, w Vanaheimie.
Klik - bransoleta zsunęła się z jego ręki i wylądowała obok szmacianego smoka. Woulfi otoczył ją rączkami, zerkając na niego słodko.
- Tak samo jak mamusia uwielbiasz błyskotki, co? - uśmiechnął się, mimowolnie rozczulony. Gdy byli mali Loki też uwielbiał zabierać mu wszelakie ozdoby. Rozejrzał się, ale wszyscy w komnacie nadal spali. Nachylił się, wyciągając małego błękitnoskórego brzdąca z łóżeczka. Usiadł obok wnęki, układając go sobie w ramionach tak jak kilka godzin wcześniej trzymał jego siostrzyczkę.
- Jesteś taki podobny do Lokiego - westchnął, poprawiając mu obszyty futerkiem kapturek. - Uśmiechniesz się do mnie jeszcze raz tak jak wcześniej?
Woulfi zrobił to, potem zaczynając ciamkać bransoletę. Jego błękitne policzki zrobiły się trochę ciemniejsze. To chyba był rodzaj rumieńca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro