Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

06.12.2017r.
Ten rozdział jest już dlatego, że udało mi się napisać dosyć szybkich kawałków na messengerze, aby złożyć je w jedną sensowną całość.

Korekta: 👌 (po kilku godzinach szkoły)

Vanaheim

Loki zaprosił ich na świętowanie z okazji rocznicy ślubu i nadejścia lata. Nie powiedział jaki strój obowiązuje, czy wypada przynieść jakieś kwiatki albo coś takiego... wobec czego Natasha i Pepper dręczyły Thora pytaniami tak długo aż przypomniał sobie co wiedział o tym jak Vanowie świętują ważne wydarzenia. Co nieco się znalazło, w końcu jeden z jego przyjaciół pochodził z tamtego świata.
Ostatecznie kobiety dowiedziały się, że ta impreza to nie byle jakie party, a coś w rodzaju wielkiego balu. I zadecydowały, że wszyscy koniecznie powinni się ubrać w jakiś przyzwoity sposób. Pepper nie zamierzała opuszczać Ziemi, zadbała o to, aby Stark zrozumiał, że on także tego nie zrobi jeśli nie znajdzie sobie stroju, który ona uzna za przynajmniej dobry.
Właściwie w ten właśnie sposób zaczęło się poszukiwanie ubrań, co oznaczało przede wszystkim zakupy i ogołocenie Anthony'ego z kilku stówek. Mężczyzna nie miał nic przeciwko tylko dlatego, że nareszcie znalazło się coś, co był gotów nosić Steven. Osobiście Stark nie mógł już znieść monotonnych trzech opcji jakie składały się na wszystko, co blondyn miał w szafie; munduru, uniformu Kapitana, kompletu złożonego z koszulki i szarych dresów. I tak w kółko, w kółko, w kółko.
- Pepper, czy to może być?
- No nie wiem - kobieta uśmiechnęła się zadowolona, obserwując jak jej szef poprawia granatową koszulę i przegląda się bez większego przekonania w lustrze. Już tylko on nie miał nic odpowiedniego. Banner, Thor (który szedł w swojej zbroi jako wojownik z Asgardu), Clint i Natasha zaczynali już przysypiać na siedząco, oparci o ścianę przebieralni. A Pepper, trochę z przekory, nadal nie stwierdzała, że jest wystarczająco zadowolona. Pogłębiająca się rozpacz na twarzy szefa naprawdę ją bawiła.
- Pepper, proszę cię - ciemne spojrzenie wbiło się w nią zrozpaczone, a opalone ręce żałośnie zacisnęły się na materiale koszuli. - Jest elegancka, pasuje mi do oczu, włosów, kurde, nawet przy tych białych spodniach podkreśla kształt mojego tyłka!
Nie wytrzymała i parsknęła cicho, zasłaniając usta dłonią.
- Niech będzie, Anthony - uśmiechnęła się do niego słodko. - Tak możesz jechać na ten bal.
- No nareszcie - wymamrotała Natasha, podnosząc się z ulgą z ziemi, a potem kopiąc Clinta w goleń. Przed upływem pięciu minut wszyscy stali, trzymając kolorowe torebki z własnymi zakupami.

***

Tak jak zapowiedział Loki, eskorta przybyła do wieżowca Starka przez migoczący szafirowym blaskiem portal. Składała się z ośmiu przystojnych, odzianych w lśniące pancerze, wojowników uzbrojonych we włócznie.
- Thorze z Asgardu, czy udasz się do Vanaheimu, aby świętować wśród Vanów nadejście lata i rocznicę ślubu Króla i Królowej? - zapytał oficjalnie jeden z nich, patrząc na Gromowładnego złocistymi, trochę jakby gadzimi, oczami.
- Ale ci się brat ustawił - wymamrotał Stark, poprawiając tę koszulę, na którą łaskawie zgodziła się Pepper.
- Tak, wyruszam tam - potwierdził, tym razem puszczając uwagę mężczyzny mimo uszu. - Wraz z moimi towarzyszami.
Wkroczyli w portal jeden po drugim, tylko Natasha rozglądając się nieufnie, w parze z Clintem, który tak naprawdę leciał tylko dlatego, że martwił się wysoką nieodpowiedzialnością przyjaciół. Ogarnęło ich wrażenie jakby cały świat zanikał albo tak jak po alkoholu - rozpływał się, wirował, w każdym najmniejszym kawałku był jak najbardziej świadomy i właśnie zrzucał ich z siebie, jak czasem dla psikusa chwyta się za koc i zrzuca z niego siedzącego przyjaciela.
Kiedy Stark już myślał, że ten "zjazd z koca" dla jego towarzyszy i koszmarnie dezorientujący dla niego przejazd na rollercoasterze w przyprawiającej o dreszcze, zatrzaśniętej z każdej strony kapsule zamiast wagonika będzie trwał po prostu wiecznie... Wylądowali w jakiejś pieprzonej, zielonej Nibylandii ozdobionej wszędzie dookoła wszystkimi kolorami tęczy wypełniającymi wielki, pięknie rozświetlony przez padające z góry promienie słńca, las. Na gałęziach drzew dookoła rozwieszono papierowe (albo materiałowe...?) serpentyny, lampiony i inne cuda, sprawiając, że otoczenie wydawało mu się jeszcze groźniejsze.

- Nie mogliśmy przejść bezpośrednio do królewskiego pałacu ze względu na bezpieczeństwo Vanaheimu i protokoły o gościnności, wymagające przeprowadzenia obcych w wizycie do królewskiej rodziny przez przynajmniej piętnaście metrów drogi do pałacowego dziedzińca, zanim wkroczą na jego teren - wyrecytował jeden z eskortujących na wdechu.

Loki powitał ich na brukowanym dziedzińcu pałacu, którego ściany z lekkiego i lśniącego w słońcu białego kamienia przykuwały uwagę na tle rozciągających się we wszystkie strony lasów, które najprawdopodobniej tworzyły jedną potężną puszczę. Kręcił się tam, w towarzystwie strażnika/ochroniarza, ubrany w szmaragdową tunikę, na której wyhaftowane srebrzystymi nićmi węże wyglądały jak żywe i Thor mógłby przysiąc, że takie są. Był pewien, że jeden z nich przesunął się, gdy brunet schylał się, mówiąc coś do wojownika. Kierował dziewczętami rozstawiającymi kosze i wazony z kwiatami na dużych stołach, gdzie było już pełno przyszykowanych kubków i talerzy, pewnie na potem.
- Szwedzki stół?
- Stark, zajmiesz się jedzeniem gdy przyjdzie na to odpowiednia pora - skarcił go szeptem Steve, dźgając łokciem w żebra.
- Witaj w Vanaheimie, Thorze - gdy brunet odwrócił się nagle w ich stronę, jego strój cicho zaszeleścił, a materiał zamigotał jakby pokryty brokatem, ciemne włosy spłynęły rozpuszczone po ramieniu. Tym razem Loki nie miał swojego rogatego hełmu, zamiast tego zaś subtelny diadem z mniejszymi różkami, lepiej podkreślający urodę jego symetrycznej twarzy o lśniących jak szmaragdy oczach, które otulały ramki gęstych, przypominających wachlarze, ciemnych rzęs.
- To kraina elfów i wróżek?
- Stark, opanuj się! - Natasza trzasnęła przyjaciela w głowę zrozpaczona tym, że nawet w takiej chwili nie może zrobić czegoś ze swoim zaczepnym charakterem i zbyt ciętym językiem.

- Tak, w pewnym sensie jest to kraina elfów i wróżek - poinformował poważnie Loki. - I bardzo dumnych, niebezpiecznych magów. Uważałbym na pana miejscu na język, przyjacielu mojego brata, Stark.
- Wystarczyłoby samo Stark - skrzywił się.
- Bracie! - Thor uśmiechając się szeroko, rozłożył potężne ramiona, chcąc go objąć.
- Mam na to odpowiedzieć? - zapytał podejrzliwie, unosząc brew.
- Jesteś moim bratem! - oznajmił blondyn szczerze i zdecydowanie.
- Na niby.
- To nic między nami nie zmienia! - zakomunikował zdeterminowany, nie opuszczając rąk.

Loki westchnął, ale podszedł do niego i objął na krótką chwilę, odsuwając się błyskawicznie nim Thor zdążył ten gest odwzajemnić.
- Chodźcie, musimy porozmawiać zanim przez przypadek zrobicie sobie krzywdę podczas świętowania - klasnął w dłonie, skupiając na sobie uwagę dziewcząt od kwiatów. - Bukiety w barwach ciepłych na stoły, zimnych w wazony przy kolumnach, gdzie będą rozwieszone magiczne światła. Zioła wpływające na czyjąś świadomość... Lepiej żeby zniknęły zanim tu wrócę - odwrócił się i ruszył w stronę pałacu, nie dając nikomu szansy na odezwanie się. Ponieważ Thor szybko pognał za nim, jego przyjaciele nie mieli wyjścia jak zrobić to samo.

Usiedli w dużym przestronnym salonie o ścianach obitych materiałem w przyjemnym, kremowym kolorze. Loki w fotelu, Thor w fotelu, a oni na dużej kanapie. Było tam sporo miękkich poduch.
Brunet sięgnął do diademu i zdjął go, układając na swoich kolanach. Ciemne włosy rozsypały się dookoła jego twarzy, nadając jej jeszcze większej eteryczności.
- Zacznijmy od podstaw - przemówił, tocząc po ich twarzach uważnym spojrzeniem.
- To jakaś lekcja? - zapytał zaciekawiony Banner.
- Mitgard różni się od Jotunheimu i Asgardu. Chcę być pewien, że te różnice nie sprowadzą na kogoś z was nieszczęścia. Thor w pewnym sensie jest moim bratem - wspomniany prychnął, dodając gniewnie, że albo Loki będzie mówił jak trzeba, albo dostanie w zęby. - A wy jesteście jego przyjaciółmi - dokończył.
- Słuchamy uważnie - zapewniła spokojnie Natasha, przywykła do tego, że nowy teren oznacza nową instrukcję obsługi, zbiór zasad mogących decydować o przetrwaniu.
- Vanaheim to królestwo mieszczące się najbliżej Asgardu, jeśli wziąć pod uwagę stary podział obejmujący dziewięć najważniejszych światów, które łączy ze sobą Yggdrasil. Tutaj mieszkają istoty równe Asom, ale zajęte zupełnie innymi rzeczami - przede wszystkim magią i naturą. Wrodzony talent każdego Vana do dyplomacji sprawia, że po broń, chociaż są doskonałe wyszkoleni i mają niezłe sztuczki, sięgają w ostateczności. Podczas świętowania unikamy poruszania takich tematów...
Przez kolejne dwie godziny Loki tłumaczył im jakie tematy można poruszać podczas przyjęcia/balu, jakich nie, jak rozpoznać kto chce zostać zaczepiony i wciągnięty do konwersacji, a kto absolutnie nie - Vani na większość rzeczy mieli uniwersalne sygnały, którymi posługiwali się instynktownie.
- To już koniec? - zapytał z nadzieją Stark, gdy brunet zamilkł, sięgając do stoliczka ustawionego między kanapą i fotelami, po filiżankę w jakieś kwiatki.
- Nie. Jest jeszcze kilka rzeczy, ale tyczą się przede wszystkim świąt... I dla was oraz Thora mogą być w pewien sposób... Kontrowersyjne. Ze względu na różnice kulturowe.
- To znaczy? - Tony zatarł ręce z uciechy, bardzo szczęśliwy, że usłyszy o rzeczach mniej słodkich, mniej prawie-pacyfistycznych, na takie, ponoć nawet tym razem dotyczące nie do końca właściwych publicznie tematów. - Jakieś nie czyste sekreciki Vanów?
- Vanaheim ma Króla i Królową - nie zrażony podejściem mężczyzny Loki rozpoczął nowy wywód. - Ja jestem Królową.
Thor zakrztusił się ciasteczkiem, które podniósł z delikatnej, srebrnej tacy stojącej na stoliku obok filiżanek.
- Jak to "Królową"? - zapytał po dłuższej chwili, patrząc na brata wielkimi oczami.
- Normalnie, Thor. Naprawdę nie pamiętasz tego, co mówiła nam o Vanaheimie matka? - zapytał zrezygnowany. - Tutaj wszystko działa trochę inaczej. Od sposobu dobierania się w pary, przez budowę układu rozrodczego, aż do władzy.
Na wieść o "układzie rozrodczym" twarz blondyna obficie się zaczerwieniła.
- T-to... To było dawno temu!
- Thor, bracie, powiem to tylko jeden raz. - Zaczął mówić, pomijając temat tego tajemniczego czegoś. - W Vanaheimie ja jestem Królową, a Król to...
- Tak się składa, że ja - smukła postać o cerze w kolorze miodu pojawiła się jakby znikąd tuż za fotelem bruneta i nachyliła się, całując go w policzek. To była młoda kobieta o oczach lśniących pogodnym błękitem i brązowych włosach z nielicznymi złocistymi pasemkami, upiętych w kok.

- Sigyn, kochanie - policzki Lokiego zarumieniły się. - A co z małymi? - zapytał cicho.
- Spokojnie, śpią, Reniferku - kobieta usiadła sobie lekko na podłokietniku fotela, zakładając nogę na nogę.
- Witajcie, nasi goście z Mitgardu - uśmiechnęła się psotnie. - Jestem Sigyn, Król Vanaheimu.
- Potrzebuje piwa - poinformował Thor.
- Mogę o coś zapytać? - wtrącił się zakłopotany Banner.
- Już to zrobiłeś, ale mów - Sigyn spojrzała na niego zaciekawiona.
- Twój mąż... Żona? W każdym razie wspomniał o różnicach w u-układzie rozrodczym - zaczerwieniony przeczesał nerwowo palcami włosy, opuszczając głowę nisko, jakby chciał się schować. - Między mieszkańcami Vanaheimu i innymi - dodał niemal szeptem.
- Są dosyć znaczące. Dzięki temu Loki został mamą... Rany, nawet nie wiecie jak do twarzy mu z dziećmi! - Loki jęknął, czerwieniąc się jeszcze bardziej i kładąc dłoń na jej kolanie.
- Skarbie, proszę. Przyjaciel Thora, Banner, pytał o coś innego - zauważył.
- Samo Banner wystarczy - wymamrotał Bruce.
- Ha - mruknął triumfalnie Stark.
- Wyjaśnijmy sobie wszystko - zaproponowała lekko Sigyn, spoglądając na bruneta że skruchą, bardzo troskliwie. - Vanaheim działa inaczej niż reszta wszechświata. Chociażby dlatego, że o ciąży i macierzyństwie decyduje to, kto akurat był "do góry" wśród zwykłych Vanów.
- A niezwykli Vanowie to? - Stark wyprostował się. Seksualne zagadnienia zdecydowanie za bardzo go interesowały.
- Rodzina królewska. Nie tylko funkcjonujemy pod innymi tytułami - Sigyn pstryknęła palcami. - Możemy się też do nich dostosowywać.
Anthony Stark rozdziawił usta, gdy dotarło do niego, że kobieta zamieniła się w mężczyznę. Ładnie zbudowanego, z drapieżnymi błękitnymi oczami i rozczochranymi, kasztanowymi włosami. Trwało to kilka sekund, ale zadziałało jak należy.
- Wow...
- Sig... - Loki potarł palcami skronie. - Myślę, że mają już dosyć wrażeń. Przekażmy im tylko zasady, których jeszcze nie zdążyłem, a potem musimy zająć się ostatnimi przygotowaniami do jutra. Już za kilka godzin rozpoczyna się święto.
- Masz rację - kobieta uśmiechnęła się do niego. A potem spoważniała. - Słuchajcie mnie uważnie. Jesteście gośćmi, ale to nie zmienia kilku podstawowych zasad. Po pierwsze - trzeźwo czy po pijanemu, żadnego zamaczania, jasne? No... Chyba, że chcecie później wziąć ewentualną odpowiedzialność za dzieci. Niezależnie od tego, czy to wy, czy ktoś stąd będzie rodził.
- Chwila... Jak się napije i tutaj przypadkiem z kimś bzyknę mogę skończyć jako matka?
Natasha parsknęła patrząc na minę Starka.
- Tak. Jesteście gośćmi. Wasze ciała będą działać na zasadach Vanaheimu.
- Witam w magicznej krainie - Loki ostentacyjnie zaklaskał.
- Czy coś jeszcze poza ewentualną ciążą? - zapytał powoli Banner.
- Jeśli zostawicie drinka na jakimś stole... Lepiej weźcie sobie nowego. Podczas świąt niektórzy Vanowie są wyjątkowo... Aktywni.
- I absolutnie nie jedzcie małych różowych ciasteczek - mruknął Loki. - A jak ktoś z was zauważy, że któremuś się to przypadkiem zdarzyło, natychmiast niech go sprowadzi do pałacu, żebyśmy mogli podać mu coś na uspokojenie.
- Co to znaczy? - zaniepokoił się Thor.
- Miejscowi lubią ciasteczka przeznaczenia. Moglibyście przypadkiem zostać sparowani już na zawsze z kimś stąd... A wtedy mogłoby się zrobić dziwnie. Kultury Mitgardu i Vanaheimu różnią się dosyć drastycznie - uśmiechnął się nieznacznie. - I bracie... - mruknął niewyraźnie. - Nie chce zostać wujkiem z przypadku. Jasne?
Sigyn wstała lekko, podając potem dłoń Lokiemu, który ujął ją, podnosząc się trochę niechętnie. Kobieta nałożyła mu ostrożnie jego diadem.
- Mirit wskaże wam gościnne pokoje, a potem zaprowadzi do jadalni. Zobaczymy się na kolacji.
Strażnicy natychmiast otworzyli przed nimi drzwi. Thor wpatrywał się w kobiecą postać zdążającą u boku Lokiego, trzymającą go pod ramię, dopóki nie zniknęli za drzwiami. Wyglądał na kogoś w ciężkim szoku.
- Mój brat...
- Spójrz na dobre strony - podsunęła mu Natasha. - Jako 'pani domu' Loki z pewnością nie ma nic takiego na co mógłby narzekać. Wszyscy otwierają mu drzwi, osłaniają włóczniami, uśmiechają się jak do bogini - wyliczyła.
- Mój brat spotyka się z kobietą, która jest prawie facetem. I ma z nią dzieci - blondyn palnął się w czoło jakby to mu mogło w czymkolwiek pomóc.
- Przepraszam - przystojny rudzielec o lśniących bursztynowych oczach uśmiechnął się do nich czarująco, przerywając rodzącą się dyskusję.

- Mam zaprowadzić was do komnat - poinformował.
- Ty jesteś Mirit? - Bruce podniósł się, zerkając na niego niepewnie.
- Zapraszam za mną - zaprosił, dając znać ręką, aby podążyli jego śladem.
Zabrał ich na piętro, do błękitnego skrzydła zamku, gdzie mieściły się komnaty dla gości bliskich parze królewskiej.
Komnat było dla każdego po jednej. Wszystkie urządzone bardzo gustownie, bez nadmiaru przepychu, ale i bez przesadnej skromności. Po wskazaniu im ich Mirit wspomniał jeszcze, że mają w szafach szaty odpowiednie do przebrania się i przyjdzie za dwie godziny, aby zaprowadzić ich do jadalni. Po pałacu mogli chodzić, ale ostrzegł, że naprawdę muszą uważać bo wszyscy są bardzo przejęci przygotowaniami do świętowania. Gdy zniknął już za zakrętem wszyscy zebrali się w komnacie przypisanej Thorowi, który z ciekawości tylko zajrzał do szafy, aby znaleźć tam ciemnoniebieską szatę z sześcioma srebrnymi wstawkami w kształcie okręgów na piersi. Wyglądała na wygodną, a miękki materiał wcale nie był śliski. Komplet składał się z długiej koszuli z czymś na kształt kołnierzyka i spodni.
- Nawet ładne - skomentował niechętnie, zauważając wyraźne nawiązania do swojej oryginalnej zbroi.
- Skupmy się, ludzie. Jesteśmy gośćmi, ale wypadałoby ustalić co i jak, żeby nie palnąć nic głupiego. Zwłaszcza, że dostali przeszkolenie.
- Natasha ma rację - poparł ją Banner.
- Nie wolno jeść różowych ciasteczek, nie bzykamy się po kątach i nie bierzemy swojego drinka ze stolika, jeśli stał tam sobie bez opieki. I tyle. Jakbyśmy byli na wielkiej, w miarę kulturalnej dyskotece.
- Tony, to nie są żarty! Przypominam ci, że m o ż e s z zajść tutaj w ciążę! - ofuknął go Clint. - Jak wyjaśnisz Pepper, że przypadkiem zostałeś partnerem kogoś z tego świata, bo zaliczyłeś albo dałeś się zaliczyć i jakimś cudem któryś z was zaszedł?!
- Ups...?
- To na pewno pomoże! - fuknęła na niego oburzona Natasha.
- A nie?
- Oczywiście, że nie! Pogorszyłoby tylko sytuację!
- Hehe... No tak, oczywiście - wymamrotał Stark, przeczesując włosy palcami. - A jak zostanę zgwałcony?
- Wydaje mi się, że w tym świecie napaść seksualna jest rodzajem oświadczyn - Thor podrapał się po brodzie. - Właściwie to nie pamiętam.
- Ktoś cię bzyknie w jakimś kącie jak będziesz wstawiony i idziecie do ołtarzyka jak szczęśliwie zakochani? - Anthony spojrzał na Gromowładnego zdumiony.
- Jak to szło? - Natasha zaklaskała. - Witam w magicznej krainie - przedrzeźniła Lokiego z wcześniej.

***

Loki, gdy tylko oddalili się od salonu, westchnął cicho, zerkając przez znajdujące się obok okno wychodzące na wewnętrzny ogród. Róże pięły się po murze, a zachodzące powoli słońce rzucało na nie ciepły blask.
- Znienawidzi mnie gdy już się oswoi z sytuacją - wymamrotał.
- Wcale nie - Sigyn objęła go ramieniem, całując w policzek. - Zobaczysz, zrozumie.
- To Thor - parsknął cicho, odchylając głowę w bok tak, że oparł się o ramię Sigyn. Rozczulona sięgnęła dłonią do jego włosów, przeczesując je.
- Za bardzo się zamartwiasz, Reniferku - powiedziała łagodnie. - Nie możesz ciągle tak nerwowo podchodzić do wszystkiego, co może mieć gorszy finał. Zamartwiasz mi się w końcu tak, że wszystkie włosy cię zbieleją.
Jej karcący, trochę drżący od powstrzymywane go chichotu głos poprawił mu humor. Uśmiechnął się nieznacznie, przymykając na chwilę powieki.
- Pójdziemy zrobić inspekcję na dziedzińcu? - zapytał w końcu, bo nie mogli spędzić całej nocy stercząc przy oknie w jednym z korytarzy i myśląc na próżno o być lub nie być problemów, które na razie były tylko ewentualną przyszłością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro