Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

07.12.2017r.
Korekta: 👌

Thor [Zaproszenie]

Od upadku Lokiego prawie dwa lata temu atmosfera w rodzinie była... specyficzna. Każde z ich czwórki radziło sobie z życiem inaczej. Matka posmutniała i chociaż nie ubyło jej piękna, przybyło wieku i troski w błękitnych oczach, a złotą barwę sukni zastąpiły granaty i szarości uzupełniane tylko skromnie, głównie rzemiennymi dodatkami. Ojciec stał się jeszcze bardziej zasępiony i mnóstwo czasu spędzał w skarbcu, patrząc na szkatułę z Jotunheimu, pełen wyrzutów sumienia, goryczy... Dziwnej obcości dla wszystkich i wszystkiego. Baldur zaczął bardziej przykładać się do nauki magii i częściej opuszczać mury Asgardu, aby włóczyć się bez celu po rozdrożach Yggdrasila, zaowocowało to już kilkoma przypadkowymi sojuszami i jedną misją ratunkową, kiedy został wzięty w niewolę. Thor czuł się winny osobiście - bardziej nawet niż ojciec - tego, co się stało.
Czy mógł Lokiego powstrzymać? Czy gdyby nie był dwa lata wcześniej takim zadufanym głupkiem... Coś potoczyłoby się inaczej, lepiej?
Nie mogąc zdzierżyć Asgardu, jego murów, jego nagłej ciszy, przeniósł się do Mitgardu, pod dach swoich przyjaciół... I obwiniał się nadal, ale rozpaczliwie próbując żyć. Przyjaciele powtarzali mu, że Loki na pewno byłby dumny, gdyby udało mu się pozbierać i jakoś radzić sobie dalej. Stracili wielu bliskich ludzi, na pewno wiedzieli o czym mówili... Ale to nie oni śniąc nocami dostrzegali gdzieś w oddali smutny, zagubiony cień osnuty przypominającą opary, zieloną szatą. Taki był Loki, dokładnie kropka w kropkę, gdy Thor widział go po raz ostatni... Zanim spadł.
- Wszystko w porządku? - smukła dłoń Nataszy Romanoff spadła na jego ramię tak nagle, że niemal podskoczył, wyrywając się z dziwnego stanu między świadomością i totalnym zamyśleniem, który kiedyś w przeszłości był dla niego czymś obcym, typowo związanym z matką lub bratem, ale w ostatnich miesiącach nabrał na znaczeniu tak bardzo, że gdyby tylko był jakimś bytem żywym i materialnym, z pewnością nosiłby tytuł jego najlepszego przyjaciela.
- Nie bardzo - przyznał, podnosząc kufel piwa i wypijając kilka solidnych łyków. - Co mam zrobić?
- Wyjdź na spacer.
- Dopiero wróciłem! - zaprotestował.
- Kiedy? - zapytała natarczywie, siadając tuż przed nim i opierając lekko trójkątny podbródek na dłoniach.
- Rano... - mruknął, patrząc na nią podejrzliwie.
- Jest środek nocy - poinformowała go łaskawie. - Lada moment zejdzie tu Stark, też będzie zapijał jakieś tam swoje smutki... I co? Obaj będziecie się upijać na smutno?
- To... - zaczął.
- Oh tak - parsknęła ironicznie. - "To nie tak" - przedrzeźniła go. - Raz wypijecie w rozpaczy, potem drugi, trzeci, dwieście piętnasty... Ty jesteś z Asgardu, przetrzymasz to jakoś, pewnie więcej masz alkoholu czy tam miodu w żyłach niż krwi, a jemu w końcu coś przestanie działać jak trzeba. Nerki, wątroba, cholera w sumie wie co. W każdym razie jak nic go zabije. Podnieś się z tej cholernej kanapy i idź spać jak człowiek, a rano zejdź wyspany na śniadanie. Zjemy wszyscy razem coś ciepłego i pożywnego, może jajecznicę, może naleśniki, zależy czy gotować będzie Steve czy Bruce... A potem pojedziemy na plażę. Jasne? Zrobimy sobie wszyscy wolne od życia, które nas dręczy i będzie pięknie.
Mówiąc to wszystko wyglądała tak poważnie i patrzyła na niego tak przeszywająco, że potrafił tylko kiwnąć powoli głową, przełykając ciężko ślinę, a potem wycofać się grzecznie z salonu w wieżowcu, aby jakimś cudem znaleźć drogę do pokoju, który zajmował. Z Nataszą się nie zadzierało gdy wyglądała w ten sposób. Prawdopodobnie dopiero co wróciła z misji i była czymś mocno poruszona. Thor wolał, aby to coś pozostało w centrum jej uwagi zanim przyjaciółka postanowi zorganizować szlaban całkowity na alkohol dla każdego mieszkańca i bywalca wieżowca Starka; stałej bazy wypadowej dla nieludzkich żołnierzy, płatnych zabójców, zmutowanych ludzi i różnych nieszczęśników oskarżonych o jakieś przestępstwa podobne do bycia niebezpiecznym, ściganym i jeszcze raz niebezpiecznym, którzy to od kilku miesięcy pracowali razem pod nazwą Avengers... Której w sumie nikt nie  rozumiał, ale nadal brzmiało to lepiej niż "pieski od S.H.I.E.L.D." albo "agenci specjalni".

Tak jak chciała Natasza; na śniadaniu pojawili się wszyscy. I wszyscy byli absolutnie trzeźwi, wyglądali na wypoczętych (przynajmniej w pewnym sensie), a nawet, w totalnym sprzeciwie do czegoś w rodzaju codziennej tradycji, usiedli grzecznie przy stole pozwalając,  aby Steven przygotował pożywne śniadanie, które ładnie zjedli. Można by powiedzieć, że nawet wylizali po sobie do czysta talerze.
Natasza była milcząca, przygaszona i patrzyła na nich zmęczonym wzrokiem kogoś, kto potrzebuje wakacji i chociaż kilku minut normalności.
Sprawa życzenia wycieczki na plażę przynajmniej się wyjaśniła...
Co wcale nie oznaczało, że mogli się z tego wymigać! O dziesiątej rano, zdecydowanie niespecjalnie chętni do życia, ale wciąż teoretycznie pouśmiechani, siadali na kocach i ręcznikach na plaży niedaleko wieżowca. Nawet Stark, załamany po tym jak Romanoff skonfiskowała wszystkie jego elektroniczne zabawki, zmuszając go do wyjścia na świeże powietrze tylko z kluczykami do auta w ręce, aby mieli jak dotrzeć do swojego celu. Później je skonfiskowała i wsadziła na samo dno siatki, w której umieściła swoje ubrania (aby nie zmokły) po przebraniu się w strój kąpielowy. W bikini wyglądała zjawiskowo z pięknym, smukłym ciałem, które kilka jasnych blizn brew pozorom dodatkowo upiększało. Jeśli chodziło o mięśnie to prezentowała się lepiej niż Banner, co trochę go zdołowała.
- Dalej, moi drodzy! Do wody! - zawołała, przerażająco słodkim głosem, gromiąc ich wzrokiem, przez który po plecach przechodziły ciarki. I klaszcząc jak na pieski albo małe dzieci potrzebujące sygnału dźwiękowego.
Steve na szczęście postanowił ocalić honor ich wszystkich i pierwszy pobiegł na pobliskie molo, aby wykonać widowiskowy skok na bombę. Thor sam nie wiedział, co go pokusiło, ale zrzucił ubrania, zostając tylko w czarnych bokserkach i postanowił powtórzyć wyczyn Kapitana, ale jako As skakał wyżej i spadał ciężej, więc ostatecznie gdy zetknął się z wodą jakieś trzydzieści metrów od piaszczystego brzegu, wywołał wystarczająco silną falę, aby aż zarzuciła lekko płynącym Kapitanem. Steve zachwiał się, prawie wylądował pod wodą, a potem odwrócił się uśmiechnięty, machając do niego, że wszystko jest w porządku. Dziwnie podekscytowany swoim dziecinnym wyczynem Thor ruszył w stronę plaży, aby wbić na molo i skoczyć jeszcze raz. Stark w tym czasie wyłgiwał się od kąpieli tłumacząc się ryzykiem nie utrzymania stabilności tego swojego niebieskiego cudeńka zastępującego serce, a Banner zaoferował, że przypilnuje kanapek, co by ich Tony nie pożarł co do sztuki. Wzrok Nataszy skupił się na Clincie, a zrezygnowany mężczyzna grzecznie odłożył na swój rozkładany leżaczek butelkę kremu do opalania (zaraz obok jakiejś książki o pielęgnowaniu łuków) i posłusznie ruszył za przyjaciółką do wody.
Thor z każdym kolejnym skokiem, z każdą kolejną chwilą zużytą na chlapanie się bez sensu wodą z Kapitanem i pozostałymi przyjaciółmi.. czuł się naprawdę coraz lepiej. I trochę jakby szczęśliwiej.
Dając nura pod wodę z nadzieją, że da radę wystraszyć Clinta jeśli do niego podpłynie pod powierzchnią, uśmiechał się nie mogąc nawet przeczuwać, że oto nadszedł dzień, gdy przeszłość da o sobie znać silniej niż kiedykolwiek dotychczas w ciągu ostatnich prawie całych dwóch lat.

***

Loki spadł z walącego się bifrostu w przepaść, która nie miała dna. Był martwy...
Nic dziwnego w takim razie w tym, że Thor był zdumiony, gdy w wieżowcu przyjaciela Starka pojawił się nagle mieniący się szafirowym światłem portal, który na pewno nie miał nic wspólnego z tunelem, jaki tworzył bifrost. A potem krzyknął z radości i rzucił się do przodu na widok swojego brata - jak najbardziej żywego -  w jego złotym, rogatym hełmie. I w dziwnej, zielonej szacie o kwiecistym, zdecydowanie nie męskim, motywie. Zanim jednak zdążył chociaż dotknąć go palcem, tuż przed nim wyrosło dwóch wojowników z ostrymi włóczniami aż pulsującymi złocistą poświatą magii.
- Loki Laufeyson z Vanaheimu zażyczył sobie rozmowy z tobą, Asie - poinformował jeden z nich, młody i albo podekscytowany pierwszą tak ważną misją, albo po prostu lubiący wrażenie tracenia rzeczywistości wokół siebie, towarzyszące osobom podróżującym przez portale.
- Z Vanaheimu? - powtórzył zdziwiony, marszcząc brwi.
- Witaj, Thorze - portal zamknął się ot tak i poświata zgasła. Loki wyglądał... O wiele pięknej niż wtedy, gdy Thor widział go po raz ostatni. Na sobie miał te szatę z florystycznym wzorem (która tak go chwilę wcześniej zdziwiła), lekką ze srebrnymi wykończeniami na rękawach i kołnierzu. Spływała aż do ziemi. Jego ciemne włosy, nawet z daleka wyraźnie miękkie i opadające za ramiona gęstymi falami, kusiły. Thor po prostu chciałby ich dotknąć tak jak kiedyś, pogłaskać, przeczesać... Ale wolał nie ryzykować. Strażników zrobiło się w sumie czterech i rozglądali się po salonie Starka czujnie, łypiąc na każdego jak na potencjalnego wroga. Nadgorliwi. Skronie Lokiego wieńczyła złota korona z rogami, jego hełm, który tak bardzo lubił. Ale jakby lżejszy, bardziej subtelny...?
- Loki... Co to wszystko znaczy...? - zapytał. Może to był tylko sen? Jeden z tych pięknych, zaprzeczających rzeczywistości i dających złudną nadzieję...?
- Ponieważ jesteś moją najbliższą rodziną - zaczął poważnie i władczo, nie zrażony  jego pytaniami oraz wyraźnym zagubieniem. - Wraz z Sigyn postanowiłem zaprosić cię do Vanaheimu na święto nadejścia lata, które będzie także pierwszą rocznicą naszego małżeństwa - gdy się poruszył, złocisty wisior w kształcie kwiatka przesunął się po jego piersi, a kwiaty na szacie jakby zakołysały niczym prawdziwe rośliny, gdy trąci je delikatny wiatr.
- Oczywiście, abyś nie czuł się samotny, możesz zabrać swych towarzyszy. Eskorta pojawi się po ciebie/was dzień przed świętem.
Loki odwrócił się, a włócznie strażników rozjarzyły się znów. Kolejny portal zaczął się tak po prostu tworzyć na oczach Thora. Puf i był.
- Bracie, czekaj! - zawołał, wyciągając rękę po Mjolnir i ruszając hardo na wojowników.
- Pewnie nikt ci o tym nie powiedział - poważny, tak spokojny, głos zatrzymał go w miejscu. Loki odwrócił głowę, posyłając mu długie, melancholijne spojrzenie. - Tak naprawdę nigdy nie byliśmy rodzonymi braćmi. Dlatego możesz powiedzieć członkom eskorty, że mają się wynosić jeśli zdecydujesz nie przybywać na rocznicę mojego ślubu - dwóch strażników wkroczyło w przejście, potem Loki i następnych dwóch.
Thor tkwił cały zesztywniały ze zdumienia w bezruchu, w miejscu, ledwie trzymając rączkę młota, który już nadleciał z kąta salonu.
- To był ten twój brat, który chciał cię podstępem usunąć, żeby zająć tron? - zapytał zainteresowany Stark, podnosząc się powoli ze swojej kanapy, na której siedział dotychczas w milczeniu, razem z pozostałymi Avengers i Virginią.
- Dlaczego pytasz? - Thor spojrzał na niego zaciekawiony.
- No wiesz... Wchodzi otoczony strażą z każdej strony, wypachniony, wystrojony jak królewna... Na pewno nie jest jakąś kobietką w rozkwicie, czy coś?
- Przyjacielu Stark... - zaczął groźnie, przyjmując te słowa jako zdecydowaną obrazę.
- Tony chce tylko powiedzieć, że wyglądał naprawdę dobrze jak na kogoś martwego! - wtrącił się doktor Banner, posyłając przyjacielowi uciszające spojrzenie, a potem jemu uspokajający uśmiech.
- Na pewno?
- Ta...
- Na sto procent! Tak żywy i zadbany, że sam bym się na niego rzucił gdyby nie straże. I ty...
- Tony, zamknij się - jęknęła
zrezygnowana Natasza, ukrywając twarz w dłoniach. Nie wiedziała czy ma się śmiać, czy lepiej płakać.
- To co? Lecimy, fruniemy - czy co tam robią bogowie - na te balety!
- Anthony! - Pepper posłała mężczyźnie miażdżące spojrzenie śmierci wersja Virginia Potts™, unosząc rękę, aby uderzyć go w głowę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro