꧁ 𝒚𝒐𝒖 𝒂𝒓𝒆 𝒎𝒚 𝒔𝒕𝒂𝒓. ꧂
✧˖°࿐
Jeongguk był niespokojny już od samego rana. Ledwie słońce wspięło się wysoko na szafirowe niebo, a on już był na nogach, nie będąc w stanie dłużej spać i udawać, jakby nic wielkiego się nie działo. Choć do północy było jeszcze daleko, a on miał już wszystko przygotowane — jego hanbok wisiał, starannie wyprasowany i ułożony, już od kilku dni, czekając, aż zostanie włożony na tegoroczny Festiwal Świętego Walentego — to Jeon od świtu krzątał się po domu, co chwila zatrzymując się przy którymkolwiek z luster. Starał się ułożyć włosy jak najlepiej, choć jego kasztanowe, przydługawe loki same układały się dość elegancko. Co chwila oglądał dokładnie swoją twarz w zwierciadle, by sprawdzić, czy nigdzie przypadkiem nie wyskoczył mu pryszcz. Musiał wyglądać idealnie. Musiał prezentować się nieskazitelnie w tę wyjątkową noc, kiedy pozna przeznaczoną sobie osobę.
W końcu walentynkowa noc nie była zwyczajnym świętem. Dla osób, które przed nią osiągnęły pełnoletniość, bądź nieco starszych, była zdecydowanie bardziej istotna, niż Boże Narodzenie, czy Nowy Rok, i zawsze o wiele huczniej obchodzona. Najczęściej przyrównywało się tę uroczystość do zaślubin i wesela, choć te miały miejsce dopiero później, zazwyczaj po kilku kolejnych latach. Było tak, ponieważ w Walentynki, jak potocznie nazywano Dzień Świętego Walentego, równo o północy gwiazdy wskazywały ludziom ich bratnią duszę — dziewiętnastolatkom po raz pierwszy, osobom starszym, którym ciała niebieskie kazały nieco poczekać na swojego przeznaczonego lub przeznaczoną —a takie przypadki zdarzały się nierzadko — po raz kolejny. Wskazywały im człowieka, który był im przeznaczony, jedynego, z jakim mieli spędzić resztę życia. To nieomylny los wybierał im partnera, mającego być z nimi aż po grób.
Wierzono, że Święty Walenty podarował gwiazdom na tę niesamowitą noc całą mądrość świata, a także uczynił je wszechmocnymi, i że zrobił to, by uporządkować społeczeństwo. Ludzie mogli być jedynie z osobą im przeznaczoną lub żyć i umrzeć samotnie. Niektórzy musieli poczekać odrobinę dłużej na swą bratnią duszę. Tak było właśnie z rodzicami Jeongguka. Jego ojciec nie zobaczył pośród gwiazd jego mamy, kiedy miał dziewiętnaście lat, a dopiero, gdy ukończył ich dwadzieścia cztery. Po prostu okazało się, iż kobieta, mająca być jego życiową partnerką, była od niego o pięć lat młodsza i dopiero, kiedy skończyła dziewiętnaście lat, gwiazdy mogły go do niej zaprowadzić.
Byli małżeństwem idealnym. Gwiazdy musiały rzeczywiście idealnie ich dobrać i dlatego Jeongguk całe życie pewnie wierzył w ich nieomylność i wszechwiedzę. Choć, gdy był młodszy, nieco przerażał go ten brak zbyt dużego wyboru, to, że może spędzić resztę życia tylko i wyłącznie z daną osobą lub samotnie, że nie ma żadnej opcji pomiędzy — rząd dokładnie to kontrolował i sprawdzał, czy ludzie są samotni lub tylko z przeznaczoną sobie osobą; znieważenie woli gwiazd i decyzja o byciu w związku z kimś innym były surowo karane. Z czasem jednak, dorastając, przyzwyczaił się do tej wizji. Przecież doskonale wiedział, że gwiazdy nie przeznaczą mu byle kogo, a osobę, jaka będzie dla niego idealna, jaka będzie do niego pasować, niczym kawałek układanki.
Miał szczerą nadzieję, że wskażą mu ją już dzisiaj, tak, jak to miało miejsce przy jego starszej o trzy lata siostrze, Somi. Teraz dwudziestodwulatka była już zaręczona i szykowała się niebawem do ślubu. Jej narzeczony był w tym samym wieku — gwiazdy przeznaczyły ich sobie i wskazały już na ich pierwszym Festiwalu Świętego Walentego. Jeongguk pamiętał, jak bardzo jego rodzice byli wtedy dumni. To, że ciała niebieskie połączyły ją z jej bratnią duszą, gdy miała dopiero dziewiętnaście lat, choć wcale nie było tak rzadko spotykanym zjawiskiem, zawsze było powodem do zadowolenia. Sprawiało, że dana rodzina była automatycznie ogromnie szanowana w wiosce. Somi miała szczęście, że przeznaczony jej mężczyzna był jej rówieśnikiem, w dodatku też kolegą z podstawówki. Dzięki temu łatwiej było im się lepiej poznać, kiedy łączyła ich jakaś wspólna przeszłość. Gwiazdy zawsze wskazywały danej osobie kogoś z jego społeczności, kogoś, kto był blisko, ale nie zawsze kogoś, z kim zamieniło się choćby jedno zdanie.
Jeongguka nieustannie zastanawiało, czy gwiazdy także ukażą mu kogoś, kogo już zna. Może kolegę lub koleżankę z klasy? Może przyjaciela z piaskownicy? Może jakiegoś starego znajomego, o którym zdołał już zapomnieć?
Czuł w całym ciele buchającą ekscytację na samą myśl, że już tej nocy może poznać kogoś, z kim przyjdzie mu spędzić resztę życia. Trzymał kciuki, by stało się to właśnie dziś, by nie musiał czekać na kolejny rok, albo nawet i dłużej, jak jego ojciec, by jego bratnia dusza była w jego wieku lub odrobinę starsza, by mógł ją zobaczyć już za kilkanaście godzin.
Kiedy z lekka drżącą dłonią zakładał jeden z niesfornych kędziorów za ucho, usłyszał cichy szmer czyichś kroków na schodach. Odwrócił głowę i zobaczył swoją siostrę, schodzącą z piętra. Widać było, że Somi dopiero co wstała z łóżka. Kasztanowe włosy, sięgające ramion, miała roztrzepane na wszystkie strony i skołtunione w niektórych miejscach, wzrok wciąż zaspany, a oczy nieco sklejone śpiochami. Ubrana była w rozciągniętą, przydużą koszulkę, zsuwającą się prawie z jej smukłych, bladych ramion, oraz grafitowe szorty, służące jej za piżamę.
Zmarszczyła brwi, spoglądając na swojego brata, stojącego przed lustrem.
— Czemu jesteś tak wcześnie na nogach? — wymamrotała odrobinę niewyraźnie, ale Jeongguk bez trudu ją zrozumiał.
Zagryzł wargę, skubiąc ją przy tym delikatnie. Westchnął cicho.
— Nie mogłem spać — odparł. Zerknął znów w lustro i pokręcił głową kilka razy, sprawdzając, czy jego cera ze wszystkich stron wygląda dobrze. — Denerwuję się, noona.
Somi parsknęła pod nosem, pokonując ostatnie kilka schodków. Stanęła tuż obok swojego brata, a jej sylwetka także odbiła się w lustrze, wiszącym na ścianie przestronnego holu. Różnica wzrostu między rodzeństwem Jeon nie była wielka, ale z pewnością widoczna — Somi sięgała Jeonggukowi do obojczyków.
— Czym? — zapytała, jakby zupełnie nie rozumiała sytuacji.
Jeongguk posłał poddenerwowane spojrzenie jej odbiciu w tafli zwierciadła, wiszącego w pozłacanej ramie.
— Walentynkami — westchnął ponownie, miętosząc w palcach skrawek swojej ciepłej bluzy.
Jego siostra w odpowiedzi wydęła jedynie usta i wzruszyła ramionami. Odgarniając kilka nieułożonych kosmyków włosów z twarzy, przypomniała mu ten gorzki fakt, o którym Jeongguk szczerze wolał nie myśleć:
— Przecież nawet nie wiadomo, czy gwiazdy cokolwiek ci pokażą.
— Tobie jakoś pokazały — zauważył Jeongguk, unosząc brew.
Na wargach Somi wyrysował się uśmiech. Kobieta oparła brodę na ramieniu brata, patrząc mu w oczy w lustrzanym odbiciu.
— Bo na to ani trochę nie liczyłam.
Z ust Jeongguka uciekło ciężkie, cierpiętnicze westchnienie. Choć wiedział, że tej nocy tak naprawdę może nie wydarzyć się nic, co byłoby godne zapamiętania, miał przeogromne nadzieje, że już dziś los wskaże mu kogoś, komu będzie przeznaczony. Nie wyobrażał sobie przeżyć kolejnego roku w samotności. Cóż, w teorii mógł sobie kogoś znaleźć, póki gwiazdy nie pokażą mu tej jednej jedynej osoby — pełno jego rówieśników było teraz w związkach, korzystając z tego, że nie zostali jeszcze przywiązani do kogoś, z kim rzeczywiście mieli być już na zawsze. Ale Jeongguk nigdy tego nie rozumiał. Bo po co się w kimś zakochiwać, skoro wiadomo było, że pewnego dnia prawdopodobnie trzeba będzie porzucić tę osobę? Prawdopodobnie, ponieważ były przypadki, kiedy ludzie już przed swoim pierwszym Festiwalem Świętego Walentego czuli z kimś więź i wchodzili z nim w związek, a potem okazywali się być sobie przeznaczeni także według gwiazd. Tak właśnie było z przyjaciółmi Jeongguka — Yoongim i Hoseokiem. Byli w związku już niemal trzy lata i twierdzili, że gwiazdy z pewnością ich sobie wskażą. I Jeon naprawdę im kibicował i liczył, że mają rację. Ale sam nigdy by nie zaryzykował. Nie, kiedy nie miał pewności, czy ta osoba, którą jako pierwszą pokocha, nie zostanie z nim już na zawsze.
Te posępne przemyślenia zostały mu brutalnie przerwane, kiedy Somi, wciąż trzymająca głowę na ramieniu młodszego brata, docisnęła mocniej podbródek do jego barku. Chłopak syknął z bólu i ugiął odruchowo kolana, by się odsunąć. Kobieta zachichotała tuż nad jego uchem, po czym uniosła dłoń i poklepała go po głowie, na co Jeongguk niemalże od niej odskoczył. Nie mógł pozwolić by doprowadziła jego włosy do chociażby najmniejszego nieładu!
— Weź się uspokój, serio. Masz jeszcze dużo czasu. Idź do ogrodu i podotykaj trawy, czy coś — poleciła mu na odchodne. Wyminęła go i skierowała się do łazienki, już więcej się nie odzywając.
Jeongguk westchnął po raz kolejny, odgarniając kilka pojedynczych kosmyków kasztanowych włosów z twarzy. To wcale nie był taki zły pomysł. Sam doskonale wiedział, że potrzebował chociażby najbłahszego zajęcia, dzięki któremu przestałby się tak wielce stresować. Świeże powietrze na pewno by mu pomogło choć odrobinę oczyścić umysł i uwolnić się od niepokoju. Wolał już głaskać trawę, niżeli włóczyć się po ogromnym domu bez celu i nie móc się uspokoić.
Dlatego wrócił do swojej sypialni i z ogromnej szafy, wykonanej z mahoniowego drewna, wydobył cieplejszy, czarny sweter. Na niego ubrał jeszcze ciemnobrązowy płaszcz, a na nogi wciągnął pierwsze lepsze dżinsy. Zszedł znów na dół i wyszedł do ogrodu przez wielkie, przeszklone drzwi, przysłonięte białą kotarą, znajdujące się z tyłu domu.
Choć był luty, na zewnątrz nie znalazłoby się ani odrobiny śniegu. Powietrze było chłodne, lecz przyjemne, wślizgując się zwinnie pod poły długiego płaszcza. Słońce delikatnie przygrzewało, rzucając skoczne smugi na oliwkową skórę Jeona. Trawa zieleniła się intensywnie, zapewne niedawno spryskana jakimś ekskluzywnym specyfikiem przez ogrodnika ich rodziny. Kwiaty wydzielały słodki, delikatny zapach, docierający do nozdrzy i kojący zmysły.
Jeongguk rzeczywiście poczuł się lepiej. Subtelny wiatr, targający lekko jego włosami i w rozkoszny sposób chłostający jego twarz, przynosił mu spokój. Chłopak oddychał głęboko, czując, jak świeże powietrze przeciska się przez jego układ oddechowy, aż do płuc, wypełniając je i uwalniając od tej duszności, jaka towarzyszyła mu często, gdy się denerwował. Trawa o soczystej barwie, niemal szmaragdowa, szeleściła cicho pod jego stopami, kiedy przechadzał się powoli po ogrodzie. Zrobił kilka kółek wokół niewielkiej, drewnianej altanki, przyglądał się zasadzonym hortensjom, zadbanym i, mimo późnej pory, różowym, niczym hanbok jego siostry, który ubrała na swój pierwszy walentynkowy festiwal. Przystanął niedaleko krzewu dzikiej róży, którą uwielbiała jego matka, nieopodal starannie pomalowanego na biało płotu. Wiatr dmuchał mu w twarz i rozbijał się o jego delikatnie czerwieniejące policzki. Jeongguk na moment poczuł się wręcz błogo. Stojąc w słońcu, przymknął delikatnie oczy. Nie odnotował nawet chwili, kiedy uniósł ramiona i rozłożył je na boki. Poły jego trenczu zakołysały się, a lekki ziąb wkradł się pod jego ubrania i osiadł na skórze. Jeongguk wyprostował się bardziej, czując się, jak główny bohater jakiegoś romantycznego filmu.
— To jakaś nowa, żałosna wersja Titanica?
Lekki uśmiech, jaki wyrysował się na twarzy Jeona, automatycznie znikł, kiedy chłopak usłyszał niedaleko siebie ten znienawidzony głos, który bez trudu rozpoznałby nawet z oddali. W końcu przez całe życie nierzadko był zmuszony wysłuchiwać, co do powiedzenia ma jego właściciel.
Niespiesznie opuścił ramiona wzdłuż ciała i uchylił powieki. Przewrócił ostentacyjnie oczami, po czym odwrócił głowę i spojrzał na — w swoim mniemaniu — intruza z wyraźnym grymasem niezadowolenia na twarzy.
Tuż za białym płotem, oddzielającym dom rodziny Jeon od sąsiedztwa, stał wysoki chłopak o kruczoczarnych, odrobinę kręconych włosach, odziany w smolisty płaszcz. Do ust miał przyklejony kąśliwy uśmiech, przez który kąciki jego hebanowych ślepi marszczyły się w charakterystyczny sposób. Jego oczy błyszczały w świetle słońca jakby rozbawionymi i zarazem złośliwymi ognikami, a ramiona bezceremonialnie wisiały na ogrodzeniu.
Był to Kim Taehyung. Rówieśnik Jeongguka, a także jego sąsiad, mieszkający w wielkiej posiadłości tuż za pomalowanym na biało płotem.
A na dodatek osoba, którą Jeongguk bez wahania wskazałby jako tę, której najbardziej nie znosił, ale od jakiej nie mógł się też od lat uwolnić.
Najpierw chodzili do tego samego przedszkola. Już wtedy, mając ledwo po cztery lata, nie dogadywali się. Ich spór rozpoczęło zniszczenie zamku, jaki Jeon zbudował z klocków, przez Taehyunga. Choć brzmiało to niebywale głupio, to Jeongguk wciąż nie mógł zapomnieć, ile łez wylał przez to tamtego dnia.
Rodzicielki obu chłopców niefortunnie się jednak blisko przyjaźniły. Pani Kim często przychodziła do pani Jeon, by wypić z nią malinową lub różaną herbatę. Z tego też powodu kobiety uznały, iż dobrym pomysłem będzie posłać swoich synów do tej samej klasy w podstawówce, gimnazjum i liceum, nie pytając ich o zdanie.
Chociaż Jeongguk mógł się założyć, że Taehyungowi jak najbardziej to pasowało — i to sprawiało, że nienawidził go jeszcze bardziej. Tak cholernie irytowało go to, że Kim zdawał się czerpać ogromną przyjemność z dokuczania mu. Widać było, że uwielbiał robić mu na złość w szkole. I ponadto nawet w domu nie dawał mu spokoju. Pojawiał się tuż za płotem zbyt często, kiedy Jeon miał ochotę powygrzewać się na słońcu lub popływać w wykopanym basenie w kształcie nerki. I zawsze uśmiechał się tak złośliwie w jego stronę i usiłował go zagadywać.
— Dzisiaj nasza wyjątkowa noc, hm, Ggukie? — odezwał się Taehyung, opierając łokieć na płocie i wychylając się zza niego jeszcze bardziej.
Jeongguk naprawdę chciał w tej chwili zwyczajnie obrócić się na pięcie i odejść. Pragnął po prostu zignorować Taehyunga i wrócić do domu.
Ale z jakiegoś powodu nie potrafił. Zawsze dawał się wciągnąć w tę jego grę, próbując zrozumieć, dlaczego Kim w ogóle go zaczepia. O co mu, do cholery, chodziło?
Zacisnął pięści, aż jego knykcie pobielały. Odgarnął z twarzy rozwiane przez wiatr włosy i spojrzał na Taehyunga z jawnym poirytowaniem.
— Czego chcesz? — wycedził przez zgrzytające zęby.
Taehyung sarknął z rozbawieniem, unosząc ręce, jakby w geście kapitulacji.
— Ojeju, muszę coś chcieć? Tylko z tobą rozmawiam, Ggukie — wyszczerzył śnieżnobiałe zęby w uśmiechu.
— Nie nazywaj mnie tak — odfuknął Jeon. Wcisnął chłodne dłonie do głębokich kieszeni płaszcza i zrobił krok w tył, wyraźnie dając Tae do zrozumienia, że zamierza się stąd ulotnić.
Jedna z brwi Kima uniosła się ku górze, tak samo jak oba kąciki jego malinowych ust. Chłopak przerzucił obie ręce przez płot, zawieszając się na nim, na co Jeongguk miał ochotę wręcz warknąć, jak pies, by odpędzić go od swojego terytorium. Bezczelny! — przemknęło mu przez myśl.
— Bo co? — mruknął Taehyung, przechylając lekko głowę. — Bo tylko twoja bratnia dusza będzie mogła to robić?
Jeon wbił zęby w dolną wargę, starając się ukryć oburzenie. Złożył ramiona na piersi, opatulając się ciaśniej materiałem trenczu. Wyprostował plecy i obrzucił Kima pogardliwym spojrzeniem, rozjaśnionym poirytowanymi ognikami.
— Tak. Właśnie tak — odparł, unosząc nieznacznie brodę. — A ty nigdy nią nie będziesz.
— A gdyby jednak? — zachichotał Taehyung. Jeongguk miał wrażenie, że jego atramentowe oczy błysnęły swego rodzaju ekscytacją i...nadzieją. — Gdybym jednak miał zostać twoim mężem, a ty miałbyś mi urodzić gromadkę dzieci, Ggukie?
Jeongguk wybuchnął krótkim śmiechem, pełnym niedowierzania. Zgiął się przy tym wpół, po czym wzniósł głowę i spojrzał na Tae, jak na głupca, wygadującego odrealnione bajeczki.
— Jesteś idiotą, Taehyung. Poza tym, dla twojej wiadomości, męski układ rozrodczy tak nie działa. Dzieci najwyżej moglibyśmy adoptować albo...
Jeongguk na moment skupił się na snuciu zupełnie nieprawdopodobnej wizji przyszłości z Taehyungiem tak bardzo, że nie zauważył, kiedy Kim zaczął śmiać się pod nosem. Patrzył na niego z rozbawieniem, kręcąc przy tym głową. Wiatr hulał między kosmykami jego włosów, burząc ich zadbane fale.
— Czyli jednak o tym myślisz, co, Ggukie? — zagruchał, a kąśliwy uśmieszek na jego wargach poszerzył się.
Jeon niemalże zadrżał ze złości, pojmując, że Taehyungowi od początku o to właśnie chodziło. Znowu dał się wplątać w te jego gierki, mające go tylko jak najbardziej zdenerwować, zawstydzić i upokorzyć. Fuknął pod nosem, wypuszczając ze świstem powietrze, po czym odwrócił się gwałtownie, aż poły jego płaszcza zatańczyły na wietrze, i ruszył w stronę drzwi do domu.
— Ale wiesz co, Ggukie?! — zawołał jeszcze za nim Taehyung. — Nie sądzę, żeby udało nam się dziś znaleźć bratnie dusze!
Jeongguk zatrzymał się gwałtownie. Zacisnął pięści, wsunięte wciąż w kieszenie płaszcza, tak mocno, że aż wbił sobie paznokcie w wewnętrzną część dłoni i z pewnością zostawił tam ślady. Nie wiedział, dlaczego czuł tak wielką frustrację, słysząc słowa Taehyunga. Może dlatego, że tak ogromnie liczył, iż gwiazdy wskażą mu bratnią duszę już tej nocy. Myśl, że mogłoby być inaczej z jakiegoś powodu go przerażała.
Jeongguk naprawdę nie chciał być sam. Nie chciał spędzić kolejnego roku, czy nawet kolejnych lat samotnie, patrząc jak jego znajomi planują już wspólne życie z przeznaczonymi sobie osobami lub wchodzą w możliwie krótkotrwałe związki jeszcze przed walentynkową przepowiednią gwiazd. Chciał kochać i być kochanym, i wiedzieć, że jego jedyną miłością będzie osoba, z którą rzeczywiście będzie związany.
Wierzył, że pozna ją już tej nocy. Czuł to. Czuł to i nie zamierzał sprawić, by ktoś taki, jak Taehyung, zniszczył jego nadzieje.
Odwrócił się ponownie w jego stronę z zaciętą miną. Włosy łaskotały go w twarz, ale chłopak nie odgarnął ich tym razem palcami. Stał w bezruchu, pozwalając by powiewały na wietrze, i spoglądał na Kima spokojnie, poważnie. Miał wrażenie, że cały stres, jaki od rana skręcał mu żołądek, nagle wyparował. W końcu Jeon pod żadnym pozorem nie zamierzał okazywać słabości przed swoim największym wrogiem. Zbyt wiele razy już to robił.
— Chciałeś chyba powiedzieć, że tobie się nie uda — odparł wyniosłym tonem. Uniósł prowokująco brew, uśmiechając się w ten sam arogancki sposób, co Tae. — Nic o mnie nie wiesz, więc skąd możesz wiedzieć, czy mi się uda, czy nie?
Taehyung parsknął pod nosem, odwzajemniając uśmiech Jeongguka. Jego postawa nie robiła na nim żadnego wrażenia.
— Lepiej przygotować się na najgorsze, nie sądzisz, Ggukie? — odezwał się szczebiotliwym, słodkim do porzygu głosem.
— Czyli na to, że to ty będziesz moją bratnią duszą? — odbił piłeczkę Jeon. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, mimo wszystko, czując dziwaczną satysfakcję z takiego droczenia się z Kimem.
Taehyung zagryzł wargę, kiedy kąciki jego ust znów drgnęły.
— Może...? — zamruczał, aż jego głos zawibrował w uszach Jeona. — W takim razie powinniśmy chyba już zacząć się przygotować, nie?
Jeongguk parsknął śmiechem, zakładając jeden ze swoich kędziorów za ucho.
— Chyba na to, żeby wybrać wieczną samotność — skwitował.
Po tych słowach wystawił w stronę Taehyunga język i odwrócił się, by wrócić do domu. Już bez zatrzymywania się, bez pozwalania na to, by Kim znów wciągnął go w te swoje gierki. Słyszał jeszcze za sobą rechot chłopaka, a uśmiech mimowolnie wciąż trzymał się jego ust. Nie opuszczał ich nawet, kiedy Jeongguk dotarł do przeszklonych drzwi i wkroczył do środka, a jego ciało ogarnęło kontrastujące z chłodem na zewnątrz ciepło.
Ale i tak tak cholernie go nienawidził.
Świeże powietrze rzeczywiście mu pomogło. Jeon rozluźnił się na jakiś czas i nieco zrelaksował. Położył się jeszcze na kilka godzin do łóżka, by dobrze się wyspać przed nadchodzącym wydarzeniem. Wstał dopiero około trzeciej po południu. Miał jeszcze sporo czasu, toteż wziął długą, gorącą kąpiel i wykonał też czasochłonną pielęgnację twarzy. Nałożył odżywkę na włosy i wtarł w nie olejek arganowy. Po spędzeniu czasu w łazience zjadł obiad z rodziną, pooglądał telewizję i zdążył także nieco posprzeczać się z Somi.
Około ósmej na powrót zaczął się denerwować. Przez kolejne dwie godziny krzątał się tylko nerwowo po całym domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca i z nerwów mając ochotę obgryzać paznokcie, aż jego siostra musiała trzepać go w ręce, ilekroć unosił je do ust.
W jego głowie na nowo tłoczyły się pełne wątpliwości i strachu myśli. Co, jeśli Taehyung miał rację? Co, jeśli naprawdę tej nocy nie czeka go nic, co mógłby zapamiętać? Co, jeśli okaże się, że jego bratnia dusza nie skończyła jeszcze dziewiętnastu lat lub — co gorsza — wcale nie istnieje? Te opcje były tak samo prawdopodobne, jak ta, że pozna dziś osobę mu przeznaczoną, i nie było w nich nic złego, czy odbiegającego od normy — jeśli tak pokazały gwiazdy, to najwyraźniej tak miało być. Ale Jeongguk tak bardzo chciał się z kimś już związać. Pragnął, tak jak Somi, poznać swoją bratnią duszę na swoim pierwszym Festiwalu Świętego Walentego i nie musieć na nią dłużej czekać. Chciał przynieść swego rodzaju chlubę swojej rodzinie i poczuć się w pełni szczęśliwy.
Nie wiedział, w którym momencie wybiła jedenasta. Zachód słońca miał miejsce już kilka godzin temu. Niebo było spowite głębokim granatem, jeszcze bezgwiezdne. Rozświetlały je jednak huczne fajerwerki o neonowych barwach, tworzących na sklepieniu kształty serc. Oglądał je przez jedno z ogromnych okien w salonie, kiedy jego matka starannie czesała mu włosy.
Bawił się nerwowo palcami, a jego nogi podrygiwały lekko w miejscu. Ognie wybuchały na niebie dość donośnie, sprawiając, że Jeongguk stresował się jeszcze bardziej. Wiedział, jak wyglądają coroczne walentynkowe festiwale z opowieści swoich rodziców, dziadków, a także Somi. Przez te wszystkie lata, nim osiągnął pełnoletniość, czekał niecierpliwie na swój pierwszy Festiwal Świętego Walentego, ale teraz jednak chciał chociaż odrobinę cofnąć czas i zwlekać z tym jak najdłużej by się dało.
Szczotka po raz ostatni przesunęła się po jego lekko puszących się włosach. Jego mama odłożyła ją na stolik, po czym wzięła w dłoń lśniącą, pozłacaną spinkę. Odgarnęła przydługie kosmyki na jego kark i upięła je ostrożnie z tyłu.
Uśmiechnęła się do syna w lustrzanym odbiciu, szczerząc przy tym lekko zęby, dokładnie tak, jak robił to Jeongguk. Uśmiech zdecydowanie miał po niej.
— Gotowe — oznajmiła, odsuwając się. Jeongguk wstał ze stołka, a kobieta odruchowo poprawiła materiał jego szafirowego hanboka. — Zaraz musimy jechać.
Chłopak skinął głową, choć wewnętrznie trząsł się cały. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje z nerwów. Czuł, jak krople zimnego, a zarazem palącego potu wstępują na jego czoło. Jego matka musiała je zauważyć, kiedy odgarnęła kilka kasztanowych loków z jego twarzy.
— Spokojnie — odezwała się znów, głaszcząc syna kojąco po ramieniu. — Mimo wszystko, to nie jest tak naprawdę nic wielkiego, Jeonggukie.
Jeongguk przełknął głośno ślinę, która już od jakiegoś tworzyła gorzką gulę w jego gardle. Zagryzł wargę, wbijając wzrok w swoje czarne, tradycyjne buty gomusin.
— Co, jeśli gwiazdy nikogo mi nie wskażą? — wymamrotał, wyraźnie przejęty. Ta myśl nieustannie dzwoniła mu w głowie i doprowadzała do niewyobrażalnej frustracji.
W odpowiedzi usłyszał tylko pobłażliwy chichot swojej matki. Uniósł głowę i zaraz poczuł czuły dotyk swojej rodzicielki na palącym ze zdenerwowania policzku.
— Najwyraźniej taka była ich wola. To nic takiego, synku. Masz całe życie, by poznać tę jedną wyjątkową osobę .
Ale Jeongguk nie chciał czekać. Chciał być szczęśliwy.
Westchnął cicho i pokiwał tylko głową, nic więcej nie mówiąc. Musieli już wychodzić. Całą rodziną ubrani w ciepłe, różnokolorowe hanboki, wsiedli do auta, które prowadził ojciec Jeongguka. Ogromne pole tuż obok lasu, skąd było najlepiej widać gwiazdy i gdzie zawsze odbywał się Festiwal Świętego Walentego, nie znajdowało się daleko od posiadłości Jeonów. Droga zajęła im około dziesięć minut.
Kiedy samochód zatrzymał się, Jeongguk miał wrażenie, że żołądek podchodzi mu do gardła, lecz zarazem ściska się z ekscytacji. Z parkingu, niemalże już zapełnionego podjazdami, widział w oddali cienie ludzi, puszczających fajerwerki, oraz złotawo oświetlone stoiska z alkoholem. Niegdyś był przekonany, że trunki są tam tylko, by jeszcze lepiej się bawić. Teraz jednak odnosił wrażenie, że bardziej przydadzą się osobom, które być może kolejny rok z rzędu nie zobaczyły na niebie żadnego znaku ich bratniej duszy. I obawiał się, że on może być jedną z nich.
Festiwal w rzeczywistości nie różnił się od tego, co opowiadała jego rodzina, prawie wcale. Wzdłuż wydeptanej przez pole ścieżki ustawiono pełno stoisk z piciem oraz kusząco i aromatycznie pachnącym jedzeniem. U góry, od dachu do dachu rozwieszone były różnokolorowe, neonowe lampki, jakie miały zgasnąć równo o północy, gdy gwiazdy ukażą ludziom ich przeznaczenie dokładnie czternastego lutego. Całość przypominała Jeonowi japońskie festiwale, przedstawianie w kreskówkach, które oglądał za dzieciaka. Zdziwiła go tylko przeogromna ilość ludzi. Wiedział, że będzie ich wielu, ale nie sądził, że zobaczy aż taki tłok. Większość osób miała raczej młode twarze i Jeongguk nie dałby im więcej, niż dwadzieścia pięć lat. Gdzieniegdzie jednak widział pojedynczych starców, przechadzających się w samotności z pozbawionymi nadziei wyrazami twarzy. Aż ściskało mu się na ten widok serce.
Kiedy dotarli do oświetlonej ścieżki, dłonie Jeongguka znów zaczęły drżeć. Chłopak rozejrzał się, zauważając, że Somi już zdążyła gdzieś zniknąć. Zapewne była umówiona ze swoim narzeczonym. W końcu on interesował ją znacznie bardziej, niż coś w rodzaju inicjacji jej młodszego brata.
Jeongguk westchnął, widząc, jak jego ojciec również szybko się ulatnia i kieruje w stronę stoisk z soju. Wzrokiem przesuwał pośród kroczących między stoiskami ludzi, chcąc wyłapać gdzieś znajome twarze Hoseoka i Yoongiego. Mieli się spotkać jeszcze przed północą, ale Jeon nie wiedział, że w tym tłumie będzie to takie trudne. Nim zdążył ich gdzieś znaleźć, poczuł dotyk swojej matki, która jako jedyna stale mu towarzyszyła, na swoim ramieniu.
— Zaraz północ — zwróciła uwagę. — Znajdź sobie jakieś mało zatłoczone miejsce, hm?
Jeongguk pokiwał głowę, niepewnie odwzajemniając jej pokrzepiający uśmiech. Ruszył przed siebie, aż wyszedł z nieco przepychającego się tłumu. Trawa szeleściła pod jego butami, kiedy kierował się w bardziej ustronne miejsce. Zatrzymał się na dalekim, pustym fragmencie pola, tuż przy wejściu do lasu. Hałas, dochodzący z centrum festiwalu, powoli ucichał. Światła także stopniowo przygasały. Serce Jeona łomotało mu w piersi, jakby miało się zaraz z niej wyrwać, a krew szumiała w uszach.
Nastała ciemność i nieprzerwana już, gęsta cisza. Po chwili na polanie rozległ się dźwięk gongu. Ubrany w złocisty hanbok mężczyzna uderzył w niego, alarmując wszystkich zgromadzonych, iż zaraz nastanie północ. Jeongguk uniósł głowę ku niebu. Drugi huk gongu. Przełknął nerwowo ślinę. Trzecie uderzenie. Oczyścił myśli i, gdy właśnie wybiła północ, skupił się gwiazdach, zawieszonych wysoko na niemalże hebanowym niebie.
I czekał. Stał w bezruchu, wstrzymując oddech. Wpatrywał się w ciemne sklepienie, zaabsorbowany. Jego żołądek powoli skręcał się jeszcze mocniej z nerwów, ale chłopak nie zwracał na to uwagi. Zwyczajnie trwał tak, z szeroko otwartymi oczami, wbitymi w gwiazdy.
Które wcale nie uformowały przed nim żadnego nazwiska. Nie połączyły się i nie ułożyły na niebie zarysu twarzy jego bratniej duszy. Właściwie, nie zrobiły nic, nie zmieniły się. Wciąż tak samo świeciły nad nim i Jeongguk miał wrażenie, że śmieją mu się podle w twarz.
Na polanie znów zaczynały rozlegać się głosy. Większość ludzi żwawo ruszała z uśmiechami na ustach na poszukiwania swojej bratniej duszy, jaką wskazały im gwiazdy. To oznaczało, że było już po północy. Że czas, kiedy gwiazdy raz w roku ukazywały swoją mądrość, dotyczącą miłosnych spraw, minął. I Jeongguk nie miał osoby mu przeznaczonej.
To było normalne. To była tak samo prawdopodobna opcja, jak ujrzenie swojej bratniej duszy. Na pewno nie był jedyną osobą, która teraz nie odnalazła swojego przeznaczenia.
Więc dlaczego czuł się z tym tak okropnie? Dlaczego smutek tak dogłębnie rozrywał jego serce?
Jeongguk wbił zęby w wargę niemal do krwi. Zacisnął kostniejące palce na materiale odświętnego hanboka, gniotąc go agresywnie. Obraz przed nim stał się niewyraźny, kiedy łzy napłynęły mu do oczy i powoli spłynęły wzdłuż pobladłych policzków.
Ale to nie powstrzymało Jeona przed tym, by rzucić się biegiem między wysokie, iglaste drzewa.
Nogi same poniosły go do przodu, jakby jego ciało nie mogło w bezruchu znieść tej rozdzierającej rozpaczy. Kanaliki łzowe nie hamowały się już i wypuściły na wierzch słoną ciecz, płynącą strumieniami po twarzy chłopaka. Wiatr rozdmuchał jego włosy, przez co kosmyki wysunęły się ze złotolitej spinki, jeszcze bardziej przysłaniając Jeonggukowi widoczność. Choć biegł, jak szalony, w rzeczywistości nie miał siły, by odgarnąć je dłońmi.
Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie potknął się o jeden z wystających korzeni i wylądował z impetem na ziemi.
Jęknął z bólu, chowając twarz w ugiętych ramionach, które w ostatniej chwili przed upadkiem wyciągnął przed siebie. I leżał tak, na brudnej ziemi, między drzewami, nie będąc w stanie się podnieść. Jego ciałem targnął potężny szloch, a z ust wyrwał się wręcz rozpaczliwy krzyk.
Dlaczego gwiazdy mu nikogo nie pokazały? Dlaczego skazały go na kolejny rok samotności? Dlaczego nie pozwoliły mu już doznać szczęścia u boku drugiej osoby?
Nie wiedział, ile tak leżał, wypłakując sobie oczy i czując w nozdrzach zapach leśnej ściółki. Mogły to być sekundy, mogła to być wieczność, dla niego to nie miało już znaczenia. Wiedział tylko, że powoli tracił już oddech, a jego płuca zapadały się, kiedy ryczał tak okropnie, że nie mógł nabrać powietrza. Właśnie to było powodem, dla którego w końcu jego szloch ucichł. I dzięki temu też do jego uszu dotarł arogancki pomruk, rozlegający się tuż nad jego głową:
— Żałosne. Ggukie, jakim idiotą trzeba być, żeby uciekać w nocy do lasu? Tu są wilki, wiesz?
Zapewne w normalnej sytuacji Jeongguk już zerwałby się z ziemi, rozpoznawszy ten charakterystyczny głos. Teraz jednak z ledwością przekręcił głowę, by kątem oka spojrzeć na nieco ukrytą w mroku postać.
Taehyung stał nad nim z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego włosy kręciły się jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy widział go rano. Odziany był w jasnofioletowy hanbok ze złotymi wykończeniami.
Przez chwilę obaj się nie odzywali. W końcu Taehyung musiał zauważyć wysychające łzy na policzkach Jeona, ponieważ westchnął ciężko i pokręcił głową z rezygnacją.
— Gwiazdy nic ci nie pokazały, tak? — zapytał, brzmiąc jednak, jakby wiedział, jaka jest odpowiedź.
Jeongguk poczuł znów ciecz w kącikach oczu i wielką gulę w gardle. Zacisnął pięści, a błotnista ziemia nieprzyjemnie wdarła mu się pod paznokcie. Usłyszał nad sobą kolejne ciężkie westchnienie, wymykające się z ust Kima. Po chwili silne ramiona oplotły jego barki i w ułamku sekundy podniosły go do pionu, przytrzymując w miejscu. Taehyung naciągnął rąbek rękawa swojej szaty na nadgarstek i otarł nim ostrożnie wilgotne policzki Jeongguka.
— No już, nie ma co się mazać — odezwał się znowu, na co Jeon ostentacyjnie prychnął.
Zachwiał się na swoich wątłych nogach i z pewnością by upadł, gdyby Tae nie objął go w wąskiej, przewiązanej pasem talii. Odwrócił twarz w jego stronę i spojrzał na niego nienawistnym, a zarazem nieszczęśliwym wzrokiem.
— Łatwo ci mówić — wydusił przez łzy, wciąż stojące w jego ściśniętym przełyku. — Co ty tu w ogóle robisz? Powinieneś teraz być ze swoją bratnią duszą.
— Nie mam bratniej duszy.
Jeongguk zmarszczył brwi, patrząc na niego, nagle ogromnie zdziwiony. Nie wiedział, dlaczego był święcie przekonany, że Taehyung zobaczy przeznaczoną sobie osobę już za pierwszym możliwym razem. Może przez to, że zawsze wydawał mu się taki wyniosły. Że przez to, jak się wobec niego zachowywał, wydawał się być lepszy od wszystkich, w pewien sposób nawet nieosiągalny. Z jakiegoś powodu był pewien, że Taehyung będzie z kimś już od swojego pierwszego festiwalu. A w najgorszych koszmarach będzie obnosił się z tym i śmiał się podle z Jeona, który wciąż będzie samotny.
— Nie? — powtórzył Jeongguk, jakby dalej nie dowierzając.
Tae uniósł brew.
— Nie. Nie mam i nie chcę mieć bratniej duszy, którą przeznaczą mi jakieś gwiazdy — parsknął w odpowiedzi.
Jeon otworzył usta, ale wydobyło się z nich tylko zaskoczone westchnienie. Taehyung ujął jego rękę i pociągnął go w głąb lasu.
— Chodź, trzeba cię umyć. Jesteś cały brudny.
Jeongguk nie wiedział, co kryje się za tymi słowami, ale dał się bezwolnie zaciągnąć dalej w głąb lasu. Może Taehyung chciał zaprowadzić go dalej, by go zwyczajnie zamordować z tej swojej nigdy niewyjaśnionej nienawiści, a następnie zakopać jego ciało tak, by nikt go nie znalazł. Być może. Ale Jeonggukowi na ten moment było już wszystko jedno.
Nie chciał wracać do domu. Nie chciał kłaść się spać w swoim wielkim łóżku z baldachimem, wiedząc, że nadejdzie jutro. Samotne jutro.
Dopiero teraz zauważył, że jego hanbok jest cały brudny od ziemi. Stracił już swój urok, tak samo, jak cała aparycja Jeongguka tuż po tym, jak dowiedział się, że gwiazdy nie są mu przychylne już w tym roku.
— Nie mówiłeś przypadkiem przed chwilą, że tu grasują wilki? — zapytał trochę od niechcenia. W tym momencie czuł się tak beznadziejnie, że bez oporu pozwoliłby rozszarpać się jakiemuś dzikiemu zwierzęciu.
Taehyung roześmiał się tylko, ściskając mocniej dłoń Jeona.
— Mówiłem, że dzisiaj nasza wyjątkowa noc, Ggukie.
Jeongguk już nawet nie zwrócił uwagi na to, jak Kim go nazwał. Po prostu pozwolił prowadzić się dalej.
Nie wiedział, co, tak właściwie, nim kierowało. Nieustannie wmawiał sobie, że to nagła utrata chęci do życia przez gwiazdy, dające mu przepowiednią, jakiej nie chciał. Ale może w rzeczywistości było to przyjemne ciepło ręki Taehyunga?
Nie odzywali się już do siebie, póki nie dotarli do czegoś, co przypominało centrum lasu. Drzewa przestały zewsząd ich otaczać. Ściółka szeleściła pod ich stopami, dopóki nie zamieniła się w złoty piasek.
Jeongguk otworzył szerzej oczy. Przed nimi rozciągało się ogromne jezioro, na którego tafli odbijał się piękny, okrągły księżyc. Woda była spokojna i zdawała się ani drgnąć. Aż miało się ochotę w nią wskoczyć z impetem i zburzyć to niezachwianie.
— Rozbieraj się — odezwał się niespodziewanie Taehyung.
Jeongguk spojrzał na niego z lekko zmarszczonymi brwiami.
— Słucham?
— Nie mów słucham, bo cię... A zresztą. Po prostu zdejmij hanbok, trzeba go uprać, bo potem ziemia może zrobić plamy, które mogą już nie zejść — wyjaśnił Kim. Puścił dłoń Jeongguka, podchodząc bliżej brzegu wody.
Jeongguk stał jeszcze przez chwilę w miejscu, patrząc na Taehyunga, kucającego nad wodą i beztrosko przesuwającego swoimi długimi palcami po jej tafli. Spuścił wzrok na swoje ubranie. Rzeczywiście, ziemia już zdążyła zrobić brzydkie plamy na jego hanboku. Przylgnęła do każdej warstwy, nawet tej najbardziej spodniej i wsunęła się również pod rękawy, drażniąc lekko skórę chłopaka. Taehyung miał rację. Powinien się go jak najszybciej pozbyć.
A przede wszystkim powinien jak najszybciej uciekać z tego lasu i wrócić do domu. Ale to była zarazem rzecz, której najmniej w tej chwili chciał.
Nie wyobrażał sobie też tak po prostu zrzucić ubrań i obnażyć się przed Kimem. Zastanawiał się nad jakąś inną opcją dłuższą chwilę. Kiedy pewien pomysł wpadł mu do głowy, jeszcze przez moment się nad nim głowił. W końcu jednak zacisnął tylko zęby i warknął pod nosem:
— Pieprzyć to.
Po tych słowach ruszył szaleńczo przed siebie. Nie zdążył nawet zauważyć zdumionego spojrzenia Taehyunga, kiedy go mijał, poruszając się niemal z prędkością światła. Nie zatrzymał się, kiedy jego kostki zanurzyły się w wodzie. Nie zatrzymał się, kiedy zmoczył już nawet cały dół hanboka. Nie zatrzymał się nawet, kiedy ciecz sięgała już ponad jego biodra.
Dopiero, mając jej poziom na wysokości pasa, odbił się nogami od piaszczystego, odrobinę zapadającego się dna, i rzucił się cały w wodę. Obił się piersią o jej taflę z głośnym pluskiem, po czym zatopił się w niej po czubek głowy. Jego fryzura już dawno uległa zniszczeniu, a złota spinka zatonęła gdzieś na dnie jeziora.
Gdy Jeongguk wynurzył się na powierzchnię, automatycznie zaczął szczękać zębami. Chłód leśnego zbiornika dopiero do niego dotarł. Lodowate krople wody osiadły na całym jego ciele. Przesiąkły przez materiał hanboka, przyklejając go nieprzyjemnie do skóry. Wilgotne włosy lgnęły do twarzy. Wszystkie mięśnie drżały z zimna.
Nie minęła sekunda, a Jeon usłyszał za sobą perlisty, gromki śmiech. Odwrócił się, starając się otulić swoimi mokrymi ramionami. Taehyung wciąż stał na brzegu i rechotał beztrosko, jakby był świadkiem wyjątkowo zabawnego przedstawienia. Cóż, coś w tym było.
— Całkiem ciekawy początek! — zawołał z brzegu, szczerząc się przy tym. — A zawsze myślałem, że jesteś nudziarzem!
Jeongguk chciał coś odpowiedzieć, ale jego wargi zdawały się ścierpnąć przez ten niewyobrażalny chłód. Fuknął jedynie w stronę Kima i obrócił się znów od niego.
Jak zauważył, jezioro nie było duże. Bez trudu widział jego drugi brzeg i kolejną część lasu za nim. Srebrny księżyc świecił intensywnie idealnie nad nimi, sprawiając, iż cała ta sceneria wyglądała zapewne jeszcze bardziej zjawiskowo, niż za dnia.
Jeongguk przypatrywał się jej z zapartym tchem. Spoglądał na drzewa, sięgające niemal granatowego nieba, na różnorakie rośliny, obejmujące zbiornik, na księżyc, tak dokładnie widoczny i przyświecający nad nim, odbijający się w gładkiej tafli wody. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na otaczający go świat i w tej chwili ogromnie żałował, iż wcześniej nigdy nie przypatrywał się z takim zaabsorbowaniom żadnym widokom. Czuł się, jak w transie. W transie, w miejscu, gdzie istniał tylko on i przyroda, ten piękny las, olśniewający księżyc i nieskazitelna, choć chłodna woda.
Cóż, przynajmniej do czasu, aż nie wyrwał go stamtąd irytujący głos Taehyunga.
— Aj, zimna! — usłyszał za sobą cichy pisk. Odwrócił się.
I momentalnie tego pożałował.
Zacisnął pospiesznie powieki i cofnął się odrobinę dalej w głąb jeziora. Pokręcił głową, jakby to miało pomóc wyrzucić mu z pamięci obraz genitaliów Kima.
— Taehyung, czemu jesteś nagi?! — krzyknął, marszcząc brwi.
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi ze strony chłopaka, a jedynie chlust wody. Gdy otworzył oczy, Tae znajdował się tuż obok niego. Unosił się na wodzie, płynąc żabką. Jedynie jego blade w świetle księżyca barki oraz głowa wystawały z wody.
Jeon od razu zamachał chaotycznie kończynami, chcąc odpłynąć jak najdalej od Taehyunga.
— Odsuń się! Jesteś goły!
Kim zachichotał wesoło.
— A ty bardzo spostrzegawczy, Ggukie.
Mówiąc to, Tae uśmiechnął się jeszcze szerzej i wykonał kilka ruchów w wodzie, by podpłynąć do Jeona jeszcze bliżej. Ten w tym czasie zanurkował i odpłynął jedynie kawałek dalej. Materiał przemoczonego hanboka spowalniał go.
— Zostaw mnie! — wrzasnął, zauważając, iż Taehyung znów znajduje się tuż za nim. Rękawy jego odzienia przesiąkły wodą, przez co Jeongguk miał wrażenie, że zaraz zatopi się pod ich ciężarem.
Rozprostował nogi w stronę dna, by się o nie na moment oprzeć i się od niego odbić. Nie napotkał go jednak. Jego brak refleksu spowodował, że całym ciałem poszedł w dół. Woda nalała mu się do ust i przysłoniła mu widoczność. Nie zdążył nawet wziąć porządnego oddechu, nim opadł pod powierzchnię jeziora. Próbował wydostać się na wierzch, ale machanie rękami w ciężkich rękawach nie przyniosło żadnego skutku.
Nie do końca wiedział, co się działo. Widział tylko wszędzie wodę i czuł nieznośne pieczenie w oczach. Jego płuca paliły, sprawiając, że szybko popadał w panikę. Poruszał niespokojnie dłońmi, próbując odszukać coś, czego mógłby się złapać. Chwycił za coś podłużnego i gładkiego, nie zastanawiając się w ogóle, co to było, bacząc tylko na to, czy pomoże mu się uratować. Nie minęła sekunda, a obiekt sam zacisnął się na nadgarstku Jeongguka i pociągnął go ku górze.
Gdy tylko jego głowa znalazła się na powierzchni, Jeon wciągnął gwałtownie powietrze w płuca. Zakaszlał gwałtownie kilkukrotnie, a strumień wody wylał się z jego ust. Otworzył zaczerwienione oczy i zarejestrował, że to dłoń Taehyunga oplatała ciasno jego nadgarstek. Nie zwrócił na to jednak nawet uwagi. Bez słowa, odruchowo, nie myśląc, rzucił się Kimowi na szyję, chcąc znaleźć się jak najwyżej nad poziomem wody.
Taehyung również się nie odzywał. Trzymając Jeona równie ciasno, co ten jego samego, dopłynął do samego brzegu. Wyszli z wody. Taehyung wciąż asekuracyjnie podtrzymywał Jeongguka za ramię. Chwycił z ziemi swój własny hanbok, który wcześniej tu zostawił, i rozłożył go na trawie, zaraz sadzając na nim trzęsącego się, niczym osika, Jeona.
Spojrzał na jego całkowicie przemoczony strój i od razu zauważył dość pokaźne rozcięcie, ciągnące się od jego uda w górę, tak, że widoczne było całe blade z zimna biodro oraz fragment prawego boku Jeongguka. Taehyung westchnął. Nie wiedział, o co materiał hanboka mógł tak niefortunnie zahaczyć pod wodą, ale czuł ulgę, że przedmiot rozciął tylko jego ubranie, a nie skórę.
— No, teraz musisz się rozebrać, Ggukie — oznajmił.
Jeongguk nie odpowiedział. Wciąż oddychał ciężko. Dłoń miał przyłożoną w miejscu serca, jakby dalej nie mógł się uspokoić.
Taehyung poklepał go delikatnie po policzku.
— Hej, mam ci zrobić usta-usta? — parsknął, patrząc Jeonowi w twarz.
Dalej nic. Taehyung westchnął ciężko. I, jakby nigdy nic, ujął twarz Jeongguka w dłonie, przybliżając się do niego.
Dopiero widok z lekka sinych ust Tae tuż przy twarzy nieco go ocucił. Chłopak momentalnie uchylił się w bok, jednocześnie niezbyt mocno trzepiąc Kima w klatkę piersiową.
— Co ty sobie myślisz?! — warknął, wypluwając przy tym jeszcze odrobinę wody.
Taehyung uśmiechnął się, odsuwając się od niego.
— Wiedziałem, że to na ciebie zadziała — powiedział, zadowolony. Zaraz jednak ściągnął brwi i spoważniał. — Wiesz, że to niebezpieczne tak nagle płynąć w głąb jeziora? Nawet nie znałeś jego dna.
Jeongguk prychnął. Wprawdzie Taehyung miał rację, ale dla Jeona był ostatnią osobą, jaka mogła mu prawić morały.
— Przecież nic się nie stało — odburknął.
— Mogło, gdybym cię stamtąd nie wyłowił — odparował Taehyung. Odsłonił nieco materiał hanboka Jeona w miejscu rozerwania, by zobaczyć, czy nie miał pod nim żadnej rany.
Dopiero wtedy Jeongguk zauważył rozcięty fragment ubrania. Zaklął cicho pod nosem.
— Kiedy to się stało? — wymamrotał pod nosem.
Taehyung wzruszył ramionami, oglądając jego skórę. Nie było na niej śladu żadnej rany, jedynie liczne krople wody z jeziora.
— Musisz to szybko zdjąć. Przeziębisz się.
Jeongguk zmarszczył brwi, wykrzywiając twarz w nieprzyjaznym grymasie. Odtrącił dłoń Taehyunga, zakrywając swoje udo oraz biodro.
I dopiero teraz spostrzegł, że przecież Kim jest cały czas nagi. Jego skórę pokrywała jedynie woda, nie żadne ubrania.
Choć było mu niebywale zimno, Jeon poczuł znienacka ciepło na policzkach. Odwrócił pospiesznie wzrok, wbijając go w trawę.
— A ty za to powinieneś się ubrać! — mruknął z oburzeniem.
— Cóż, właśnie siedzisz na moim hanboku, więc jakby nie mam, w co.
Na te słowa Jeongguk od razu poderwał się z ziemi. Niefortunnie podniósł się jednak tak gwałtownie, że przydeptał materiał swojego ubrania, przez co ten rozerwał się jeszcze mocniej, odsłaniając niemal całe jego nogi.
Jeongguk pisnął niekontrolowanie, po czym zacisnął zęby i spojrzał tylko na przepołowione odzienie.
— Świat mnie chyba dzisiaj wyjątkowo nienawidzi — wymamrotał.
Taehyung powstrzymał się od wymownego parsknięcia. Sam usiadł na swoim rozłożonym na trawie hanboku i rozprostował bezwstydnie nogi. Spojrzenie Jeongguka mimowolnie powędrowało gdzieś między jego umięśnione uda. Odwróciło się w przeciwną stronę dopiero, gdy Kim zerknął w jego kierunku i uniósł nieznacznie kącik ust.
— I może cię znienawidzić jeszcze bardziej i sprawić, że złapiesz przeziębienie, jeśli nie zdejmiesz mokrych rzeczy — odbił piłeczkę.
— A od siedzenia nago w nocy w lesie już go nie złapię? — prychnął w odpowiedzi Jeon.
Z nietęgą miną jednak z powrotem przycupnął na rozłożonym hanboku Tae. Trząsł się z zimna, więc opatulił się szczelniej swoim mokrym ubraniem, myśląc, że może to coś da. Niestety, skutek był odwrotny do zamierzonego — Jeongguk poczuł tylko więcej lodowatej wody na skórze. Wzdrygnął się, krzywiąc się przy tym.
Trawa zaszeleściła cicho, kiedy Taehyung odchylił się do tyłu i rozłożył się na hanboku całym ciałem. Jeongguk ze wszystkich sił powstrzymywał się, by nie spojrzeć tam, gdzie nie powinien.
To wszystko było absurdem. Cała ta sytuacja była absurdalna. Jeongguk właśnie siedział obok swojego największego wroga, najmniej lubianej osoby, w dodatku nagiej, w nocy, w środku lasu, przemoczony do suchej nitki. To brzmiało jak jakaś wyjątkowo odrealniona sceneria, w której istnienie dotychczas by nie uwierzył.
A jednak naprawdę siedział tutaj. I, pomimo zimna, nie miał najmniejszej ochoty się stąd ruszać.
Taehyung zawiesił spojrzenie na rozległym, granatowym niebie. Stąd o tej porze był idealny widok na przyświecające gwiazdy. Gwiazdy, piękne, delikatne, a zarazem władcze, które w tym świecie rządziły ludzką miłością.
— To przez nie tak płakałeś, Ggukie?
Jeongguk przez sekundę nie rozumiał. Dopiero, gdy podążył za wzrokiem Kima i spostrzegł, iż ten spogląda w sklepienie nad nimi, zrozumiał, o co mu chodzi.
Na powrót poczuł uścisk w sercu. Zrobiło mu się jeszcze chłodniej, choć woda, spływająca z jego hanboka, już wystarczająco otaczała go zimnem. Spuścił smętnie głowę, czując, jak kropelki cieczy z jeziora kapią z jego włosów na trawę.
— Po prostu chciałbym być szczęśliwy — wymamrotał.
Nie wiedział, dlaczego w ogóle to powiedział, dlaczego tak żałośnie się zwierzał. Musiał to po prostu z siebie wyrzucić.
Taehyung uniósł brew i zerknął kątem oka na Jeona.
— Jeśli sam jesteś nieszczęśliwy, bratnia dusza nagle nie sprawi, że będzie inaczej.
Jeongguk przełknął ciężko ślinę, zaciskając palce na mokrych rękawach swojego hanboka.
— Ja na przykład nie chcę, żeby gwiazdy kiedykolwiek pokazały mi moją bratnią duszę — odezwał się Tae ponownie po dłuższej chwili.
Jeon odwrócił się gwałtownie w stronę Kima ze zdumionym wyrazem twarzy. Przechylił głowę w geście niezrozumienia.
— Dlaczego?
To nie mieściło mu się w głowie. Jak ktoś mógł nie chcieć mieć swojej bratniej duszy? Jak ktoś mógł nie chcieć być z osobą specjalnie mu przeznaczoną?
Taehyung parsknął w odpowiedzi na zszokowany ton głosu Jeongguka. Spojrzał na niego i wzruszył ramionami.
— Bo gwiazdy na pewno by się pomyliły — odparł.
— Gwiazdy nigdy się nie mylą — zaoponował twardo Jeongguk.
— Ach tak? To dziwne — prychnął Kim. — Jakoś, jeśli chodzi o moich rodziców, to się pomyliły.
Głos Taehyunga, jak i jego wzrok, na powrót wbity w gwiazdy, wyraźnie posmutniał. Aparycja Jeongguka również automatycznie złagodniała. Chłopak otworzył usta, chcąc pociągnąć ten temat, ale Kim zaraz znów się odezwał, widocznie dając mu do zrozumienia, że wcale nie chce go kontynuować.
— A tak właściwie, czemu gwiazdy miałyby znać moje uczucia lepiej ode mnie? — zastanowiał się na głos, zginając ramiona i podkładając je sobie pod głowę. — Czy nie na tym polega miłość? Na uczuciach, a nie jakimś dziwnym, walentynkowym systemie, w którym rządzą gwiazdy?
Jeongguk siedział tylko z szeroko rozwartymi ustami, nic nie mówiąc. Nigdy wcześniej nie słyszał tak nieprzychylnej opinii wobec z pozoru wszechwiedzących gwiazd. Był wychowywany w rodzinie, w której mówiono, że miłość łączyła się z wyborem, dokonywanym przez ciała niebieskie. W szkole też zawsze tego przecież byli uczeni. Według podręczników Święty Walenty był prawdziwym bohaterem, który uporządkował społeczeństwo i z pomocą gwiazd zadbał o szczęście wszystkich ludzi.
O szczęście tak oślepiające, że nikt nie zauważał, iż wcale nie było wolnym wyborem.
— Ale...przecież kocha się osobę, którą przeznaczą ci gwiazdy — zauważył Jeongguk, brzmiąc jednak z lekka niepewnie, jakby już w to wątpił pod wpływem kilku słów Taehyunga.
Kim prychnął głośno z wyraźną pogardą.
— Gówno prawda. Gdyby tak było, już dzisiaj obaj zobaczylibyśmy swoje bratnie dusze.
Jeongguk potrzebował dłuższej chwili, by zrozumieć sens tych słów. Gdy je pojął i odwrócił się znów w stronę Kima, jego twarz znajdowała się tuż przy nim. Ich nosy stykały się niemalże, a napięcie momentalnie zawisło w powietrzu. Taehyung nie poruszył się jednak dalej, wpatrując się jedynie w oczy Jeona, jakby doszukując się jakiejś reakcji.
I Jeongguk mógł się odsunąć. Mógł się odsunąć i to przerwać. Nawet powinien to zrobić. Powinien jak najprędzej odskoczyć od Taehyunga, a nie poddawać się jego dziwnemu urokowi, który podświadomie zauważył już kilka lat temu.
To nie było w porządku. Jeon całe życie obiecał sobie, że wszelkie miłosne uniesienia zostawi dla swojej bratniej duszy. Że będzie czekał na nią i, jeśli będzie trzeba, zostanie prawiczkiem do końca życia.
Ale teraz, kiedy czuł się oszukany przez gwiazdy i rozczarowany swoim przeznaczeniem, to nagle przestało mieć znaczenie. Miało znaczenie tylko to błogie ciepło, bijące od ciała Kima, pomimo lodowatej wody na jego skórze, jego chłodny oddech, owiewający twarz Jeongguka i wywołujący dreszcze na jego łopatkach, i jego bliskość, słodka bliskość, której Jeon od lat tak bardzo łaknął.
Dlatego nie odsunął się od Kima. Rozchylił jedynie sine usta i zapytał niepewnie:
— C-Co masz na myśli?
Taehyung uśmiechnął się subtelnie. Uniósł dłoń i musnął opuszkami palców mokry, poczerwieniały policzek Jeona.
— Cóż... Skoro nie zostałeś moją bratnią duszą, to może chociaż...zostaniesz moją Walentynką z wyboru, Ggukie?
Jeongguk nie zdążył nawet pomyśleć nad tymi słowami. Odnotował jedynie jeszcze bardziej zbliżającą się do niego twarz Tae, a następnie wargi Kima na swoich zsiniałych ustach.
Taehyung wpił się w nie delikatnie, ale zdecydowanie. Jeon otworzył szerzej oczy, ale dalej ani drgnął. Trwał w bezruchu przez kilka ładnych sekund, starając się zrozumieć, co tu się dzieje.
I kiedy to do niego dotarło, odsunął się od Taehyunga gwałtownie.
Kim nie był przecież jego bratnią duszą. Może i był przystojny, czarujący i, pomimo zgrzytów, jakie pomiędzy nimi były, Jeon już od dawna miał do niego niewyjaśnioną słabość. Ale wciąż nie był jego przeznaczeniem.
— Taehyung, nie — odezwał się twardo. — Gwiazdy nas sobie nie wskazały, nie możemy...
— Pieprzyć gwiazdy — odwarknął Taehyung. — Sam wiem, w kim jestem zakochany.
Jeongguk ponownie otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. Spojrzał na Taehyunga, zdumiony. Musiał podeprzeć się rękami o ziemiste podłoże, by nie upaść na nie, jak długi.
— Z-Zakochany? — wydukał z niedowierzaniem.
Taehyung spuścił wzrok. Splótł palce i zaczął bawić się nimi nerwowo. Jeongguk po raz pierwszy widział go tak speszonego, z głową pochyloną w dół, a nie dumnie wyprostowaną, spojrzeniem spłoszonym, a nie lśniącym pewnością siebie.
— Od kilku lat — wymamrotał.
Choć sytuacja była zaskakująca, to na te słowa Jeongguk nie mógł zrobić nic innego, jak tylko prychnąć.
— I dlatego cały czas mi dokuczałeś?
Tae zdał się jeszcze bardziej skulić. Teraz kolana miał ugięte i przyciągnięte do brody. Przynajmniej dzięki temu Jeon nie musiał oglądać jego przyrodzenia.
— Na początku naprawdę cię nie lubiłem — westchnął gorzko Kim. —Ale pod koniec gimnazjum...zacząłeś mi się podobać — mówił z trudem, jakby coś ściskało mu gardło. — Chciałem się do ciebie zbliżyć, wiesz, tak normalnie, ale... Ale wtedy już mnie nienawidziłeś. Więc po prostu kontynuowałem. Żeby cię zupełnie nie stracić.
Serce Jeona zabiło szybciej w jego piersi, choć chłopak wiedział, że stanowczo nie powinno. Zagryzł nerwowo wargę, również odwracając wzrok od Kima.
Powinien czuć teraz wściekłość. Powinien zacząć zwyzywać Taehyunga, zacząć na niego krzyczeć i jak najprędzej stąd odejść. Ale zdał sobie sprawę, że wcale nie ma na to siły ani chęci. Zdał sobie sprawę, że pozorna nienawiść do Tae, jaką karmił się przez ostatnie lata, mogła zostać wyjaśniona w niemalże identyczny sposób, jak to, co przed chwilą usłyszał. Po raz pierwszy tak szczerze to przed sobą przyznał. Po raz pierwszy naprawdę uświadomił sobie, że, mimo wszystko, nie potrafił żyć bez Taehyunga.
I że także marzył o czymś więcej między nimi, tuszując to jednak zobowiązaniem się do zachowania wszystkich swoich pierwszych razów dla swojej bratniej duszy. Którą wyznaczą mu zupełnie nieznające go gwiazdy, a nie on sam.
Podczas tej krótkiej chwili zrozumiał, jak anormalny był cały ten system. Choć przez kilkanaście lat żył w przekonaniu, że jest on słuszny, to wystarczył jeden moment, jedno wyznanie, by otworzyły mu się oczy.
To, że gwiazdy nie ukazały mu teraz przeznaczonej mu osoby, nic nie znaczyło. Wcale nie musiał przez to marnować życia i być nieszczęśliwy. To on miał kontrolę nad swoimi uczuciami, nad swoim życiem, a nie żadne ciała niebieskie, właśnie lśniące nad dwójką chłopaków, leżących nad brzegiem jeziora.
I właśnie teraz zdecydował, że czas najwyższy zacząć żyć teraźniejszością. Zgodnie z własnymi emocjami.
Odwrócił się znów w stronę Taehyunga, który także się w niego wpatrywał. Pokiwał głową, uśmiechając się.
— Masz rację, TaeTae. Pieprzyć gwiazdy — oświadczył pewnie, bez wahania przysuwając się do Kima. — Będę twoją Walentynką.
Z tymi słowami wplótł palce w wilgotne włosy Tae i przyciągnął go do siebie, by żarliwie go pocałować.
Taehyung był zaskoczony tylko przez ułamek sekundy. Nie minęła chwila, a sam przejął kontrolę. I Jeongguk mu na to pozwolił, rozpływając się pod wpływem tego, jak zachłannie Kim wciskał swoje wargi w te jego i skubał je z lubością. Ich usta były zimne od wody, lecz, ocierając się o siebie, wytwarzały słodkie ciepło.
Jeongguk odruchowo przybliżył się jeszcze bardziej. Choć Tae był stale nagi, nagle przestało mu to jakkolwiek przeszkadzać. Przeszkadzał mu za to coraz bardziej jego mokry hanbok, lgnący nieprzyjemnie do skóry.
Odsunął się na moment od Kima tylko po to, by go zdjąć. Rozwiązał przemoczony pas i pozbył się niedbale wszystkich warstw, rzucając je gdzieś na bok na trawę.
Wzrok Taehyunga momentalnie zsunął się z jego twarzy na klatkę piersiową, a następnie jeszcze niżej.
— Szczerze mówiąc nie sądziłem, że tak szybko zrzucisz ubrania — zachichotał.
Dopiero wtedy Jeongguk poczuł się nieco zawstydzony. Jego policzki zapłonęły i nabrały bordowej barwy. Uda ścisnęły się, a dłonie skrzyżowały się na piersi.
Taehyung jednak prędko ujął jego nadgarstki i odsunął je od jego ciała.
— Nie wstydź się, Ggukie — zamruczał tuż przy jego uchu. Przybliżył do niego usta, niemal muskając nimi małżowinę. — Twój kutasik jest tak mały, że i tak niczego nie zauważę.
Jeongguk od razu trzepnął Kima w ramię, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu, kiedy usłyszał jego chichot. Zrobił teatralnie nadąsaną minę, patrząc na Tae spod zmarszczonych brwi.
— Bo zaraz zmienię zdanie — ostrzegł poważnym tonem.
Choć doskonale wiedział, że już się nie wycofa. Chciał spędzić tę wyjątkową, walentynkową noc właśnie z Taehyungiem. I był ciekaw, co przyniesie jutro. Nawet, jeśli wszystko znów wróci do normy.
Teraz zamierzał robić to, czego rzeczywiście chciał. Nie to, czego wymagał system i gwiazdy.
Ich usta znów się spotkały. Jeongguk wyczuł, jak Taehyung uśmiecha się w jego wargi i sam także się uśmiechnął. Pozwolił, by silna dłoń Kima pchnęła go do pozycji leżącej na rozłożony materiał hanboka, i by jego ciało przyszpiliło go do ziemi. Taehyung górował nad nim, a księżyc padał wprost na nich i okalał jego sylwetkę hulającymi cieniami. Jeon nigdy wcześniej nie zauważył, jak pociągająca jest budowa ciała Tae. Jego barki były nieprzesadnie szerokie, a pod skórą widać było sieć zarysowanych mięśni. Klatka piersiowa była muskularna, a brzuch uwydatniony przez schodzącą w dół linię mięśni. Rysy jego twarzy były delikatne, ale jednocześnie ostre i męskie. Hebanowe oczy błyszczały zjawiskowo i Jeongguk miał wrażenie, że mógłby wpatrywać się w nie wiecznie.
Taehyung ucałował jeszcze raz jego usta, a także ich kącik, po czym przesunął wargi na jego szyję. Zassał się na niej w odpowiednim miejscu, wydzierając z ust Jeona przeciągły jęk i tworząc na wilgotnej skórze karmazynową malinkę. Usta utorowały lepką ścieżkę aż do klatki piersiowej. Język zachłannie otoczył jeden ze sterczących sutków. Jeongguk odchylił głowę, zaciskając pięści na materiale hanboka Tae. Wygiął się w łuk, czując, jak wargi Kima docierają do jego pokrytego pojedynczymi włoskami podbrzusza i wcale nie kończą tam swojej wędrówki. Przez chwilę łaskotały jego skórę i drażniły go, zasysając się tuż przy jego kroczu. Jeon wzdrygnął się, kiedy koniuszek języka Tae zetknął się z główką jego członka. Odruchowo chciał ścisnąć nogi, jednak Kim nie pozwolił mu na to, przytrzymując jego trzęsące się uda.
— To twój pierwszy raz, prawda, Ggukie? — zapytał Tae, podnosząc wzrok. Jeongguk zerknął na niego i wstrzymał oddech. Taehyung wyglądał tak zachwycająco tuż przy jego męskości.
— Tak... — wymamrotał, przełykając ślinę.
Kim pokiwał głową.
— Muszę się tobą dobrze zająć, Ggukie... — zamruczał niskim głosem, który wręcz zawibrował w uszach Jeona i posłał dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa.
Mówiąc to, przesunął się jeszcze bardziej w dół i uniósł wysoko nogi Jeongguka. Ten spiął się lekko i zagryzł wargę, powstrzymując się od westchnienia.
— Masz jakiś żel? — zapytał.
Tae prychnął, patrząc na niego, jak na idiotę, spomiędzy jego rozchylonych ud.
— Tak, zawsze chowam butelkę lubrykantu pod hanbokiem, kiedy gdzieś wychodzę — parsknął ironicznym śmiechem. — Oczywiście, że nie mam. Ale za to mam dużo śliny.
— No chyba cię... Ach!
Jeongguk jęknął donośnie, kiedy Taehyung obficie splunął między jego pośladki. W następnej sekundzie poczuł jeden z jego długich palców przy swojej szparce, na co niekontrolowanie spiął się cały.
— Rozluźnij się, spokojnie. Zrobię to powoli — zapewnił pokrzepiająco Tae.
Jeon przełknął ślinę i postarał się zrelaksować swoje ciało. Przymknął oczy, kiedy pierwszy paliczek wsunął się w niego z lekkim oporem.
— Ale jesteś ciasny — zauważył Taehyung.
— Zamknij się — odwarknął Jeongguk.
Palec wcisnął się w niego prawie do końca, na co Jeongguk jęknął, zagryzając wargę. Zacisnął powieki i zaraz poczuł usta Taehyunga na swoich. Słodki pocałunek sprawił, że Jeon przestał skupiać się na chwilowym dyskomforcie między swoimi pośladkami.
Taehyung całował go nieustannie, rozłączając ich usta sporadycznie tylko po to, by obaj mogli nabrać oddechu. Jeongguk nie zauważył nawet, kiedy Kim dołożył kolejny palec, kiedy mięśnie jego odbytu nieco się rozluźniły. Pisnął cicho, czując w sobie trzeci lepki od śliny Kima paliczek.
Nie wiedział, ile czasu Taehyung go rozciągał, całując przy tym z lubością. Wiedział tylko, że ani trochę się nie spieszył. Ani razu nie zapytał, czy Jeongguk jest już gotowy, czekając, aż ten sam to oznajmi. To sprawiało, że Jeon jeszcze bardziej chciał mu się w tej chwili oddać.
— Już... — wymruczał przeciągle, niczym rozochocony kot.
Taehyung ucałował go jeszcze raz w usta, po czym ostrożnie wysunął z niego palce.
Po czym, patrząc Jeonggukowi w oczy, wziął je do ust i ostentacyjnie oblizał.
Jeon automatycznie poczerwieniał na twarzy, czując, jak temperatura całego jego ciała wzrasta. Trzepnął Tae dłonią w klatkę piersiową.
— Przestań mnie już zawstydzać! — fuknął, wydymając usta.
— Nie moja wina, że wyglądasz wtedy tak uroczo — odparł Kim.
Jeongguk westchnął tylko ciężko. Taehyung sięgnął dłonią do kieszeni swojego hanboka, rozłożonego pod nimi, i wydobył stamtąd jedną prezerwatywę.
Jeongguk zmarszczył brwi.
— Czyli kondomy wszędzie ze sobą nosisz, ale lubrykantu już nie? — sarknął.
Taehyung uśmiechnął się zawadiacko.
— Są bardziej poręczne. I nigdy nie wiesz, kiedy mogą się przydać.
Jeongguk parsknął tylko, nic już nie mówiąc. Obserwował, jak Taehyung rozrywa zębami opakowanie i nakłada gumkę na swojego nieco skrytego w panującym wokół półmroku, ale wyraźnie wzniesionego penisa. Rozłożył szerzej nogi i przymknął oczy, starając się głęboko oddychać i jak najbardziej rozluźnić.
Taehyung jeszcze raz zwilżył jego wejście śliną i wszedł między jego uda. Pogłaskał Jeongguka kojąco po policzku i uśmiechnął się lekko.
— Spokojnie, Ggukie — szepnął mu do ucha. — Zatrzymam się, kiedy tylko powiesz, że boli, okej?
Jeongguka naprawdę dziwiło to, jak troskliwy był teraz wobec niego Kim. Znali się od lat i ani razu nie otrzymał od niego wcześniej żadnych dobrych słów. A wystarczyła jedna walentynkowa noc, jedno niespełnione marzenie Jeongguka, by obudzić w nim tę łagodność.
Pierwsze pchnięcie naprawdę było bolesne. Jeongguk zacisnął dłonie na nagich, wilgotnych ramionach Taehyunga i przymknął oczy, wydając piskliwy, nieokreślony dźwięk. Kim, tak, jak obiecał, zatrzymał się od razu. Jeongguk musiał złapać haust powietrza, by się na powrót uspokoić i rozluźnić.
— W porządku... — stęknął cicho, delikatnie ciągnąc za końcówki włosów Tae. — Możesz dalej...
Taehyung ucałował jego policzek i poruszył się ponownie. Tym razem Jeon był przygotowany na ból. Wbił zęby w dolną wargę, czując, jak penis Kima niespiesznie wsuwa się w niego dalej. Powoli rozłożył nogi szerzej, kiedy jego ciało stopniowo przyzwyczajało się do goszczenia w sobie dużego członka. Oddychał ciężko, a z jego ust wyrywały się stale pojedyncze jęki.
— Jest okej? — zapytał troskliwie Tae, pchając biodrami leniwie do przodu i do tyłu.
Jeongguk skinął głową i uniósł nieco powieki, by móc spojrzeć na Taehyunga. Jego wykrojone wargi były rozchylone, włosy opadały na czoło, a ramiona, oparte po obu stronach głowy Jeongguka co chwila się napinały. Blask księżyca padał na jego policzki, rozjaśniając je i nadając mu zjawiskowy wygląd. Jeongguk spoglądał na niego z fascynacją. Uniósł delikatnie drżące ręce i ujął jego subtelnie amarantowe policzki w dłonie, po czym przyciągnął jego twarz do siebie.
Pocałował go żarliwie, namiętnie, z pasją, ale i uczuciem. Objął go nogami w pasie, chcąc poczuć go jeszcze bliżej, jeszcze głębiej w sobie. Ich usta tańczyły ze sobą, tak samo jak całe ciała, poruszające się we wspólnym rytmie. Jeongguk powoli zaczynał czerpać prawdziwą przyjemność z tego, jak Taehyung wsuwał się weń z wyczuciem i jak naciskał na jego najwrażliwsze punkty.
Kiedy odsunęli swoje wargi od siebie, Jeongguk wciąż trzymał Kima tuż przy sobie. Oplótł go ramionami wokół karku. Uśmiechnął się, wzdychając przy tym błogo, kiedy Taehyung nieznacznie przyspieszył swoje ruchy.
— Taehyungie... — wymruczał cicho, przeczesując palcami włosy Kima. — Wiesz... Myślę, że też mogę być w tobie zakochany. Trochę.
Taehyung zaśmiał się tylko cicho. Kąciki jego oczu zmarszczyły się, a usta rozciągnęły się szeroko, ukazując rząd białych zębów. Jego kruczoczarne włosy połaskotały Jeona w obojczyk, kiedy Kim schował twarz w jego szyję.
A Jeongguk w tym czasie spojrzał w niebo. Spojrzał na gwiazdy, święcące nad nimi i obserwujące z góry, jak ich dwójka kocha się na trawie na brzegu spokojnego, leśnego jeziora. I jak po cichu, w myślach obaj podejmują w tę walentynkową noc decyzję o tym, by żyć według własnych uczuć i nie dać się poskromić na pozór wszechwiedzącym gwiazdom.
✧✧✧
z okazji walentynek wrzucam dla Was takiego shocika, którego napisałam na konkurs, organizowany na taekookowej grupie. koniecznie dajcie znać, co sądzicie o tym uniwersum, to może w przyszłości napiszę coś dłuższego z tym motywem!
kocham Was!!
♡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro