
Uśmiech szarego trolla
Mógł wyglądać w porządku z zewnątrz, mógł zacząć się częściej uśmiechać, mógł zacząć od czasu do czasu spiewać bądź tańczyć, mógł być nieco przychylniej nastawiony do uścisków oraz ogólnie kontaktu fizycznego oraz mógł pogodzić się ze swoimi braćmi; nie oznaczało to jednak, że jestem w porządku. Nie oznaczało to, że w jednym momencie nagle wypuści z swojej głowy całe lata tego co przeżył. Nie oznaczało to, że stanie się mniejszym paranoikiem, nie oznaczało to, że nagle wyjdzie ze swojego bunkru, który wszyscy (oprócz tych którzy wiedzą, że budował ją również z myślą o nich) nazywali norą odcinającą go od cywilizacji lub nie oznaczało to, że nagle całkowicie z nikąd zacznie przychodzić na różnego rodzaju przyjęcia.
Nie chciał się zbytnio afiszować ze swoim szczęściem mimo, że jego życie miało o wiele, wiele więcej kolorów niż miało ich przez tyle ostatnich lat. Wszyscy inni jednak tego nie rozumieli, zdawali się sprawiać wrażenie jakby uważali, że skoro odzyskał to co utracił wraz resztkami swojego kruchego dzieciństwa to będzie jednym z najszczęśliwszych w wiosce.
Nie raz łapał innych na tym, że mu się przyglądali jednak z biegiem czasu przyczaił się do tego, a natarczywe spojrzenia obcych przez które miał ochotę zapaść się pod ziemię zmalały aż w końcu zniknęły do minimum.
Sprawa jednak wznowiła się na nowo gdy wyszła cała ta sprawa z jego "sekretnymi" braćmi oraz tego, że był w kapeli, dość lekko rozpoznawalnej kapeli delikatnie mówiąc. Znowu wznowiła się ciekawość względem jego osoby oraz całkowicie idiotyczne pytania, na które nie miał już nawet siły odpowiadać, nie po tym jak o mało nie skręcił nadgarstka po tym jak pewna osoba zastąpiła mu tak gwałtownie głowę, że wywróciła się upadając na swoją rękę. Czasami proszono go by coś zaśpiewał, robił to już raz bądź dwa jednak najwyraźniej wtedy mieli ważniejsze sprawy na głowie niż zaprzątanie sobie głowy tym w jaki sposób śpiewa i czy jego wokal którym zapewnił sobie miejsce w tej konkretnej grupie muzycznej nadal był tak dobry jak był kiedyś (na marginesie mówiąc oczywiście był praktycznie taki sam, w końcu był popowym trollem, nawet lata bez ćwiczeń nic tu nie zmieniały).
Zazwyczaj odmawiał jednak była jedna wyjątkowa sytuacja gdzie porzucał tą zasadę, którą sobie nieświadomie ustawił. To było wtedy gdy prosiła go o to Poppy. Od zawsze starała się z nim zaprzyjaźnić, chciała najwyraźniej udowodnić mu, że każdy troll zasługuje by być szczęśliwym co udało jej się wręcz za bardzo gdyby miał być szczery w tym całym gównie w jaki się znajdował i nadal znajduje. Gdyby nie ona nigdy nie odzyskałby swojego starego charakterystycznego dla jego mniejszej postaci niebieskiego koloru, którego czasami nawet on sam nie pamiętał, gdyby nie ona nigdy nie doszedł by w to miejsce w którym znajdował się obecnie i zawsze odpychał by wszystkich na bok bojąc się ich straty bądź utraty ich przyjaźni, miłości i akceptacji.
Dlatego też kiedy miał gorszy czas uciekał do swojego bunkra by to przeczekać. Oczywiście, spędzał czas z innymi by ich nie martwić jednak i tak nie zmieniało to faktu, że izolował się bardziej niż zwykle, bądź kto wie, może po prostu uważane to było dla niego jako całkowicie normalne i nic nadzwyczajnego. W końcu przez lata tak robił i to jeszcze bardziej nadgorliwie więc pewnie uznano to nawet za postęp. Nie było to nic bardziej mylnego.
Miał wrażenie jakby się cofał w przeszłość będąc zmuszonym do obserwowania tego jak wszystko niszczył i wszystko trzymał na dystans. Był zmuszony do tego by obserwować utratę swoich kolorów w zwolnionym tempie, by obserwować jawny symbol jego porażki i poddania się. Nie chciał do tego wracać, nie chciał nawet tego pamiętać. Był teraz zdecydowanie bardziej w porządku, umawiał się z Poppy oraz odzyskał kontakt z braćmi. A jednak. Nie potrafil dokładnie wytłumaczyć co czuł w momencie gdy po raz pierwszy od tak długiego czasu dostrzegł szare plamki na swoim ciele jednak starał się jak najlepiej by je zakryć, ukryć. Jego własne włosy zdawały się być jeszcze cięższe niż podczas okresu przed incydentu z Creek'iem i jego zdradą, a trzeba zaznaczyć, że już wtedy się czuł jakby nosił szopę wypełnioną drutami na głowie, jego własne oczy były jakby bardziej wyblakłe, a jego twarz jeszcze obojętniejsza niż na początku.
To wszystko go przerażało, a skoro działało to tak na niego to na innych również by tak podziałało, nawet gorzej ponieważ to on był jedynym, najbardziej zdrowym na umyśle (jak na ironię losu). Chociaż nie cichł tego przyznawać bardziej martwił się o Poppy, która jako jedyna czuła jak to jest być obciążony poczuciem winy. Dlatego nie chciał wychodzić do ludzi i o tym im powiedzieć, wolał kisić to w sobie niż mieć dług za zwierzania się u kogokolwiek. Wolał nie ryzykować i to przeczekać. Przeczekać aż wszystko będzie dobrze by nie musiała ona przypominać sobie dawnego bólu. Mógł to wytrzymać. Tylko on i jego bunkier, tak jak za dawnych lat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro