Nienawiść
Ile to już nocy minęło odkąd żyje tu jak szczur? Namjoon nie był tego pewien. Kiedyś odliczał dni, skreślał je w kalendarzach, których zebrał się już pokaźny stos. Gdyby wszystkie je zliczyć wyszłoby około czterdziestu. Z jednej strony dużo. Te lata nie przebiegły mu jednak w mgnieniu oka. Przynajmniej nie pierwsze trzydzieści. Męczył się w pokrytej grzybem i śmierdzącej stęchlizną norze.
Krew na stałe pokryła kamienne ściany, tak, by jej zapach nie opuszczał go nawet podczas snu. Inaczej nie dałby rady się powstrzymywać. Cieszył się, że nadeszła zima. Przynajmniej nie zlatywały się muchy do gnijącego mięsa. O tak, kochały to robić. Czasem słyszał przepływ życiodajnej cieczy nawet w ciałach małych, obrzydliwych szczurów, ale musiał być wtedy naprawdę wygłodzony. Ich krew nie smakowała słodyczą, gorzki smak rozchodził się po jego języku i przypominał leki, które brał tuż przed śmiercią.
Nie, to nie leki. Chyba zaćpał się na śmierć lecz tego już nikt mu nie przypomni. Wszyscy nie żyli. Stęchłe powietrze mieszało się z oparami alkoholu wydobywającego się przez zakurzoną wentylację. Czasami zastanawiał się, czy żywy człowiek wytrzymałby ten odstręczający smród. Nigdy tego nie sprawdzał, bo i po co? Nie miał potrzeby, by przyprowadzać tu ludzi. Zdarzało mu się to raz na kilka, kilkanaście lat. Poza tym rzadko kiedy opuszczał swoją pieczarę.
Nie tęsknił za wolnością. Wolność, też coś. Ludzkość tak zawzięcie do niej dąży. Gdyby naprawdę wiedzieli co ona oznacza zostaliby w bezpiecznych schronieniach, na swoich posadach, przy boku rodzin. Wolność to jedynie dezorientacja, nagle dostajesz od losu tak wiele przestrzeni, że nie wiesz co z nią robić. Gubisz się, zatracasz w niej. Dla niego wolnością i odkupieniem stały się narkotyki, które doprowadziły go tu gdzie teraz się znajduje, na samym dnie, w lochach ludzkości, pod ich stopami. Żerowali na nim, dał się wykorzystywać jak zwykła dziwka.
Dla właściciela baru w podziemiach, którego mieszkał, wolnością stały się pieniądze. Przynajmniej on tak uważał. Prawda jednak okazała się zgoła inna. Były one jego pułapką i klatką, z której nie chciał wyjść. Dokładnie się tam zabarykadował.
Mimo młodego wieku dobra materialne tak bardzo zawładnęły jego życiem, że nie miał możliwości ucieczki. Namjoon pamiętał go jeszcze z czasów, gdy był małym chłopcem, a jego dziadek prowadził mały bar dla okolicznych pijaczków. Dzisiaj pod skrzydłami młodego Mina przedsięwzięcie to nabrało rozpędu. Posiadał on bowiem gwarancje niekończącego się przychodu, niewykrywalnego i potencjalnie legalnego. A źródłem tego dobrobytu bez dna był wampir.
Nie, nie był on atrakcją - "Za jedyna kilkadziesiąt tysięcy won, dotknij zębów wampira!"."Daj się ugryźć już dziś, sprawi ci to nieziemską przyjemność!".
Nic z tych rzeczy. Prawdą było, że ugryzienie wampira bolało tak cholernie bardzo, że tylko masochista zgodziłby się na taki rodzaj rozrywki.
Nie, Namjoon dzielił się z Minem jedynym co miał, a mianowicie własną krwią. To ona figurowała jako tajemniczy składnik do drinków, który odurzał i kopał kilka razy bardziej niż najmocniejszy alkohol. A co najważniejsze, niesamowicie mocno uzależniał.
Nieświadomy niczego klient, mniej lub bardziej przypadkowo zaglądał do baru. Urzeczony atmosferą i zainteresowany niecodziennym klimatem wypijał drinka lud dwa. Nieziemsko aromatyczny trunek pozostawał w jego ciele jeszcze przez kilka dni, przez które tajemniczy gość, oczywiście urzeczony smakiem i doznaniem, przesiadywał w tym oto klubie. Do tego dobre towarzystwo, głośna muzyka, przygodny seks. Czego więcej potrzebował człowiek do prawdziwego szczęścia? Absolutnie niczego. Po kilku, kilkunastu dniach, przez zamroczony umysł przebijała się informacja i racjonalna myśl, że przydałoby się wrócić do domu, do rodziny. Wyrwany z amoku przez jednego z kelnerów opuszczał lokal. W końcu nikt nie mógł pomyśleć, że kogoś się tu morduje, czy przetrzymuje wbrew woli.
To co było fenomenem to to, że oni zawsze wracali.
Nie mogli wyrwać z pamięci pociągającego, zachwycającego smaku i wrażeń nim spowodowanych. Zazwyczaj przyprowadzili także znajomych, przyjaciół, braci, siostry i zabawa zaczynała się od nowa. Tak interes kręcił się nieprzerwanie od kilku lat.
Min Yoongi dorobił się ogromnego majątku na tymże specyfiku. A wszystko to za sprawą kilku kropel bordowej, gęstej krwi, którą Namjoon oddawał dobrowolnie, lecz nie bezinteresownie.
Za krew domagał się tylko jednego, schronienia, bezpiecznego azylu, dla siebie i swojego przyjaciela. Oczywiście trzeźwo myślący Yoongi zgodził się na tę propozycję. Trybiki w jego głowie już pierwszego dnia ułożyły się w misterny plan, który konsekwentnie wprowadzał w życie, pomimo dezaprobaty absolutnie wszystkich. Ani jego rodzina, ani przyjaciele, ani była narzeczona nie popierali pomysłu na kontynuowanie działalności dziadka.
"Nic z tego nie będzie","Odpuść sobie, zmarnujesz najlepsze lata życia".
Nie posłuchał i wyszedł na tym lepiej niż ktokolwiek by się spodziewał. Teraz oderwał się od rodziny, nie chciał mieć z nimi nic wspólnego, a ich żałosne żebranie o pieniądze traktował jako karę dla nich samych.
Namjoon ukrywał się całe życie. Nie wiedział, czy jest w tym jakikolwiek sens. Coś jednak nie dawało mu spokoju, za każdym razem gdy wychodził późnymi godzinami z kryjówki. Ciągle czuł się obserwowany. Wiedział, że w mieście nie ma żadnych innych wampirów z wyjątkiem jego i Taehyunga.
V, jak przywykł go nazywać, nie miał oporów przed opuszczaniem bezpiecznego azylu. Brzydził go. Jako człowiek kochał piękno, otaczał się bogactwem i przepychem, zapachami, aksamitem, naturalnymi futrami. Wampiryzm stał się jego największym przekleństwem. Został ugryziony za karę, posłany w paszczę lwa. Za swoje skąpstwo, niewyparzony język, przebiegłość i ekstrawagancję. Co prawda w czasach jego życia ludzi tak inteligentnych i światłych jak on uważało się za heretyków i wysłańców szatana. Był on dużo starszym wampirem niż Namjoon.
W czasach, których Nam nie mógł pamiętać, V należał do sekty. Przewodniczyła nią kobieta, nie była wampirem, lecz piękną władczą przedstawicielką rasy ludzkiej. Pomimo fizycznej słabości zaskarbiła sobie przychylność i posłuszeństwo wielu wampirów. V był inny, prowadził z nią otwartą wojnę, której nie mógł wygrać z powodu małej liczby popleczników. A ona sama zaprzysięgła mu zemstę, gdy już stanie się taka jak on. V tysiące razy opowiadał mu jak ukręcił jej głowę w czasie przemiany.
"Och, gdybyś słyszał ten odgłos łamanych kości kręgosłupa, muzyka dla moich uszu! Ta nienaturalnie wykręcona szyja, pełna siniaków i krwiaków. Miałem ochotę się w nią wgryźć, ale wiedziałem, że napicie się krwi trupa przyniesie mi zgubę. A ona była pierdolonym trupem. Poszarpanym, zimnym, cholernie martwym trupem! Rozdarłem potem jej ciało, każdy jeden, najmniejszy kawałek. Odrywałem mięso od jej kości, rozszarpywałem je paznokciami. Obmyłem twarz w jej krwi. Jej kości były pełne bruzd, takie nieidealne. A tak marzyłem o bladym, gładkim naszyjniku z nich, obnosiłbym się z nim jak największą zdobyczą. Co to było za uczucie Nam! Czy je cię nie przerażam?"
Przerażał. Nie wiedział co musiała mu uczynić ta kobieta, by popchnąć go do aż tak barbarzyńskich metod. Zrozumiał dopiero wtedy, gdy zabił pierwszego człowieka. Cóż to był za błogi stan. Nie chodziło o zaspokojenie głodu, mętna krew gryzoni w zupełności wystarczyłaby mu do przeżycia. Nie, tu chodziło o żądze mordu. Od tamtej pory przestał odczuwać jakiekolwiek emocje w stosunku do ludzi. Złość, sympatia, zauroczenie, miłość. Wszystko minęło. Gdy patrzył w ludzką twarz, nie czuł nic.
Miało to pewne atuty, ale i swoje minusy. Teraz nic nie powstrzymywało go przed zabijaniem, wyrzuty sumienia minęły już dawno. Może był zwykłym mordercą, nie umiał się już tłumaczyć potrzebą przetrwania. Gdy V uświadomił mu co robi, zamknął się w ciemnicy. Swoim azylu, do którego wstęp mieli jedynie Taehyung i Yoongi.
- Długo nie wraca - szepnął sam do siebie.
Często rozmawiał ze sobą, któż mógł być lepszym towarzyszem rozmów, równie rozumnym? Nawet V zaczynał go irytować. Jednakże tylko przy nim mógł czuć. Emocje ujawniały się w jego obecności. Bez wampira w pobliżu był jak szmaciana lalka - bez rozumu, uczuć, woli. Zostały mu tylko instynkty, ale nie przydawały się one stworzeniu, które i tak nie potrzebowało wiele do przeżycia. Nie musiał oddychać, jeść, pić, spać, jego serce nie biło, nie musiał czuć ciepła na skórze, nie potrzebował towarzystwa, rozmowy, przytulenia, pocieszenia. Niczego. Jego piramida potrzeb zaczynała się i kończyła na krwi i Taheyngu.
Rzeczywiście nie wracał dość długo. Zawsze pojawiał się w drzwiach o wyznaczonej godzinie. Tym razem nie irytował go swoją obecnością, już od kilku długich dni.
Teraz, gdy znalazł kogoś przy kim czuje cokolwiek, kilka razy przyłapał się na myśli, że być może jest zakochany. Nigdy wcześniej nie poznał tego uczucia, ale słyszał o nim niejedno. Kilka kobiet i mężczyzn, z którymi sypiał przed ich zabiciem, mówiło mu, że go kocha. Wydawało się, że nigdy tego nie odwzajemniał. I tak nie czuł nic do ludzi. Na pewno mówili to ze strachu, mieli nadzieję, że jego niebijące serce zmięknie i oszczędzi ich życie. Nie robił tego.
Z góry docierały do niego wszystkie głosy, rozmowy, kompromitujące dźwięki. Już dawno przestał się im przysłuchiwać i wyłapywać każde słowo. Ludzie zawsze rozmawiali o tym samym. Mieli określone wzorce, nigdy go nie zaskakiwali. Seks, pieniądze, nieśmieszne żarty przesycone czarnym humorem.
Krople brudnej wody skapywały prosto na jego nos. Wbrew zdrowemu rozsądkowi nie denerwowało go to. Bez Taehyunga nie czuł nawet złości. Gwałtowne szarpnięcie za klamkę wyrwało go z letargu, spowodowanego miarowym kapaniem.
- Nam, wstawaj - Yoongi zdawał się być podenerwowany.
- Co jest? - znudzony głos zalatywał lekką chrypką, nie często go używał.
Zapach świeżej krwi wypełnił jego nozdrza. Jakże różniła się od tej zgnitej pokrywającej kamienne ściany. Odruchowo przejechał językiem po wargach i zaciągnął się mocniej. Yoongi zakrył nos rękawem, nie kwapił się na uprzejmości i udawanie, że morderczy smród go nie obrzydza.
- Zaraz się porzygam - dodał niewyraźnie.
- Co jest? - ponowił pytanie Namjoon.
- Musisz wyjść.
- Nie ma mowy - gdyby nie totalna obojętność wobec ludzi, zapewne bardzo by się teraz zdenerwował. Prawy kieł podrażnił mu skórę wargi, z której spłynęła stróżka krwi. Mała ranka natychmiast się zamknęła, zostawiając prawie niewidoczne pękniecie. Krzepliwość jego krwi była zatrważająco szybka.
- Tae przesłał mi wiadomość, podobno wpakował się w niezłe gówno.
Zdradziła go delikatnie drgająca powieka. Jeden mały gest. Ten idiota wiecznie pakował się w tarapaty, z których wyciągał go przeważnie niezastąpiony piesek na usługach - Namjoon.
Pomimo sporej różnicy wieku i stażu z wampirzym świecie, V był tym bardziej nierozsądnym i roztrzepanym z ich dwójki. Rozmawiał z ludźmi, śmiał się i nawiązywał z nimi kontakt. Jego zachowanie bywało tak dziwne, że sam wydawał się zastanawiać nad swoją głupotą. Więcej było w nim z idioty. Gdyby nie pierwiastek geniuszu i przebłyski światłości umysłu, zapewne już trzysta lat temu skończyłby martwy w rynsztoku, jako uliczny błazen.
Nie, V po pierwszym wrażeniu beztroskiego chłopca, nabierał poważnego animuszu i większej charyzmy. Kochał wszystko co żyje, kochał zabijać wszystko co żyje. Kochał torturować i kochał kochać. V żył, pomimo, że był martwy.
Namjoon uchodził za postać tragiczną, wyalienowaną, niezdolną do życia wśród ludzi. Przystojny, młody człowiek, bez krzty poszanowania dla ludzkiego życia. Jedno było pewne, żaden z nich nie udawał, ani nie kłamał.
Zabiję cię - zdarzało im się mówić swoim ofiarom już na początku znajomości. Oni jedynie się śmiali. Nie zrobisz tego - zdawało się mówić ich spojrzenie. Kusili ich. Dopiero szeroko otwarte, przerażone oczy, zaszklone od łez i nadciągającej śmierci, łapczywe łapanie ostatniego oddechu z rozerwanym gardłem przyznawały im rację. Nie kłamałeś.
Kawałki mięsa zwisające z broczącej rany, wystające ścięgna, porozrywane żyły. Krew aż bulgotała wypływając z rany. Tak Nam, jako wampir, widział ludzi. Jako obrzydliwe stworzenia, które zaspokajają jego potrzeby, których nie posiadał zbyt wiele.
- Idź po niego sam - rozkazał wampir. Nie poświęcił Yoongiemu nawet jednego spojrzenia. Jego krew zbyt mocno działała mu na zmysły. Jeden nieostrożny ruch, spojrzenie kątem oka i życie Mina mogło zawisnąć na włosku.
- Nie mogę opuścić klubu, mamy dzisiaj zbyt wielki tłok. Rusz się Nam, dobrze ci to zrobi.
Cichy warkot wydobył się z ust wampira.
- Nie warcz na mnie jak wściekły pies. Poszukaj go, jest mi potrzebny.
Nam zerwał się z miejsca w dosyć szybkim tempie. Kilka kości strzeliło głośno w jego stawach. Przeciągnął się leniwie, choć nie czuł zmęczenia. Odkąd zmarł czterdzieści cztery lata temu, nie doświadczał już bólu, zmęczenia ani niewyspania. Taehyung będzie musiał mu to jakoś wynagrodzić.
Mijani na ulicy ludzie trzęśli się z zimna jak osiki. Owinięte w grube kurtki postacie spoglądały na niego z nieukrywanym zdziwieniem. W prawdzie szedł sobie w środku zimowej nocy, w cienkiej kurtce, której i tak nie potrzebował, ale czy to znaczyło, że mogli go przez to dyskryminować? Nie umiał i nie chciał obsługiwać się telefonem, dlatego jedyną wskazówką, gdzie znajdzie V, były słowa Mina.
Znowu to uczucie obserwowania. To przeklęte miasto wykańczało go już za długo.
Znalazł V tam, gdzie przekazał mu Suga, a mianowicie przy jednej ze starych fabryk zamkniętych kika lat temu z powodu ogólnonarodowego kryzysu gospodarczego.
Klęczał nad ciałem jakieś szczupłego, zakrwawionego chłopca. Po policzkach spływały mu łzy, a on sam wyglądał na wstrząśniętego. Nam jeszcze nigdy nie widział na jego obliczu tylu emocji naraz. Często się śmiał albo odpływał w euforii przeżyć, ale tak wiele negatywnych uczuć, to u niego fenomen.
Przytrzymywał głowę chłopaka, którego blond włosy mieszały się z brudną krwią i pyłem. Na pucołowatych policzkach mieniły się ostanie kolory życia. Blade, pełne wargi, rozchylone co nieco, ukazywały białe proste zęby.
- Nam, zabiłem go!
- No i co z tego? Uspokój się, wyrzucimy ciało do rzeki - młodszy nie rozumiał o co chodzi, nawet nie potrafił zliczyć ilu ludzi w swoim długim pozagrobowym życiu zamordował V.
- Nie! Nigdzie go nie wyrzucimy! - krzyczał wściekły i przerażony jednocześnie.
- Nie wydzieraj się...
- Przemień go...
- Co ty wygadu...
- Przemień!
Namjoon pierwszy raz od dawna poczuł strach. Szaleństwo w oczach V odbierało mu resztki człowieczeństwa. Gotów był uwierzyć, że ten rzuci się na niego, jeśli nie spełni rozkazu.
To głupi, bardzo głupi i zły pomysł. Ale z jakiegoś powodu nie potrafił mu odmówić. Nie potrafił pojąć dlaczego V nie zrobi tego sam? Po co w ogóle chciał to uczynić? Od kiedy został przemieniony, nigdy tego nie robił. Nawet nie potrafił. Upadł na kolana obok przyjaciela. Białe obłoczki wypływały z ich ust przy każdym szybkim oddechu. V oddychał tylko wtedy, gdy był rozdrażniony. Po tym szczególe można było rozpoznać, kiedy lepiej z nim nie zaczynać.
- Co mam zrobić? - w odpowiedzi jedynie złapał za dłoń młodszego i od razu ją przegryzł. Szybko przystawił ją do uchylonych warg, tak by krew nie zdążyła zakrzepnąć. Przyciśnięta z całych sił ręka zaczęła powoli szarzeć. Głęboka rana mocno broczyła. Nie zamykała się tak szybko jak zwykle, zapewne dlatego że jad z kłów działał na ten proces zwalniająco.
Po minucie Nam począł się wyrywać. Przed oczami pojawiły mu się mroczki. Jednak uścisk V wcale nie zelżał. Twarz zdążyła mu obeschnąć z łez, a on skupił czarne źrenice na małej, nieżyjącej postaci. Rozpadał się śnieg. Gruby puch osadzał się na ich ramionach. Zatrzymywał się na długich rzęsach pięknego chłopca. Powinni dać mu odejść. Teraz taka anielska istotka stanie się równym im mordercą.
Po następnych bardzo długich minutach starszy puścił rękę Namjoona. Ten bez zwłoki usiadł na zmrożonym puchu. Przycisnął zranioną dłoń do klatki piersiowej i mocno zacisnął pięść, by wreszcie przestała wydzielać krwistą posokę.
- Oszalałeś? - zapytał słabo, gdy w końcu był zdolny wydobyć z siebie głos.
Zanim doszedł do siebie, chłopak otworzył ociężale oczy i zamrugał kilka razy, wzdychając i łkając niewyraźnie.
- Jimin! - wampir niewiele myśląc uniósł blond główkę i ułożył ją na swoich kolanach. Gładził każdy kosmyk, jak największy skarb. Dorównywali sobie teraz, jeżeli chodzi o odcień i temperaturę skóry. Następnie przytulił go silnymi ramionami do niebijącego serca i kołysał jak matka dziecko.
- Tae... - wyszeptał chłopak o imieniu Jimin - Nie czuję zimna.
- Już dobrze... teraz już nigdy nie poczujesz zimna.
Przyglądający się tej scenie Namjoon nie mógł zebrać myśli. Kim był dla V, ten człowiek? Dlaczego poświęcił dla niego tak wiele? Miał przeczucie, że był gotowy oddać jego własne życie, dla przemiany tej istotki. Nie potrafił się złościć. Jedynie dezorientacja błądziła po jego głowie.
- V, wyjaśnij mi to - wydobył z siebie głos, gdy miał już wystarczająco dużo siły by wstać.
- Nie teraz, musimy go nakarmić.
- Tae, nie jestem głodny...- szepnął Jimin.
- Cichutko - uciszył go V, muskając jego wargi swoimi, delikatnie i czule.
- Nie zrobię niczego dopóki nie dowiem się kto to jest i dlaczego to zrobiłeś - ton młodszego przybrał trochę ostrzejszy wydźwięk.
- Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz. Załatw coś, proszę.
- Dlaczego płakałeś Tae? - słaby głos ukochanego spowodował, że znowu zdusił w sobie szloch, gdy Nam zniknął już na horyzoncie.
- Wyrządziłem ci tyle zła, kochany - kąciki ust Jimina uniosły się ku górze, tworząc błogi uśmiech.
- Kocham kiedy tak do mnie mówisz...
- Nie męcz się Chim, Nam niedługo przyniesie ci coś na wzmocnienie.
- Mówienie do ciebie nigdy mnie nie męczy, kocham cię... - widać, że każde słowo stawało się coraz większym wysiłkiem dla blondyna. Usta pierzchły, a ciałem wstrząsnęły niekontrolowane drgawki.
- Zaraz wszystko będzie dobrze, też cię kocham i nie pozwolę ci umrzeć, kruszynko.
- Nie umrę Tae, ja już jestem martwy... - dolna warga mu drżała.
- Jesteś wieczny Chim, już nic nas nie rozdzieli, tylko ty i ja, pamiętasz jak rozmawialiśmy o wspólnym życiu?
- Pamiętam... tylko to... to co dotyczy ciebie, wszelkie inne wspomnienia zniknęły - Jimin jeszcze nigdy nie doświadczył, aż tak doskwierającej suchości w ustach. Jakby ktoś na siłę wepchnął mu do gardła łyżkę soli. To tylko słona łza wpadła przez uchylone wargi.
- Teraz, to wszystko jest już możliwe, nieskończone potęga stoi przed nami otworem.
- Chcę tylko ciebie... potęga mnie nie interesuje...
- Masz mnie, a ja mam ciebie, już nikt nas nie skrzywdzi - tłumaczył, przeczesując blond włosy, które w niektórych miejscach zmieniały kolor na biały.
Nam, pospiesz się...
Wampir przemierzał pustoszejące uliczki w poszukiwaniu kogoś nadającego się dla nowo narodzonego wampira. Kusiło go, żeby zabrać pierwszego lepszego menela, ale miał świadomość, że to mogłoby mu jedynie zaszkodzić. Ich krew zazwyczaj zawierała w sobie mnóstwo substancji uzależniających, alkoholu, narkotyków i innych świństw. Przerażała go myśl, że bądź co bądź, dba o tego w ogóle nieznanego sobie osobnika. Sam jego wygląd budził w nim politowanie i instynkt opiekuńczy.
- No chodź, Jinnie!! Będzie fajnie, nie zapalisz ze mną? Nie bądź leszczem! - wydzierał się ubrany podobnie do wampira chłopak. Z tą różnicą, że jego grzała od środka duża ilość alkoholu i nieświadomość zimna, którą uzyskał dzięki narkotykom. Nam znał dokładnie ten zapach, nigdy go nie zapomni. Doskonały zmysł węchu nie miał z tym nic wspólnego, to jego własna śmierć wyczuliła go na te substancje.
Drugi z mężczyzn wyraźnie się opierał. Widać, że się znali, bo mówili sobie po imieniu. Rozmowa przerodziła się w kłótnię. Jeden z ludzi wpychał drugiemu do ręki małą przedmiot.
- Musisz być takim złamasem?! W ogóle nie umiesz się bawić! - mężczyzna tracił cierpliwość i stawał się agresywny.
- Chodź, zaprowadzę cię do domu. Wiesz, że niczego nie wezmę, a tobie już wystarczy, stary.
Ten jednak nie odpuszczał, złapał drugiego za przegub i przycisnął jego twarz do śniegu na jednej z pokryw śmietników. Ułatwiał mu to dużo większa muskulatura i wyższy wzrost. Zaatakowany zachwiał się na śliskiej powierzchni i upadł. Nam od razu poczuł zapach krwi z przetartego nadgarstka. Nie wyróżniała się jakoś specjalnie od innych. Słodka, bez śladów alkoholu, Rh-.
- Będziesz się mnie w końcu słuchał!?
Zastraszony mężczyzna opuścił głowę. Właśnie wtedy usłyszał, że ktoś pada na ziemię, tuż obok niego. Normalnie Nam dałby sobie spokój i nie zwróciłby nawet uwagi na tę scenę. Teraz jednak, cała ta sytuacja uderzyła w jego czuły punkt.
- Nie słyszałeś, że pan nie jest zainteresowany? - usłyszał nad sobą zachrypnięty głos. Jego brat z wielkim siniakiem na czole, leżał sobie na śniegu, zachowując się, jakby po prostu zasnął.
- Nic panu nie jest?
Poszkodowany podniósł spojrzenie i natychmiast wstał. I tak wyszedł już na mięczaka.
- Nie, w-wszystko w porządku - odrzekł, trzęsącym się głosem i strzepał z płaszcza resztki śniegu. Ubrany był w sposób elegancki, a wokół niego unosił się zapach ładnych perfum. Nam nie mógł oprzeć się wrażeniu, że skądś zna ten sposób poruszania się, mimikę, charakterystyczne mruganie...
Duże, ciemne oczy przyjrzały mu się spod czarnej grzywki.
- To mój brat, nie musiał być pan, aż tak agresywny - czarne źrenicy podniosły się na niego i przez moment mężczyzna zamarł. Nam podejrzewał, że to przez nieodpowiedni do pogody strój albo nienaturalnie podkrążone oczy. Nienawidził kiedy ludzie mu się przyglądali. Co więcej, ten człowiek wydawał mu się dziwnie znajomy. Pewnie już kiedyś minął go na ulicy.
- Coś ze mną nie tak?
Rzeczony brunet przełknął głośno ślinę i potarł nerwowo kark. Zawstydził się.
- Nie! Nie, tylko... nie zimno panu?
- Nie.
- Oh... w takim razie - mówił, nie odwracając w ogóle wzroku, jak urzeczony. Nam czuł szybsze bicie serca nieznajomego. Odbijało mu się echem w uszach. Jakby to jego własne znów zaczęło działać - zabiorę już brata, kiedy wypije, staje się odrobinę... nieprzystępny.
Po tych słowach zabrał się za siłowanie z biernymi zwłokami. Wampir wpatrywał się w tę walkę ze swojego rodzajem politowaniem. Mężczyzna najprawdopodobniej chciał wyrwać rękę ze stawów własnego brata. Nawet imponująco szerokie ramiona nie pomagały mu w pracy. Prezentowało się to dosyć żałośnie. Nam prychnął, a nieznajomy wymierzył mu oburzone spojrzenie. Nie żeby rozbawiła go ta maskarada, przecież nie mógł nic czuć. Kompletna obojętność.
A jednak. Prawdziwie i szczerze zaśmiał się, gdy brunet wyrżnął orła i upadł na cielsko członka rodziny.
Ta emocja, choć prosta, jeszcze wtedy nie uderzyła Nama, była taka spontaniczna i niewymuszona. Naturalna. Kompletnie zapomniał o czekającym na niego V i nowo ożywionym. Złapał za rękaw czarnej kurtki i bez odrobiny wysiłku podniósł śmierdzące alkoholem ciało.
- Gdzie mieszkasz?
- Wow, silny jesteś - zachwycił się nieznajomy spod jego stóp, po czym bezzwłocznie wstał - na Toegyero, to niedaleko.
Wampir ruszył po śliskiej powierzchni, która sprawiała kłopoty jedynie jego nowemu towarzyszowi. Co chwilę chwiał się i szurał czarnymi podeszwami o oblodzony chodnik.
- Dziękuję, nie musiałeś - powiedział, gdy mijali kolejne witryny sklepów.
- Wiem, ale sam szarpałbyś się z nim do jutra. Przy okazji jeszcze zamarzając w tej uliczce.
- Martwiłbyś się? - mężczyzna zaraz po zadaniu pytania nabrał żywych kolorów na twarzy, chyba sam się sobie dziwił, czemu zadał takie pytanie.
- Nie.
- To w takim razie nie rozumiem czemu mi pomagasz?
- Zaraz mogę przestać.
- Wybacz, nie chciałem cię zezłościć.
- Nie złościsz mnie - odparł Nam zgodnie z prawdą - Nie złościsz, nie cieszysz, nie zaskakujesz. Nic nie czuję.
- Serio? Mi też czasami przydałaby się taka zdolność, zwłaszcza na egzaminach, albo podczas gotowania. Kiedy coś przypalę albo przesolę zaczynam ryczeć jak dziewczynka i złościć się na cały świat. Czasem na egzaminie przypomina mi się jakaś wesoła scena z dramy lub kawał mojego ojca i chichram się sam do siebie, do czasu aż wykładowca nie zwróci mi uwagi, albo nie wyrzuci z auli, to też kilka razy mi się przydarzyło.
- Strasznie dużo mówisz.
- Oh! Wiem, brat zawsze mi to powtarza. To znaczy zazwyczaj nie lubię rozmawiać z obcymi i jestem dosyć nieśmiałą osobą, ale czuję się jakbym ciebie już znał. Nie rozumiem tego. Przepraszam już zamilknę.
- Nie... nie musisz.
- Chciałbym jeszcze pogadać, ale to już mój dom - brunet wskazał na zielony, Duży i nowoczesny budynek. Jego rodzina musiała być bogata. Na ganku świeciło się światło, lecz denerwująco migało co parę chwil.
- Ojciec jeszcze nie śpi - pewnie na nas czeka, ciekawe co powie na widok Jikyo - zmartwił się. Stali już pod drzwiami budynku. Jak na zawołanie w drzwiach frontowych pojawił się rosły mężczyzna o tak samo szerokich ramionach jak jego syn i o zgrozo... te same oczy, włosy, tylko gdzieniegdzie pokryte siwizną. Czterdzieści trzy temu lata wyglądał podobnie do syna. Że też wcześniej go nie poznał. Nam nie zdążył zasłonić twarzy. Kim Hawoo wpatrywał się w niego. W jego oczach widniało jedynie odrobinę zdziwienia, więcej strachu i niezrozumienia.
- Jin, wiesz, która jest godzina? - zapytał potomka, bez oderwania wzroku od wampira. Nam poczuł jak uderzają w niego uczucia. Setki, tysiące z nich. Do dawnego przyjaciela, do jego nowo poznanego syna, do sąsiadki która oglądała scenę zza firanki. Wszystko w jednym momencie się odblokowało. Nie potrafił się ruszyć.
- Hej, słyszysz? - głos Jina wyrwał go z osłupienia.
- Co? - zapytał nieświadomie i potrząsnął głową. Kim Seokjin wydał mu się w tej chwili nieskończenie piękny, gdyby mógł to zapewne by się teraz zarumienił - Tak, muszę iść.
- Dzięki jeszcze raz - wyszeptał nerwowo Jin.
- Nie ma za co... - dodał nerwowo i odwrócił się, odchodząc pośpiesznie. Czuł na sobie przeszywające, palące spojrzenie.
Czym bardziej oddalał się od zielonego domu, tym bardziej czuł nadchodzące otępienie. Złapał pierwszego lepszego menela w bocznej, ciemnej uliczce i upuścił z niego pół szklanej butelki krwi.
V był blisko. Ich pozycja nawet się nie zmieniła. Jimin leżał z półprzymkniętymi oczami, a starszy bardzo nerwowo szeptał coś w jego twarz i ściskał małą rączkę, splatając razem palce.
Namjoon postawił butelkę obok i w mgnieniu oka chwycił V, podnosząc go do góry i odciągając od ukochanego. Ten próbował protestować, ale Nam znowu poczuł napływ emocji, tym razem wściekłości.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że Kim Hawoo jeszcze żyje?!
- Co ty bredzisz? - V nadal spoglądał kątem oka na Jimina.
- Patrz na mnie kiedy do ciebie mówię!
- Nie wiedziałem, że żyje, z resztą co to za różnica?! - teraz starszy również się zdenerwował.
- To on blokuje moje emocje! Jedyny łowca w tym pierdolonym mieście, a ty nic nie wiesz!?
- Proszę nie teraz Nam, proszę - V pogładził jego dłonie i złapał je w żelaznym, silnym jak imadło uścisku, zdejmując je ze swoich, przyciskanych do ściany fabryki, ramion. Złamał mu przy okazji kilka kości w dłoni, ale udało mu się wyswobodzić - Później - szepnął ostatni raz.
Odszedł kilka kroków i chwycił butelkę z krwią, po czym ją powąchał.
- Mogłeś bardziej się postarać- zdanie zostało skierowane do Namjoona zupełnie bezbarwnym głosem, ale ten nie słuchał. Był tak zły, że oparł się o ścianę i osunął po jej powierzchni. Pozwolił popłynąć łzom, pierwszy raz od niepamiętnych czasów.
- Nie chcę... - próbował protestować słabo Jimin, gdy V uniósł jego głowę i przystawił mu butelkę do ust.
- Musisz, pomoże ci - nie przyjmował odmowy.
Ciecz spłynęła w dół krtani nowo narodzonego wampira. Popękane i spierzchnięte usta poczęły się regenerować. Czerwone pajączki na policzkach znikać, a przekrwione oczy nabierać mlecznej barwy. Najstarszy uśmiechnął się szczęśliwy. Gdy butelka została opróżniona do ostatniej kropli i wyrzucona z głośnym brzdękiem, krusząc się na drobne kawałki zielonego szkła, Jimin wreszcie podniósł się do pozycji siedzącej.
- Jak się czujesz? - zapytał z przejęciem V.
- Dobrze, nic mnie już nie boli - Jimin posłał mu promienny jak letnie słońce uśmiech. Już za życia był pięknym człowiekiem, teraz przypominał anioła. Z uwagą śledził każdy płatek śniegu, cicho chichotał gdy opadał na jego nosek i nie topniał, gdyż skóra miała jednakową jak śnieg temperaturę. Przesuwał źrenicami po wszystkim dookoła i nasłuchiwał każdego dźwięku.
- Nie oddychasz - zaśmiał się Tae.
Jimin z przerażeniem zakrył usta dłonią i wydał z siebie krótki pisk, by następnie chwytać powietrze haustami.
- Nie musisz - zaśmiał się głośniej i pogładził go po włosach jak małe, nierozumne dziecko - Teraz już zawsze będziemy razem - szepnął V tak cicho, że zapewne człowiek nie wyłapałby tego swoim słuchem.
Najstarszy wstał i podszedł do przyjaciela.
- Porozmawiajmy.
Weszli do starej fabryki. Tam V przygotował Jiminowi "koktajl" ze szczurzej krwi, oczywiście nie na jego oczach. Był on jeszcze zbyt wrażliwy na takie widoki. Dobrze, że mnóstwo młodzieży przychodziło tam co weekend i zostawiali dziesiątki pustych butelek. Blondyn siedział z jedną z nich i posłusznie wypijał ciecz, jak małe dziecko pijące mleko. Widać, że nie smakowała mu tak jak ludzka krew, ale nie narzekał. Naburmuszony Namjoon i spokojny V siedzieli parę metrów od niego na starych, drewnianych i spróchniałych skrzyniach.
- Wszystko ci wyjaśnię.
Namjoon nie odpowiedział.
- To Jimin, poznałem go kilka tygodni temu. Musisz mnie zrozumieć. Jest taki niewinny i słodki, zakochałem się. Spotkaliśmy się dzisiaj, nie chciałem żeby doszło do tego, co się wydarzyło. Nie potrafiłem się opanować, pokłóciliśmy się, potraktowałem go zbyt agresywnie, skąd mogłem wiedzieć, że jest taki kruchy i tego nie przeżyje...
- Mam to gdzieś - przerwał mu Nam, warcząc przez zęby - Opowiadaj o Kimie...
- Nie wiedziałem o tym, że żyje w mieście - ton głosu V zmienił się na obojętny - To już bez znaczenia Nam, ten człowiek to przeszłość, jeśli chcesz to go dla ciebie zabiję...
- Czy ty słyszysz sam siebie?! To mój przyjaciel!
- Jesteś naiwny. Przecież wiesz, że to wszystko jego wina...
- Wiem. Nie musisz mi tego tłumaczyć - warknął ponownie.
- Czasy kiedy się przyjaźniliście minęły bezpowrotnie.
- Poznałem jego synów.
- Synów? Zawsze myślałem, że tchórzliwy Kim zostanie bezdzietny do końca życia. Bał się zagadać nawet do własnego odbicia w lustrze, a co dopiero do kobiety - zaśmiał się V.
- A jednak. Jeden z nich... Zawsze traktowałem Hawoo jak brata, ale jego syn... mimo podobieństwa jest inny, taki delikatny, zabawny, niezdarny.
- Co ty Nam, daj sobie spokój z ludźmi, prędzej czy później i tak ukręciłbyś mu łeb, a to syn twojego przyjaciela.
- Nie rozumiesz...
- Słuchaj - V złapał głęboki wdech, jakby przygotowywał się do dłuższej pogadanki - Zapomnij o nim, możemy wynieść się z tego przeklętego miasta i przeklętej piwnicy. Nie jesteś więźniem Mina. Zacznijmy w końcu żyć, znajdźmy kasę, wykupmy gigantyczną kamienicę z jebutnie wielkim stołem do billarda i barkiem, wypełnionym po brzegi alkoholem. Zabijajmy kogo chcemy, żywmy się ile chcemy, nic nie stoi na przeszkodzie...
- Ale co z moimi emocjami, już zawsze mam zostać pustym opakowaniem? Bezmózgą maszyną do zabijania?
- Emocje to tylko problem, Nam, dystraktory, niepotrzebne niedogodności.
- Mówisz tak, bo masz kogoś, kogo kochasz - wampir spojrzał na słodkiego Jimina, oblizującego wargi.
- Kocham także ciebie, a ty kochasz mnie, pokochasz Jimina. Czy ktoś jeszcze jest ci potrzebny?
Niepostrzeżenie przez myśl Namjoona przebiegła twarz Jina.
- Chyba nie...
- Jeżeli chcesz mojej rady i znowu poczuć miłość, namiętność, radość, zrób tylko jedno...
Zabij Kim Hawoo.
...
Kim Hawoo, tak jak Kim Namjoon, od najmłodszych lat szkolili się na łowców wampirów. Parszywa profesja. Całymi dniami babranina w truchłach nieboszczyków.
Seul od niepamiętnych czasów szczycił się jako miasto wolne od wampirów. Właśnie dlatego Kim Namjoon nie czuł powołania do tego kretyńskiego zawodu. Został "wybrany". Tak przekazał mu wysoki Łowca w Tokio, gdzie pojechał na pierwsze sprawdzenie predyspozycji i przeszkolenie. Mordercze treningi mieszały się z nieprzespanymi nocami i chujowym towarzystwem. Każdy Łowca miał jakąś wadę. I mogło wydawać się to dziwne, ale naprawdę każdy z nich posiadał swoją jedną, bardzo dobrze widoczną słabość. W przypadku Hawoo była to chorobliwa nieśmiałość. Nie figurowała ona jako drastyczny problem w ich fachu, nie musiał nawiązywać kontaktu ze zwierzyną tylko ją mordować.
Nam posiadał trochę gorszy problem, mianowicie słabość do wszelkiego rodzaju używek. Nigdy nie czuł powołania, ani poczucia godności i dumy z pełnionej funkcji. Rodzice już w wieku szesnaście lat wyrzekli się go i wyrzucili na bruk.
Zemścił się na nich za to, dokładnie szesnaście lat później, już jako nieumarły. Tyle ile musiał przecierpieć w piekle zwanym "domem". Obszedł się z nimi wyjątkowo brutalnie, w sposób nie charakterystyczny dla niego w tamtych czasach. Wyrafinowanej zbrodni i kunsztu artystycznego mógł pozazdrościć mu sam Hannibal Lecter. Matkę ustawił przy kołowrotku, jako, że całe życie była dla niego zmorą, przynosiła jedynie nieszczęście i zwiastowała mu najgorsze z możliwych scenariuszy zmienił ją w kikimorę. A ponieważ stworzenie to nie miało określonego oblicza, zdarł z jej twarzy skórę, tak by już nikt nie mógł jej poznać. Wysuszone z krwi ciało przędło na kołowrotku swoje własne żyły, układające się w napis "Nigdy niewybaczone".
Ciało ojca rozwlókł po ich starej sypialni. Rozłożył je na części pierwsze tak samo jak on zawsze robił z upolowanymi sarnami. Mieszkali na obrzeżach miasta, niedaleko łowisk myśliwskich. Prawie co miesiąc jeździł z dziką radością i ekstazą na polowania. Czasem zabierał Namjoona. Lubił patrzeć jak jego syn użala się nad każda zabitą gęsią.
"Jesteś tchórzem i strachliwym nieudacznikiem" mawiał.
Nie wypił z niego ani kropli, nie raz widział jak ten je zupę przyrządzoną z krwi swoich trofeów z polowań. Nie chciał, by znalazła się w jego organizmie. Zebrał całą krew z jego ciała w baliach i każdą pojedyńczą część ułożył w osobnej z nich. Ustawił je w okręgu, a na środku napisał "Dla ofiar". Smród przeszkadzał nawet jemu samemu. Krew ojca nie pachniała słodyczą, tylko i wyłącznie gorzką metaliczną posoką, połączoną z wymiocinami i stęchlizną futer, powieszonych na ścianach w Sali "triumfu", jak przywykł ją nazywać.
Jednak zanim doszło do tego wszystkiego szkolił się, przeżywając nieustającą mordęgę. Wszelkie możliwe używki były na terenie domu szkoleń kategorycznie zakazane. Jedynie wczesne poranki były jedyna okazją do wyrwania się spod rygoru opiekunów, w czasie powrotu z nocnych misji. Kilka razy w tygodniu wracał kompletnie pijany lub zaćpany. Wyleciałby ze wspólnoty wiele razy, miał jednak po swojej stronie człowieka, który ratował jego skórę z każdej opresji i stał za nim murem. A człowiek ten to bardzo ważna osobistość w japońskim domu szkoleń. Nazywał się Kim Sungjin i był ojcem Hawoo. Syn całe młodzieńcze życie kipiał z zazdrości i nienawiści dla pobłażania ojca w stosunku do Namjoona. Nie miał za grosz szacunku dla niego i reszty łowców. I to właśnie ignorancja ojca, stała się powodem dla którego młodszy Kim nie wytrzymał presji oraz upokorzenia.
Gdy Nam odpłynął pewnego dnia tak bardzo, że stracił czucie w ciele, a także i świadomość, po zażyciu mieszanki jakiś nowych narkotyków, kupionych od ulicznego sprzedawcy, Hawoo wstrzyknął w jego ciało ogromną ilość wampirzej krwi, od której Nam oczywiście zmarł. Ta połączyła się w organizmie z narkotykami.
Od tamtego dnia Kim Namjoon stał się nieumarłym, a jego własna krew nabrała właściwości mocno uzależniających i odurzających. Nie wiadomym było, nawet dla niego samego, co jeszcze było z nią nie tak. W każdym razie Hawoo, jako ten, który przyczynił się do jego przemiany, połączył się z nim więzią. Okazało się, że jedynie przy nim potrafi odczuwać emocje, o czym przekonał się dzisiejszej nocy.
Gdy zobaczył tę twarz po tylu latach, był gotów rzucić się na niego i zabić bez zastanowienia. Tylko obecność jego synów, a zwłaszcza Jina powstrzymała go przed tym czynem. Gdy opuściły go wszystkie nagromadzone emocje i rządza zemsty, przypomniał sobie że Hawoo jest, a raczej był jego przyjacielem. Słowa V podziałały na niego jednak jak czerwona płachta na byka.
Zabij swojego stworzyciela, a wasza wieź ulegnie zniszczeniu.
Postanowił, że zrobi to dzisiejszej nocy. Oczywiście nie dotrzymał tej obietnicy. Wrócił do swojej pustelni. V nie chciał przebywać tam razem z Jiminem, wyniósł się lecz codziennie wracał i sprawdzał jak Nam się czuje.
A czuł się tak jak zawsze. Zupełnie wypruty z człowieczeństwa. Jedyne co się zmieniło to permanentne myśli o Jinie i jego ojcu. Yoongi schodził dwa razy dziennie i zabierał od niego kilka fiolek krwi. Podświadomie czuł, że coś z jego źródłem utrzymania jest nie tak i wolał zabezpieczać się na przyszłość. Jego wampir wychodził co noc i wpatrywał się z ukrycia zielonemu, jak świeża trawa budynkowi. Obmyślał plan.
"Pośpiesz się Nam, musimy się stąd wynieść" ponaglał go noc w noc V.
- To musi być dzisiaj, nie zwlekaj - starszy nerwowo skubał skrawek swojej marynarki Gucci.
- Jeszcze nie.
- Już, nie ma czasu. Ja i Jimin dłużej tu nie zostaniemy.
- Więc odejdzie.
- Nigdzie bez ciebie nie pójdę.
- Więc poczekaj.
- Nam, proszę.
I nie odmówił.
Dom Kimów wydawał się od środka jeszcze większy i bardziej przestrzenny. Zdawało się, że wszyscy już śpią. Tuż po zajściu słońca stylowa blondynka, po 40-tce, wsiadła w czarny, sportowy wóz i odjechała pośpiesznie z piskiem opon przy podjeździe. Zapewne matka Jina.
Wejście do wewnątrz okazało się prostsze niż można było się spodziewać. Ogromna kuchnia z aneksem białym jak śnieg i wyspą na środku pomieszczenia, świeciła czystością, jakby nigdy, nikt jej nie używał. Tak wielki dom musiał mieć zapewne dużo sprzątaczek. Szmer stóp na schodach otrzeźwił Namjoona. Wysoka postać pojawiła się w drzwiach. Szerokie ramiona opinała koszulka z kpopowym zespołem, na dolnej części ciała miał jedynie krótkie spodenki od piżamy, w kratkę. Nie zauważywszy towarzystwa, nalał do przezroczystej szklanki, różowy sok grejpfrutowy. Odwrócił się i oparł o blat, zbliżając do ust przedmiot. Zamarł dopiero, gdy zobaczył postać stojącą po drugiej stronie pomieszczenia. Nie wyglądał jednak na zdziwionego, czy przestraszonego. Spokojnie odstawił szklankę i podszedł do wampira. Szurał bladymi stopami o marmurową posadzkę. Musiało mu być zimno. Stanął centralnie przed postacią.
- Znowu mi się śnisz...
Nam nie odpowiedział.
- Czemu nie chcesz wyjść z mojej głowy? - wyszeptał Jin - Ale tylko tutaj mogę cię zobaczyć. Ten sen jest taki realny - nie przerywał.
Przyłożył ciepłe palce do twarzy wampira. Przez twarz przebiegł mu cień wątpliwości.
- Jesteś zbyt realny...
- Może jestem prawdziwy? - odezwał się w końcu.
- Nie, to niemożliwe. Jesteś przy mnie codziennie, ale to tylko moja cholerna wyobraźnia. Weźmiesz mnie na tym blacie? - zadał prowokacyjne pytanie Jin i oblizał lubieżnie jego policzek. Nam przymknął powieki, przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jego ciała. Dawno nie czuł już podniecenia w obecności człowieka.
- Może nie teraz - odparł odsuwając go delikatnie od siebie. Jin jednak nie dawał za wygraną.
- Skoro jesteś prawdziwy, udowodnij to.
- Jesteś sam w domu?
- Jakie to ma teraz znaczenie?
- Jin...
- Przestań - przerwał mu chłopak i ponownie się zbliżył. Wplótł długie palce we włosy Nama. Wampir przestał oddychać tylko po to, żeby poczuć oddech na swoich ustach, ten należący do Jina. Nagle uświadomił sobie jak blisko stoi brunet. Zaciągnął się mocno jego zapachem. Krew szybko przepływała w jego żyłach, a serce uderzało raz po raz jak dzwon. Zatracił się w tym dźwięku. Propozycja Jina nie wydawała mu się teraz tak zła. Jednak ciągle powstrzymywała go myśl, że nie chciał mu tego zrobić.
Biedny chłopak zauroczył się nie w tym, kim trzeba. Nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia. W upływie sekundy mógł nie mieć głowy na karku, dosłownie. Człowiek chyba nadal nie zdawał sobie sprawy, że wszystko to dzieje się naprawdę, a nie jest jedynie wyobrażeniem zakochanego młodzieńca. Przystawił nos do jego szyi i wciągnął mocno powietrze do płuc.
- Nawet zapach jest rzeczywisty - po tych słowach wtulił się mocno w zgięcie szyi wampira - jesteś przeraźliwie zimny, jak zawsze... ten chłód mi nie przeszkadza, dopóki mnie całujesz i szepczesz do ucha. Powiedz coś, wyszeptaj...
Nam nie mógł dłużej udawać, że zachowanie chłopaka jest mu obojętne.
- Mam ochotę cię zabić... - Nam spełnił jego prośbę i wyszeptał. Poczuł jak chłopak spina się, a jego oddech przyspiesza - wgryźć się w twoją szyję i wyssać całe życie, wszystko co masz wewnątrz. Poczuć jak twoje ciało staje się wiotkie, bez woli opada w moje ramiona. Jak twój oddech robi się płytki, jak ściskasz moje ramiona w ostatnim przypływie wysiłku. Jak ostatnim co szepczesz jest moje imię.
- Jak masz na imię? - to pytanie go zdziwiło. Jin się nie bał.
- Namjoon.
- Namjoon - powtórzył po nim jak echo. Pogładził krótkie włosy na jego karku - Więc to zrób...
Nieumarły musnął opuszkiem palca miejsce, gdzie na szyi najmocniej czuć tętno. Następnie zbliżył usta do tego samego punktu. Jednocześnie kochał i nienawidził tej intymność między nim i Jinem. Nie chciał mu tego robić, ale każda cząstka jego ciała, każdy nerw, każda myśl mu to nakazywała. Rozchylił szerzej wargi i przesunął językiem po gładkiej skórze, zostawiając mokry ślad. Jin wstrzymał oddech, próbował powstrzymać subtelne drżenie ciała.
Dwie źrenice świeciły w ciemności niczym kocie ślepia. Ta chwila mogła trwać dla nich wiecznie. Serce Jina boleśnie obijało się o żebra i plecy. Jakby chciało wyskoczyć i przylgnąć jak najbardziej do Namjoona. Ten, w przypływie euforii, przejechał zębami po gładkiej, nieskalanej żadną niedoskonałością cerze, pozostawiając pociągłe zarysowanie. Kilka stróżek boskiego eliksiru spłynęło w dół. Wampir niewiele myśląc zlizał je, napawając się odczuciem smaku. Niczym niebiański nektar pieścił jego kubki smakowe, rozpływał się po języku, rozprowadzał po podniebieniu. Rozproszone drobinki wbijały się w ścianki przełyku. Spływały w dół gardła, z każdą sekundą przynosząc więcej przyjemności. Jin zamruczał coś niewyraźnie i delikatnie się zachwiał. Nam od razu podtrzymał jego sylwetkę w mocnym uścisku. Bladość chłopaka zwiększała się z każdą sekundą, choć krew, którą stracił była doprawdy znikomą ilością.
- Co z tobą?
- Musisz stąd uciekać - wyszeptał.
- Co?
- Mój ojciec.wiedział, że przyjdziesz, razem z bratem czekają na ciebie od kilku dni. Musisz uciekać...
- Nieładnie, Jin - gruby głos zza pleców chłopaka, należał do jego ojca - zostaw mojego syna, Namjoon. Nie jest niczemu winien.
Hawoo trzymał w dłoniach ogromną, żeliwną kuszę, zdobioną srebrnymi ornamentami i podobiznami wampirzych łbów, wykrzywionych w agonii, niemym krzyku. Ich ostre, ledwie milimetrowe kły, w postaci igiełek, wychodziły spod rozszerzonych w histerycznym krzyku dziąseł. Przedmiot prezentował się niesamowicie kunsztownie, ale też nieporęcznie. Hawoo najwyraźniej nie trudził się, trzymając ją mocno, pomimo prawdopodobnie ciężkiej wagi. Spierzchnięta skóra dłoni odbijała na sobie mnóstwo ran i rozcięć, pamiątek po odbytych walkach. Nie próżnował przez te lata. Drugi z synów, zapewne starszy, stał w drzwiach po lewej stronie od Namjoona. Dzierżył kilka ostrych jak brzytwa sztyletów, które w każdej chwili mogły spocząć w jego sercu. Nawet z odległości kilku metrów czuł palący żar ich srebrnej struktury i wody święconej, którą były dokładnie nasiąknięte. Chłopak, niczym odrobinę mniejsza wersja ojca, patrzył na niego z nienawiścią.
- Ładna rzecz, pewnie dobrze się nią posługujesz - powiedział bezczelnie, znad zgięcia szyi Jina, wskazując na kuszę, skinieniem głowy. Ostrzegł go dopiero w ostatniej chwili, dlaczego tyle zwlekał z przekazaniem mu, że o wszystkim wie? Przynajmniej miał pewność, że najmłodszy Kim jest po jego stronie.
Stary przyjaciel zacisnął nerwowo szczękę. Żyły ujawniły się na jego czole.
- Od ojca, zaraz mogę pozwolić ci się przekonać - odparł prowokacyjnie.
- Ach, od ojca! Od tego, który cię nienawidził? No nie powiem, dziwię się, że nie dokopał się do mnie i nie włożył mi jej do trumny.
- Milcz, śmieciu - wychrypiał starszy z synów.
- Nieładnie odzywać się tak do starszych, tatuś cię nie nauczył? - Nam cały czas trzymał przy sobie Jina. Zapach płynącej krwi z rany dodawał mu sił, a ponadto dawał gwarancję, że łowca nie zaatakuje własnego członka rodziny.
- Puść Jina, to porozmawiamy.
- Jin chce zostać, wybrał mnie.
- Synu, chodź do mnie - Hawoo powoli wyciągnął dłoń ku potomkowi. Jin się wahał, serce znów przyspieszyło swój bieg. Spojrzał na Nama. Bał się.
- Obiecujesz, że nic mu nie zrobisz? - zadał pytanie.
- Co ci jest, durniu? To wampir, prawie cię zabił! Rusz dupsko! - zawarczał jego brat.
- Zamilcz, Jikyo!
- Wy chyba ulegacie niejasnemu przeświadczeniu, że on ma jakikolwiek wybór. Należy już do mnie. Powiedzmy, że to danina za to, że mnie zabiłeś i zamieniłeś w potwora - wtrącił się Nam. Był przekonany, że nie zrobi chłopakowi krzywdy, ale wolał profilaktycznie postraszyć Hawoo.
Jin nie protestował, owinął ciasno ramiona wokół talii wampira i spojrzał kątem oka na ojca.
- Odsuń się od niego Jin, albo cię zabiję - zagroził Jikyo i wymierzył sztylet prosto w brata.
Przez chwilę w kuchni rozgrywała się niema bitwa na spojrzenia i szybkie oddechy. Syn Hawoo nie wytrzymał napięcia i posłał śmiercionośne narzędzie wprost w twarz Jina. Nam zwinnie pociągnął go do tyłu, tak że sztylet nie zdążył minąć nawet połowy drogi. Uderzył z głośnym brzdękiem w szybę okna, tworząc na niej szramę.
- Jikyo! - krzyknął na niego ojciec, ale Nam nie zamierzał mu tego darować. Popchnął w tył przerażonego Jina i jednym susem stanął przed sylwetką barczystego młodzieńca. Płynnym ruchem uderzył jego głową o marmurową ścianę. Cios go nie zabił, ale na śliskiej powierzchni pozostała bordowa plama. On sam osunął się nieprzytomny na brązowy, puchowy dywan. Nawet lądowanie miał łagodne.
Bogato zdobiona strzała, wystrzelona z głośnym świstem, przyszpiliła jego udo do drewnianej szafki. Zacisnął zęby. Tępy ból przeszył na całej długości kończynę. Natychmiast z rany wypłynęła bordowa krew i ropa. Dziura po strzale poczęła się szybko rozprzestrzeniać, zmieniając skórę i tkanki mięśni w smolistą substancję i spalone mięso.
Potworny warkot wydobył się z gardła Namjoona, gdy chwycił narzędzie w dłoń i pomimo agonalnego bólu i palonej skóry, wyciągnął ją z ciała. Z szybkością wyminął, drugi, identyczny pocisk, tym razem posłany w serce. Chwycił wykonaną z grubego szkła czarkę na wino i rzucił nią w łowcę. Wszystko to działo się w tempie zbyt gwałtownym i szybkim dla ludzkiego wzroku.
Ten uchylił się i ukrył za wyspą kuchenną. Namjoon wziął na ręce spanikowanego Jina i wybiegł z pomieszczenia wejściem, przy którym leżał teraz znokautowany Jikyo.
Wbiegł do pierwszego lepszego pokoju, którym okazał się łazienka. Delikatnie posadził Jina na krawędzi wielkiej, przypominającej bardziej jaccuzi, wanny.
- Twój ojciec jest całkiem niezły - wysyczał i zawiązał znalezioną na suszarce białą koszulką, ranę na nodze - Pamiętam go jako tchórza i dobrego człowieka, zmienił się.
- Pierwszy raz widzę, żeby tak się zachowywał, nie rób mu krzywdy, proszę - szeptał gorączkowo Jin. Do rozpalonego czoła, przyklejały mu się mokre włosy, a czarne oczy błądziły za każdym ruchem wampira. Na korytarzu rozbrzmiał odgłos kroków ciężkich butów.
- Jak na razie to on robi mi krzywdę...
- Namjoon! Wychodź tchórzu! Przygotowałem te strzały specjalnie dla ciebie! Reagują tylko z twoją krwią, są jak żrący kwas. Nie myśl o tym, że uda ci się wyleczyć!
- Kurwa! - wysyczał ponownie Nam, gdy krew od razu przesiąknęła jego prowizoryczny opatrunek.
- Mogę coś dla ciebie zrobić!? - jąknął brunet.
- Daj mi nadgarstek.
Jin przez ułamek sekundy się zawahał, ale wyciągnął dłoń, gdy drewniane drzwi załomotały od uderzenia w nie całym ciałem przez łowcę.
- Nie bój się...
Wampir bez zastanowienia wgryzł się w miękkie ciało. Poczuł jak żyły się przerywają i wypływa z nich życiodajny płyn. Wziął kilka głębokich łyków. Krew Jina idealnie nadawała się do leczenia jego ran.
Po policzkach chłopaka spłynęło kilka łez. Nie było to przyjemne doświadczenia, jakby ktoś łamał mu nadgarstek i jednocześnie chciał odebrać świadomość. Mroczki, jak na zepsutym ekranie telewizora, zasłoniły mu widok na piękno wampira. Nam oderwał się od słodyczy, gdy drzwi delikatnie popuściły z zawiasów. Posadził go obok wanny, na zimnej posadzce i owinął nadgarstek, razem z dłonią kolejną koszulką.
- Zaciskaj mocno, mroczki zaraz miną - powiedział i złożył na ustach chłopaka szybko pocałunek - Obronię cię...
Wykrzykiwane przez Hawoo słowa obrażały już Namjoona, Jina, wszystkich znanych ich łowców. Jakby wpadł w amok zabijania, bitewny szał. Nam postanowił znokautować go raz, a porządnie, a następnie zabić, poza zasięgiem zmysłów Jina. Postanowił pomóc nieustępliwym drzwiom i jednym porządnym kopnięciem, całkowicie je wywarzył. Uchylił się przed nadlatującą strzałą i chwycił kuszę. Ta błyskawicznie spalała jego skórę, ale wytrzymał ból. Wytrącił narzędzie łowcy i rzucił się na niego, przygważdżając go do podłogi. Zacisnął blade palce na grubej szyi. Łowca zdążył wyciągnąć sztylet i z obłąkanym spojrzeniem, przeciął naskórek na twarzy Nama. Rana ponownie zmieniała konsystencję na smolistą spaleniznę.
- Zgiń w końcu, mieszańcu! - krzyczał jak obłąkany Hawoo.
Nam nie mógł uwierzyć, że ten człowiek naprawdę był kiedyś jego przyjacielem, najlepszym przyjacielem. Jak opętany wyrywał się i charczał.
- Nawet nie wiesz jaką przyjemność sprawiło mi gdy zobaczyłem twoje martwe ciało, ty zaćpana szujo! Modliłem się żebyś zdechł, przed każdą misją! Byłeś taki słaby! Dlaczego ciągle nagradzał jedynie ciebie!? Jak zaskarbiłeś sobie jego miłość!? Jak to zrobiłeś, krwiopijco! Teraz masz na to na co zasłużyłeś! Wiedziałem, że żyjesz w tym mieście, w obleśniej piwnicy, płaciłem Minowi za wszystkie informacje! Śpiewał jak z nut! Chciałem żebyś męczył się tam w samotności aż pewnego dnia przyszedł bym i przebił ci to zimne serce. A twoi rodzice... ty chory, obrzydliwy sadysto. Byłem tam i widziałem co z nimi zrobiłeś... nie zasłużyli na to, nie bardziej niż ty...
Nam nie wytrzymał wspomnienia o rodzicach. Uderzył głową łowcy o podłogę. Odgłos łamanej kości czaszki sprawił, że Jin chyba zwymiotował. Krew wypłynęła z jego nozdrzy. Nadal patrzył z nienawiścią.
- Nie waż się o nich wspominać... jak śmiesz mnie z nimi porównywać!? Lubisz wymierzać sprawiedliwość? Teraz ja zabawię się w sędzię!!
Przegryzł własną dłoń i przyłożył do ust wyrywającego się Hawoo, wbił palce w żuchwę mężczyzny, łamiąc mu kolejne kości i zęby, które kruszyły się pod wpływem monstrualnego uścisku. Na początku próbował wypluwać substancje, jednak gdy zaczął się krztusić, ta chcąc nie chcąc dostała się wgłąb gardła.
- Nam, nie! - krzyk Jina dotarł do niego zza dzielącej ich bariery. Oderwał się od wszystkiego. Chłopak szarpał nim jak małe dziecko i próbował odciągnąć od ojca. Furia i wewnętrzne zaparcie jednak blokowało wszystkie bodźce z zewnątrz.
- Namjoon, błagam cię! - wrzeszczał Jin, czerwona od łez i rozpaczy twarz jawiła mu się kątem oka. Począł gładzić jego policzek, włosy, usta, odciągał wszystkie zmysły.
- Nam, proszę... - wyszeptał w ostatecznej prośbie i przyłożył wolną dłoń wampira do swojego serca. Spokojny rytm uspokajał nerwy Namjoona. Przypominał mu jego własny za czasów, gdy był jeszcze żywym człowiekiem. Znów porównywał ich rytmy serca. Chyba rzeczywiście były podobne.
Co on wyprawiał? Nie chciał nigdy, by taki los jak jego spotkał kogoś innego. Jimin był już martwy, a Hawoo nadal żył. Powoli odsunął nadgarstek od wypełnionej krwią jamy ustnej człowieka. Ten odwrócił się na bok i wypluł resztki cieczy, kaszlał głośno, pluł, dławił sie i krztusił. Wampir odsunął się i powłóczystym ruchem oddalił pod jedną ze ścian. Schował głowę pomiędzy kolanami. Grube, słone łzy płynęły jak strumienie wzdłuż twarzy, a on sam dławił się ich nadmiarem. Poczuł czyjąś bliskość. Ciepła dłoń muskała jego skórę, a mocne ramiona otulały ściśniętą sylwetkę.
- Zapomnij o nim - szeptał Jin - O wszystkim co było. Nie da się cofnąć czasu, a jego życie nie jest warte twojego zabrudzonego sumienia.
- Moje sumienie... jest tak brudne, jest jedną wielką zbieraniną brudu, szlamu i gówna. Jin... sumienie? Co to jest? - słaby głos Nama docierał spomiędzy zaciśniętych do granic możliwości kolan.
- Skoro dałeś radę się powstrzymać, to znaczy, że ono ciągle tam jest. Musisz je tylko wyczyścić.
- Nie rozumiesz... to co ja robiłem...
- To już przeszłość. Namjoon, spójrz nam mnie.
Wampir podniósł zapłakane spojrzenie. Jin wyglądał strasznie, jak po wielkiej bitwie. Mnóstwo otarć, czerwone oczy, płynąca po ręce krew, blada jak śnieg twarz.
- Przeszłość, wszystko może się zmienić. Pomogę ci jeśli chcesz.
- Nam... - słaby głos odwrócił od siebie uwagę dwóch mężczyzn - Nam, to ty?
Łowca leżał zwrócony ku nim. Z ust wypływały mu jeszcze resztki krwi.
- Kiedy ostatni raz cię widziałem, leżałeś w chłodni w domu szkoleń, martwy. Jak, jak to możliwe? Niosłem twoją trumnę.
- Co? - wampir otworzył szerzej oczy ze zdziwienia.
- Tato, o czym ty mówisz?
- Jin... Nam... co tu się dzie... zaraz... - nie potrafił się wysłowić Hawoo - Ta krew, moje wspomnienia, wszystko wraca. Nam posłuchaj mnie! - mężczyzna pomimo odniesionych ran natychmiast wstał i podbiegł do Nama. Jin zasłonił go swoim ciałem.
- Zostaw go! Już dość!
- Synu... co ty? - zapytał przerażony Hawoo. Namjoonowi przypominał znowu przestraszonego, bojącego się własnego cienia chłopaka z domu szkoleń, z którym razem wykradali, przeznaczone dla wszystkich studentów, comiesięczne upominki za dobre sprawowanie - Nie mam zamiaru nic mu zrobić, to mój przyjaciel! Nam! Ja wszystko pamiętam! To on! To jego wina, to chyba jakaś klątwa! Pamiętam, że zwabił mnie do tej fabryki! Tak, tam mówił, że to coś ważnego, był taki i miły i kochany jak zawsze! Myślałem...
- Wystarczy - ktoś odezwał się z rogu pokoju. Jak Nam mógł wcześniej go nie wyczuć i nie zauważyć? - Miałeś go zabić, a nie poić własną krwią, Nam.
Z ciemności wyłonił się V. Długi, brązowy płaszcz sięgał mu kostek. U jego boku, sporo niższy, szybko mrugał i przebierał jedną nogą, blady Jimin. Nienaganna fryzura, makijaż, stylowe ubrania, tak jak zawsze. Jedynie ta oziębła mina ochładzała atmosferę, chodź zawsze rozjaśniał ją swoją obecnością.
- Co tu robisz? - zapytał Nam - Miałeś się nie wtrącać.
Hawoo skulił się w sobie i pisnął pod nosem. Podczołgał się do siedzących na ziemi towarzyszy. Jego puls wariował a małe włoski jeżyły się na karku.
- To on... - pisnął ponownie - Kazał mi... Nam, wybacz. Nie wiedziałem co robię, całe te lata żyłem w nieświadomości. Jakaś klątwa nienawiści kierowała każdym moim ruchem... Nam, uwierz...
- Jimin - usłyszeli z ust V.
Nikt nie zdążył zareagować, nawet Namjoon. Hawoo nie skończył zdania. Leżał na ziemi ze skręconym karkiem. Szeroko otwarte oczy wpatrzone w Jina wyrażały strach. Krzyk rozpaczy wydobył się z gardła jego syna, który przylgnął do ciała ojca i w ostatnim dziecinnym przeświadczeniu potrząsał zwłokami.
- Dobrze, Tae? - zapytał słodki głosem Jimin z uwielbieniem.
- Ślicznie, kochanie - odparł V i musnął kciukiem policzek ukochanego w rozczulającym geście.
Nam nie wierzył w to co się dzieje. Zupełnie zgłupiał. Jin krzyczał, Jimin pocierał naskórek na kłykciach, a V wpatrzony prosto w niego, nawet nie mrugał. Najprawdopodobniej myślał nad czymś intensywnie.
- Spierdoliłeś, Namjoon - odezwał się w końcu beznamiętnie - Dałem ci jedno proste zadanie. Utrzymywałem hipnozę tego gnoja przez tyle jebanych lat, żebyś teraz tak bardzo to spierdolił.
- Nie rozumiem - wyszeptał zmęczony Nam.
- Chyba musimy sobie wyjaśnić parę rzeczy zanim zabiję twojego kochasia. Pomyśl sobie, że już za kilkanaście minut będzie martwy, jak się z tym czujesz? - wygłaszał przemowę bez krzty emocji, jakby czytał przepis z książki kucharskiej.
Namjoon podniósł się na trzęsących się kolanach. Rany na udzie i twarzy dawały mu się ciągle we znaki.
- Wyjaśnij.
- Oczywiście, chociaż nie ukrywam, że napiłbym się czegoś. Jin, masz coś mocniejszego? Twój ojciec lubował się w drogich alkoholach.
Chłopak nie zareagował, nadal płakał nad ciałem rodzica.
- No nic, poszukamy sami - wziął Jimina za rękę i poszli w stronę salonu.
- Jin, uciekaj stąd - szepnął Nam, gdy zniknęli mu z pola widzenia.
- On nigdzie nie idzie, Nami! - odkrzyknął z pomieszczenia obok V. Słychać było tylko brzdęk szklanek i nalewnego do nich napoju - Nasze zdrowie, Chim! - wzniósł toast starszy wampir, a młodszy tylko zachichotał.
- Chodź, nic się nie bój i trzymaj się obok - tłumaczył mając świadomość, że wszystko słyszą.
Jin siąknął i ostatni raz spojrzał na ojca. Przymknął jego oczy i podniósł się, kiwając głową twierdząco. Trzymając poszarpaną kurtkę wampira szedł za nim krok w krok. Robił małe, dopasowane do towarzysza kroczki. Weszli do przestronnego salonu.
Jimin oglądał wielką kolekcję książek, ułożonych alfabetycznie na dębowych półkach. V siedział w ogromnym, brązowym fotelu, obitym prawdziwą skórą. Obracał w palcach szklankę ze złotym płynem i przyglądał jej się badawczo, jakby analizując skład trunku. Pomieszczenie miało kilka metrów wysokości i strzeliste okna. Domownik i jego ochroniarz siedli na kanapie, Jin spięty do granic możliwości, a Nam skupiony na postaci Taehyunga. Jimin widząc, że jest ostatnią osobą niegotową do rozpoczęcia rozmowy, usiadł po turecku na puchatym dywanie. Przypominał bardziej zainteresowanego i zupełnie nieświadomego dzieciaka, niż mordercę, który kika minut wcześniej skręcił kark człowiekowi i jeszcze oczekiwał pochwały.
- Ładny dom - wyszczerzył się do Jina, V - Równie gustownie urządzony jak mój w czasach młodości i ... życia. Tylko trochę inny styl - zaśmiał się, jakby opowiedział śmieszny dowcip.
- Mów, V - przerwał mu przyjaciel - Wszystko po kolei.
- Jak zawsze porywczy i niecierpliwy.
- Dlaczego zabiłeś Hawoo?
- Właściwie zrobił to Jimin, nie umniejszaj jego zasług. A zrobił to, ponieważ łowca nie był mi już potrzebny. Przydawał się przez ostatnie kilkadziesiąt lat, wtedy kiedy napoił cię wampirze krwią, oczywiście nieświadomie, ale jednak.
- Jak t...
- No kazałem mu, tak!? Wmówiłem mu kłamstwo, które siedziało w jego głowie do końca żałosnego życia... no prawie do końca. Nie pomyślałem o tym, że twoja krew może go wyrwać z hipnozy, jeden mały szczególik i wszystko się spierdoliło. Dlatego zawsze ci powtarzałem Nam, żebyś planował do końca, a sam się w to wkopałem. Stary, a głupi - użalał się nad sobą.
- Dlaczego?
- Dlaczego kazałem cię zabić i zamienić w wampira? Bo należysz do mnie. Od zawsze należałeś, w twojej naturze jest służenie mi, pragniesz tego, nie potrafisz odmówić. Potrzebujesz mnie, a ja ciebie Nam, i nic tego nie zmieni.
Słowa V nie mieściły się w głowie Namjoona. Co za wierutne bzdury. I przez te chore brednie zginął on i Hawoo?
V upił łyk ze szklanki.
- Widzę, że dalej nie rozumiesz. Ciężko myślisz, mój drogi, a myślałem, że jesteś inteligentny. Pamiętasz kobietę, która przejęła władze nad moim klanem? Moją rodziną? - tutaj po raz pierwszy w jego głosie ujawniła się złość - Kurwa, już jako człowiek zaskarbiła sobie przychylność wszystkich. A nie takie było jej przeznaczenie, nie, nie - tutaj był już porządnie zdenerwowany. Kilka kosmyków wyrwało się z idealnej fryzury - Należała do rodziny sadystów i obrzydliwych stworzeń zwanych Marami. Paskudy znęcały się nad ludźmi w snach, wpajały im idee, myśl, dzięki czemu mogły przejmować władzę nad ludźmi, rodzinami, państwami... miały bardzo niepospolitą krew, uzależniającą. Tą cechę najwyraźniej odziedziczyłeś - tutaj obrzucił go pogardliwym spojrzeniem.
- Nic nie rozumiem - wyszeptał na wydechu Nam.
- Skąd u ciebie ten sadyzm? Tak się składa, że ta oto kobieta była twoją krewną, pra razy w pizdu babką - szydził - Pomimo, że twoja rodzina zaprzysięgła służyć mojej i zaprzestać praktyk uzależniających i przejmujących świadomość, ona to robiła. Co więcej praktykowała to na moich krewnych, na wampirach! Przejęła władzę w sekcie, w całym klanie, gdybym jej nie zabił przejęłaby władzę nade mną. Wyobrażasz to sobie!? Od tamtej pory zawsze mam przy sobie kogoś z twojej jebanej rodziny, poję was swoją krwią, tak byście nie zapomnieli do kogo należycie. Tu chodzi o zasady, Namjoon. A ja przestrzegam zasad. Ona je złamała i zapłaciła za to najwyższą stawkę - przerwał na kika głębokich wdechów.
- Teraz tak się składa, że jesteś ostatni. Nie pomyślałem, że tak brutalnie pożegnasz swoich rodziców, zanim nabędą nowego bachora. No ale cóż... wszystko kiedyś się kończy. Dlatego ty będziesz wieczny, zawsze przy mnie.
Nam układał w głowie całą opowieść od nowa. To jaki się stał, jego śmierć, zamordowanie rodziców, śmierć Hawoo, lata mordęgi, zdrada Yoongiego. To wszystko wina V.
Świat upadł mu na głowę. Zawalił się, całe życie pozagrobowe spędził w przekonaniu o anielskiej niewinności przyjaciela. Nigdy, nawet przez moment go nie podejrzewał. To dlatego nie mógł mu odmówić. Spełniał wszystkie jego zachcianki, przemienił Jimina, który zabił Hawoo.
- Jak mogłeś? - wyszeptał.
- Ja?! Jak ty i twoja przeklęta rodzina mogliście mi to zrobić? Pomyśl o tym zanim mnie oskarżysz...
Nam nie mógł znieść tego horroru. W przypływie ostatniej woli rzucił się na niedawnego przyjaciela. Jimin zareagował szybciej. Znalazł się przy Jinie i zbliżył kły do od szarpniętej agresywnie za włosy, szyi.
- Jeszcze jeden ruch i Jimin go zabije - ostrzegł V.
- Jimin, zostaw go - rozkazał Nam. Nowo narodzony walczył ze sobą. Namjoon jako jego stwórca miał nad nim większą władze niż V. Jakaś niewidzialna siła odciągnęła go od chłopaka.
- Teraz ty! - warknął Nam i zaatakował V. Przygwoździł go do ściany i kilka razy uderzył pięścią w idealną twarz. Bił i bił, a na obliczu wampira nie pojawił się nawet ślad. Wiedział, że nie ma to żadnego sensu, ale musiał wyładować ból i wściekłość.
Jimin nic nie mógł zrobić. V wyrwał się i role się odwróciły. Pochylił się i wgryzł w kark Nama. Rozdzierał wydłużonymi w ułamku sekundy pazurami skórę, miażdżył kości. Rozszarpywał każdy kawałek tkanki. Jakby wampir był nic nie warta kupą mięsa. Próbował walczyć i wyrywać się, odrzucił od siebie V i zatoczył się do tyłu. Natychmiast wyjął z kominka pogrzebacz i przebił na wylot klatkę piersiową starszego, prawdopodobnie trafił na płuco. V był starszy i szybszy, a przede wszystkim bardziej doświadczony. Jimin coś krzyczał.
- Nie waż się podchodzić! Stój w miejscu - nakazał mu Namjoon, a blondyn padł na kolana i rozpłakał się na dobre.
- Jak śmiesz rozkazywać Jiminowi, Maro!? Odwołaj ten rozkaz! - krzyknął V.
- Nie masz nade mną już żadnej władzy...
W tej chwili V całkowicie zamilkł, stanął jak słup soli, kompletnie bierny. Wlepił czarne źrenice w okno. Otworzył usta.
- Uspokój się - wyszeptał Nam, nie zrywając kontaktu wzrokowego.
W swoim umyśle zobaczył małego V. Chłopca o niezwykłej urodzie i pięknym głosie. Coś śpiewał. Nam stanął obok niego nad rwącym strumieniem, pełnym różowych lilii. Razem oglądali wschód słońca i pobudkę rześkiego poranka. Chyba już kiedyś naprawdę to robili. Kilka dni po jego przemianie. Nam słyszał wszystkie myśli przyjaciela. Rozmyślał o rodzinie, nie tej starej, tej, którą stworzy z Jiminem i nim. Mimo, że z wyglądu był jeszcze dzieckiem, myślał bardziej logicznie i dojrzale niż nie jeden dorosły.
- Spokojnie V. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Tak, wiem - odparł chłopiec i posłał kaczkę na wodzie, a po chwili zanucił smutną pieśń.
- Nie waż się mieszać mi w myślach, popaprańcu! - wściekły, dorosły V wyrwał się z wizji i jednym szarpnięciem rozerwał gardło Namjoona. Ten upadł i złapał się za szyję. Przez palce spływał wodospad krwi.
I nagle koniec.
Oczy V otworzyły się szeroko, a spod jednej powieki wypłynęła łza, gdy strzała trafiła go prosto w serce.
- Nam... - szepnął i padł na podłogę. Za nim, w futrynie drzwi stał roztrzęsiony Jin. Kusza wypadła mu z dłoni, po czym podbiegł do wampira.
- Masz, pij- powiedział, przystawiając mu do ust nadgarstek.
- Nie, chcę umrzeć... - słabo odparł Namjoon. Dźwięk z jego ust był zniekształcony, przez rozerwane gardło.
- Nie zrobisz tego - Jin na siłę podał mu rękę. Rany już po chwili stały się płytkie i niegroźne. Wszędzie naokoło otoczeni byli krwią. Jin wyglądał bardzo słabo. Jimin nie dowierzał w to co się stało. Nadal zwinięty w kłębek, rozpaczał nad tym, że nie mógł pomóc ukochanemu.
- Odejdź stąd Jimin, on nie żyje.
- Bez niego nie ma życia i dla mnie...
- W takim razie cię zabiję.
- Zrób to.
Serce Jimina leżało wyrwane obok tego, którego kochał. A oni sami spoglądali na siebie niewidzącym spojrzeniami. Blondyn nie zasłużył sobie na to wszystko. Taehyung omamił ich wszystkich. Lecz V musiał kochać go naprawdę, pozwolił Namjoonowi przemienić Jimina w wampira, choć wiedział jakie mogą być tego skutki, a mianowicie, że ten już zawsze zostanie pod panowaniem jego wroga. Sam nie mógł przemienić go ze swojej krwi, bo nie chciał, by Jimin kochał go z przymusu. To była miłość.
Ale to co zrobił V.
Cały ten horror.
Tyle lat upokorzeń.
Teraz już koniec.
- Jin... - zwrócił się do chłopaka i położył mu dłoń na ramieniu.
- Chciałbym, żebyż pozbierał te wszystkie trupy i zniknął z mojego życia...
- Zniknij razem ze mną.
- Nie.
- Zabierzemy twojego brata i odejdziemy stąd, z tego miasta, z tego domu. Nie będziesz miał tu życia.
- To przez ciebie nie mam już życia! Czemu do tego wszystkiego musiałem cię jeszcze pokochać!?
Nam szybko chwycił go w swoje ramiona i bujał przez kilka chwil. Gładził włosy, szeptał.
- Nie omamiaj mnie... - zapłakał Jin.
- Ciebie nigdy. Jesteś dla mnie najważniejszy, Jin spójrz na mnie.
Już drugi raz go o to prosił, a on znowu uległ.
- Jeśli chcesz możemy rozstać się i nigdy więcej nie zobaczyć, jeśli taka jest twoja wola. Ale teraz musimy stąd uciekać. Nasza trójka, która została, zaufaj mi.
- Ufam ci, choć tak cholernie nie powinienem - Nam osuszył jego łzy i musnął usta swoimi. Jin od razu oddał pocałunek, tak drastyczny, pełen zaufania i uczuć, jaki nigdy nie zdarzył mu się z nikim innym. Nam smakował krwią. Jin też. Obaj byli nią skażeni, już na zawsze.
Czym prędzej zebrali dalej nieprzytomnego Jikyo i pod osłoną nocy zniknęli w odmętach miasta.
W salonie rodziny Kim, unosił się zapach alkoholu i krwi. Czerwone ślepia spojrzały w ciemność zza brązowej grzywki.
Strzeż się, Kim Namjoon.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro