Rozdział I
- Panie i Panowie - wykrzyknął komentator, przekrzykując głośne aplauzy. Młody Gryfon złapał się za głowę, uśmiechając się gromko. - James Potter złapał znicza! - krzyknął. - Zresztą znowu, lecz nie to jest teraz najważniejsze! Gdyby nie celny rzut Annabeth Gresser, chwilę przed złapaniem przez Pottera znicza, to by ten mecz wygrali Krukoni! Proszę Państwa, co za emocje! - wykrzyknął, na co cały Gryffindor znów zaczął wiwatować i głośno krzyczeć. - Ten wspaniały mecz komentował dla was Joey Johnson! Pamiętajcie o tym, gdyż profesor McGonagal chce zmienić komentatora. - Dwunastolatek niepewnie spojrzał na nauczycielkę - A teraz radzę wam udać się na obiad, gdyż zaczyna padać! - powiedział, nim kobieta zdążyła wyrwać mu mikrofon.
James ostatni raz pomachał do widowni, gdy zszedł już z murawy. Przedarł się przez tłum, ciesząc się lekkim deszczem, który zaczął padać.
- Ten młody jest świetny - wykrzyknął James, spostrzegając przed szatnią Syriusza. - Cały czas mnie chwalił i w ogóle... - zaśmiał się z przyjacielem, obaj weszli do szatni, gdy reszta zawodników już dawno się przebrała i szykowała do wyjścia.
Chłopacy milczeli chwilę, czekając na pewną osobę. Szatnia powoli się opróżniała, aż w końcu zostali tylko oni.
- Widziałeś może Remusa? - zapytał okularnik, wycierając ręcznikiem włosy. Czarnowłosy usiadł na ławce, unikając wzroku chłopaka.
Okularnik zignorował burczenie Syriusza. Chłopak zamyślił się na chwilę, myślać od czego się zaczaczęły chumorki Remusa. Miał przeczucie, że od tego gdy zaczęły się upały. Wszędzie było gorąco i uczniowie szukali wszelich ratunków przed upałem, Niektórzy odważniejsi próbowali nawet korzystać z pobliskiego jeziora. Jednak, gdy naburmuszony Remus stwierdził prawie przed wszystkimi uczniami, którzy się ówczesnie kąpali, że wszystkie ścieki i zamieszczenia są sprowadzane właśnie do jeziora, nikt się już nie kąpał. W sumie niby też miało znaczenie próba topienia przez kałamarnice jakiejś Gryfonki. Dla Jamesa i tak to nie miało zbytniego znaczenia. Zresztą i tak jej nikt nie lubił, więc na nikim by to nie wywarło dużego znaczenia. Nie. Jeszcze wcześniej chłopak przestał brać udział w kawałach, jakie robili.
- Nie. - odpowiedział krótko, na co James na chwilę zaprzestał swoich czynności. Odwrócił się do przyjaciela przodem, zakładając na siebie w milczeniu luźny t-shirt. Obaj mieli zmartwione miny.
- Ten dureń doprowadza mnie do nerwicy... - mruknął James, zakładając na stopy buty. Niedbale wrzucił wszystko do torby, którą po chwili założył na prawe ramię.
- Nie tylko ciebie - prychnął, wstając z ławki. Gryfoni wyszli z szatni, zauważając na zewnątrz tylko dwie osoby, gdyż reszta uczniów udała się zapewne do zamku.
- Kto to jest? - zapytał James, widząc koło młodego komentatora dziewczynę w ich wieku. Słuchała z uśmiechem Gryfona, jedząc z nim wspólnie czekoladę. Widocznie nie przejmowali się zbytnio deszczem. Szli powoli, co chwila się śmiejąc.
- Serio jej nie kojarzysz? - Syriusz włożył ręce do kieszeni. - Izabela Armstrong, przyrodnia siostra Johnsona. - powiedział chłopak, lecz westchnął, gdy zauważył głupi wyraz twarzy Jamesa, gdy musiał nad czymś myśleć. -Dla przyjaciół Isa... - powiedział cicho, mina Jamesa nadal się nie zmieniała. - Ech...Bela?
- Trzeba było tak od razu. - chłopak machnął ręką, na co Syriusz burknął pod nosem.
- Skąd wiesz o nie tyle? - zapytał okularnik, szturchając przyjaciela w ramię.
- Siedziałem z nią na transmutacji na pierwszym roku. Jest całkiem fajna, tylko, że strasznie zamknięta w sobie...
- Może dlatego tak sądzisz bo, gdy do niej nawijałeś o pierdołach ona cię po prostu ignorowała?
- Możliwe - pokiwał głową - .... lecz ja nadal jestem przy swoi. - założył racę na piersi - zamknięta w sobie i tyle.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro