V
Ostrożnie zbliżam się do drzwi, starając się nie zdradzić swojej obecności w mieszkaniu. Nie mam pewności, kto może stać po drugiej stronie. Wiem jedno, w okolicy roi się od dilerów, a syreny policyjne, rozdzierające ciszę nocy, nie wróżą niczego dobrego. Moje palce zaciskają się na zimnej rękojeści największego noża, jaki znalazłam w kuchni. Nie jestem pewna, czy to głupota, czy instynkt samozachowawczy, ale świadomość posiadania czegokolwiek do obrony sprawia, że oddech, choć odrobinę mi się wyrównuje.
Kładę stopy ostrożnie, niemal bezszelestnie, ale gumolit zdradliwie skrzypi, wypuszczając spod siebie drobinki piasku. Serce wali mi w piersi, tłukąc się w szaleńczym rytmie, jakby wrzeszczało: „Uciekaj albo walcz!". Jeszcze kilka kroków. Plecami opieram się o ścianę tuż obok framugi, napinając mięśnie. Cisza. Zza drzwi nie dobiega żaden dźwięk. A jednak ktoś tam jest, bo po chwili rozlega się kolejne pukanie, mocne, stanowcze, niewątpliwie należące do kogoś, kto nie odejdzie bez odpowiedzi. Zaciskam powieki, usiłując uspokoić myśli, ale adrenalina bucha we mnie jak ogień. Przysuwam ucho do drewna. Wciąż nic. Dopiero po kilku sekundach słyszę lekkie tupnięcie butów i męskie odchrząknięcie.
— Panno Kaitlyn Blake, dostaliśmy zgłoszenie napaści na klienta w pubie, w którym pani pracuje — Głos jest niski, pewny, nienależący do kogoś, kto szuka kłopotów, a raczej do kogoś, kto je rozwiązuje. Policja? Moje plecy osuwają się po drewnie drzwi, a napięcie w mięśniach powoli topnieje. Nie jestem w niebezpieczeństwie. Nie tym razem.
— Halo? Jest tam pani? — ponagla mnie głos. Odwilż ulgi nie trwa długo.
— Tak, tak! — odpowiadam, prostując się z trudem — Kto zgłosił napaść?
— Nie możemy ujawniać takich informacji.
Parskam cicho pod nosem. Typowe. Mężczyzna za drzwiami kontynuuje.
— Wpłynęło do nas również zawiadomienie o podejrzeniu zażywania przez panią substancji zabronionych.
Moje palce znów ślizgają się po rękojeści noża. Cholerny drań. To oczywiste, kto nasłał na mnie gliny. Wystarczy, że przypomnę sobie jego gębę, a dłoń zaciska się mocniej na zimnej, drewnianej rączce. Wiem już, komu trzeba uświadomić, gdzie jest jego miejsce.
— Proszę otworzyć drzwi, albo będę zmuszony użyć siły.
Cholera
Biję się z własnymi myślami, jednocześnie powoli chwytając za zamek drzwi. Palce drżą lekko, gdy przekręcam klucz w zamku. Metaliczny szczęk rozbrzmiewa w ciszy korytarza. Nim jednak zdążę chwycić za klamkę, drzwi gwałtownie uchylają się w moją stronę. Odruchowo odskakuję, wciągając ostro powietrze. Serce uderza mi o żebra jak oszalałe. Przede mną stoi wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w policyjnym mundurze. Jego szeroka sylwetka niemal całkowicie wypełnia framugę drzwi, rzucając cień na moje ciało. Oddycham szybko, przyglądając się mu z napięciem. Czarny materiał podwiniętych rękawów jego koszuli opina umięśnione ramiona, a wytatuowana skóra na przedramionach kontrastuje z mundurową formalnością. Chcę się przyjrzeć bliżej wzorom, ale zanim mam na to szansę, mężczyzna krzyżuje ręce na piersi. Jego stopy rozsuwają się nieznacznie, przyjmując pewną, dominującą postawę.
— Panno Kaitlyn, czy przyznaje się pani do zarzucanych czynów? — Jego głos jest niski, spokojny, ale niesie w sobie nutę stanowczości. Słowa uderzają mnie jak chłodna fala. Otwieram usta, ale przez dłuższą chwilę nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Powoli podnoszę wzrok, aż natrafiam na jego twarz. I wtedy... zamieram.
Te oczy
Zaciskam palce na materiale własnej bluzki, jakbym mogła w ten sposób powstrzymać drżenie dłoni. Czuję, jak gardło się zaciska, jakby niewidzialna ręka odbierała mi oddech.
— Kim ty jesteś? — wyszepczę w końcu, a moje ciało lekko się cofa, jakby samo chciało się odsunąć od tej nagłej, niepokojącej znajomości. Nie odpowiada od razu. Zamiast tego jego usta wyginają się w szerokim uśmiechu, nie ironicznym, nie drwiącym, ale szczerym i serdecznym.
— Odnalazłem cię, jaskółeczko...
Jego głos przeszywa mnie na wskroś, jak echo dawno zapomnianej przeszłości. Coś we mnie pęka, oczy robią się szkliste, łzy zbierają się w kącikach, rozmazując obraz przed sobą. Mężczyzna rozkłada ramiona w niemym zaproszeniu. Przez ułamek sekundy zastygam, rozdarta między rozumem a sercem. A potem... biegnę. Wpadam w jego objęcia, oplatając go ramionami z siłą, jakiej sama się po sobie nie spodziewałam. Jego ręce zaciskają się wokół mnie mocno, jakby chciał mnie ochronić przed całym światem. Wbijam twarz w jego pierś, czując znajomy zapach, a gdzieś w głębi serca rozbrzmiewa cicha, bolesna nuta tęsknoty, której nawet nie byłam świadoma.
— Jesteś tu... — mamroczę w materiał jego mundurowej koszuli, zaciskając palce na tkaninie, jakbym bała się, że zaraz zniknie.
Jego ramiona obejmują mnie mocniej, jakby chciał chronić nas przed całym światem. Ciepła, duża dłoń odnajdują moją głowę, muskając włosy, a druga opada na ramię, ściskając je delikatnie, uspokajająco.
— Kiedyś obiecałem ci, że jeśli się zgubimy, to cię odnajdę.
Jego głos jest głęboki, otula mnie jak ciepły koc w mroźny poranek. Niepewnie unoszę głowę, a wtedy on pochyla się i składa lekki pocałunek na czubku mojej głowy. Tylko na tyle pozwala mu jego wzrost.
— Przeszukałem cały stan, by cię odnaleźć — Zawiesza głos, jakby sam nie wierzył, że w końcu udało mu się mnie odnaleźć — I znalazłem.
Coś we mnie pęka. Cicha, długa tłumiona tęsknota wylewa się ze mnie, rozbijając o jego mundur. Rozpłakuję się, wtulając twarz w męską klatkę piersiową, czując ciepło jego ciała pod chłodnym materiałem. Drżącymi dłońmi zaciskam się na nim mocniej, chłonąc tę chwilę, każdy jej szczegół, bicie jego serca, zapach drogich perfum i lekką woń papierosów. On nie mówi już nic. Po prostu trwa przy mnie, trzymając tak, jakby nic więcej nie miało znaczenia.
— Młoda, opowiadaj, co u ciebie! Nie widzieliśmy się piętnaście lat! — mówi nagle, a jego głos wypełnia cały pokój. Czuję, jak mięśnie mojego ciała się napinają. Odsuwam się od niego i podnoszę wzrok, by spojrzeć w te same niebieskie oczy, które pamiętam sprzed lat. Nicholas obejmuje mnie ramieniem i niemal bez wysiłku prowadzi w stronę kanapy, gdzie oboje się zapadamy.
— Nie przesadzaj. Dzielą nas tylko trzy lata różnicy, jeśli dobrze pamiętam. To nie jest tak dużo — Nie czekam na jego odpowiedź. Zamiast tego podnoszę się i ruszam w stronę kuchni. Przyciskam przycisk czajnika, a jego znajomy szum wypełnia ciszę, która na chwilę między nami zapadła.
— Och, jaskółeczko... — wzdycha teatralnie Nicholas — Wciąż jesteś o to zła?
Kiedy odwracam się w jego stronę, widzę, jak jego dotąd twarda, męska maska znika. Przez chwilę widzę w nim tego samego chłopca, którego zapamiętałam. Tego, który śmiał się, kiedy uciekaliśmy przez dziurę w płocie, który przyrzekał, że mnie ochroni, choć sam był jeszcze dzieckiem. Siedzi pochylony do przodu, opierając łokcie na szeroko rozstawionych kolanach. Jego dłonie splatają się w luźnym uścisku, a brodę opiera na knykciach. Patrzy na mnie uważnie, ale nie ponagla.
— Byłam młodsza... — zaczynam cicho, spuszczając wzrok. Palce zaciskają się na krawędzi blatu — A to ciebie adoptowali.
Słowa ledwo przechodzą mi przez gardło. Uśmiech, który jeszcze chwilę temu gościł na moich ustach, gaśnie.
— Od chwili, gdy znikłeś, w domu dziecka było coraz gorzej.
Czajnik wydał przeciągły gwizd, ale ja nie drgnęłam. Stoję w miejscu, przytrzymując się blatu, jakbym potrzebowała czegoś, co mnie zakotwiczy. Nicholas nie odpowiada od razu. Milczy, jakby ważył każde słowo, jakby w jego głowie kłębiło się zbyt wiele myśli naraz.
— Długo błagałem moich opiekunów, żeby adoptowali także ciebie. Naprawdę próbowałem, ale... byłem ich piątym dzieckiem. Dwójka z nich była ich biologicznymi potomkami — westchnął cicho Nicholas, podnosząc się z kanapy. Ruszył w moją stronę, kroki były ciche, niemal ostrożne, jakby nie chciał mnie spłoszyć. Oparł się o kuchenny blat, na chwilę spuszczając wzrok.
— Powiedzieli, że podjęli się adopcji syna, który przypomina im tego, którego stracili... — jego głos przygasa, staje się niższy, bardziej napięty. Przełyka ślinę i kręci głową, jakby sam nie chciał w to wierzyć — Nie wybrali mnie dlatego, że poczuli ze mną więź. Nie dlatego, że byłem sobą. Wybrali mnie, bo przypominałem im kogoś innego.
Zamilkł na chwilę, zagryzając wewnętrzną stronę policzka. W jego oczach dostrzegłam coś więcej niż smutek, to było poczucie bycia zastępstwem, kimś, kogo nigdy nie pokochano naprawdę. Pamiętam gdy za dziecka rozmawialiśmy o tym, tamten dzień, jakby to było wczoraj.
16 lat temu
Śmiejemy się, pędząc na ukradzionym rowerze. Ukradliśmy go rudemu chłopakowi, ale przecież i tak zawsze nas nim gonił, więc co za różnica? Siedzę z tyłu, obejmując Nicholasa w pasie i machając nogami w powietrzu, czując wiatr we włosach.
— Nie machaj, bo stracę równowagę, Kate! — krzyczy przez ramię, próbując utrzymać tor jazdy.
— Nie stracisz! — odpowiadam z przekorą, ściskając go mocniej.
Piszczę radośnie, gdy z impetem wjeżdżamy na stromy odcinek drogi. Adrenalina pulsuje mi w żyłach, świat wokół zdaje się wirować, a śmiech Nicholasa miesza się z moim.
Gdy w końcu zatrzymujemy się na skraju łąki usianej czerwonymi makami, Nicholas rozkłada swoją bluzę na trawie, tworząc prowizoryczne miejsce do siedzenia. Słońce grzeje nam głowy, a powietrze pachnie latem, różnorodnymi kwiatami i nagrzaną korą drzew. W tle tej pięknej scenerii słychać śpiew ptaków, pojedynczo przelatujące pszczoły i w dali gdzieś szczekanie psów. Śmiejemy się, turlając po trawie i łaskocząc nawzajem, aż nagle Nicholas poważnieje.
— Chciałbym mieć kiedyś mamę... — wypala niespodziewanie.
Przestaję się śmiać. Przyglądam mu się uważnie, nie rozumiejąc skąd pojawił się temat rozmowy. Myślę przez chwilę, a potem dodaję:
— Ja też. I tatę też.
Zapada cisza. Oboje patrzymy w niebo, obserwując wolno sunące chmury.
— Ale nie chcę być tylko adoptowany. Chcę, żeby wybrali mnie sercem.
Słysząc to, unoszę się na łokciach i zerkam na niego.
— A ja... — zaczynam cicho, ale potem nabieram pewności — Chciałabym, żeby adoptowali nas razem. Chcę być twoją prawdziwą siostrą.
Nicholas podnosi się gwałtownie, chwyta mnie za policzki i lekko, odrobinę boleśnie pociąga, mrużąc oczy z zadowolenia.
— Już nią jesteś.
Zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, pochyla się i składa czuły pocałunek na moim czole. To ten chłopak nauczył mnie czułości, miłości i tego, że mam prawo czuć się dziewczynką, nawet jeśli świat wokół był zimny i obojętny. Uśmiecham się szeroko, przymykając oczy. To był błąd. Nicholas wykorzystuje moment i dmucha mi prosto w twarz nasionkiem dmuchawca. Zrywa się na równe nogi i rzuca do ucieczki, śmiejąc w głos.
— Ty draniu! — krzyczę, śmiejąc się równie głośno, po czym ruszam za nim w pogoń.
***
Z krainy wspomnień wyrywa mnie głos Nicholasa, jego ton staje się łagodniejszy, jakby w tej chwili zanikały wszystkie ostrzejsze krawędzie jego osobowości. Jego głos, ciepły i pełen zrozumienia, wdziera się w przestrzeń między nami.
— Ale dziś jestem funkcjonariuszem policji i pomagam ludziom się odnaleźć.
Kącik jego ust drgnął, a w oczach migocze iskra. Nie ta sama chłodna determinacja, którą znałam. To coś innego, trudnego do uchwycenia, duma? Wspomnienie? Przez krótką chwilę jego spojrzenie lśni w zupełnie nowy sposób
— Wiesz, jak cholernie ciężko było cię znaleźć? — mówi, a jego ton staje się bardziej osobisty, pełen czegoś, co czuję, ale nie umiem nazwać — Nigdzie nie jesteś zameldowana.
Przechodzę do czajnika, ale ręce zaczynają drżeć. Nalewam gorącą wodę do kubków, starając się skupić na drobnych czynnościach. Herbatka, jej zapach, to jedyne, co mogę kontrolować w tej chwili. Czekam, aż woda zaleje torebki, patrząc na płynny bursztyn, który zaczyna się wytwarzać, by osłabić moje własne myśli. Jego słowa nie powinny mnie tak poruszać, a jednak...
— Wiesz... jakby ci to powiedzieć... — zaczynam, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Jest mi coraz trudniej mówić, a dźwięk jego głosu wciąż pobrzmiewa w moich uszach, wbijając się głęboko w serce — Nigdy nie wiem, kiedy stracę dach nad głową. To po co się meldować?
Zatrzymuję się, czując jak słowa wiszą w powietrzu. Opuszczam wzrok, nie chcąc zobaczyć jego reakcji. Znowu czuję, jak to napięcie wypełnia przestrzeń, jak powietrze staje się cięższe. Dłonie zaciskają się na kubku, palce bieleją. Nicholas wstrzymuje oddech, jakby te słowa dosięgły go znacznie głębiej niż to, czego się spodziewał. Spogląda na mnie z wyraźnym zdziwieniem, oczy rozszerzają się nieznacznie, jakby zderzyły się z czymś nieoczekiwanym. Zastygł, analizował moje wyznanie, jego ciało zdradza napięcie.
Opiera rękę o stół, jakby to miało pomóc mu przetrawić, co właśnie usłyszał. Jego brwi marszczą się w zamyśleniu, a usta zaciskają. Czuje się winny, że nie wiedział. Zaskoczony, ale jednocześnie z troską patrzy w moim kierunku. Męskie spojrzenie nie opuszcza mnie, jakby starał się rozgryźć, co się za tym wszystkim kryje. Wzdycham i uśmiecham się blado, to tylko maska, cienka i wymuszona.
— Nie zarabiam dużo... — zaczynam, a moje słowa stają się cichsze, jakby nie chciały opuścić moich ust — Ledwie starcza na podstawowe rzeczy... Muszę brać sporo nadgodzin, by jakoś się trzymać.
Kiedy to wypowiadam, czuję, jakby każda litera tego zdania ważyła tonę. Każde słowo jest kolejnym ciężarem, który kładę na jego ramionach, choć nie chcę. To nie to, czego się spodziewał. Podchodzi bliżej, nie zauważając, jak moje ramiona delikatnie opadają.
— Ja ci pomogę — Jego głos jest stanowczy, nie ma w nim żadnych wątpliwości, te słowa są tylko konsekwencją tego, co miało się wydarzyć. Podchodzi do mnie, kładąc dłonie na ramionach, czuję ciepło jego dłoni, ale również siłę, której teraz potrzebuję — Ej, słyszysz? Już nie musisz dawać z siebie dwustu procent. Nie jesteś już sama.
Głos Nicholasa wypełnia mnie całą, i chociaż wiem, że ma rację, serce nie potrafi tego pojąć. Ciało nie reaguje, zatrzymuje się w pół ruchu, w pół łzy. Ale wtedy... Rozlega się przeciągłe miauczenie, które przerywa wszystko.
Mój kot, nieprzyzwoicie głośny, wchodzi do pomieszczenia, wydając dźwięk, który rozprasza napięcie w jednym momencie. Zatrzymuję się, a w powietrzu nie zostaje już nic z tej ciszy, która jeszcze chwilę temu wypełniała pokój. Zeus, jakby wiedział, co się dzieje, ostrożnie podchodzi do Nicholasa, wąchając jego nogi. Widać, że nie jest do końca pewny, kim jest ten obcy, ale w końcu stwierdza, że chyba można mu zaufać. Zaczyna ocierać się o jego nogi, mrucząc głośniej, jakby przywitał go z radością. Nico patrzy na niego, a potem na mnie. Na jego twarzy pojawia się coś, co przypomina ulgę, choć sama nie wiem, czemu.
—Właśnie przeszedłem weryfikacje godności przebywania w otoczeniu jego pańci.
Zaśmiewam się przez łzy, które już nie są wstydliwe. To śmiech pełen ulgi, zrozumienia. Kocur odchodzi dumnym krokiem, jakby jego misja została wypełniona. A ja, czując ciepło jego dotyku na ramionach, po raz pierwszy od dawna czuję, że już teraz będzie tylko lepiej.
----
No witam was jaskółkowi wielbiciele :)
Tego się spodziewaliście po poprzednim rozdziale? I co sądzicie na temat Nicholasa?
Dajcie znać w komentarzu :)
Jeśli chcesz wspierać mój rozwój, zostaw tu gwiazdkę (zagłosuj na to dzięło), z góry bardzo dziękuje!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro