Rozdział 3
Oparłam się o chropowatą korę drzewa i rozejrzałam dookoła. Wampiry z mojego klanu ukłoniły mi się delikatnie, a kiedy skinęłam im głową, wrócili do zbierania ciał Odłączonych.
- Nie urosłaś nawet o centymetr.- Spojrzałam na blondyna, który przyglądał mi się z uśmiechem. Zrobiłam oburzoną minę.
- Za to twoje włosy o dziwo jeszcze nie wypadły od ciągłego traktowania ich utleniaczem. - Odpyskowałam mu i mierzyliśmy się chwilę spojrzeniami.
Nagle oboje parsknęliśmy śmiechem, a ja w wampirzym tempie ruszyłam, by po chwili wpaść w jego ramiona.
Wtuliłam się w niego, wdychając jego zapach. Nic się nie zmienił. Przymknęłam oczy i czułam, jak wkłada nos w moje włosy i wciąga mocno powietrze.
- Czuć twój zapach, Mel.- Już dawno nikt mnie tak nie nazywał. Skinęłam głową. Odsunęliśmy się od siebie, a jego wzrok spoczął na mojej szyi. Zmarszczył brwi i przeniósł wzrok na moją twarz.
- Gdzie wisiorek? - Wzruszyłam ramionami i przeniosłam wzrok na Josh'a witającego się z innymi, przy okazji pomagając im zbierać ciała. Wróciłam wzrokiem do Niall'a.
- Zepsuł się.- Powiedziałam krótko, choć wiem, że zabrzmiało to paradoksalnie. Oko Ciemności nigdy się nie psuje. Dostałam go od Starszyzny- najstarszych wampirów na świecie. Wampiry traktują ich tak, jak ludzie Bogów. Są najpotężniejsi. Nie żyją tak jak my, tylko są w stanie hibernacji. Zaletą jest, że moi rodzice do nich należą. Naszyjnik ma za zadanie chronić, kiedy jesteś w niebezpieczeństwie. Zakłóca też wszystkie twoje wampirze moce dla ludzkich oczu. Nie widzą moich kłów, czy tego, jak używam swoich mocy. W ich oczach jestem zwykłym człowiekiem. Podobnie chroni przed innymi wampirami. Maskuje mój zapach i namiar. Mój jak widać zawiódł.
- Zepsuł?- Jego czoło przypominało teraz ocean z falami. Było całe pomarszczone. Zacisnęłam wargi, by nie parsknąć śmiechem.
- Znaleźli nas. A kiedy zaatakowali, naszyjnik nie zadziałał.- Wypuściłam powietrze z płuc. Naprawdę. Wisiorek nie powinien się popsuć. Nigdy. Może jestem, aż tak dziwna, że nawet niemożliwe staje się przy mnie możliwe. Mało to śmieszne, ale moje poczucie humoru zawsze było specyficzne.
- Będą musieli go sprawdzić.- Pogłaskał mnie po ramieniu i znów się uśmiechnął.
- Co oni tu robili, Niall?- Widziałam, jak się lekko zmieszał, i podrapał się po brodzie. Nie spuszczałam z niego wzroki, a on nie mogąc go utrzymać, spuścił go na chwilę.
- Mamy małe komplikacje, Mel. Nie musisz się na razie martwić, później Ci wszystko wyjaśnimy.- Powiedział szybko, a ja zmarszczyłam brwi. Komplikacje? Co tu się dzieje? Nie zdążyłam otworzyć ust, a on znów posłał mi uśmiech.
- Poznałaś jakiegoś przystojnego bruneta?- Niezła zmiana tematu, Ni.
- Niestety musiała go zostawić.- Usłyszałam fałszywie współczujący głos Josh'a. Dupek. Jęknęłam, kiedy zobaczyłam błysk w oku Niall'a. No to się zacznie. Spojrzałam na Josh'a, który stanął koło nas i przywitał się z Niall'em.
- Więc nasza mała Mel, znalazła swoje wielkie zauroczenie? - Spojrzeli na mnie i wybuchli śmiechem. Tak, bardzo śmieszne. Prychnęłam tylko.
- Musisz mnie z nim poznać! Czy jest przystojniejszy ode mnie? Lubi romantyczne filmy, czy raczej akcji? - Nawijał Niall, a Josh prawie dusił się ze śmiechu. Udław się, dupku.
- Na pewno jest mądrzejszy od was razem wziętych i pomnożonych przez milion, półgłówki.- Mruknęłam, ruszając w stronę auta, po drodze waląc każdego z nich w ramię. Usłyszałam jęki i bez odwracania, uśmiechnęłam się.
Kiedy nie było już nawet śladu, po naszym małym spotkaniu z wygnańcami, mogliśmy jechać dalej. Niall razem ze swoją drużyną, jak ich nazwał, musieli dokończyć patrol, ale blondyn obiecał mi, że tak łatwo nie da mi spokoju i wieczorem wpadnie do mnie na ' pogaduszki'. To też jego określenie.
Kiedy minęliśmy bramę, rozglądnęłam się dookoła. Nic tu się nie zmieniło. Kompletnie. Wielki biały budynek znajdował się w centrum i wyglądał, jakby od naszego ostatniego spotkania nie minęło parę lat, a wokół niego rozciągały się mniejsze, nie mniej urokliwe. Siedziba Główna, bo tak nazywał się owy teren, znajdowała się pośrodku wielkich lasów, które należały również do nas. Przelatywałam oczami po budynkach, szukając czegoś, co mogło się zmienić. Nic nie dostrzegłam.
W tym pierwszym mieszkała rodzina Królewska rządząca całym klanem, ich bliscy i służba. W pomniejszych, byli Ci, co uczyli się walczyć, by stanąć przeciwko wrogom, a jako nieśmiertelni, mamy ich naprawdę dużo. Mieszkali tam, też ci, którzy nie mieli się dokąd udać. Nie było ich aż tak wielu, patrząc, ile ludzi liczy nasz klan. Znaczna większość żyła po prostu na terenach klanu, czyli cały Nowy Jork i pomniejsze miasta. Nasz klan jest największy w Ameryce. Należy do niego kilka milionów wampirów.
Nazywamy się Dzieci Ciemności.
Jeszcze parę minut jechaliśmy, by finalnie zatrzymać się przed największym budynkiem. Spojrzałam z lekkim lękiem na Josh'a, a on posłał mi pokrzepiający uśmiech i wysiadł z pojazdu, trzaskając drzwiami. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam to samo. Kiedy stabilnie stanęłam na podjeździe, uniosłam głowę.
Poczułam, jak koło mnie stanął Josh i wpatrywał się w ten sam widok, co ja. Wszyscy członkowie, zamieszkujący Siedzibę Główną, zebrali się na placu i aktualnie nie było osoby, która nie klękała z głową ku dołowi, oddając pokłony. Kłaniali się mi.
- Nie ma jak w domu, co księżniczko?- Spojrzałam na niego, a on puścił mi oczko. Złapałam go za ramię, lekko się w nie wtulając i znów spojrzałam na tłum. Tak. Nie ma to, jak w domu.
_______
Stwierdziłam, że rozdziały będą krótsze, ale będę starała się je dodawać w miarę często. Zostało mi jeszcze parę dni wolnego, więc na razie są regularnie :)
Miłej niedzieli życzę ;))))
xdosiaa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro