Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tempestas

*Kayn*

Kominek wypełniał zimny czarny popiół,a w pomieszczeniu było zupełnie ciemno.Sen przerwał się nagle i sam nie wiedziałem dlaczego...

Zed nadal drzemał,zupełnie pogrążony w regenerującym odpoczynku.
Coś naprawdę było nie tak...

Wyjrzałem przez okno.Mgła była tak gęsta,że widziałem tylko najbliższą zabudowę.Spowite całunem gwiazdy tylko sporadycznie migotały.
Zimno zacisnęło na mnie kły,niczym wygłodniały wilk.Instynkt skierował mnie do otworzenia drzwi i wyjścia na balkon.
Założyłem koc na ramiona.Coś cały czas szumiało w mojej głowie.

Może po prostu mi się wydaje...

-Kayn?-Zaspany głos Mistrza potrząsnął mną i sprawił,że oderwałem się od zamyślenia.-Dlaczego nie śpisz?

-Nie martw się Mistrzu.-Ułożyłem się do łóżka,pozwalając Zedowi na objęcie się ramieniem.-Po prostu coś przykuło moją uwagę,ale to chyba tylko wiatr...

Chociaż czuję coś mrocznego w powietrzu...

*Zed*

Dzień zapowiadał się spokojnie,chociaż zadymka jak zwykle musiała być.Yasuo i Janna w tym samym miejscu to zły pomysł...Nawet bardzo...
W zakonie robi się za tłoczno.

-A co tu tak cicho?-Spytałem,niosąc filiżankę kawy.Faktycznie,brakowało tutaj porannej kłótni.Ostatnio talerze latały jak Janna usiadła w pobliżu Yasuo.Potem ten zamknął się w spiżarni i nie chciał wyjść...
Co za dzieci...

-Janna wyjechała.-Irelka odparła,smarując chleb masłem.-Też się będę niedługo wynosić.Masz mi dbać o dzieci.

-Ten brak wrzasków działa jak miód na moje uszy.-Skomentowałem,ciesząc się tym miłym i cichym porankiem.

-Gdzie jest moja gumka do włosów!-Usłyszałem niezadowolony głos Yasuo i uśmiechnąłem się pod nosem.Jednak zadymka musi być.To już u nas rutyna...

-Ja pożyczyłam.-Irelka uniosła ręce.-Już oddaję.Bez spiny,Miotełko.

-Jak oddasz po dobroci,to jej nie będzie.-Yasuo złapał rzeczoną gumkę,po czym związał sobie włosy.

Minął już jakiś miesiąc,odkąd Rhaast przestał dawać jakiekolwiek znakk swojej obecność.

-Dzień dobry wszystkim.-Usłyszałem lekki i zaspany głos Kayna.Powitałem chłopaka uśmiechem.Odpowiedział tym samym,po czym przysiadł się i nalał sobie herbaty.

-Ej.Ja wam opowiem zabawny sen.-Yas zaczął,a ja złapałem dłoń Kayna znajdującą się pod stołem.Chciałem dać mu trochę bliskości,bo ostatnio wydaje się zakłopotany.-Śniło mi się,że Shen był kobietą...I chciał ze mną...ten no eee...

-Ja to na miejscu Yi,bym Cię wywaliła na bruk.-Irelka pokręciła głową.

-Powinieneś śnić o mnie.-Yi zmierzył Yasa wymownie,a ten wgryzł się w rogala.Cholera...Pochłonął już trzy.

-Musisz się bardziej postarać,słonko.

-A poczekaj kurwo jedna.Dzisiaj Cię wykończę...

Kayn przewrócił oczami.Wyglądał jakby coś go dręczyło.

-Chcesz może o tym porozmawiać?-Szepnąłem do chłopaka,mocniej ściskając jego dłoń.

-Nie trzeba.Po prostu wezmę pryszic i trochę pospaceruję.-Machnął ręką,dopijając herbatę szybkim haustem.

-Rozumiem.Chcesz odświeżyć umysł.Nie zatrzymuję Cię.-Odparłem spokojnie,dolewając sobie gorącej herbaty.Kayn uśmiechnął się,cicho podziękował i grzecznie odszedł od stołu.
Yas czasem mógłby wziąć z niego przykład...

-Dobra,w sumie to biorę się za polerowanie miecza.-Yas o dziwo skończył zmiatać jedzenie ze stołu.-Muszę zająć się moim skarbem.

Wyszedł radośnie,a Yi poleciał za nim.Irelka oparła rękę o stół,gapiąc się na mnie.

-W końcu cisza.-Zacząłem temat.

-No.To aż dziwne.Sądziłam że Miotła będzie biegać po pokojach jak powalona,a tu proszę grzecznie zajął się sobą.W sumie to podziwiam tego pajaca.Przecież niedawno stracił dzieciaka,którego dopiero poznał a zachowuje się jakby nic się nie stało...

-Pewnie nadal próbuje się z tym pogodzić,ale nie chce nas martwić.Wiesz jak to z nim jest.

Irelka pokiwała głową,a ja skończyłem posiłek i spojrzałem na zegar.

-Muszę brać się do pracy.Sama wiesz...

-Ta.-Machnęła ręką z uśmiechem.-Idź dręczyć te biedne dzieciaki.

*Kayn*

-No,no.Patrz na tych żółtodziobów.-Elf zaśmiał się,a ja przewróciłem oczami z lekkim uśmiechem.

-Też kiedyś taki byłeś.

-A ty się nie odzywaj.Jesteś tu niecały rok,a Zed uważa Cię za swojego zastępcę.-Przyjaciel dotknął mojego ramienia.-Czym go zaczarowałeś?

-Sam nie wiem.-Rzuciłem bezpiecznie.

Irmina kłóciła się z bratem.Byli naprawdę do siebie podobni...

Przeczesałem dłonią zmierzwione włosy.Już dawno nie plotłem warkocza...Muszę to w końcu zrobić.
Spojrzałem na nowych uczniów zakonu,którzy trzymali się razem niczym w stadzie.Chociaż jedna dziewczyna wprawiła mnie w niespokojną aurę.Czuję...Coś znajomego...

-A Tobie co?-Irmina zmierzyła mnie,a ja potrząsnąłem głową.

-Ja?A,zamyśliłem się.

-O,a słyszeliście o tych atakach demonów!?-Ardanien ożywił się i zaczął machać łapami.

-Jakich atakach?-Drgnąłem,wyczulony.Cały czas czuję się jakby ktoś mnie obserwował...To w cholerę niepokojące...

-No ponoć szlajają się na Północy...

-Chyba pomedytuję.-Odparłem.-Czuję się spięty,albo po prostu się nie wyspałem.

Ruszyłem w stronę ogrodów,zostawiając całą trójkę samą sobie.Czy wszędzie dzisiaj są ludzie?
Yas siedział przed oczkiem wodnym w zupełnej ciszy.Albo rozmyśla,albo śpi.Czasem trudno wyłapać kiedy zasypia na siedząco.Widziałem raz jak spał z kataną uniesioną w powietrzu.

-A Zedi wie,że się tu szlajasz?-Miotłowłosy zaśmiał się,nadal nie odrywając wzroku od stawu.W dłoni trzymał swój miecz.Ciekawe po co mu on?

-Skąd wiesz,że to ja?-Drgnąłem,zatrzymując się w miejscu.

-Rozróżniam wasze sposoby chodzenia.Zed łazi jak pies z trzema nogami i strasznie nierównomiernie stawia kroki,Irelka drypta na palcach,Yi strasznie pilnuje odległości kroków,a ty...ty chodzisz jak przyczajona kobieta.

-Mów za siebie.-Przewróciłem oczami.

-Ja chodzę pewnym krokiem...

-Słonia.-Dorzuciłem.

-Bo dostaniesz klepę od wujka Jasiulka...

-Coś ty taki radosny?W pierwszej chwili myślałem,że masz zamiar popełnić seppuku...

-Co to,to nie.Może i to jest rozwiązanie żeby się zabić,ale nie dla mnie.-Machnął palcem.-Jeżeli mam zginąć,to z bronią w ręku na polu bitwy.Noo...Chyba,że zacznę siwieć...

-No tak,to już ten wiek...-Zaśmiałem się.-Kryzys tuż tuż.

-Gdzie ten Zedi?Musimy Ci nakopać...

-A co tak właściwie tu robisz?-Zaciekawiłem się lekko.

-Nooo...Miałem z Zedem karmić ryby,a kataną sobie złapie te upośledzone,co wyskakują z wody.Chciałem je upiec na kolację.

Nagle poczułem pokusę nie odparcia,więc usiadłem przy jeziorze.

-A...Mogę z wami?

-A czemu nie.

-Co za miła Miotła.-Zaśmiałem się.

-Co za martwy dzieciak.-Yasuo odpowiedział mi zabójczym uśmiechem,po czym zaczął gapić się w jezioro zupełnie jakby o kimś myślał...

*Teraz pora na dzieciaka,którego wszyscy nienawidzą ale on jest supi*

Ciepło sprawiło,że zmysł słuchu także się wyostrzył.W oddali szumiały gwarne głosy.Nie znałem ich,ale czułem się dziwnie bezpiecznie.Ból rozlał się po mojej piersi,więc zmusiłem się do otworzenia oczu.

-Och!A już myślałam,że jestem na to za stara.-Nade mną siedziała kobieta.Przypominała trochę Sorakę,nie licząc koloru skóry,oczu oraz dwóch rogów na czole.Cholera...Żebym wiedział co się dzieje.
Doskonale wiem,że Darkin mnie zabił,ale nie sądziłem że po śmierci ujrzę taki widok.

-Ja umarłem,czy powstał jakiś nowy wszechświat,bo ja już nie wiem...-Rzuciłem cicho,a kobieta zamrugała kilkukrotnie,po czym uśmiechnęła się lekko.

-Ależ ty żyjesz,dziecko.

-Jak to?-Zmusiłem się do siadu.Czułem się tak zdezorientowany,że zupełnie nie wiedziałem co robić.

-Tak to.-Kobieta założyła nogę na nogę.-Musisz nauczyć korzystać się z mocy,która została Ci dana.

Przekrzywiłem głowę.Jeszcze brakowało żebym się przewrócił ita reakcja byłaby idealna.

-Nic nie rozumiem...-Westchnąłem zakłopotany.-Ile czasu minęło?Jaki jest dziś dzień...

-Spokojnie.Poznasz odpowiedzi w swoim czasie.Teraz musisz odzyskać siły.Wyglądasz beznadziejnie.

Faktycznie.Teraz dopadł mnie ból,który sprawił że skrzywiłem się lekko.

-Kładź się.Zaraz dostaniesz zupkę.Musisz zdobyć siły.

Zupełnie nie wiedziałem co tu robię,ale miłe było to że ktoś o mnie dbał.Byłem nieźle poraniony,ale nie robiło mi to różnicy.

-A właśnie.Wolałabym Ci mówić po imieniu.

-Mam na imię Lucas.-Odparłem,kładąc się nieporadnie.
Muszę się dowiedzieć co zaszło...

Kobieta zniknęła na moment,a ja miałem czas żeby się rozejrzeć.Znajdowałem się w namiocie ze skóry,a tle słyszałem więcej tych nieznajomych głosów.
To chyba było jakieś plemię...
Naprawdę chciałem się podnieść,ale brakowało mi energii...

-Wróciłam.-Kobieta,odparła a ja obróciłem się w jej stronę.-Mam zupkę i masz ją zjeść.

-Naprawdę nie j...

-Jedz,bo zdzielę Ci kosturem...-Kobieta zmierzyła mnie,a ja poddałem się bo wolałem jej nie denerwować i posłusznie wziąłem miseczkę z zupą.

-Tooo powie mi pani,co ja tu właściwie robię?-Zacząłem temat.Ta zupa nie była taka zła.W sumie...Jedna z lepszych jakie jadłem.

Kobieta przysiadła się obok mnie,a ja bardziej skupiłem się na jedzeniu...Chociaż zupełnie nie byłem głodny.

-No,znalazłam Cię w pobliżu ogrodów wiśniowych.-Zaczęła,a ja zamrugałem kilkukrotnie,nadal kontynuując jedzenie.-I wcale nie byłeś martwy.

-Jak to?-Przekrzywiłem głowę.To wszystko było bardzo dziwne...

-Spodziewałam się,że wiesz.-Westchnęła.-Masz może w rodzinie uzdrowicieli albo magów?

-Eeee...No nie wiem.Tata rzuca tornadami w ludzi.Mama w sumie też.O dziadkach prawie nic nie wiem...Ale też trochę potrafię rzucać wiatrakami...

-Ciekawe.Ale oprócz tego drzemie w Tobie rzadka moc,która prawie została wytępiona.

Zacząłem znów gapić się jak powalony,ale nadal jadłem zupę.Musiało to wyglądać przezabawnie.

-Naprawdę nic nie rozumiem...

-Nie martw się,zrozumiesz.

-To..Gdzie ja w końcu jestem?

-Brakuje nam jakieś sto kilometrów do Smoczych Wysp...

Znów przeżyłem lekki szok,ale szybko odzyskałem rezon.

Trochę daleka będzie ta moja droga powrotna...

Zjadłem do końca i podziękowałem za posiłek.Otuliło mnie teraz przyjemne uczucie ciepła,które kusiło mnie do snu...Mam jakieś dwieście kilometrów do zakonu.Jak ja tam wrócę?Chociaż teraz wolałem martwić się tym,że chce mi się od cholery spać...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro