Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 54.

Julie

Niedawno co odzyskałam rodzinę, a teraz na zawsze ją stracę. Aidena też. Zapomnę o wszystkim. Przecież to gorsze niż śmierć.

Wolałabym umrzeć! Nawet najgorszą śmiercią!

Rozpłakałam się.

Zagotowało się we mnie. Poczułam jak tracę grunt pod nogami. Drżałam jak po zażyciu najmocniejszego narkotyku. W ustach czułam słonawy smak. Oczy zaszły mi łzami, a z nosa kapała żwawo krew.

- Julie, co jest?-- wystraszył się Aiden.

- Ja..nie...mo-ogę...od-dychać...- wychrypiałam.

Osunęłam się w ramionach chłopaka.

- Julie!

- Czy to jakiś wasz podstęp? Gracie na zwłokę? Kary i tak nie unikniecie....

- Zamknij się! Nie widzisz, że ona się dusi naprawdę?- ryknął chłopak.

- O cholera- usłyszałam.

- Aiden- złapałam go za dłoń, czujac, że opadam z sił.

Nie sądziłam, że atak najdzie mnie na własnym "zgonie". Czułam, że to może być ta "najgorsza" przemiana.
Nigdy nie doszło do tego, że czułam jak uchodzi ze mnie życie. Aż do teraz.

Wolałam umrzeć niż doczekać jutra, kiedy wszytko stracę.

Niszczycielska siła wyrwała mnie z objęć bruneta. Podbiegłam do najbliższego krzesła i wyładowałam się. Rzuciłam ciężkim przedmiotem o ścianę, robiąc przy tym hałas i zamieszanie. Chwilę później wymierzyłam emocje na stoliku, przewracając go.

- Julie!

Nie reagowałam.

OD TERAZ TO NIE BYŁAM JA.

- Altheo Egida!

W moje ręce wpadł ciężki mosiężny obraz. Rozbilam go tuż obok głowy mężczyzny na środku.

Nie potrafiłam się opanować już nie. To mnie przerosło. Przytłoczyło...

- Zróbcie coś!

Kiedy nie miałam na kim się wyrzyć, podbiegłam do mężczyzny, który ze strachu trzymał wykierowany we mnie pistolet. Złapałam go i odrzuciłam na tył.

W moich oczach czaiła się furia. Zdzieliłam człowieka po twarzy, a następnie rzuciłam na ścianę, po której się sturlał.

- Ej, co jest- zachłysną się.

- Julie- ktoś objął mnie w pasie i przytulił.

Obróciłam się, żeby odepchnąć Aid....

Mama!? Mama!

Szarpała się ze mną. A raczej ja z nią.

- Kochanie uspokój się. Proszę....

- Nie!- wyrywałam się.

- Zrobisz sobie krzywdę, albo komuś. Altheo...

- Zostaw. Mnie- syknęłam.

Opierałam się, kiedy chciała mnie wyrwać przed kolejną utratą kontroli na człowieku. Tym razem kobiecie.

- Nienawidzę was! Zniszczyliście nam życie! Zabiję was- krzyczałam.

- Kochanie, uspokój się- stanowczo objęła mnie mama.

- Zabije ich! Puść mnie- wyrwałam się i popędziłam do kolejnego członka Rady.

- Wyjdzcie wszyscy stąd- zadecydował i warknął Aiden- Już!

Wszyscy rzucili się do drzwi, podniosłam ręce jakbym chciała ich zatrzymać. Nie uciekną mi tak łatwo.
Nie mam nic do stracenia, oni mają dużo. Poczekałam, aż moi rodzice oddalą się z pola "rażenia".

Jeden ruch mojej dłoni wystraczył żeby ludzie z Rady leżeli na ziemi, niemal połamani.

Wolnym, pewnym krokiem podeszłam do nich.

- Pachołki...pasożyty...- cisnęłam przez zęby.

Ich strach i ból sprawiał, że byłam wziebowzięta. Cieszyło mnie to, rozpierało.

- Julie- brunet złapał mnie za ręce i obezwładnił. Nasze zetknięcie się odrzuciło go metr dalej. Syknął na ziemi, trzymając się za rękę.

Nie ruszyło mnie to.

- Altheo- zaczęła moja matka- Uspokój się- szlochała.

Odtrąciłam jej dłoń. Po jej policzkach poleciały łzy.

Aiden wstał na chwiejnych nogach.

- Zostawcie nas samych. Sorens zabierz Cambrille na zewnątrz- nakazał.

- Nie! Niech patrzą jak te pasożyty giną jeden za drugim! Ja chciałam tylko szczęścia, znalazłam chłopaka, którego kocham nad życie, mam rodzinę, a wy mi wszystko odbierzecie. Jutro!- spojrzałam na Radę- Jesteście kreaturą ludzką! Takich jak wy trzeba neutralizować. Mam zamiar tego dokonać!- wykrzyczałam.

- Dziecko, uspokój się- wyszeptał jakiś starzec- to nie my ustalamy zasady. My tylko ich przestrzegamy i propagujemy, zrozum, że to nie zależy od nas!

- Wiesz co mnie to obchodzi?- pokręcił głową- gówno! Mam dosyć ciągłego dyktowania mi jak mam żyć. Mam dosyć tego całego życia w tabu. Mam dosyć takich ludzi jak wy!

Uderzyłam go w brzuch. Zgiął się w bólu. Wykorzytałam to i kopnęłam go w szczękę. Poleciał nieprzytomny.

Zaatakowałam przewodniczącego, Gotha, który patrzył na mnie z rozbrajając strachem.

Dostał cios w goleń. Kiedy skomlał niczym zbity pies, skręciłam mu kark.

Kolejne dwie osoby, kobiety, oberwały moim darem od Ateny. Tu nieskorzystałam z mocy fizycznej, lecz mojego dziwnego zjawiska, jaki pierwszy raz odkryłam na Aidenie.

- Dość!- ryknął chłopak- Julie, albo się uspokoisz, albo inaczej pogadamy! Proszę cię, nie zmuszaj mnie do...

- Zamknij się Aiden! Ty nic nie rozumiesz?! To przez nich to wszystko! To przez nich stracimy to, o co dotychczas walczyliśmy...

- Wiem to, ale to nie powód żeby ich krzywdzić. Juls, spójrz na mnie!- nakazał.

Nie mogłam spojrzeć mu w oczy.

Z upokorzenia, za to, że dałam się sprowokować i...

...O Mój Boże, ja ich....zabiłam.

Nie...

Spojrzałam na cztery nieruchowo leżące osoby.

- Czy oni...

- Tak- spojrzał na mnie z troską- ale reszte możesz uratować! To nie jesteś ty! Mała, prawdziwa ty nie skrzywdziłaby muchy. Walcz z tym, nie poddawaj się.

Pokręciłam głową jak wariatka. Ukucnęłam na ziemi i szarpnęłam się za włosy.

- Ja nie...n-nie potrafię! Nie! Nie! Nie!

- Potrafisz, jestem z tobą- Den podszedł do mnie i położył na moim mokrym policzku dłoń.

Aiden

Wyszarpnęła się i odbiegła pod ścianę na drugi koniec.

- Zostaw mnie! Idź sobie!- powtarzała. Siedziała pod ścianą, bujając się na piętach, jak gdyby miała chorobę sierocą.

Serce mi się krajało na ten widok. Przecież to moja Julie.

Wyszedłem do rodziców dziewczyny. Widocznie ja nie byłem w stanie nic poradzić.

- Musisz zadzwonić po Camille i Kate, Willa, Allyson.

Kobieta pokiwała głową i wyciągnęła telefon. Rozmawiała parę chwil, po czym zakończyła.

- Czekamy, pośpieszcie się.- zakończyła, a wtedy ja diagnozowałem im wszystko.

- To przez przemianę, prawda? Nadszedł epicentryczny atak, tak?- pytał przez zacieśniętą szczękę

- Ona cierpi. Tu nie tylko chodzi o przemianę- powiedziałem- ona cierpi, wiedząc, że jutro już nikogo nie zobaczy. To ją pożera. Wykańcza się tą myślą. Zresztą mnie też to dobija...- szepnąłem i powstrzymałem tłumione emocje.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro