Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17.

Kate

Zaprowadziłam tego idiotę do pokoju, żeby odespał swoją głupotę. Niech się zastanowi nad sobą.

- Will- powiedziałam, po przekroczeniu salonu, gdzie rozłożeni na kanapach i fotelach usadowieni byli chłopacy- mógłbyś coś dla mnie zrobić?

- Oczywiście, dla ciebie wszystko- uśmiechnął się szeroko z łobuzerskim uśmiechem. Podszedł do mnie, obejmując mnie w pasie. Pocałował mnie w szyję.

- Will, nie teraz...- mruknęłam, wyprowadziłam go z pokoju- mam prośbę...Chodzi o Aidena...

Na jego imię spoważniał i się delikatnie odsunął.

- Co z nim? Wrócił, wreszcie?

- Tak, ale...jest mały problem. Jest kompletnie zalany i prawie zaniosłam go na górę. Ja, muszę lecieć na górę do Julie...- spojrzał na mnie pytająco- Mojego głupkowatego brata, coś strzeliło, i przywiozła go tutaj jakaś blondyna, Julie zastała ich w dwuznacznej sytuacji na ganku. Czy mógłbyś do niego pójść? Boję się, że... no wiesz...on chyba nigdy nie wypił tyle, co dzisiaj. Więc, dałbyś radę?

Na moje szczęście od razu zrozumiał i o nic więcej nie pytał.

Kochany...

- Jasne, zaraz do niego zajrzę. Przeniesiemy się z chłopakami na górę. A jak się obudzi, dam mu taki wykład, że zapamięta go do końca życia.

- Dziękuję- podziękowałam i pocałowałam go z wdzięczności- to mój brat, ale przysięgam, mam ochotę go zabić, więc streszczaj się z tym "wykładem, żeby jak najdłużej go pamiętał,bo nie mam pojęcia ile jeszcze zdołam wytrzymać.- wysiliłam się na delikatny uśmiech.

William zaśmiał się, po czym mnie objął i przytulił.

- Leć do dziewczyn, moja ty mistrzyni rozwiązywania konfliktów i pocieszycielko. A my pędzimy do mojego durnego przyjaciela- mrugnął.

Pocałowałam go jeszcze na odchodne i pobiegłam do dziewczyn. On zaś, wrócił zawiadomić o wszystkim resztę.

-----------------------------------------------

Zastałam je na łóżku. Allyson i Camille obejmowały, głaskały i pocieszały przyjaciółkę. Widząc mnie, zrobiły miejsce, więc usiadłam obok.

- Kochanie, przestań płakać, bo będziesz miała czerwone oczy...

- Ale jak- chlipnęła- jak mam nie płakać...Jak on mógł...

- Może to nie było tak jak wyglądało- zaczęła ostrożnie Cam.

- Camille!- syknęła- Widziała jak prawie leżeli na sobie, tyle że w pionie. Też bym nie uwierzyła, gdybym sama tego nie widziała...Ale widziałam!

- Spokojnie- uspokoiła Ally- później to wyjaśnicie, ale wiesz co...może, on właśnie podsunął tobie pretekst, do tego, żebyśmy wybrały się...do klubu? Nie możesz cierpieć, skoro on już się bawi z...

Posłałam jej karcące spojrzenie.

Allyson i jej tupet. Zawsze w porę, nie ma co...

To mój brat. I wiem doskonale ile dla niego znaczy Julie. Może naprawdę, wyglądało to tak...źle, lecz w rzeczywistości wyciągamy pochopne wnioski i źle na to patrzymy...

Oczywiście nie mam zamiaru nikogo bronić.

Kurde!

Ale, w końcu...

Znałam swojego brata, jak...samą siebie. I nigdy...gwarantuję! nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby miał w planach zrobienie czegoś, tak...bezmyślnego. Szczególnie po zerwaniu z dziewczyną... I to taką dziewczyną.

- Nie, Julie powinna odpocząć. Może wyjdziemy, a ty się położysz?- zapytałam, widząc jej opuchniętą od łez twarz.

- Tak, chyba tak zrobię. Przepraszam was. Popsułam wam wieczór, który miałyśmy spędzić razem.

- Spoko, mała- uśmiechnęła się Ally- to nie twoja wina, że faceci to dupki, którzy nie umieją trzymać..."tego" w spodniach.

- Allyson!- warknęłam.

- No co?! Od zawsze to wiedziałam...

Julie posmutniała i znowu zaczęła trząść się. Była bliska płaczu, a już tak dobrze nam szło, uspokajanie jej...

Brawo Allyson Monroe!- jęknęłam.

- Juls, wiem, że to mój brat, ale mam oczy i potrafię dostrzec, kiedy ktoś dla niego znaczy wiele. Ty jesteś tą osobą.

- Wiesz, ja jednak myślę...- zaczęła ruda.

- Ty to lepiej nie odzywaj się...- zgromiłam ją wzrokiem.

Camille wyczuła dość napiętą atmosferę.

- Dziewczyny, nic nam do tego. Możemy jedynie pocieszyć, ale ona sama powinna to przemyśleć, a my w tej chwili wynosimy się stąd, bo blondi- mrugnęła do Julie pocieszająco - chce odpocząć, po...po ciężkim dniu- zakończyła już ciszej.

Bezgłośnie podziękowała nam.

Wiedziałam jednak, co czuje.

Wiedziałam, ponieważ każdego dnia dziękuję, że los postawił na mojej drodze takich ludzi jacy mnie otaczają. Przyjaciół jakimi zostałam obdarzona. Jedynych bliskich, praktycznie rodzinę, za którą jestem w stanie oddać własne życie.

Dziękuje za wsparcie i...za samą obecność. To jest niezastąpione.

Przyjaciele = skarb. Równanie idealne.

Nic tego nie zmieni.

-------------------------------------------------

Julie

Kiedy wyszły, próbowałam zasnąć. Próbowałam, ponieważ, z każdą kolejną sekundą czułam się senna, ale za nic nie mogłam usnąć. Kiedy moje powieki były niewyobrażalnie ciężkie, pragnęłam zatopić się w miękkiej pościeli i usnąć. Niestety, coś stało mi na przeszkodzie ku temu.

Zmęczona nieudolną próbą, wstałam z łoża i skierowałam się do okna. Usiadłam na parapecie. Owinęłam dłońmi kolana i patrzyłam na ogród. Zauważyłam, że od okna do ziemi istnieje znaczna odległość.

Patrzyłam zahipnotyzowana na ptaki, które walczyły o dominacje w powietrzu. Jak samotny kot błąka się po ogrodzie.  Jak samotna wiewiórka wdrapuje się na drzewo. Jak Harold robi coś w ogrodzie.

Dostrzegł mnie, więc mu pomachałam. Uśmiechnął się i odmachał mi, a następnie wrócił do swojej czynności.

Mimo, że okno było zamknięte, było mi strasznie gorąco. Wręcz duszno. Na policzki wpływał rumieniec. W ustach poczułam metaliczny smak.

- Co jest...- spojrzałam na termometr za oknem- przecież jest zaledwie 15 stopni na dworze, jestem w letniej piżamie, a na dodatek mam uczucie, jakbym się topiła, przy co najmniej 30 stopniach Celsjusza- mruczałam do siebie machając ręką wtem i we wtem.  Odganiając gorące pary powietrza.

Nie wytrzymałam i poszłam do łazienki, ostudzić się chłodną wodą. Spryskałam zimną wodną mgiełką twarz i ręce.

Ale nie było wcale lepiej. Dziwne, woda zawsze działa....

Spojrzałam na wiszące lustro, i się wzdrygnęłam z niedowierzania, bo...przedstawiało inną Julie.

Nie było już Juliane Black z fioletowymi, wystraszonymi oczyma, bladą twarzą i ułożonymi włosami.

Przede mną stała dziewczyna o krwisto czerwonych oczach, rumieńcami na polikach i pewnym spojrzeniu. Poza tym..włosy... Każdy na inną stronę. Unosiły się...UNOSIŁY SIĘ W POWIETRZU! Nie wyobrażalnie...widok wywoływał ciarki.

Nie dość, że długie, blond pukle, to jeszcze nieokiełznane i wirujące w powietrzu, niczym...

Nie potrafiłam nawet tego określić. Nie znalazłam odpowiedniego słowa, na ten widok.

To nie byłam ja.

Gdzie się podziały moje fiole.....

Nie skończyłam dumać, bo poczułam kołatanie w żołądku i głowie. Zawroty głowy w połączeniu z nudnościami, nie należą do przyjemnych. Wręcz przeciwnie, to najgorsze uczucie, szczególnie, kiedy dodam do tego moje duszności.

Muszę zejść na dół po jakieś tabletki. Carol na pewno...- pomyslałam, lecz po chwili coś we mnie wstąpiło.

Cholera, niespodziewanie ogarnęła mnie żądza...destrukcji, złości i irytacji. Nie wiem dlaczego, nagle zachciało mi się niszczyć, ranić a nawet...

Nie!

Julie! Weź się w garść! Nie myśl tak!- skarciłam się.

Ale jak mam nie myśleć, skoro tak właśnie jest!?


Cos mnie pociągnęło do przodu. Niewidzialna siła kontrolowała moje ciało....

Nieoczekiwanie podeszłam do stolika nocnego i podniosłam lampkę nocną.

Zostaw ją. Postaw na miejsce, Julie- nakazała jedna strona. Podejrzewałam, że ta dobra.

Nie, Julie. Rzuć! Wyżyj się! Ulżyj! Daj się wyładować!- wykłócała się druga.

To...pamiętam to. To nie może...

Słyszałam już te głosy...Byłam ich ofiarą... Do cholery, Hades, znany również jako mój brat Hadrian, przecież on...dawno nie żyje. A razem z nim....

NIE!

...Te głosy....

...To nie może być pomyłka...

...Wróciły.

Przeklęte damy, które mącą w głowie i NISZCZĄ...wróciły.

A teraz chcą mnie doprowadzić do destrukcji. Działają wbrew mojej woli. To jest moja wewnętrzna walka, spór o dominację dwóch stron.

A ja nie mam na to wpływu. To one walczą, ale w moim ciele...

O mnie!

Wróciły. Nie mogę się mylić! Nie po tym, co przeżyłam. Znałam doskonale...

Elyrie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro