Epilog.
3 lata później....
Kate
- Nie ruszaj się!- skarciła mnie Ally- chyba, że chcesz być najbrzydszą panną młodą!? Will cię zostawi przed ołtarzem, więc uważaj, dziewczyno.
- On taki nie jest idiotko, poza tym przetrwaliśmy ciężki okres w naszym związku. Roczna rozłąka zrobiła swoje. Kiedy wyjechał, to był najgorszy okres w moim życiu... Jednak kiedy wrócił z Włoch z pierścionkiem...zakochałam się na nowo. To była dla nas próba, która chyba przetrwaliśmy, sądząc po tym, w jakim miejscu stoimy, razem.
- To było takie słodkie- zapiszczała Cam- Byłaś taka załamana, ale kiedy pojawił się William... cholercia, chciałabym przeżyć coś takiego.
Uśmiechnęłam się blado.
To miał być najszczęśliwszy dzień w moim życiu- pomyślałam- Kocham z całego serca mojego narzeczonego, jednak nie zanosi się na to, żebym zapomniała o tym, co wydarzyło się przed trzema latami. Brakuje dwóch najważniejszych osób na ceremoni. Mojego brata i przyjaciółki.
- Hej, Kat, co jest? To przecież twoje święto? Nie cieszysz się?- zapytała z troską Camille- Chyba nie zmieniłaś zdania?!
- Oczywiście, że nie- zaprzeczyłam szybko- Po prostu...chciałabym żeby tutaj byli. Zawsze marzyłam, żeby byli świadkami na moim ślubie. Aiden i Juls. Choć prędzej myślałam, że to oni staną na ślubnym kobiercu i ja bedę im podawać obrączki.
Łzy spłynęły po moim umalowanym policzku. Rozkleiłam sie na samo ich wspomnienie, jak każdego dnia od pamiętnej chwili w Radzie.
- Hej, hej...rozmarzesz się...- doskoczyła do mnie Allyson.
- Już- powachlowałam dłonią- Wystarczy...nie czas na łzy. Ale to łzy specjalnie dla nich. Moim slubnym marzeniem nie jest to, o czym marzy każda kobieta w bieli, czyli gromadka dzieci czy własny dom. Ja tylko marzę, żeby móc kiedykolwiek na nich jeszcze spojrzeć, zobaczyć, uściskać.
- Kochanie, minęły trzy lata. Trzy pierdzielone cieżkie lata dla każdego z nas. Oni na pewno ułożyli sobie życie, nieświadomi, ale na pewno są szczęśliwi, bo na to zasługują. Chcieliby tego samego dla nas wszystkich, dla ciebie- Camille objęła mnie- więc nie maż się i wyjdź za chłopaka, którego kochasz. Twój brat byłby dumny, z was obojga. To dojrzała decyzja, ale wierzę, że jak najbardziej prawidłowa.
- Macie rację- ogarnęłam się. Uściskałam przyjaciółki. Byly dla mnie oparciem w tym trudnym okresie.
- Mamy godzinę. Will już zapewne jest w drodze do kościoła. Logan i Samuel, dojadą, prawda?
Pokiwałam głową.
- A właśnie, Ally. Czy wy...czy to cos poważnego?
- Powiedzmy, że wszystko jest na dobrej drodze- puściła perskie oczko- Ale wszystko dzięki Juls, to przez nia się poznaliśmy. Kocham ją za to.
- Cieszę się waszym szczęściem. Ja również nie powinnam narzekać- zaczęrpnęłam oddechu- mam wspaniałych przyjaciół, rodzine, cudownego przyszłego męża, zdrowie. Czego chcieć więcej? Poza tym teraz bylibyśmy przyszywaną rodziną. Juls byłaby dumna z Lucine i Allana.Nareszcie zrobili krok na przód. Wspólny odpoczynek im się przyda, a mój wujek sie zaangazował, że aż go nie poznaję- zaśmiałam się- dokładnie jak za młodocianych lat.
- Na pewno- objęła mnie Cam, uśmiechając się.
- Dobra, to ma być najszczęśliwszy dzień, a nie...Ruszcie tyłki!- poganiała nas ruda dziewczyna.
Wyszłyśmy na podjazd, gdzie czekało na nas auto. Dziewczyny pomogły mi uporać się z suknią.
- Pamiętaj Kat, jesteś najpiękniejsza. To twój dzień- mama Julie pocałowała mnie w policzek. Sorens ruszył z podjazdu.
Tak, to będzie mój dzień. Mój i Willa. A zarazem Aidena i Julie. To będzie nasze wspólne święto- pomyślałam.
Zapewnili mnie, że dzisiaj zostaną moimi zastępczymi rodzicami. Dowiozą mnie do kościoła, odprowadzą do ołtarza. Wprawdzie powinien to zrobić Allan, jako jedyny członek z mojej i najbliższej mi rodziny, jednak nieobecność jego jak i Lucine, utrudniała to. Nie miałam im to za złe, w końcu każdy potrzebował chwili dla siebie. Poza tym ta decyzja była spontaniczna, dokładnie dwa tygodnie temu, oglosiliśmy zaręczyny, a oni w tym czasie nie mogli zamówić lotu, w związku z protestem na lotniskach we Francji.
Mam przeczucie, że coś się wydarzy, coś szczególnego.
Magicznego.
Coś na co każdy czekał dłuższy czas.
Elise
Nareszcie, pierwszy rok przeklętej Akademii WF, zaliczona.
Ciężki rok, zważywszy na tok nauki i... moją niezbyt przyjazną współlokatorkę, Meredith Spector.
Ładna miła... a to wszystko pozory. Zdążyłam ją już poznać. I uwierzcie, że niezbyt pałamy do siebie czymś w rodzaju chociażby szacunku.
Ja, Elise Annaise, dziewczyna dla ktorej nauka jest priorytetem. Ona wieczna imprezowiczka. Cóż...kampusowa zdzira. Dwie zupełnie różne osoby, przydzielone do jednego pokoju. Coż...ideał ambitnej dziewczyny.
- El, widziałaś gdzieś moje różowe figi?- zapytała przesłodzonym głosikiem ociekającym żrącym kwasem- Mam dzisiaj randkę z profesorkiem- zaśmiała się.
Żadna nowość. Profesor, uczeń, woźny, wykładowca...Co za różnica? Ona znawsze znajdzie sposób na rozrywkę...i zawsze musi w tym być jakiś haczyk z korzyścią dla niej. Teraz zapewne starała się o zdanie, gdyż w lipcu, czekają ją egzaminy z Hiszpańskiego. Jestem niemalże pewna, że tym dzisiejszym szczęściarzem jest właśnie Herbert Santos, nauczyciel języka.
- Są pod łóżkiem, tam gdzie je wczoraj zostawiłaś po randce z Jacobem Socksem.
- O! Dzięki, kochana jesteś! - brunetka wyjęła spod łóżka przedmiot.
- Wrócę późno.- powiedziała, wychodząc do toalety z pomadką w ręku. Krwiście, zdzirowato czerwoną szminką, idealną dla niej.
- Pa, kochanie. Bądź grzeczna- zaśmiała się chytrze, z ironią.
Tak, jakbym rzeczywiście miała takie rozhulane życie towarzyskie jak ty- pomyslałam.
Wyszła z naszego wspólnego pokoju.
- Spadaj, zdziro- mruknęłam, widząc co ona ze sobą, po raz kolejny, najlepszego zrobiła. Ubrała się jak tania dziwka. Czyli jak każdego dnia.
- Elise, potrzebujesz kawy- szepnełam sennie.
Napisałam do przyjaciółki.
Hannah, za 10 min w Starbucksie.
Odpisała w ekspresowym tempie. Cała Han, nigdy nie odmówi dobrej kawy.
Jasne, słońce.
Ubrałam się w cieplutki płaszczyk, botki, długie blond włosy zostawiłam rozpuszczone, podkreśliłam błyszczące, niczym diamenciki fioletowe oczy maskarą i zabrałam swoją torebkę.
Gotowa wyszłam na chłodny powiew czerwcowej aury w Glasgow. Na dziedzińcu naszego Akademika tłoczyło się pełno uczniów.
Jedni odjeżdżali, inni przyjeżdżali.
Tylko nie ja. Ja byłam stała. Nie miałam do kogo wrócić ani nawet skąd.
Moi rodzice zginęli 3 lata temu w wypadku lotniczym, nie mieli szans przeżyć we wraku samolotu. To był cios, chociaż tak naparwdę niewiele pamiętam z wydarzeń tamtego okresu. Jakby urwano mi cześć tamtych wspomnień.
Zostałam wysłana do koleżanki mamy, zamieszkującej Londyn, a stamtąd wybrałam się na studia, o których marzyłam.
Chciałam to zrobić. Dla rodziców. Dla siebie. Chciałam wreszcie spełnić jedno ze swoich marzeń.
Szłam teraz zatłoczoną ulicą w dół, gdzie usytuowana była kawiarnia. Zamówiłam dla siebie i Hannah po kawie i usiadłam w najbardziej oddalonym miejscu, pod ścianą.
Zdjęłam płaszcz. Zostałam tylko w koszuli z rękawkami 3/4. Było ciepło. Poza tym, kominek w lokalu robił swoje.
Napisałam do przyjaciółki i czekałam. Nudząc się zaczęłam oglądać swoje paznokcie, którym przydałaby się kolejna wizyta u kosmetyczki. Lakier zdążył miejscami odprysnąć, a to nie wygląda atrakcyjnie.
Oglądałam ręce, kiedy mój wzrok spoczął na nadgarstku. Na dziwnym tatuażu, który mam co najmniej od przeprowadzki, tylko to pamiętam.
To było imię. Męskie.
Aiden
Oraz inicjały w serduszku.
J+A
Miałam dziwne przeczucie, że doskonale znam imiennika. Czułam to w sercu, chociaż tak naprawdę nie znałam nikogo o tym imieniu, byłam pewna.
- Hej, kocie- na wolnym miejscu przy stoliku usiadła niska różowo włosa dziewczyna. Całkowite przeciwieństwo mnie. Kolejny eksperyment z wyglądem Hannah, a jednak najtrafniejszy z tych dotychczas.
Podałam jej nasz ulubiony napój.
- Dzięki. Chawkin potrafi nawet na koniec dać nieźle po dupie. Zadał mi na wakacje pracę. Co za dupek!
Zaśmiałam się.
- Trzeba było robić to na Meredith Spector i po kłopocie, karzełku.
Oberwałam od niej kuksańca za to niezwykle urocze, ale również nie lubiane przez Han przezwisko. Aczkolwiek idealnie pasujące do jej filigranowej figury i 155cm wzrostu.
- El, słońce, czy zamówiłabyś mi może muffinę z wanilią. Nie sam rady podnieść tyłka- spojrzała na mnie błagalnie.
I jak tu odmówić...
- Jasne- wstałam.
Podeszłam do lady i złożyłam zamówienie. Po chwili odebrałam słodycz, zapłaciłam i odwróciłam się do odejścia.
Nieoczekiwanie na kogoś wpadłam, albo ktoś na mnie.
- Przepraszam najmocniej- zaczęłam, kiedy moje kremowe ciasto wylądowało na bluzie chłopaka.
Podniosłam wzrok. Moje oczy spotkały się z przepięknie iskrzącymi niebieskimi oczyma przystojnego bruneta.
- Nic się nie stało, i tak miałem dać ją do prania- uśmiechnął się ciepło.
Chłopak miał rozmierzwione, ciemne włosy, był wysoki, dobrze zbudowany.
Mierzył mnie wzrokiem, ja jego. Ten chłopak wywoływał we mnie uczucie dobrze znanego ciepła. Jakbym go znała, a co lepsza widziała.
O ironio!
Przecież widzę go pierwszy raz w życiu! Takiego chłopaka nie da się przeoczyć, a co gorsza przejść obok.
- W ramach rekompensaty dam się zaprosić na kawę- zaczął- Dean Scott- podał mi rękę.
Urocze, zarumienił się, jeśli dobrze zauważyłam.
- Elise Annaise- odwzajemniłam gest- Teraz nie bardzo mogę, ale...co powiesz dziś o 17. Zwykła kawa w ramach przeprosin- uśmiechnęłam się i przestrzegłam.
- Pasuje, do zobaczenia później- pomachał mi i podszedł do lady. Ja natomiast wróciłam do stolika.
- Fajny- zapiszczała moja przyjaciółka- i miły! El!
Nie słuchałam, tylko odprowadzałam wzrokiem przystojniaka.
Cóż...Byłam oczarowana i chyba....pierwszy raz w życiu się zakochałam. Od pierwszego wejrzenia.
Śmieszne, prawda?
Dean
Głupia Anna! Głupia szkoła! Głupie życie! Głupi ja.
Przez niespełna trzy lata, zmieniam już czwartą szkołę. Czwartą!
Glasgow, ma być za dwa miesiące, moim ratunkiem.
Ciocia Anna, wysłała mnie tu bez uprzedzenia. Tak po prostu spakowała mnie i powiedziała:
- Dean Scott, mam dość! Nie mogę nad tobą zapanować!
- To mnie wyrzuć- warknąłem.- Gdyby nie moja rodzina, która zażyczyła sobie upragnionego urlopu, kiedy ja się uczyłem w tej przeklętej dziurze, zwanej Walią, byłbym teraz razem z nimi. Nie moja wina, że zapragnęli zginąć!- syknąłem- Ale tobie to nie na rękę, prawda? Masz teraz na utrzymaniu bachora! Wolałabyś, żebym był razem z nimi, nie?!- wyrzuciłem jak z procy.
- Dean- zaczęła spokojniej Anna, po jej policzkach zaczęły płynąć ciągiem łzy. Zraniłem ją.
- Do widzenia- nie mogłem dłużej patrzeć na to udawane przedstawienie.
Na tym zakończyła się nasza przeklęta rozmowa.
Teraz uczyłem się na nowo. Poznawać ludzi, świat, życie. Sam.
Zaniosłem swoje rzeczy do nowego domu, jakim było mieszkanie, które wynająłem z kumplem obok szkoły.
Po rozpakowaniu się, ruszyłem an poszukiwania upragnionej kawiarni, gdzie mógłbym napić się napoju bogów, czyli kawy.
Wszedłem do środka miejsca nazwanego "Starbucks". Pachniało tam kawą na kilka różnych sposobów.
Odnalazłem wzrokiem kasę i udałem się w jej kierunku.
Podchodziłem bliżej, kiedy poczułam na sobie gorąco i zapach świeżej muffiny.
Dziewczyna, odwracając się od lady, wpadła na mnie, uderzając ciastkiem we mnie.
- Przepraszam najmocniej- zaczęła roztargniona. Wyglądała na przerażoną, a przecież nie stało się nic wielkiego.
Podniosła wzrok, a ja spojrzałem na nią. Była śliczna. Blond włosy, fioletowe oczy, malinowe usta. Wysoka, choć niższa ode mnie. Szczupła. Nie wyglądała mi na dziewczyny, które spotykałem w innych miejscach., czyli moich poprzednich szkołach. Ona wydawała się taka krucha i delikatna. Wprost stworzona, żeby ktoś się nią zaopiekował, jak swoją księżniczką.
- Nic się nie stało, i tak miałem dać ją do prania- uśmiechnąłem się.
Mierzyliśmy się wzrokiem. Blondynka wywoływała we mnie uczucie dobrze znanego ciepła. Jakbym ją znał, a co lepsza widział już wcześniej. A wprawdzie widzę ją po raz pierwszy w życiu.
Takiej dziewczyny, nie da się nie zauważyć- pomyślałem.
- W ramach rekompensaty dam się zaprosić na kawę- zacząłem nieśmiało- Dean Scott- podałem jej rękę.
Wpatrzyła się w moje oczy, jakby szukała czegoś co oparło by się na fakcie, czy może mi zaufać.
- Elise Annaise- odwzajemniła gest- Teraz nie bardzo mogę, ale...co powiesz dziś o 17.
Nie miałem planów. Jestem nowy w tym mieście. Nikogo nie znam poza mojego kumpla z którym tu przyjechałem, Jamsem.
A spotkanie z taką dziewczyną, będzie przyjemnością.
- Pasuje, do zobaczenia później- pomachałem i podszedłem do lady.
- Fajny- zapiszczała jakaś dziewczyna do której dosiadła się Elise.
Zaśmiałem się pod nosem.
Fajna to jest ta blondynka, a w dodatku piękna.
Teraz nie odpuszczę, nie skończy się tylko na jednej kawie. Za bardzo mnie owinęła wokół palca, już na pierwszym spotkaniu.
Przypadkowym, aczkolwiek widocznie los nad nami czuwał i miało to się wydarzyć już od dawna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro