Rozdział 16
Kitsune weszła do laboratorium i wyszukała wzrokiem niebieskowłosego elfa. Czas na przedstawienie. Ruszyła w jego kierunku i zajrzała mu przez ramię na książkę, którą akurat czytał, jednak zamknął ją z hukiem.
— Mogę w czymś pomóc? — wyrzucił z ust grzecznościową formułkę.
— Tak jakby. Przypomniałeś już sobie coś? — zaczęła powoli przechadzać się po sali.
— Nieszczególnie... Jeśli możesz, wolałbym, abyś mi nie przeszkadzała.
— No tak, cały ty. Drażni mnie to. Jesteś tak samo denerwujący jak przedtem.
— Przykro mi — przewrócił oczami i ponownie zaczął przeglądać księgę.
— Nie widać. Ale to dobrze, że sobie niczego nie przypomniałeś... To znaczy, że jestem bezpieczna — widziała jak elf oderwał wzrok od książki i utkwił go w niej — Zastanawiasz się co mam na myśli, prawda? — uśmiechnęła się niewinnie — To znaczy, że naprawdę nie pamiętasz. A przynajmniej nie pamiętasz dlaczego wylądowałeś w takim stanie u tamtej czarownicy. Zdradzę ci w sekrecie, że nigdy nie miałeś wrócić.
Zmarszczył brwi i odłożył na bok księgę.
— To ty byłaś za to odpowiedzialna?
— To była twoja wina. Nie lubię facetów u władzy. A ty byłeś wyjątkowo denerwujący i wywyższający się. I wiesz... Teraz ten sam biedny elf, zacznie robić miksturę, która przywrócił mu wspomnienia. Ale czeka go mały wypadek przy pracy... — zaczęła wpływać na niego swoją magią, co sprawiło, że Ezarel mimowolnie zaczął wykonywać eliksir — Biedactwo... Chyba zapomniałeś jak wykonuje się niektóre eliksiry — dorzucił do kolby wyjątkowo trujący wywar z kwiatu datury — Uważaj, tylko tego nie wypij.
Elf zbliżył kolbę do ust, ale w porę ją zatrzymał. Prychnął rozbawiony, a z jego nosa pociekła stróżka krwi. Odłożył miksturę na bok i spojrzał kitsune w oczy. Przetarł krew wierzchem dłoni. Miała mocniejszy umysł niż czarownica zakładała.
— Brawo, gdyby to naprawdę był Ezarel, już byś go miała. Jednak muszę cię rozczarować. Nawet jeśli wolałabyś go martwego, to mnie jest potrzebny. Poza tym... Nawet go lubię — wokół niego zaczęły wirować pasma magii — Wybacz, to nic osobistego. Po prostu dowiedziałaś się czegoś, czego nie powinnaś... — błękitna liną oplotła jego ciało, rozpraszając jej magię. Spojrzał w kierunku wyjścia.
— Taki dowód już chyba wystarczy — powiedział wysoki, postawny mężczyzna, który panował nad ów pnączem.
Oprócz niego w progu stał także Nevra.
— Zgadza się. To ona.
Naira zamrugała zaskoczona. Wróciła spojrzeniem do kitsune, która uśmiechała się niewinnie. Dała się podejść... Chciała się uwolnić przy pomocy magii, ale lina zdawała jej się to uniemożliwiać. Kim on był? Też czarodziejem? I to lepszym od niej? Została pociągnięta do wyjścia.
****
Stała w Sali Obrad, do której niedługo później przyprowadzono Ezarela.
— Co się dzieje?
— Już wiemy o wszystkim — zaczęła Huang Hua — Wybacz, że ci wcześniej nie uwierzyliśmy.
Elf chwilę milczał.
— Więc... Co teraz?
— Domyślamy się, że dobrowolnie nie opuści twojego ciała. A zanim zjawią się druidzi trochę minie...
— Więc będziecie ją torturować...?
— Nie do końca. Koori po prostu spróbuję ją do tego nakłonić. Ewelein już podała jej eliksir, który uniemożliwi jej bronienie się.
— Rozumiem... — spojrzał na czarownice. W dalszym ciągu była trzymana przez białowłosego mężczyznę. Wzrok miała utkwiony w podłodze i nie podniosła go, choć czuła na sobie jego spojrzenie.
— Czy mogę już zacząć? — wtrąciła się Koori.
— Tak, proszę — odpowiedziała Hua.
Kitsune ponownie zaczęła wpływać swoją magią na umysł czarownicy, choć ta o dziwo nawet nie próbowała się opierać. Liny się poluzowały, gdy pasma magii jej i Ezarela się wymieszały. Niedługo później, ponownie znajdowali się w swoich ciałach. Czarownica od razu została unieruchomiona.
— Zaprowadźcie ją do lochu.
— Zaczekaj — odezwał się Ezarel, a wszyscy na niego spojrzeli zaskoczeni — Nie... Nie odsyłaj jej nigdzie. Jest chora. Przez ten cały czas szukała leku.
— Zabijała niewinnych feary.
— Tak, wiem, ale... Daj jej drugą szansę. Przysięgam, że już więcej się do czegoś takiego nie posunie. Ręczę za to.
Czarownica miała się odezwać, ale ostatecznie tylko patrzyła zszokowana na elfa. Dlaczego to robił? Nie uważała, aby był szczególnie empatyczny, więc to na pewno nie z tego powodu? Polubił ją? Spodobała mu się? A może liczy na coś w zamian? Naprawdę ten mężczyzna jest pełen sprzeczności.
— Nie mogę od tak tego zostawić i pozwolić jej iść. Mimo twoich słów może wrócić do swoich metod.
— Więc niech ma zakaz opuszczania Kwatery... Bez zgody lub nadzoru.
Ach... Czyli będzie miała trochę większą klatkę. No tak. Nie mogło być zbyt pięknie. No dobrze... To i tak trochę lepsze niż stos.
— Przemyślę to jeszcze. A teraz, zabierzcie ją do lochu.
Chwilę odwracała się za Ezarelem, dopóki nie została wyprowadzona z sali. Westchnęła cicho i utkwiła wzrok w swoich butach. No to teraz powtórka z rozrywki.
****
Wypił eliksir, który miał mu przywrócić wspomnienia. Odczekał chwilę, choć sam nie wiedział na co tak naprawdę czekał. Wydawało mu się, że poznaje to laboratorium i że swego czasu wiedział o tym miejscu wszystko. Gdzie co leży, które meble i naczynia nadawałyby się do wymiany, gdzie najwięcej kurzu się osiada, czy nawet to, które stanowiska są najlepiej oświetlone. Choć pomieszczenie było tak znajome, teraz wydało mu się bardziej obce. Jakby został wykluczony z obserwowania zmian, jakie tu zachodziły. W jego laboratorium. Był szefem. Pamiętał. Zdecydowanie ktoś bardziej zaniedbał jego mały azyl. Składniki były rzucone, a nie idealnie ułożone, szkło niewypolerowane, a na jednej ławce znajdował się stosik książek, które powinny znaleźć się na meblościance. Gdyby była tu Idalia pewnie kazałby jej tu trochę posprzątać. No tak, Idalia. Był z nią w związku, a prawie przespał się z Nairą. Na szczęście go odepchnęła, więc nie musi mieć wyrzutów. A na swoje usprawiedliwienie miał to, że nic nie pamiętał. Mimo to czuł się trochę podle.
Wyszedł z laboratorium i ruszył do schroniska, czując narastający w sobie ciężar. Choć nie wiedział czym był spowodowany. Doskonale wiedział, przed którymi drzwiami musi się zatrzymać. To był jego dom, a jednak zamiast wejść, zapukał. Drzwi otworzył mu wysoki i postawny mężczyzna. Jego przydługie, białe włosy były związane w kucyk, a delikatny zarost podkreślał linie żuchwy. Dwie blizny przecinały jego nos, a to spojrzenie... Znał je zbyt dokładnie. Te lodowate oczy swego czasu zdawały się go prześladować. Lance. Były dezerter i największy wróg Kwatery Głównej.
— Czego tu szukasz? — zapytał, unosząc brew.
— Wróciłem do domu. Przesuń się.
— Coś ci się chyba pomyliło. To nie jest twój dom — zmarszczył brwi, zastawiając mu wejście swoim ciałem.
— Twój tym bardziej nie. Gdzie jest Idalia i Afaren? — zapytał ostro.
Smok wyszedł z domu i zamknął za sobą drzwi. Spojrzał na elfa i zrobił krok w jego kierunku, na co ten dość odruchowo się cofnął. Szybko jednak się opamiętał i spojrzał mu hardo w oczy.
— Dobrze ci radzę, lepiej się pilnuj. Chyba, że chcesz, abym osobiście dopilnował, żebyś znowu trafił do lochu.
— Nie zamierzam mieć problemów z twojego powodu, ale wyjaśnijmy sobie jedno. Masz się nie zbliżać do mojej rodziny. Odszedłeś i bardzo dobrze, bo wszyscy zaczęli o tobie nareszcie zapominać. Jeśli mój syn ponownie zacznie mówić na ciebie "tato", stracę cierpliwość. To, że przez trzy lata się nim zajmowałeś, nic nie znaczy. On cię nawet nie pamięta, a Idalia ostatecznie wybrała mnie. Odejdź stąd i nie próbuj ponownie wejść w ich życie.
O czym on do cholery mówił? I jak śmiał nie wpuścić go do jego domu? Jeśli myślał, że się go posłucha-...
— Nie, Lance. Naprawdę nie powinniśmy. Ezarel...
— O niczym się nie dowie. Daj spokój — przesunął dłonią po jej boku.
— Ja tak nie mogę... — chwyciła jego nadgarstki i odsunęła jego dłonie od swojego ciała.
— Więc go wreszcie zostaw — powiedział lekko rozdrażniony.
— Ale...
— Co "ale"? Kurwa, naprawdę jesteś taka ślepa? Gdybyś naprawdę go kochała, nigdy nie pozwoliłabyś mi się do siebie zbliżyć. Kto uratował cię, gdy tu trafiłaś? Kto był twoim pierwszym? Czyje dziecko urodziłaś? Ezarel nie jest odpowiedzią na żadne z tych pytań. Może i wam pomógł, może i się wami zajął, ale teraz ja tu jestem. I sama doskonale powinnaś wiedzieć, że nic stałego cię z nim nie łączy od dnia, gdy po raz pierwszy przyszłaś mnie odwiedzić bez Afarena.
— To była chwila słabości...
— Częste te twoje chwilę słabości.
— Idalia... — powiedział ledwo słyszalnie elf, stając w progu.
Spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami i odepchnęła od siebie Lance'a.
— Ezarel, ja... To wszystko... Czekaj! — ruszyła za nim ale elf zdołał zamknąć za sobą drzwi do sypialni — Ezarel! Błagam, daj mi to wyjaśnić! — dobijała się do drzwi.
— Id... — usłyszał głos Lance'a.
— Nie. Zabierz Afarena i idź z nim na spacer... No idź już! — chwilę milczała — Ezarel, proszę... Porozmawiaj ze mną... — elf w dalszym ciągu milczał — Ez, błagam, otwórz mi drzwi. Słyszysz mnie? Ezarel! Przepraszam... Tak strasznie przepraszam...
Serce boleśnie mu się ścisnęło, a łzy stanęły mu w oczach. Nie chciał tego słyszeć, nie chciał jej słyszeć. Tych przeprosin, próśb o wybaczenie. Zacisnął powieki, czując jak kilka kropel spływa mu po policzku. Odsunął się od drzwi, by chwilę później stanąć przy szafie i niedbale wrzucać swoje rzeczy do torby. Czuł się wykorzystany. Był zwykłym zamiennikiem, bo Lance siedział w lochu. Wiedział, że to jego codzienne przychodzenie "by spotkać się z synem" do niczego dobrego nie doprowadzi. Zrobiła z niego idiotę, który pomógł jej się ustatkować, stanąć na nogi, troszczył się, a ona w międzyczasie sypiała z innym.
Jednak z chwilą gdy to wszystko sobie przypomniał... Poczuł ulgę. Chociaż powinien na nowo przesiąknąć nienawiścią i żalem. Mimo to, nie czuł nic szczególnego. Ani szczęścia, ani złości, ani smutku. Choć sobie to przypomniał, to dawne życie zdawało się nigdy do niego nie należeć. Może to znak, że naprawdę powinien zamknąć ten rozdział.
Odwrócił się na pięcie i odszedł bez słowa. Co teraz? Pamiętał część przeszłości, ale co z przyszłością? Niby co ma teraz ze sobą zrobić? Gdzie się udać? Przepychając się między osobami na targu, starał się dotrzeć z powrotem do Kwatery. Kątem oka dostrzegł czerwone włosy i spojrzał w tamtym kierunku. Ich kolor był nieco inny od Nairy. Włosy czarownicy wpadały już w lekko bordowy odcień, te miały kolor jaskrawej czerwieni. Chwilę tak stał, obserwując obcą kobietę, a gdy w końcu się opamiętał, ruszył dalej. Znajdzie lek. Choć jej los powinien być mu obojętny, to dzięki niemu na nowo miał jakiś cel. Był potrzebny. Był niezbędny. Miał wpływ na to, co może się z nią stać. Mógł ją ocali, tak jak ona ocaliła jego.
Ocaliła... Dlaczego był wtedy ranny?
~~~~~~~~~
Hejo!
Wybaczcie za tę, jak na mnie, dość długą przerwę. Szkoła i praca powoli mnie wykańczają i nie mam za bardzo nawet kiedy do tych książek przysiąść. Nie mówiąc już o znalezieniu na to siły.
Ale nareszcie jest, powoli zbliżamy się do wakacji, więc może częściej zacznie się tu coś pojawiać.
To tyle na dziś.
Do następnego!
Pacia03
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro