Rozdział 2
Doskonale wiedziała, gdzie pojechać, aby móc łatwo wykorzystać Ezarela. Wiosce Efetta Kwatera Główna niedawno odmówiła pomocy. Nic dziwnego, po zniszczeniu kryształu wiele miejsc było niemalże zdewastowanych, dlatego wysyłanie strażników do każdego najmniejszego zniszczenia, było wręcz bezsensowne. W dodatku K.G. również nie było w najlepszym stanie. Przynajmniej tyle, że po białym poświęceniu jest już większy spokój i mieszkańcy faktycznie sami mogą się zająć naprawą, czy opatrywaniem niektórych ofiar. Mimo to, ta sytuacja obiła się echem w innych miejscowościach, znajdujących się na zachodnim wybrzeżu.
Miała nadzieję, że będąc z elfem, bez problemu przyjdzie jej wmówienie mieszkańcom, że ich prośba o pomoc została raz jeszcze rozpatrzona i tym razem z pozytywnym skutkiem. Tak... Pozytywnym. Uznana za kogoś wysłanego przez K.G., nie będzie musiała walczyć dłuższy czas o zaufanie miejscowych, od razu ją nim obdarzą. Ona zajmie się rannymi feary, a Ezarel... Pomoże w odbudowie. W razie problemów, po prostu znowu stamtąd znikną, oni będą ich szukać w Kwaterze, lecz nigdy ich tam nie znajdą. Choć domyślała się, że mogą za nimi wysłać kogoś ze Straży Eel, to w razie wypadku całą odpowiedzialność zrzuci na Ezarela i ewentualnie poda mu jakiś eliksir, żeby znowu o wszystkim zapomniał. Wówczas będzie mogła wmawiać wszystkim, że jest niewinna, albo że to on ją zmanipulował.
Kątem oka zauważyła jak coś przemyka między krzakami niedaleko nich. Zupełnie tak, jakby ich goniło. Odwróciła głowę w tamtą stronę, znów coś czarnego przemknęło między krzakami. Było cholernie szybkie.
— Wyciągnij broń — gdy tylko wypowiedziała te słowa, blackdog wyskoczył z krzaków, rzucając się na shau'kobowa.
Chowaniec zaczął się wierzgać i zrzucił czarownicę ze swojego grzbietu. Zaś ten Ezarela, spłoszony odbiegł w inną stronę. Naira podniosła się na przed ramionach, chociaż jej plecy wręcz odmawiały posłuszeństwa. Cicho jęknęła z bólu. Po okolicy rozniósł się ryk agonalny shau'kobowa. Spojrzała na wierzchowca, leżał na ziemi, a drapieżnik zaciskał szczękę na jego karku. Chowaniec nie wyglądał jak normalny blackdog. Był zdecydowanie większy, miał zniekształcony pysk, jego sierść była rzadsza, a przednie łapy nieproporcjonalne do reszty ciała.
Czaszka była przymocowana do bagażu na grzbiecie shau'kobowa. Zdecydowanie nie zamierzała tam się teraz zbliżać. Jak najciszej spróbowała się wycofać, ale blackdog od razu na nią spojrzał.
— Kurwa...
Skoczył w jej kierunku. Spróbowała wstać, lecz gdy tylko jej się to udało, bestia złapała ją za nogę, ponownie powalając ją na ziemię. Krzyknęła, nie tyle z bólu, co przerażenia. Adrenalina sprawiła, że nie czuła bólu w nodze, pomimo tego, że były w nią wbite kły. Drugą nogą, kopała bestię po pysku, próbując się uwolnić. Zaczął ją ciągnąć do gęstrzej części lasu. Wbijała paznokcie w ziemię i chwytała się każdego napotkanego korzenia. Nie wierzyła, że to właśnie w taki sposób przyszło jej zginąć. Nie mogła tu umrzeć dla rozrywki pieprzonego chowańca. Zabiłby ją i zostawił, tak jak shau'kobowa. Nie, nie, nie! Nie zginie w taki żałosny sposób!
(Kocham rysować przerażenie na twarzach bohaterów)
Pod ręką napotkała kij, więc go chwyciła i z całej siły zamachnęła się na blackdoga. Drapieżnik ryknął, gdy jego łeb został odrzucony na bok. Wyszczerzył kły i teraz rzucił się w stronę jej głowy. Krzyknęła, zasłaniając się. Tylko dzięki kiju, na którym chowaniec teraz zaciskał szczękę, nie miała rozszarpanej twarzy. Jednak coraz ciężej było jej trzymać kij, a ślina bestii kapała jej na twarz. Zęby zwierzęcia z każdą chwilą znajdowały się coraz bliżej jej twarzy. Serce biło jej jak szalone, a oddech był jeszcze bardziej przyspieszony. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy zrozumiała, że naprawdę tu zginie.
— Naira! — zobaczyła jak miecz wbija się w łeb zwierzęcia i przebija go na wylot.
Chowaniec opadł na nią, przygniatając ją swoim ciałem. Elf zrzucił go z niej i popatrzył na nią zmartwiony. Czarownica przyłożyła dłoń do piersi, jakby sprawdzała czy jej serce wciąż bije. Ezarel przejechał wzrokiem po jej ciele, oceniając w jak ciężkim stanie jest. Poza rozszarpaną, lewą nogą, miała liczne zadrapania. Wyciągnął miecz z łba zmutowanego chowańca, po czym wziął czerwonowłosą kobietę na ręce. Zacisnęła dłonie na jego białej kurtce, plamiąc ją krwią. Spróbowała uspokoić oddech.
— Nie wygląda to dobrze — powiedział, patrząc na jej nogę.
Nic mu nie odpowiedziała, tylko zamknęła oczy.
****
Gdy się obudziła, zaczął robić się już wieczór. Leżała w śpiworze i pod namiotem. Dopiero teraz czuła jak cholernie boli ją noga, rozpięła śpiwór i na nią spojrzała. Była zabandażowana, ale przez biały materiał już jakiś czas temu zaczęła przebijać się krew. Wyszła z namiotu na czworaka. Ezarel właśnie zaczął rozpalać ognisko.
— Obudziłaś się — stwierdził — Jak się czujesz?
— Jakby mnie coś przeżuło, a później wypluło — usiadła na trawie.
— Tak też wyglądasz.
— A ja ci życie uratowałam, niewdzięczniku — pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Ja tobie też. Jesteśmy kwita — uśmiechnął się delikatnie.
Długo siedzieli w milczeniu, po prostu patrząc w płomienie. Nairze jak najbardziej ten spokój odpowiadał. Zamknęła oczy, odtwarzając w głowie wydarzenia z dzisiejszego popołudnia. O mały włos nie zginęła. Zabranie ze sobą elfa, było jednym z najlepszych pomysłów w jej życiu. Mieli przed sobą jeszcze jeden dzień drogi, a został im też tylko jeden shau'kobow. W takim wypadku, te drogę prawdopodobnie przejdą pieszo, a wierzchowiec będzie nosił ich wszystkie rzeczy. Czyli podróż się wydłuży...
— Co do tego blackdoga... — odezwał się w pewnym momencie elf — Jego wygląd... Nie był normalny.
— Może to skutek jakiejś genetycznej deformacji? Albo coś w tym stylu... W każdym razie, jest martwe, więc nie przejmowałabym się tym — zdecydowanie chciała zapomnieć o pysku tej bestii.
— W ogóle nie powinien też się znaleźć w tym rejonie. To nie jest jego naturalne środowisko. I nie sądzę by jego wygląd był wynikiem przyczyn naturalnych. Sądzę, że raczej... Ktoś go zmutował. Tylko po co ktokolwiek miałby to robić?
Czarownica długą chwilę mu się przyglądała.
— Tylko mi nie mów, że chcesz zbadać tę zagadkę. Nie mamy na to czasu. Jesteśmy ścigani, pamiętasz?
— Tak, wiem... — ale i tak pobrał już próbkę krwi od tamtego chowańca, choć nie miał jeszcze pojęcia co z nią zrobi.
Naira wstała z ziemi i kulejąc udała się do toreb. Wzięła sobie kawałek chleba i włożyła go do ust. Później odszukała czaszkę i uważnie jej się przyjrzała. Całe szczęście była cała, jedynie trochę brudna. Szukanie teraz magicznego artefaktu, byłoby nadwyraz uciążliwe, a i jego moc mogłaby jej nie odpowiadać. A już zdecydowanie nie zamierzała chodzić po ołtarzach by napełnić je energią. Położyła dłoń na czaszce i zamknęła oczy.
— Azskęiwjan z ycom, mawyzw ęic — w oczodołach zaczął się tlić złoty płomień — Zcoto san myws mieineimołp. Jamyzrtaz hcyt oc w hcaicśonmeic icyrks. I jaraku ogedżak otk echcez ćyżilbz ęis od aingo ogewt — ich obóz został otoczony przez złotą barierę. Odwróciła się do Ezarela, który przez cały czas uważnie jej się przyglądał — Teraz możemy spać spokojnie — uśmiechnęła się do niego.
~~~~~~~~~~~~~
Hejo!
Tu zgłasza się każdy kto jest rozczarowany faktem, że Naira nie umarła. →
Na dziś to tyle.
Do następnego!
Pacia03
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro