Rozdział 19
Gdy dotarli do jego pokoju, usiadła na jego łóżku i od razu zaczęła się rozbierać.
— Co ty wyprawiasz!? — krzyknął i szybko odwrócił głowę, ale i tak zerknął w jej stronę, czując już jak pieką go policzki.
— No co? Idziemy spać nie? A spanie nago jest wygodne. Zresztą, nawet jakbym chciała inaczej, to nie mam piżamy. Cały mój dobytek został u Saykila. Nie powiem przez kogo.
— Tak trudno jest o coś poprosić? — podszedł do szafy i wyjął z niej jakiś podkoszulek i bokserki, które rzucił w jej stronę.
— Opcja nago bardziej mi odpowiadała — mruknęła pod nosem, ale i tak ubrała jego ubrania.
Położyła się pod kołdrą, a elf niedługo później do niej dołączył, gdy tylko rozebrał się do bokserek.
— Miałem ci pójść załatwić jakiś materac...
— Tu mi wygodnie. I nie bój się prawiczku, nie odbiorę ci twojej cnoty gdy będziesz spał.
— Nie jestem prawiczkiem.
— Oho... Będziemy się teraz chwalić, ile to już nie zaliczyliśmy, chłopczyku? — zapytała rozbawiona.
— Jesteś stuknięta. Po prostu wyprowadziłem cię z błędu, a nie się chwalę. I czy ty nie masz innych tematów do rozmowy?
— Mam.
— Jakoś w to wątpię.
— Poznałam Idalię — na moment zamilkła obserwując uważnie jego reakcję. Ale on tylko utkwił wzrok w suficie i czekał — Gdy jeszcze byłam w twoim ciele.
Więc była się z nim spotkać. Tyle, że wcale nie przyszła do niego. Ale skąd miała to wiedzieć? Lance pewnie też nie był przychylnie nastawiony do tego, by informować ją o faktycznym stanie elfa. Zresztą, czemu miałoby go obchodzić spotkanie z nią? To zamknięta sprawa. I już przebolał zdradę. Idalia była jego przeszłością, do której nie chciał wracać. A jednak...
— I...?
— Cieszyła się, że wróciłeś. Cały i zdrowy. Domyślała się, że nie powinna była cię przytulić, ale nie mogła się powstrzymać. Wtedy zapytałam kim jest. Chyba była trochę rozczarowana, że jej nie pamiętasz. A gdy powiedziałam jej o twoim zaniku pamięci, poprosiła cię, że gdy już wrócą ci wspomnienia, abyś jej wybaczył. Chociaż zrozumie, jeśli ponownie nie będziesz chciał jej widzieć, ale chciała żebyś wiedział, że żałuje. Mimo wszystko cieszyła się, że raz jeszcze może z tobą porozmawiać. Nie powiedziała mi co między wami zaszło.
— Rozumiem... — odwrócił się tyłem do niej, a wspomnieniami mimowolnie wrócił do wydarzeń sprzed wyjazdu. Zacisnął dłoń na pościeli.
— Ez... — ostrożnie położyła dłoń na jego ramieniu.
— Nie dotykaj mnie — powiedział to wystarczająco ostro by od razu zabrała dłoń.
— Wiesz... Jeśli chciałbyś się zwierzyć, albo chcesz być po prostu wysłuchany... To nie mam nic przeciwko i obiecuję, że zostawię to dla siebie. Nie koniecznie teraz, tylko kiedy tylko będziesz gotowy.
— Zdradziła mnie — powiedział, zaraz po tym gdy skończyła swój wywód — To zrobiła, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć.
— Przykro mi.
— Nie chcę współczucia — aż przeszył ją dreszcz, od tego chłodu w jego głosie. Był taki sam jak wtedy, gdy ją wydał straży.
— Ale wciąż cię to boli. Słychać to po twoim głosie... — gdy nic jej nie odpowiedział, zapytała — Jak dawno to było?
— Dowiedziałem się o tym przed wyjazdem. A jak długo robiła ze mnie idiotę? — wzruszył ramionami — Pewnie w trakcie jak ten morderca siedział jeszcze w lochu. Ale ja musiałem być ślepy. To było takie oczywiste. Te jej prośby, abym się za nim wstawił przed Huang Hua. Jego codzienne wizyty — prychnął pod nosem — A ja głupi myślałem, że do niczego złego to nie doprowadzi. W końcu "chciał tylko spędzać czas z synem". Naiwnie wierzyłem, że nie zrobiłaby mi czegoś takiego.
— Wybacz, że trochę zboczę z tematu, ale... Jak to się w ogóle stało, że mając z nim dziecko, była z tobą w związku?
— Lance, to Ashkore. Nie wiem, czy w miejscu, w którym mieszkałaś, było o nim głośno, ale na Ziemiach Eel był znany jako morderca, złodziej i dezerter. Idalia się z nim przespała i zaszła w ciążę. Wtedy między nimi nic szczególnego nie było. Tak przynajmniej mi się wydawało. Przez jakiś czas próbowała ukryć ciążę... Ale gdy już się o tym dowiedziałem, obiecałem, że jej pomogę. Po prostu byłem jej to winny, po tym co sam jej zrobiłem. A z czasem... Staliśmy się sobie bliżsi i... Tak jakoś wyszło. Wydawało mi się, że naprawdę mnie kochała. I jej chyba też. Ale w końcu dotarło do mnie, że dla niej byłem tylko tym na wszelki wypadek. Bezpieczniejszą opcją, gdy tamten biegał po lesie, albo siedział w lochu. A skoro urodziła syna, rozsądniej było wybrać mnie, niż jego.
Nie bardzo wiedziała co w takiej sytuacji powinna mu odpowiedzieć. Że jakoś to będzie? Że w końcu się z tym pogodzi?
— Przepraszam.
— Co? — spojrzał na nią przez ramię.
— Przepraszam, że byłam kolejną osobą, która cię wykorzystała. Gdybym wiedziała przez co przeszedłeś i jakie masz dobre serce... Nigdy bym cię nie wciągnęła w to bagno.
— Gdybyś tego nie zrobiła, w końcu byś zginęła... A tak — odwrócił się w jej stronę — Przynajmniej mam się czym zająć.
— Mógłbyś się mną lepiej zająć — poruszyła brwiami.
Rozbawiony pokręcił głową.
— Ile wytrzymałaś, pięć minut? To chyba twój rekord.
— Tak, możliwe. Co poradzę skoro tak na mnie działasz? — mimowolnie sama się uśmiechnęła, gdy zobaczyła jak kąciki jego ust lekko się unoszą.
— Śpij już, Nai. Dobranoc — zamknął oczy.
— Nai?
— Powiedziałem „Naira”.
— Jasne... Dobranoc, Ezi.
****
Przez następne dni, miała jeszcze innych strażników, którzy przez cały dzień pełnili funkcję jej niańki. Tylko wieczorami znów zostawała z Ezarelem. Przychodzili do niego po napar, a on po prostu odsyłał strażników, mówiąc, że ją od nich przejmie. Na początku oczywiście nie zostawiła tego bez słowa, cały czas, sugerując czego to Ezarel nie ma w planach zrobić, ale po kilku dniach sobie odpuściła. W końcu doszło do tego, że przez cały dzień czekała już tylko na to, aby wieczorem znaleźć sie w jego pokoju. I niby zasypiali po dwóch różnych stronach łóżka, ale rano i tak budzili się mocno w siebie wtuleni. Naprawdę dobrze się czuła z jego bliskością. Uspokajało ją to i sprawiało, że nie czuła się taka samotna. Chyba za bardzo pozwoliła sobie się w tym zatracić.
Larisa w końcu przyleciała do Kwatery, więc czarownica nareszcie odzyskała swoje rzeczy. Jednak przy całej tej sielance, dalej musiała myśleć o truciźnie. Sięgała już jej szyi, więc była coraz bardziej nerwowa i pospieszała elfa. I jakiś tydzień później, nareszcie zabrał ją ze sobą do laboratorium i podał antidotum. Zdążyła mu już na tyle zaufać, że bez wahania wypiła eliksir. Chwilę czekała na jakąś reakcje organizmu, aż poczuła jak coś napływa jej do gardła. Zwymiotowała na podłogę ciemną cieczą. Już to kiedyś widziała. Spojrzała przerażona na Ezarela. Jej pierwsza ofiarą wymiotowała podobną wydzieliną. Zrobił to specjalnie...? To zemsta?
— Naira... — położył dłoń na jej plecach, ale go odepchnęła.
Mogła się tego spodziewać. Po tym wszystkim co zrobiła. Pewnie planował to od początku. Cholera, dobrze mu szło udawanie miłego i zmartwionego. Chwiejnym krokiem ruszyła do wyjścia. W głowie jej się kręciło, obraz był rozmazany. Gdy pociemniało jej przed oczami, padła zemdlona na podłogę.
— Naira! — klęknął przy niej i ostrożnie ją podniósł, ale wtedy znowu zaczęła wymiotować.
Zrobił coś nie tak? Źle wykonał antidotum. Czy ona...? W tym momencie zwrócił uwagę na prawie wyblakłe żyłki na jej szyi. Jednak zadziałało? Zabrał ją do pokoju i postawił miskę przy łóżku. Cały czas przy niej czuwał, żeby nie udławiła się własnymi wymiocinami. Gdy w końcu przestała, to i tak się nie ocknęła i spała jeszcze przez kilka następnych godzin. Żyłki cofnęły się pod ubranie, więc ciężko mu było stwierdzić, czy to wystarczy, cze będzie potrzebowała jeszcze kolejnych dawek. Mimo to, czuł się już bardziej spokojny. Zadziałało.
****
Gdy otworzyła oczy, zorientowała się, że jest w pokoju Ezarela. To był tylko zły sen? Rozejrzała się po pomieszczeniu, elf spał w nogach łóżka. Na podłodze stała miska, która teraz była pusta, ale zostały na niej jakieś ciemniejsze zacieki. Na jej ubraniu znajdowała się ciemna plama, jakby od krwi, ale zapach był inny. Dlaczego wciąż żyje? Niemalże wyskoczyła z łóżka, podchodząc do lustra. Na szyi nie było żyłek, zdjęła rękawiczki, jej dłonie też nie wskazywały na to, by w jej żyłach była jeszcze trucizna. Szybko zdjęła kurtkę, a później podkoszulek. Żyłki cofnęły się do jej piersi. Mimowolnie się uśmiechnęła, a w jej oczach zalśniły łzy. Nareszcie. Cicho się zaśmiała.
— Ocknęłaś się — usłyszała Ezarela, który podniósł się do siadu i przetarł twarz dłonią.
Od razu do niego dopadła i mocno się w niego wtuliła. Nie powstrzymywała już łez, które płynęły jej po policzkach. Cały czas szeptem powtarzała "dziękuję". Elf delikatnie się uśmiechnął i pocałował ją w czubek głowy.
— Nie ma za co. Przez następne dni będziesz dostawała kolejne dawki, aż w końcu się tego pozbędziemy — w odpowiedzi tylko pokiwała głową, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi — Może bez tej trucizny, będziesz wystarczająco atrakcyjna, by można było na ciebie patrzeć.
Cicho się zaśmiał, gdy na tę uwagę, uszczypnęła go w bok.
****
Tak jak powiedział, przez następne dni podawał jej antidotum i przy niej czuwał. Żyłki na jej ciele, szybko zaczęły się cofać do sińca na jej boku, który w końcu zaczął blednąć. Jeszcze wielokrotnie wysłuchiwał jej podziękowań. Nawet dał się zabrać na randkę w ramach rekompensaty. Co było błędem, bo jak mógł się spodziewać, Naira stwierdziła, że to jego oficjalne pozwolenie na to, by mogła go podrywać, więc zrobiła się w tym jeszcze bardziej bezczelna. Ale... Nawet, że to polubił. Co prawda, czasem czuł się przez to zawstydzony i zażenowany, widząc co jest zdolna zrobić publicznie. Jednak... Bycie adorowanym mimo wszystko było dość przyjemne. Co nie znaczy, że tak łatwo jej się da. Niech się jeszcze pomęczy.
****
Do ostatniego dnia jej niańczenia został przydzielony Nevra. To on miał faktycznie zatwierdzić, czy czarownica nie stanowi już zagrożenia dla kogokolwiek z mieszkańców Kwatery. Sama nie wiedziała, czy powinna być zaskoczona, czy nie, kiedy zabrał ją do swojego pokoju. Ale gdy już zamknął drzwi na klucz, położyła dłoń na artefakcie, a pomarańczowe wstęgi światła zafalowały wokół niej.
— Nie radzę — odezwał się wampir — Chcę tylko porozmawiać.
— Dlaczego tu i dlaczego za zamkniętymi drzwiami? — zmarszczyła brwi.
— Żeby nikt nas nie zaskoczył — usiadł przy biurku — Jutro stąd wyjedziesz.
— ... Słucham?
— Wyjedziesz stąd. Potwierdzę, że nie stanowisz już zagrożenia, przestaniesz być kontrolowana na każdym kroku, a ja dam ci możliwość opuszczenia Kwatery. Z tego co mi wiadomo, Ezarel pozbył już się twojej trucizny, więc nic cię tu nie trzyma.
— Może, ale powiedzmy, że spodobało mi się to miejsce. Zresztą, czemu miałoby ci zależeć na moim odejściu? — zabrała dłoń z artefaktu.
— Robię to dla Ezarela.
— Nie wydaje mi się by tego chciał.
— Nie jesteś pierwszą, Naira. Przed tobą były już osoby, za których wziął odpowiedzialność, choć nie powinien. To go niszczy. I dobrze o tym wie, ale i tak w kółko popełnia ten sam błąd.
— I niby na jakiej podstawie to stwierdzasz? — skrzyżowała ramiona przed sobą.
— Zapytaj go o Marię-Annę. Zapytaj o Idalię. One były wcześniej. A teraz dla ciebie zgrywa bohatera. I skończy się jak zwykle, bo wątpię, abyś zamierzała tu siedzieć do końca życia. Takie jak ty, mają często pełno nie załatwionych spraw. Dlatego odejdź, zanim bardziej się w to wkręci.
— Już teraz go to skrzywdzi... — a przynajmniej tak jej się wydawało. Miała wrażenie, że sympatia, którą go darzy, nie jest jednostronna. I... Nie powinna, ale chciała przy nim zostać. Chciała się budzić obok niego, przyprawiać go o rumieńce, widzieć jego uśmiech. Ale Nevra miał rację, nie załatwiła wszystkich swoich spraw. I nie mogła ich sobie odpuścić.
— Jesteś czarownicą. Zmodyfikuj jego wspomnienia. Najlepiej tak, by w ogóle cię nie pamiętał.
— ... Dowiedz się gdzie aktualnie znajduje się Agras Dalitt. Wtedy odejdę.
~~~~~~
Hejo!
Trochę mnie tu nie było, ale postawiłam sobie za cel, by do końca roku, wstawić możliwie jak najwięcej rozdziałów i może nawet skończyć niektóre książki. Ale to byłoby zbyt piękne i wiązałoby się z codziennym wstawianiem rozdziałów.
To tyle na dziś.
Do następnego!
Pacia03
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro