Rozdział 17
Dlaczego był wtedy ranny? Tego, na ten moment nie był w stanie sobie przypomnieć. Nie pamiętał niczego, co miało miejsce między odejściem z Kwatery, a spotkaniem czarownicy. Kto próbował go zabić i dlaczego? Choć bardzo nie chciał, to musiał jeszcze poczekać na odpowiedź. Z czasem eliksir przywróci mu wszystkie wspomnienia. Bez wyjątków. Jednak to jeszcze nie ten moment.
****
Zszedł do lochu i odnalazł cele czarownicy, którą od razu otworzył. Kobieta dopiero wtedy na niego spojrzała.
— Wychodzisz.
Z drobnym wahaniem wstała i do niego podeszła. Złapał ją za ramię i pociągnął do wyjścia.
— Jak brutalnie — mruknęła, jednak nic jej nie odpowiedział.
Jakiś czas później zjawili się w przychodni. Czarownica rozejrzała się po pomieszczeniu, a jej mina wyraźnie wskazywała na to, że nie spodobało jej się to miejsce. Zdecydowanie nie zamierzała oddać się w opiekę jakiejkolwiek pielęgniarce. Sama jest w stanie sobie poradzić.
— Ewelein, mogłabyś ją zbadać pod kątem zatrucia? — zwrócił się do elfki, która do nich podeszła.
Naira zlustrowała ją spojrzeniem, dochodząc do wniosku, że kobieta jest naprawdę atrakcyjna, tylko... Czy to miał być strój seksownej pielęgniarki? Zakolanówki połączone tasiemkami z dolną częścią jej ubioru. Odsłonięty brzuch, na którego dole znajdowały się łańcuszki prowadzące prawdopodobnie między jej nogi. No i każdy bez problemu mógł zaglądać w jej biust.
— Masz na myśli jakieś niegroźne zatrucie pokarmowe, czy truciznę? — Ewelein utkwiła wzrok w czarownicy, która automatycznie się wyprostowała i dumnie uniosła głowę.
— Truciznę. Prawy bok, trochę nad biodrem.
— Rozumiem. Usiądź — zwróciła się do czerwonowłosej, wskazując kozetkę w głównej sali.
Naira skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na Ezarela.
— Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Sama znajdę rozwiązanie.
Elf spojrzał na nią krzywo, na co mimowolnie odwróciła wzrok.
— Ile lat już się z tym zmagasz...? No właśnie. A skoro już wyciągnąłem cię z lochu, to mogłabyś nie robić mi problemów i dać się zbadać. Jesteś tylko czarownicą, Naira, lepiej w alchemii zostaw miejsce elfom. Wymyślaj sobie zaklęcia, a nie udawaj, że możesz stworzyć nowe antidotum.
Zacisnęła usta w wąską linię. Wiedziała, że miał w tym trochę racji, lecz mimo to poczuła się urażona. I od kiedy zrobił się aż taki wredny? W końcu pod naporem jego spojrzenia, usiadła. Chociaż czuła teraz niemałe zażenowanie. Mimo to, starając się robić dobrą minę do złej gry, próbowała przybrać naburmuszoną minę.
— Rozbierz się — poleciła elfka, po czym spojrzała na niebieskowłosego — Ezarel...
— Co?
— Mógłbyś się chociaż odwrócić?
— Po co?
— No, bo...
— Wszystko jedno. I tak już we mnie był — stwierdziła obojętnie i dopiero, widząc spojrzenie elfki, zorientowała się, jak to mogło zabrzmieć — Nie w tym sensie. Tylko... Dosłownym. Znaczy. Co?
Ezarel uderzył się dłonią w twarz.
— Po prostu w wyniku zaklęcia zamieniła nas ciałami. To wszystko — dlaczego w ogóle się jej tłumaczyli?
— Rozumiem... — gdy czarownica zdjęła górną część swego ubioru utkwiła wzrok w żyłkach rozchodzących się po jej ciele — Wygląda jak zatrucie eiicit.
— Tylko trochę. Gdyby tak było, zaatakowałoby najpierw płuca. Poza tym, ta trucizna była w płynnym stanie, nie gazowym — podał jej notes Nairy, otwarty na ostatniej stronie.
Ewelein na szybko przesunęła spojrzeniem po jej notatkach.
— Znasz tę truciznę?
— Nie, ale bazuje na tym samym schemacie co większość, więc nie powinno być ciężko znaleźć antidotum.
Pokiwała ze zrozumieniem głową.
— Jeszcze jakieś objawy, oprócz tych widocznych?
— Jeśli w odpowiednim odstępie czasowym nie zażyje naparu z owoców thesy, to od źródła zaczyna rozchodzić się ból — wskazał palcem sińca na jej boku, od którego rozchodziły się żyłki.
— Mhm... — zajęła się wykonywaniem badań, by upewnić się, czy na nic więcej nie wpływa trucizna.
W międzyczasie dzieliła się swoimi spostrzeżeniami z Ezarelem. Oboje wówczas rozmawiali o tym, który konkretnie składnik mógł wpłynąć na poszczególne objawy i wymyślali co mogłoby temu przeciwdziałać, jednocześnie podważając nawzajem swoje hipotezy. A Naira w głębi siebie musiała przyznać, że przestała za nimi nadążać. I czuła się z tym jeszcze gorzej. Może z taką wiedzą jaką posiadali oni, już dawno znalazłaby dla siebie lek. Ezarel miał rację, lepiej w alchemii zostawić miejsce elfom. A porównywanie się do nich byłoby zwykłym zuchwalstwem, bo nie ma innej rasy, która miałaby taką łatwość poruszania się w tym temacie. Oczywiście, można było się wyuczyć tych wszystkich zastosowań różnych roślin i eliksirów, ale zajęłoby to lata. Elfy zaś działały tak, jakby podświadomie to wszystko wiedzieli, conajmniej tak jakby była to ich umiejętność wrodzona.
Przestała się skupiać na tym co mówili, dlatego nie zwróciła uwagi na ostrzeżenie elfki, która wbiła igłę w jej bok. Ugryzła się boleśnie w rękę, gdy z jej ust wydostał się krótki krzyk. Automatycznie chciała się odsunąć, ale elf zdołał ją w porę utrzymać w miarę w bezruchu, by Ewelein mogła pobrać próbkę krwi, która miała kontakt z trucizną.
— Wybacz... — powiedziała elfka zabierając strzykawkę i zaklejając niewielką ranę — Możesz się już ubrać.
— Dzięki, Ewe — powiedział, puszczając Nairę, a czarownica powoli się ubrała.
Niedługo później wyszli z przychodni, a mężczyzna udał się do laboratorium.
— Za niedługo ktoś powinien po ciebie przyjść. Przez najbliższe dni będziesz pod stałą kontrolą. Jeśli nie będziesz robiła nic głupiego, to za kilka dni jedynym twoim ograniczeniem będzie zakaz opuszczania Kwatery Głównej bez zgody Huang Hua.
— Mhm... — mruknęła w odpowiedzi. Nie była pewna, jak teraz powinna się zachowywać w stosunku do niego. Jakby ich skąplikowana sytuacja, to było za mało, to jeszcze widział ją taką, jaką nie chciała się nigdy nikomu pokazać. Ciekawe, czy teraz będzie patrzył na nią z obrzydzeniem. W zasadzie to by jej to nie zdziwiło. Już teraz zrobił się dużo bardziej oschły i zdystansowany. A mimo to wciąż jej pomaga — Jesteś zły o to zamienienie ciał, tak...?
— Byłem — poprawił ją.
— Więc... Czemu jesteś teraz... Taki?
— Niby jaki? — przewrócił oczami.
— Arogancki, wredny, chłodny, opryskliwy... Wymieniać dalej?
Wydawało mu się, że jest teraz na wszystko obojętny. Ale może miała rację. Może przywrócone wspomnienia ponownie uczyniły go wściekłym na cały świat i okazywał to nieświadomie każdemu dookoło. A może taki po prostu był, a dzięki eliksirowi jest w końcu tym kim naprawdę był sprzed utratą wspomnień.
— Nie.
— Więc...?
— To nieistotne — nacisnął klamkę, ale drzwi były zamknięte.
— Ktokolwiek tam teraz jest, ma mi nie przeszkadzać! — usłyszeli po drugiej stronie drzwi.
— W tej chwili otwieraj te drzwi, chyba, że chcesz się tłumaczyć przed Huang Hua! — krzyknął, dalej szarpiąc za klamkę.
— Ha! Kim ty niby jesteś żeby mnie straszyć!?
— Szefem Straży Absyntu.
Drzwi się otworzyły, a w nich stanęła kobieta w zieleni i dwoma warkoczami opadającymi jej na ramiona. Jej zmarszczone brwi i piegi na policzkach, sprawiały, że wyglądała na swój sposób uroczo.
— Chyba raczej byłym szefem. To już jest moja straż.
— Więc to ty jesteś odpowiedzialna za ten burdel, który zastałem w swoim laboratorium? — zmarszczył na nią brwi.
— Twoim? Przestał być twój od dnia, gdy postanowiłeś odejść, a teraz mi nie przeszkadzaj — chciała mu zamknąć drzwi przed nosem, ale przytrzymał je nogą. Oj, ta gówniara zaczęła działać mu już na nerwy, a nie rozmawiają przecież dłużej niż dwie minuty.
— Nie mam czasu na twoje humorki — pchnął drzwi i wszedł do środka — Najlepiej stąd idź, by mnie nie rozpraszać.
— Osobiście się postaram, by Hua dała ci zakaz choćby zbliżania się do laboratorium.
— Powodzenia życzę.
Przestała im się dłużej przysłuchiwać, bo ktoś klepnął ją w ramię.
— Tak? — odwróciła głowę w stronę strażnika.
— Z jakiegoś powodu, to mnie zmusili do pilnowania cię do końca dnia — skrzyżował ramiona przed sobą.
Naprawdę? Ze wszystkich osób musiał to być, akurat ten przeklęty czarodziej, który okazał się być silniejszy od niej...?
****
Szli właśnie przez targ, nieszczególnie ze sobą rozmawiając. W pewnym momencie mężczyzna gwałtownie się zatrzymał i spojrzał w stronę jednego ze stoisk. Zmarszczył brwi i ruszył w tamtą stronę. Czarownica jedynie zaskoczona powiodła za nim spojrzeniem. Mężczyzna zbliżył się do jakiegoś dziecka, które zauważając go, wzdrygnęło się i spróbowało uciec, zmieniając się... W smoka? Co tu się dzieje, do cholery? Mały smok? Strażnik jednak złapał dzieciaka za ogon i teraz zwisał on do dołu głową, a tylnymi łapami próbował odepchnąć dłoń mężczyzny. Za to w przednich łapkach trzymał jakąś przynętę dla chowańca.
— Tata, puszczaj!
Tata? Więc ten facet nie jest czarodziejem tylko... Smokiem!? Ale jak to możliwe? Przecież one wyginęły wieki temu.
— Nie. Co my ci mówiliśmy? Jesteś jeszcze za mały na własnego chowańca. Masz w domu Brzydala. Gdzie jest mama? — zabrał mu z łapek przynętę i odłożył ją na swoje miejsce.
— Ale to nie dla mnie tylko... Dla Latiki! Poprosiła mnie, żebym jej wziął, bo ona chce chowańca.
— Nie kłam. I pytałem, gdzie mama? Wie, że tu jesteś, czy znowu zwiałeś przez okno? — wziął go pod ramię i ruszył z nim w stronę schroniska, choć chłopiec starał się wyrwać i trochę warczał.
— Miałem być z ciocią Riv... Ale ona tylko rozmawiała z jakąś panią, więc sobie poszedłem.
Pokręcił zrezygnowany głową, po czym się nagle zatrzymał i odwrócił w stronę czarownicy.
— Nie stój tak, tylko chodź.
Naira zamrugała kilka razy jakby wyrwał ją z zamyślenia i zrównała z nim kroku.
— On... To mały smok. Ale... Jak? To... Niesamowite.
Lance uśmiechnął się delikatnie, bo mimo wszystko, jej zafascynowanie jego rasą trochę mu schlebiało. Na innych w Kwaterze już nie wywoływało to takiego wrażenia, bo oswoili się z myślą, że jest tym kim jest.
— Tata, kto to?
— Zła pani, którą muszę pilnować — ruszył dalej.
Jakiś czas później weszli do jednego z domów.
— Cześć, kotek! — usłyszeli z jednego z pomieszczeń.
— Hej, Afaren zwiał Rivi.
— Znowu!? Znalazłeś go!?
— Tak. Przy okazji, nie będziemy dziś sami — postawił syna na podłodze.
— Dlaczego? — wyszła na korytarz i spojrzała na drugą kobietę — Kto to jest?
Naira widząc ją, bez problemu była w stanie rozpoznać, że to ta sama kobieta, z którą rozmawiała będąc w ciele Ezarela.
— To ta czarownica, którą tu sprowadzili wraz z Ezarelem. Trzeba jej pilnować i padło na mnie.
— Mhm... Rozumiem.
****
Ostatecznie do końca dnia została w ich domu. Choć Lance cały czas ją obserwował, Idalia rozmawiała z nią na różne tematy. Oczywiście najpierw zaczęło się od tematu Ezarela. Jego uratowania, a później tego, że wszyscy spodziewali się, że czarownica go zabije. Następnie temat zszedł na różne miejsce, a także dowiedziała się o tym, że wróżka większość swego życia spędziła na Ziemi. Udana rodzinka. Niewymarły smok i wróżko-ziemianka. No i powstał z tego mały smoczek z barwnymi skrzydłami. Uważała, że chłopiec jest naprawdę uroczy, choć robił wokół siebie dużo zamieszania, by wszyscy skupiali na nim swoją uwagę. Więc by czymś go w końcu zająć stworzyła dla niego kule w której delikatna pomarańczowa poświata układała się w różne kształty ukazujące chowańce lub krajobrazy. Białowłosy chłopiec skupił na tym całą swoją uwagę, dzięki czemu ona mogła spokojnie porozmawiać z jego mamą, która poczęstowała ją winem. I tak przy kolejnej lampce, przestała zwracać już uwagę na pilnującego ją mężczyznę. W końcu pijane i zmęczone zasnęły na kanapie w salonie. Nairze nawet nie przyszło do głowy, że Ezarel może ją szukać po całej Kwaterze.
Pacia03
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro