Rozdział 4
- Zobaczysz, będziesz miał spokojny weekend - obiecywał Risk, odjeżdżając z klubowego parkingu.
Już to widzę...
Wróciłem do pokoju i wskoczyłem pod kołdrę, dopóki nikt nic ode mnie nie chciał. Musiałem odespać cholerne stresy, które od ponad pół roku zabierały mi sen z powiek.
Z łóżka zwlokłem się dopiero na obiad. Bracia jak zwykle zapychali się żarciem, pieprząc między sobą jakieś pierdoły.
- Vice, masz ochotę bujnąć się po okolicy? Bill mówił, żebyśmy z Tobą wpadli do baru. Ponoć dostał jakiś cynk o napaściach. - zagadał Troy.
Skinąłem głową, potwierdzając. Nie mogłem tego zlekceważyć. Kilka dni temu szeryf twierdził, że zamknięto jakiś gnoi. Podejrzewałem, że było ich więcej, niż przypuszczaliśmy.
W pięciu, tuż po obiedzie, ruszyliśmy w teren. W tym tygodniu zaczęły się coroczne zawody myśliwskie, przez co mijaliśmy wiele nieznajomych gęb. Jednak nic nie wydało nam się podejrzane. Po godzinie kręcenia się pojechaliśmy do baru.
Jak zwykle o tej porze panował tu spokój. Trzech miejscowych pijaczków grało w bilard, a Bill szykował szkło na wieczór. Podniosłem łapę do góry, dając znać, żeby przyniósł nam po browarze. Usiedliśmy w rogu sali przy naszym ulubionym stoliku, skąd miałem najlepszy punkt do obserwacji.
- Słyszałem, że Risk wrócił.
Postawił przed nami kufle z bursztynowym napojem i skrzyżował na klacie ręce, oczekując rozwinięcia tematu.
- Tak i to z żoną w ciąży - prychnął Tim, wywołując u Billa zaskoczenie.
- No proszę, Prezes się postarał. A nas Was Panowie, kiedy przyjdzie pora?
Przeciągnął po nas wzrokiem.
Zipp, gładząc łapą swoją łysą glacę, zaśmiał się i odparł:
- Howk hajta się pod koniec miesiąca i na tym poprzestańmy.
- Zamiast bawić się w ploty, kto z kim i dlaczego, lepiej powiedz, co nowego masz o tych napaściach? - przeszedłem do rzeczy.
Pochylił się nad stolikiem i zaczął cicho mówić:
- Wczoraj, po tym jak pojechaliście, pojawiło się dwóch kolesi. Myślałem, że to przejezdni, ale po wypiciu kilku browarów, wdali się w bójkę z miejscowymi. Zaczęli gadać, że należą do nowego klubu i niedługo zaczną rządzić tym miastem. Zrobiło się takie zamieszanie, że nikt nie zauważył, jak zrobiłem im zdjęcie.
Wyciągnął z kieszeni komórkę i pokazał ujęcie. Przedstawiało dwóch zarośniętych zakapiorów z nieznanym mi logo na plecach.
Kurwa, tak jak myślałem, sprawa jest poważna.
Zgrałem fotę i dyskretnie oddałem mu telefon.
- Dzięki Tobie mamy jakiś trop. Miej się na baczności. Z tego, co mi wiadomo, są niebezpieczni. Jeśli się pokażą, daj mi natychmiast znać - nakazałem starszemu właścicielowi baru.
Naszą uwagę odwrócił dzwonek wiszący nad frontowymi drzwiami. W tym momencie nie tylko mnie zatkało. Do lokalu weszła drobna blondyneczka o figurze supermodelki. Gapiliśmy się na nią, jak na objawienie. Bill, zerwał się i pobiegł, żeby ją obsłużyć.
Biała bluzka, zapinana z przodu na błyszczące guziczki, eksponowała jej obfity biust, a obcisłe jeansy podkreślały kształtny tyłek.
Do kurwy nędzy, co taka szprycha, jak ona, robi w podrzędnym barze? Może przyjechała z jednym z myśliwych? Chuj wie.
Pomimo, że była najpiękniejszą kobietą, jaką do tej pory widziałem, nie miałem zamiaru do niej zarywać.
Gdy usiadła w tym samym rzędzie co my, zaczęła rozglądać się po wnętrzu. Na jej twarzy malowało się zainteresowanie, a nie odrzut. Najwidoczniej nie należała do zadufanych w sobie panienek. Przesunęła głowę, a nasze oczy nagle się spotkały. Nie odwracałem wzroku, będąc ciekaw, co zrobi?
Nie spłoszyła się. Jej jasne policzki oblały rumieńce, a usta ułożyły w uśmiech. Podświetlona wpadającymi przez okno promieniami słońca, wyglądała jak anioł.
Nasz kontakt wzrokowy przerwał Bill, przynosząc jej zamówienie.
- No taką dupę to brałbym godzinami. - Ślinił się Zipp.
- Żebym ja Cię zaraz nie wziął. - Ostrzegawczym spojrzeniem usadziłem go na miejscu.
- Chyba suka wpadła naszemu Vice w oko. - Zaśmiał się Howk, biorąc duży łyk piwa.
Nie skomentowałem, pokazując mu dyskretnie środkowy palec.
Debile śmiali się, a ja nie mogłem oderwać się od patrzenia na nieznajomą.
Cholera, powtórka z May nie jest mi potrzebna. Chciałbym mieć kogoś i być szczęśliwy, tak jak teraz Risk, ale nie miałem zamiaru ładować się w jakieś pieprzone romansidło, po którym znowu będę musiał leczyć rany.
Z zaciekawieniem obserwowałem ją jak je. Musiała być bardzo głodna, skoro talerz tak szybko zaczynał świecić pustkami.
Skąd przybyła? Po co zatrzymała się akurat tu?
Nachodziły mnie pytania, na które chciałem znać odpowiedź.
Do jej stolika dosiadło się trzech meneli. Po minie dziewczyny było widać, że nie jest zadowolona z nieproszonego towarzystwa. Pomimo nerwowych ruchów, starała się nie okazać strachu i sama poradzić sobie z pijakami.
Krew zawrzała mi w żyłach, gdy jeden z nich nachalnie przysunął się do blondynki i owinął kosmyk jej włosów wokół palca. Nie wytrzymałem i od razu poszedłem jej pomóc.
- Macie pięć sekund, żeby odejść od tego stolika - zagrzmiałem.
Debile nawet nie zauważyli, kto podszedł. Jeden z nich, pewnym siebie głosem, odpowiedział:
- A kim Ty jesteś, że nam rozkazujesz?
Zaśmiałem się krótko. Miejscowi dobrze znali nasz klub, szczególnie, że ostatnimi czasy coraz częściej pokazywaliśmy się na ulicach.
Podnieśli na mnie łby, a ja wskazałem napis Vice na swojej kurtce. Powinni wiedzieć, że ze mną się nie zadziera.
- Jeśli to nic Ci nie mówi, razem z Braćmi możemy wytłumaczyć w inny sposób, dlaczego macie zostawić ją w spokoju.
Niedopowiedziany przekaz dotarł do ich małych móżdżków natychmiastowo. Bez dyskusji usunęli się i wrócili do gry w bilard.
Zachlane miękkie troki.
Blondynka podniosła na mnie wzrok, a ja zastygłem w bezruchu. Miała szklanokrystaliczne oczy o barwie zielonego ametystu. Jeszcze bardziej niespotykane, niż u May.
Ja pierdolę! Chyba jestem skazany na kobiety o tak niesamowitych tęczówkach.
- Dziękuję za pomoc - odezwała się ciepło.
Uśmiechnąłem się, słysząc jej dziwny akcent. Cieszyłem się, że taka kobieta, jak ona, nie boi się mnie i chętnie podejmuje rozmowę.
- Nie ma za co. Nie jesteś stąd? - walnąłem głupio, żeby dowiedzieć się czegokolwiek.
- Jestem tu przejazdem. Wpadłam na wakacje do przyjaciół.
Czyli nie zostanie na dłużej. Szkoda...
Podniosła się i stanęła na wprost mnie. Miała niecałe pięć i pół stopy wzrostu. Była tak drobna, a przy tym zgrabna. Przez chwilę nasycałem się jej urodą, rysując w pamięci wizerunek tej pięknej istoty.
- Muszę już iść, ale mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Oby...
Nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. Oczarowany nią, patrzyłem jak moje marzenie znika. W drzwiach odwróciła się i po raz ostatni urzekła mnie uśmiechem. Cholera, utonąłem, choć byłem pewien, że już nigdy więcej jej nie spotkam. Przez okno widziałem, jak wsiada do starego chevroleta, który w ogóle do niej nie pasował.
Skąd pochodzi? Gdzie się zatrzymała? Na jak długo tu przyjechała?
Te pytania zostały bez odpowiedzi.
Oczywiście, gdy wróciłem do stolika, chłopaki mieli ze mnie niezły ubaw.
- Vice, Ty musisz zapisać się na kurs, żeby dowiedzieć się, jak poderwać dziewczynę.
- Dowiedziałeś się, jak ma na imię czy zdążyła uciec?
Nabijali się jeden przez drugiego, doprowadzając mnie do szału.
Niech spierdalają!
Posiedziałem jeszcze chwilę, dokańczając browara. Wydałem Braciom rozkaz odnośnie patrolu, a sam wróciłem do siedziby.
Pierwsze co zrobiłem, to poszedłem do biura i wysłałem Riskowi krótką informację ze zdjęciem zrobionym przez Billa.
Ja: To oni chcą nas wygryźć.
Odpisał dopiero po dłuższej chwili.
Risk: Masz wolny weekend. Wiesz co to znaczy?
Pierdolę...
Ja: Nie, nie wiem.
Nie mając zamiaru olać sprawy, wyciąłem ze zdjęcia logo i wysłałem mailem do wszystkich chapterów i zaprzyjaźnionych klubów. Może ktoś nas nakieruje, kim są Ci nieznajomi.
Ponownie wyszedłem z siedziby, zasiadłem na Roda i pojechałem wprost do szeryfa. Wolałem dać mu cynk o tropie, żeby znowu nie siadł nam na ogonie.
Zdążyłem złapać go w drzwiach jego gabinetu. Nie był zadowolony, że zatrzymuję go po godzinach w pracy. Wysłuchując, czego się dowiedziałem, podzwonił po kilku posterunkach. Bardzo szybko potwierdził, że złapani motocykliści należeli do tej samej grupy.
- Czyli tak jak myślałem, jest ich więcej. - Podrapał się po szpakowatym łbie.
- Będziemy na bieżąco monitorować okolicę. Nie chcę, żeby ich przewinienia przypisano naszemu klubowi. Szeryf sam wie, że nie zagrażamy miejscowym i nie stwarzamy problemów. Od momentu, gdy Risk zasiadł na fotelu Prezesa, a ja Vice, dbamy o spokój.
- Wiem, Set. Jesteście całkowicie inni, niż Wasi ojcowie, dlatego z Wami współpracuję. Jeśli czegokolwiek się dowiem, dam znać. Ty zrób to samo.
Podaliśmy sobie ręce i odeszliśmy, każdy w swoją stronę.
Nie chciałem jeszcze wracać do siedziby. Noc była spokojna, a ja potrzebowałem chwili oddechu i samotności. Oprócz kwestii zagrażającego nam klubu, męczyły mnie kolejne zielone oczy, wdzierające się w głąb mojej podświadomości. Nie liczyłem na złudną nadzieję, że jeszcze kiedyś dane mi będzie spotkać ich właścicielkę. Przejezdna, która rozkocha mnie w sobie, a potem zostawi, to ostatnie czego potrzebowałem. Muszę o niej zapomnieć.
Jeździłem długo po obrzeżach miasta, aż zapadł całkowity zmrok. Mgła zaczęła spowijać drogę.
Jutro na pewno będzie lać. Dobrze, przynajmniej jeden dzień luzu.
Risk, wyśmiałby mnie, że zamiast się wyspać, jeżdżę do późna i uzależniam wypoczynek od pogody.
Ostatnia prosta przez las, a mgła stawała się coraz bardziej męcząca. Samochód, jadący pięćset jardów przede mną, zwolnił.
Wiedziałem, że wilgotna nawierzchnia jest śliska. Jeden nieodpowiedni manewr, a zaliczyłbym wywrotkę. Znacząco zmniejszyłem prędkość, bacznie przyglądając się rozmytym przez biel czerwonym światłom.
Autem nagle zaczęło rzucać na boki. Opona złapała pobocze i ściągnęło go ze skarpy w dół w stronę rzeki.
Kurwa!
Im byłem bliżej, tym więcej widziałem. Na drodze stał, oślepiony światłami, jeleń. Dopiero ryk mojego Harego przepłoszył go. Kierowca chciał go raptownie ominąć, przez co doszło do wypadku.
Starając się zachować trzeźwość umysłu, zaparkowałem przy poboczu i wyciągnąłem z sakwy latarkę. Żeby zorientować się w sytuacji, stanąłem na szczycie zbocza i skierowałem pasmo światła w stronę wąwozu. Przeraziłem się widokiem unieruchomionego w rzece pojazdu, które nabierało wodę.
Ja pierdolę!
Musiałem jak najszybciej udzielić pomocy poszkodowanym.
Zbiegłem w dół i z trudem przebrnąłem przez grząskie podłoże. Zaświeciłem latarką po szybach. Z tyłu nikogo nie było. Z przodu, za kierownicą siedziała nieprzytomna kobieta, a obok niej na siedzeniu leżał plecak. Była sama.
Samochód od strony pasażera coraz szybciej zapadał się w mule dna rzeki. Miałem coraz mniej czasu. Otworzyłem drzwi kierowcy i wsunąłem się do środka. Na oślep wyczułem pas. Na szczęście zatrzask odpuścił po pierwszym naciśnięciu. Palcami chwyciłem rączkę plecaka, a kobietę przytuliłem do torsu. W końcu była wolna.
Z nią na rękach przedarłem się przez bagnisty brzeg i z trudem wspiąłem po stromym zboczu. Ubłocone buty i śliska trawa utrudniały powrót do drogi. Dobrze, że kobieta ważyła tyle co nic.
Usiadłem na poboczu w świetle reflektora motocykla. Ułożyłem ją w poprzek swoich ud, a głowę wsparłem na przedramieniu. Musiałem natychmiast sprawdzić czy nie jest ranna. Palcami delikatnie zsunąłem wilgotne włosy przyklejone do jej czoła i wtedy zamarłem.
To była ta sama dziewczyna, o której próbowałem zapomnieć. Tylko ja mogę mieć tak popierdolone szczęście.
Zmarszczyła nos i zwęziła brwi. Po chwili zaczęła mrugać powiekami, aż do momentu, gdy odzyskała ostrość widzenia. Jej zielone oczy utkwiły na mojej twarzy.
- Spokojnie. Miałaś wypadek - zacząłem mówić przyciszonym głosem, żeby jej nie wystraszyć.
- Wiem, pamiętam. Ten głupi osioł z rogami wyskoczył mi przed maskę.
Zaśmiałem się krótko z usłyszanego określenia.
- Ten osioł z rogami to jeleń i oślepiły go światła samochodu.
Jej usta ułożyły się w uśmiech.
- Pamiętam Cię z baru. Po raz drugi mnie uratowałeś. Dziękuję.
Ostrożnie podniosła się i usadowiła pomiędzy moimi nogami. Nie bała się mnie, a wręcz odwrotnie, ufała. To było nienormalne zachowanie dla młodej kobiety takiej, jak ona.
- Masz dar do wpadania w tarapaty. Co tu robisz o tak późnej porze?
Westchnęła ciężko i posmutniała.
- Szczęście opuściło mnie całkowicie. Nie uprzedziłam przyjaciół o swoich odwiedzinach, więc ich nie zastałam. Zapewne gdzieś wyjechali. Chciałam wynająć na kilka dni pokój, ale miejscowy motel jest przepełniony. Pokierowano mnie do Miles, ale tam wszystkie hotele pękają w szwach. Właśnie stamtąd wracam. Chciałam zatrzymać się samochodem na osiedlowym parkingu i przespać się w nim.
Zwiesiła głowę i spojrzała w dół skarpy na auto, które nurt rzeki wciągał na dno.
- Z tego co widzę, mój ostatni dach nad głową przepadł wraz z moimi rzeczami.
Przygnębienie przemknęło przez jej piękną twarz. Nie mogłem na to patrzeć. Sięgnąłem za siebie i podałem jej odratowaną własność.
- Udało mi się go wyciągnąć. Co prawda ocieka wodą, ale wszystko można wysuszyć.
- Dziękuję. - przytuliła do piersi mokry plecak, a łzy pociekły po policzkach.
Zrobiło mi się jej żal. Miała cholernie ciężki dzień, a teraz została na noc bez lokum. Musiałem jej pomóc. Otarłem dłońmi krystaliczne stróżki i nakierowałem twarz na siebie.
- Proszę, nie płacz. Nie zostawię Cię tu samej. Mieszkam w siedzibie klubu motocyklowego. Nie mamy tam wolnych pokoi, ale na tą noc mogę odstąpić Ci pół swojego łóżka. Nie martw się, nie zrobię Ci krzywdy.
Bacznie przyglądałem się jej reakcji. Długo rozważała moje słowa, a jej oczy biegały nerwowo po mojej twarzy. Nie dziwiłem się. Byłem dla niej obcy, a w dodatku wyskoczyłem z taką propozycją. Czekałem cierpliwie na podjęcie przez nią decyzji, zastanawiając się, jak mogę pomóc jej w inny sposób. Nie miałem zamiaru koczować w biurze, a Risk zabrał klucze do swojego pokoju. Pozostawała tylko ta jedna opcja.
W końcu się do mnie uśmiechnęła.
- Bardziej martwię się, że narobię Ci jeszcze większego kłopotu. Nasza znajomość zaczęła się i tak dość niefortunnymi zdarzeniami. - Dłonią wskazała wąwóz.
Mrugnąłem do niej, rozluźniając, panującą między nami, napiętą atmosferę.
- Kłopoty mam wpisane w życiorys. Mam na imię Set. To jak?
Jej oczy rozbłysły skrywanymi w nich gwiazdami.
- A ja jestem Rose.
Imię pasujące do niej idealnie. Była tak samo delikatna i piękna jak róża.
- Pomimo tego, że nie mam innego wyjścia, chętnie skorzystam z Twojej propozycji.
Upewniłem się czy nie jest ranna, ale, o dziwo, stan jej zdrowia po wypadku był zaskakująco dobry. W razie gdyby źle się poczuła, wezwę klubowego doktorka.
Dałem jej swoją kurtkę, w której się utopiła. Owinęła się nią ściśle, zakrywając przemoczone ubranie. Z rana przejdę się do Molly po jakieś ciuchy dla niej. Wyjąłem z sakwy rezerwowy kask, a na jego miejsce wrzuciłem ociekający wodą plecak. Usiedliśmy na motocykl i ruszyliśmy w stronę miasta.
Droga powrotna wydłużyła się dwukrotnie z powodu złych warunków. Mgła była coraz gęstsza i zaczynało padać.
Eh... noc z przygodami.
Na szczęście cało dotarliśmy do siedziby. Bracia, już przed moim wyjazdem, ostro chlali, dlatego nie spodziewałem się nikogo zastać. Miałem rację, na parterze wiało pustkami. Dochodziła druga w nocy, a wszyscy już spali.
Zaprowadziłem Rose do swojego pokoju i od razu zaopiekowałem się nią. Przejrzeliśmy jej plecak i mokre rzeczy wrzuciliśmy do pralki. Dałem jej jedną ze swoich koszulek, żeby miała w co się przebrać. Gdy brała prysznic, ściągnąłem z siebie ubłocone do kolan jeansy i przemoczony podkoszulek. Z szuflady wyciągnąłem bokserki na zmianę. W pokoju było na tyle gorąco, że miałem w dupie spanie w dresowych spodniach. Może mi to wybaczy...
Drzwi od łazienki otworzyły się, a w nich pojawił się anioł. Znowu oniemiałem. Wyglądała tak seksownie w moim T-shircie zasłaniającym zgrabny tyłek. Czułem jak mój kutas twardnieje i jęczy do niej. Kurwa, musiałem się uspokoić!
Nie przestraszyła się moim widokiem w samej bieliźnie. Subtelnie się uśmiechnęła i zajęła rozwieszaniem ręcznika na kaloryferze.
- Idę się umyć. Połóż się. Pewnie jesteś już cholernie zmęczona.
Nie odpowiadając, skinęła głową i lekko skrępowana, siadła na brzegu łóżka.
Dopóki nie palnąłem żadnej głupoty, wlazłem pod prysznic. Kutas stał na baczność, ale byłem tak padnięty, że nie miałem siły go strzepać. Od momentu May z nikim nie byłem. Może dlatego, że nie do końca wyleczyłem się z niej? A może po prostu poczułem różnicę pomiędzy byciem z kimś na wyłączność, a ze zwykłą dziwką?
Zmęczenie coraz bardziej dawało mi o sobie znać. Odświeżony wyszedłem z łazienki, marząc tylko o tym, żeby przytknąć głowę do poduszki.
Rose już spała. Wyglądała przepięknie. Kto by pomyślał, że los wywinie nam taki numer? Nie łudziłem się nadzieją, że coś między nami zaiskrzy. Chciałem tylko zapewnić jej bezpieczeństwo i dach nad głową, którego teraz tak bardzo potrzebowała.
Zgasiłem światło i wsunąłem się na łóżko od strony ściany. Wyczuwając bijące ode mnie ciepło, odwróciła się i wtuliła w mój bok. Czułem się zajebiście, mając ją przy sobie. Otuliłem ją ramionami, a nos wsadziłem w jej włosy.
Mógłbym codziennie tak zasypiać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro